„Gdy odkryłam, że mąż ma romans, postanowiłam go odzyskać. Stawałam na rzęsach, ale moje starania nie robiły na nim wrażenia”

mąż, którego nie interesuje żona fot. Adobe Stock, fabianaponzi
„Spojrzałam na Huberta z wyrzutem. I wtedy zobaczyłam go takim, jakim przez ostatnie miesiące nie chciałam go widzieć. Sfrustrowanego, pełnego kompleksów mężczyznę w średnim wieku, który dawno przestał widzieć cokolwiek poza czubkiem własnego nosa, i który swoje kompleksy leczył, poniżając mnie”.
/ 10.03.2023 08:30
mąż, którego nie interesuje żona fot. Adobe Stock, fabianaponzi

– Znowu się dokądś wybierasz? Przecież nie tak dalej jak w zeszłym miesiącu wyjeżdżałeś z kolegami z pracy – westchnęłam, patrząc z wyrzutem na męża, który właśnie pakował narty do bagażnika.

– Tamto to była inicjatywa charytatywna – syknął Hubert, jakby dając mi do zrozumienia, że co jak co, ale taką prostą informację mogłabym zapamiętać. – Teraz to co innego. Klient zafundował całemu zespołowi wyjazd na narty w Dolomity. Wyobrażasz sobie, jak by to wyglądało, gdybym tylko ja jeden nie pojechał?!

– I oczywiście ten wyjazd jest jak zwykle bez żon. Wyjątkowo prorodzinną politykę ma twoja firma – mruknęłam pod nosem tak, żeby Hubert nie słyszał. Zbyt dobrze wiedziałam, co mąż myśli na ten temat.

Ciągle powtarzał, że jestem zbyt zaborcza, ograniczam go i dobrze by mi zrobiło, gdybym znalazła sobie pracę albo chociaż jakieś hobby. Co ja jednak mogłam na to poradzić, że dobrze mi było tak, jak było? Gdybyśmy przynajmniej mieli dzieci! Niestety, mój mąż ciągle powtarzał, że najpierw musimy się czegoś dorobić, uzyskać stabilną sytuację finansową – a dopiero później pomyślimy o potomstwie. Czasami miałam serdecznie dość tych wszystkich jego racjonalnych argumentów!

Zamiast robić mu wymówki, uwiodę go

Zrezygnowana, zaraz po wyjeździe Huberta zabrałam się za sprzątanie. Zawsze się tym zajmowałam, jak go nie było. Wzięłam właśnie do ręki jeden z wiszących garniturów, gdy nagle z kieszeni wypadła mała karteczka. Podniosłam ją machinalnie.

„Nie mogę się doczekać, kiedy poszusujemy razem”, przeczytałam.

Karteczka była jasnoróżowa, elegancka, pachniała drogimi perfumami. Nie miała podpisu, ale musiałabym być idiotką, żeby od razu nie zorientować się, że napisała ją kobieta. I raczej nie była to partnerka Huberta w interesach. Poczułam zimny dreszcz przebiegający po krzyżu.

– A to drań! – szepnęłam do siebie, wciąż nie wierząc w to, co widzę.

Nigdy poważnie nie podejrzewałam Huberta o zdradę. To prawda, ostatnio mąż wyjeżdżał znacznie częściej niż wcześniej, ale tłumaczył to nawałem obowiązków zawodowych. I te narty… Kiedy poznałam Huberta, nie był aż takim pasjonatem sportu. Dopiero w tej firmie zaczął doceniać białe szaleństwo. Niestety, nie mogłam tego samego powiedzieć o sobie. 

Hubert dobrze wiedział, że jako dziecko miałam poważny wypadek na nartach. Do tej pory nie pokonałam swoich lęków i uprzedzenia do tego sportu. Czyżby znalazł kobietę, z którą mógł cieszyć się urokami zimowego szaleństwa? Trudno mi było w to uwierzyć, ale niestety, wszystko na to wskazywało.

– Już ja się z nim policzę – szepnęłam, nalewając sobie kieliszek wina.

Najgorsze było to, że tak naprawdę, choć byłam wściekła na Huberta, nie miałam pomysłu, co teraz począć. Różne scenariusze hulały mi po głowie: co on teraz zrobi? Wyprowadzi się? Zażąda rozwodu? A jeśli tak, to z czym ja zostanę? Nie mam pracy, własnych pieniędzy, doświadczenia. W wieku trzydziestu pięciu lat będę zaczynała wszystko od zera. Czułam się kompletnie zagubiona.

– A gdybyś tak spróbowała zawalczyć o męża? – szepnęło mi coś w głowie. – Gdybyś zamiast robić mu wymówki spróbowała odbudować to, co kiedyś was ze sobą łączyło?

