„Gdy po 20 latach małżeństwa mąż odszedł z młodą dziunią, myślałam, że moje życie się kończy. Ale ono właśnie się zaczęło”

kobieta, którą rzucił mąż fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Nie mogłam jeść, nie mogłam spać. Od rana do nocy rozpamiętywałam, co zrobiłam nie tak, gdzie popełniłam błąd. Przecież rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Wspierałam Konrada we wszystkich decyzjach, ufałam mu całkowicie. Moja kariera zeszła na dalszy plan, ważne było tylko to, co on zaplanował, co on chce w życiu osiągnąć”.
/ 14.04.2023 15:15
kobieta, którą rzucił mąż fot. iStock by Getty Images, Westend61

Tamten wyjazd to miały być wakacje naszego życia. Czterogwiazdkowy hotel przy plaży, gorący kraj, wspaniali gościnni ludzie, cudowna kuchnia, a przede wszystkim czas tylko dla siebie, dla naszej rodziny… A miałam poczucie, że właśnie czasu brakuje nam ostatnio najbardziej.

Konrad wracał coraz później, był coraz bardziej mrukliwy i widziałam, że coś go gryzie. O dzieciakach to w ogóle nie było co wspominać. Z rozrzewnieniem wracałam myślą do czasów, kiedy byli mali i z każdym stłuczonym kolankiem biegli do mnie. Teraz najważniejsi byli koledzy, komputer i tego typu rzeczy. Innymi słowy – ich świat, do którego stara matka nie zawsze miała dostęp. Ale to się miało zmienić właśnie tego lata. Miało być jak kiedyś – ciepło, rodzinnie, po naszemu. Miało być… A jednak wyszło zupełnie inaczej.

Wszystkiego bym się spodziewała, tylko nie tego, co zastanę po powrocie ze szkolenia. To wyglądało trochę jak kiepski film, i gdyby sytuacja nie była tak tragiczna, zapewne roześmiałabym się w głos. Wprawdzie nie wybuchłam niekontrolowanym chichotem, ale zrobiłam coś równie absurdalnego. Spytałam:

– Czy po tylu latach naprawdę nie stać cię na coś mniej banalnego?!

Obraz, który zastałam po powrocie z weekendowego szkolenia, rzeczywiście przywodził na myśl kiczowate seriale telewizyjne, z których zawsze zaśmiewaliśmy się z mężem. Konrad leżał w naszym małżeńskim łóżku, nieudolnie starając się przykryć kołdrą, a obok niego kuliła się wstydliwie jakaś młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Z przerażeniem patrzyła na mnie i mruczała, że „nie wiedziała, że on ma żonę”.

Miałam ochotę wytargać ją za te kudły z łóżka, wyzwać od najgorszych, zamknąć oczy i więcej się nie obudzić. Ale jakoś dałam radę się pozbierać. Zawsze przecież dawałam.

Powiedziałam spokojnie do Konrada, że daję im pół godziny na wyniesienie się z naszego domu. Po tym czasie wracam i po dziewczynie nie ma być śladu. A potem sobie porozmawiamy. Myślałam, że najgorsze mam za sobą. Mąż mnie zdradził, trudno, takie rzeczy się zdarzają. Dziewczyna była młoda, bardzo ładna, pewnie nie mógł się powstrzymać. Ot, jednorazowy wybryk. Ale poza tym to przecież jesteśmy udanym małżeństwem. Pójdziemy na terapię, odbudujemy swoją bliskość. Wybaczę mu.

Nie mogłam jeść ani spać. Wciąż płakałam

Miałam to wszystko poukładane w głowie, kiedy Konrad wchodził do mieszkania po niespełna godzinie. Ale mój mąż znowu mnie tego dnia zaskoczył. Wystarczyło, że przelotnie na niego spojrzałam, by odkryć szokującą prawdę – on wcale nie żałował tego, co zrobił, nie był skruszony i nie zamierzał przepraszać. On mnie już nie kochał! Kolejne słowa, które od niego usłyszałam, tylko potwierdziły to straszne odkrycie:

– Cieszę się, że już wiesz. Nie muszę dłużej kłamać – powiedział tylko. – Chcę rozwodu. Im szybciej, tym lepiej. Zamieszkam z Karoliną.