To była myśl! Choć na pozór wydawała się szalona, w ciągu weekendu, kiedy ją dopracowywałam, nabrała realnych kształtów.

Kiedy w niedzielę wieczorem Hubert wrócił do domu, nie zaczęłam, tak jak to ostatnio miałam w zwyczaju, od robienia mu wymówek. Przygotowałam wykwintną kolację, z dna szafy wyjęłam koronkową bieliznę, którą kiedyś dostałam od Huberta na rocznicę ślubu i… nigdy jej nie włożyłam. Teraz postanowiłam jej użyć. Niestety, mąż w ogóle nie był zainteresowany moimi wdziękami. Owszem, zjadł kolację, ale później wymówił się zmęczeniem i położył się spać. Byłam rozczarowana, co tu kryć, ale mogłam się tego spodziewać. Przecież już wiedziałam, że cały weekend nie próżnował!

– To dopiero początek, kochany – szepnęłam, stojąc nad śpiącym mężem. – Stara żona jeszcze cię zaskoczy.

Skoro dla Huberta tak ważny stał się sport, nie mogłam zostać w tyle. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, jak się zapuściłam. A przecież mojego męża codziennie w pracy otaczały wysportowane, pełne energii i wigoru koleżanki, które tylko czyhały na jego chwilę słabości!

Ale ja miałam nad nimi przewagę. Dzięki pensji męża miałam dużo wolnego czasu. I w końcu postanowiłam zrobić z niego użytek.

Kiedy Hubert wychodził do pracy, nie pucowałam już w nieskończoność mieszkania. Zapisałam się do klubu fitness. Początkowo spędzałam tam godzinę w tygodniu. Później z godziny zrobiły się dwie, z dwóch trzy… Nawet się nie obejrzałam, jak moje ciało zaczęło się zmieniać, a ja nabrałam nowej pewności siebie.

Oczywiście zapracowany Hubert tego nie widział, ale dla mnie zmiany były ewidentne. Wcześniej łapała mnie zadyszka, kiedy musiałam wejść na drugie piętro – teraz przebiegnięcie pięciuset metrów nie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu.

Moje lęki nagle gdzieś się ulotniły

Ze zdziwieniem zauważyłam, że zaczęli mnie komplementować obcy mężczyźni. Raz pan w recepcji dał mi napój energetyczny z przypiętym do butelki… numerem telefonu! Było to miłe i zaskakujące, ale nie zamierzałam kontynuować przypadkowych znajomości. Mnie przecież chodziło wyłącznie o Huberta.

Niestety, miesiąc później mój mąż znowu oznajmił, że w weekend wybiera się na narty z kolegami:

– A nie mogłabym jechać z wami? – odważyłam się zapytać.

– Kochanie – Hubert uśmiechnął się pobłażliwie. – Przecież wiesz, jak się czujesz na stoku. Narobiłabyś tymi swoimi lękami tylko wstydu i sobie, i mnie. Jak wrócę, pójdziemy na dłuuuugi spacer. Co ty na to?

Pokiwałam zgodnie głową, ale w środku aż się zagotowałam. Co on sobie wyobrażał, wielki pan sportowiec z brzuszkiem! Już ja mu pokażę! W tym momencie zrozumiałam, że jeśli naprawdę chcę zbliżyć się do swojego męża – muszę pokonać bastion, który nas dzielił. Narty. Oczywiście nie mogłam sobie pozwolić na wyjazdy na stok chociażby co tydzień. Hubert natychmiast zorientowałby się, co się święci. Musiałam wymyślić coś innego. I wymyśliłam! 

Z internetu dowiedziałam się, że w mojej okolicy niedawno powstała górka, na której przez cały rok można trenować z instruktorami przed sezonem zimowym. Czegoś takiego było mi potrzeba! Bez wahania wybrałam numer jednego z podanych na stronie instruktorów.

– Czy jeździła już pani kiedyś na nartach? – usłyszałam w słuchawce głos młodego mężczyzny.

– Cóż – zawahałam się. – Wiele lat temu jeździłam, nawet podobno nieźle, ale miałam wypadek i…

– Poradzimy sobie z tym. Jeszcze w tym sezonie zadziwi pani bliskich – głos mężczyzny był tak przekonujący i pełen wiary we mnie, że przez moment pomyślałam: A może on ma rację? Może naprawdę nie jestem jeszcze skreślona jako narciarka?