Kolejne dni były koszmarem. Konrad wyprowadził się do hotelu, żeby tam, jak powiedział, „na spokojnie ułożyć sobie dalszą strategię”. Wolałam nie dociekać, co to naprawdę oznacza. Dzieci wyekspediowałam do babci, a sama na całe dnie zadekowałam się pod kocem w sypialni.

Nie mogłam jeść, nie mogłam spać. Od rana do nocy rozpamiętywałam, co zrobiłam nie tak, gdzie popełniłam błąd. Przecież rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Wspierałam Konrada we wszystkich decyzjach, ufałam mu całkowicie. Moja kariera zeszła na dalszy plan, ważne było tylko to, co on zaplanował, co on chce w życiu osiągnąć.

Dbałam o siebie, chociaż bez przesady. Czasami paznokcie, fryzjer, to wszystko. Ale przecież tak wygląda życie większości kobiet, a jednak mężczyźni akceptują je takimi, jakie są, nie zostawiają ich dla pierwszej lepszej lafiryndy. Widocznie musiałam popełnić jakiś błąd, coś zrobić nie tak. Tylko co? Nie byłam sobie w stanie nic zarzucić, a jednak i tak się obwiniałam. Nie odszedłby, gdyby wszystko było ze mną w porządku.

Im dłużej o tym myślałam, tym silniej czułam, jak moja z trudem zbudowana przez lata pewność siebie, rozpada się na kawałki. Miałam ochotę nigdy nie opuszczać pokoju, nigdy nie wstawać spod koca, nigdy nie wychodzić do ludzi. I pewnie tak spędziłabym kolejne dni, gdyby nie moja przyjaciółka, Luiza.

Z Luizą znałyśmy się od podstawówki. Przeszłyśmy wspólnie przez wiele etapów życia – swoje śluby, narodziny dzieci, jej ciężką chorobę. Byłyśmy przyjaciółkami na dobre i na złe. Ona była pierwszą osobą, która dowiedziała się o zdradzie Konrada. Zostawiła mi równo tydzień na, jak to określiła, „przeżycie żałoby po mężu”. Ósmego dnia bez pardonu zadzwoniła do moich drzwi.

Gdybym bardziej o siebie dbała, nie odszedłby 

Nie miałam ochoty otwierać. Na dźwięk dzwonka po prostu głębiej zakopałam się pod kocem. Postanowiłam całkowicie uciec przed światem. Ale Luiza tak łatwo się nie poddawała. Nie byłaby tu, gdzie jest teraz, gdyby cofała się przed zwykłym: „Nie mam nastroju na spotkanie”.

Najpierw natarczywie dzwoniła dzwonkiem do drzwi, później nagrała mi dwie alarmujące wiadomości w telefonie. Dopiero kiedy zaczęła uderzać niewielkimi kamyczkami w okno, poddałam się. „Nie mogę przecież pozwolić, żeby ta wariatka zbiła mi szybę!” – powiedziałam do siebie i, chcąc nie chcąc, powlokłam się do drzwi. Stała za nimi Luiza – piękna, elegancka i pewna siebie. „Jak ona to robi?” – pomyślałam mimo woli.

Później, niestety, nadeszła kolejna, znacznie bardziej druzgocąca myśl: „Gdybym to ja tak o siebie dbała, pewnie wciąż tworzylibyśmy z Konradem zgodną rodzinę”. Nie miałam jednak czasu dłużej się nad sobą rozczulać, bo Luiza zaczęła wprowadzać swoje porządki w moim domu.

– A co to za siedzenie po ciemku, umarł ktoś czy jak? – warknęła, odsuwając zamaszyście rolety.

Chciałam jej odpowiedzieć, że owszem, czuję się tak, jakby Konrad umarł. W końcu przeżyłam z mężem prawie 20 lat. Nie miałam jednak siły dyskutować z tą energiczną kobietą. Tymczasem jaskrawe światło słoneczne zalało moje mieszkanie, złośliwie obnażając wszystkie jego niedoskonałości, którym pozwoliłam nagromadzić się przez ostatnie dni. Kurz w kącie, przybrudzone firanki, okruchy i plamy na blacie stołu…

Wcześniej obsesyjnie dbałam o porządek, znajomi żartowali, że można u mnie jeść z podłogi. Nie powiem, byłam z tego dumna. Wydawało mi się, że żaden facet dobrowolnie nie opuści takiego gniazdka. I co mi przyszło z takiego myślenia? Mogę się założyć, że ta czarnowłosa dziunia nie umie porządnie używać odkurzacza, a jednak to ją wybrał mój Konrad…

– Przepraszam, mówiłaś coś? Zamyśliłam się – spojrzałam bezradnie na Luizę, a moja przyjaciółka pokręciła głową z dezaprobatą.

– Nie ma na co czekać – powiedziała głośno. – Czas, żebyś wzięła się za siebie. Czy ty nie widzisz, że twoje życie właśnie się zaczyna?

– Chyba raczej właśnie się skończyło – mruknęłam ponuro.

– Nie denerwuj mnie, dziewczyno! – ryknęła. – Ogarnij się, ale już! Nie masz powodów, by tak rozpaczać!

Miałam wyrobione zdanie o tych babach

Łatwo jej mówić! Z jej aparycją i figurą mogła przebierać w facetach jak w ulęgałkach. Zresztą, pracowała na uniwersytecie, nieźle zarabiała. W jej środowisku bycie z mężczyzną nie stanowiło żadnego wyznacznika statusu. Co innego w moim świecie. Tutaj bez Konrada byłam nikim. Nawet do rodziców nie miałam po co jechać na święta, bo siostry nie dałyby mi żyć ze swoimi ciągłymi docinkami. Westchnęłam ciężko. Nie umknęło to uwadze Luizy, która spojrzała na mnie uważnie.

– Może zaczniemy od tych twoich wymarzonych wakacji – powiedziała bez ogródek. – Mam nadzieję, że jeszcze ich nie odwołałaś.

– Nie, zupełnie nie miałam do tego głowy – przyznałam z żalem.

Jeszcze i to! Dawno opłacone wakacje, na które mieliśmy jechać wspólnie…

– To świetnie, bo właśnie na te wakacje się wybieramy – Luiza aż zatarła ręce z radości. – Wyjątkowy wyjazd ryczących czterdziestek! Nie uważasz, że to brzmi… ekscytująco?

Wybałuszyłam na nią oczy. Jak Luiza mogła zaproponować coś takiego!

– Jeśli mam być szczera, to brzmi raczej żałośnie – mruknęłam.

Od dawna miałam wyrobione zdanie na temat podstarzałych kobiet, które jeżdżą do luksusowych kurortów razem z koleżankami. Uważałam je za zdesperowane wariatki szukające pierwszej lepszej okazji. Teraz miałam do nich dołączyć? Mojej przyjaciółce chyba naprawdę kompletnie odbiło! Po moim trupie!

– A dzieci? – szepnęłam więc, czepiając się myśli o moich pociechach jak ostatniej deski ratunku. – Uważasz, że one z radością zamienią wczasy z ukochanym tatusiem na wyjazd z, nie obraź się, starszą ciotką i matką, która całe dnie płacze? Znacznie lepiej zrobię, jeśli zrezygnuję z tego wyjazdu, pod warunkiem, że Konrad jeszcze tego nie zrobił i nie położył ręki na kasie. Odłożę gotówkę i będę miała zapewniony byt przez kilka najbliższych miesięcy. Mój, za chwilę już były, mąż wprawdzie obiecał, że będzie płacił alimenty, ale w tej sytuacji chyba rozumiesz, że jego obietnice niewiele dla mnie znaczą.

– Nie przesadzaj, Konrad zawsze był honorowy. Jeśli obiecał, to na pewno z głodu nie zginiecie – Luiza machnęła lekceważąco ręką. – Kiedy, jak nie teraz, należy ci się coś od życia? A co do dzieci, to też o tym pomyślałam. Rzeczywiście przeżyły ostatnio niejeden wstrząs, kolejny nie jest im potrzebny. Może spróbujemy oddać tylko ich bilety i za te pieniądze wyślemy ich na jakiś obóz? Tobie zdecydowanie potrzebny jest wyjazd. I nawet nie próbuj protestować! – Luiza podniosła ostrzegawczo palec. – Wiem, co mówię. Pamiętaj, że przeżyłam znacznie gorszy kryzys!

Nie musiała mi przypominać. Kiedy dwa lata temu dowiedziałam się, że moja najbliższa przyjaciółka ma raka, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Na szczęście Luiza pokonała chorobę i przy okazji przewartościowała swoje życie. Jednak czy jej przypadek mógł równać się z moim? Ona jest silna, jest typem wojownika, a ja? Zawsze słuchałam innych, spełniałam nie swoje marzenia.

„No właśnie! Więc może ona ma rację? Może ta zdrada powinna być dla mnie znakiem, żebym wreszcie zaczęła żyć po swojemu?” – zadumałam się i po raz pierwszy od dwóch tygodni uśmiechnęłam się do własnych myśli.

Staram się budować swój własny świat

Moja przyjaciółka dopięła swego i pojechałyśmy na te wakacje. O dziwo, tylko pierwsze dwa dni były nieprzyjemne. A stało się tak tylko dlatego, że po prostu nie potrafiłam pozbyć się natrętnych myśli, że to z Konradem miałam spędzać ten czas...

Ale później, ku mojemu zdumieniu, terapia słońcem i towarzystwo rozluźnionych ludzi na urlopie sprawiły, że praktycznie zupełnie zapomniałam o swoich smutkach! Doszło do tego, że Luiza niemalże siłą musiała wyciągać mnie z objęć śniadego przystojniaka na jednej z dyskotek! To właśnie od niego usłyszałam, że moje okrągłe kształty to atut, a nie wada. W jego objęciach poczułam się prawdziwą seksbombą.

Najważniejsze jednak było to, że po raz pierwszy w życiu miałam czas dla siebie i możliwość spokojnego zastanowienia się nad tym, co dalej. Rezultaty tego namysłu były dla mnie samej bardzo zaskakujące. Po pierwsze dotarło do mnie to, co intuicja podpowiadała mi już wcześniej, że całe życie żyłam pod czyjeś dyktando. Nawet za Konrada nie wyszłam za mąż dlatego, że go do szaleństwa kochałam, ale że był dobrą partią. Czy na tym można budować prawdziwe szczęście?

Później przyszła praca, której szczerze nie cierpiałam, ale wiadomo – są dzieci, kredyt, trzeba na to wszystko zarobić. Kolejne lata przynosiły kolejne rozczarowania. Nawet nie spostrzegłam, kiedy zmieniłam się w nudnego babsztyla, którego jedynym celem w życiu było zaspokajanie marzeń swojej rodziny!

– Nie wiem, ile lat mi jeszcze zostało – oznajmiłam przyjaciółce pod koniec wspólnego pobytu na urlopie, – ale wiem, że zamierzam je wykorzystać w najlepszy możliwy sposób. Na który nigdy nie miałam odwagi.

Od tego czasu wiele się zmieniło. Przede wszystkim zapisałam się na studia podyplomowe. Znajomi stukają się w głowę, bo kto po czterdziestce zmienia zawód z urzędniczki w banku na projektantkę wnętrz? Może ja będę pierwsza? Teraz wierzę, że wszystko jest możliwe, jeśli bardzo się tego pragnie.

Jestem jedną z najlepszych studentek na roku, dbam o siebie i swój wygląd, kupuję sobie ładne rzeczy… Zrozumiałam, że jestem równie ważna jak moje dzieci. Następnej miłości nie szukam, chociaż nie wiem, co zrobię, jeśli ktoś wart zainteresowania pojawi się na horyzoncie. W końcu dotarło do mnie, że wstrząs, jaki zafundował mi mąż, nie był wcale końcem mojego życia. Przeciwnie – to było przebudzenie i początek nowego etapu!

A Konrad? Kilka razy próbował się ze mną skontaktować, coś mówił o przyjaźni, ale ja już tego nie potrzebuję. Życzę mu dobrze, nie zabraniam kontaktu z dziećmi, ale w moich planach budowy nowego życia nie ma miejsca dla byłego męża. 

Czytaj także:
„Mąż odszedł do innej i jeszcze wywalił mnie z mieszkania. Uratował mnie pies znaleziony na śmietniku. Zapomniałam o zemście”
„Mąż odszedł do kochanki, bo jestem >>nijaka<<. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by drań z zazdrości zbierał szczękę z podłogi”
„Gdy po 25 latach mąż odszedł do innej, mój świat się zawalił. Czułam się brzydka, stara i zaniedbana. Do czasu”

Redakcja poleca

REKLAMA