Umówiliśmy się tego samego dnia po południu. Paweł, bo tak miał na imię mój instruktor, był nie tylko pełen entuzjazmu. Choć nie chciałam się w pierwszej chwili przyznać do tego nawet przed sobą, był też szalenie przystojny. Do uczenia mnie, czego wcale nie ukrywał, podszedł jak do wyzwania. I to podejście się sprawdziło!

Dzięki jego cierpliwym zachętom już drugiego dnia wjechałam orczykiem na górę! A później – sama nie wiem jak to możliwe – cały lęk zniknął. Tak jakbym pamiętała tylko te dobre momenty, które przeżywałam jako młoda osoba na deskach. Śmiech z przyjaciółmi, radość z pokonania trudniejszej trasy, siłę, jaką daje cały dzień zjeżdżania, przyjemność, jaką sprawia zachłyśnięcie się świeżym powietrzem w słoneczny dzień…

Paweł też musiał zauważyć przemianę, jaka się we mnie dokonała, bo kiedy któryś raz z kolei zjechałam z góry, czekał na mnie na dole uśmiechnięty od ucha do ucha. Wyglądał tak chłopięco, że ja też się roześmiałam: szczerze, z całego serca. Tak jak dawno nie śmiałam się przy Hubercie.

– I co, kto tu doskonale jeździ i oszukuje starego instruktora?

– Przecież dobrze wiesz, Paweł, że zanim cię nie poznałam, bałam się nawet zbliżyć do wyciągu – szepnęłam i, sama nie wiem dlaczego, zarumieniłam się. – To ty przypomniałeś mi, co naprawdę sprawiało mi kiedyś frajdę!

– Z tej okazji chyba należy mi się gorąca czekolada – Paweł nie przestawał się uśmiechać, a w oczach igrały mu wesołe ogniki. – Zapraszam cię do baru obok. Pięciogwiazdkowy hotel to nie jest, z góry uprzedzam, ale czekoladę robią tam naprawdę doskonałą.

Zobaczyłam go takim, jakim był naprawdę

Choć była podawana w plastikowym kubku, smakowała naprawdę wyśmienicie – może dlatego, że była okraszona opowieściami Pawła…

Powiedział, że dość rzadko podejmuje się uczenia dorosłych. Zwykle zajmuje się dziećmi, bo bardzo je lubi i świetnie się z nimi dogaduje.

– Dlaczego więc zgodziłeś się dawać mi lekcje? – spytałam.

– Możesz się śmiać, ale coś takiego było w twoim głosie, jakaś taka dziecięca bezbronność, że poczułem, że potrafię i powinienem ci pomóc – odpowiedział poważnie.

Później to ja opowiedziałam Pawłowi o sobie. Przyznałam, że tak naprawdę nie przypominam sobie jazdy na nartach dla siebie, ale dla męża, który jest bardzo dobrym narciarzem, a ja chcę mu dorównać.

– Ściganie się z innymi, szczególnie najbliższymi, to zawsze kiepska motywacja – jakoś posmutniał na moje słowa Paweł. – Mimo to życzę ci powodzenia. Będę tu w sobotę z moją szkółką z domu dziecka. Jeśli chcesz, możesz przyjść z mężem. Pochwalisz mu się tym, co już umiesz.

Nie myślałam o tym wcześniej, ale to był wyśmienity pomysł! Przecież jeśli Hubert nie zobaczy, że umiem jeździć na nartach, i że pokonałam swój lęk, nigdy nie zabierze mnie ze sobą na narciarski weekend ze znajomymi! Od razu po powrocie męża z pracy postanowiłam podzielić się z nim tym radosnym pomysłem:

– Wiesz, tak rzadko ostatnio spędzamy ze sobą czas – powiedziałam. – Może poszlibyśmy razem na tę nową górkę w naszym mieście? Ja przypomniałabym sobie jazdę na nartach, następnym razem zabrałbyś mnie ze sobą na weekend… – świergotałam pełna entuzjazmu.

Dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że Hubert wcale tego mojego entuzjazmu nie podziela. Od razu zaczął wynajdować jakieś wymówki – a to nawał pracy mu nie pozwala, a to górka za niska… Dotarło do mnie, że tak naprawdę w ostatnim czasie oddaliliśmy się od siebie bardziej, niż myślałam. Postanowiłam jednak, że mimo to się nie poddam.

Hubert chyba w końcu zrozumiał, że bardzo zależy mi na tym wyjściu, bo zgodził się mi towarzyszyć. I tak oto stanęliśmy na górce, na której ostatnio przeżyłam tyle szczęśliwych chwil. Byłam z siebie dumna, gdy bez oporów podpięłam się pod orczyk i ustawiłam do zjazdu. Czekałam na słowa zachwytu ze strony męża: – Ależ jesteś wspaniała, pokonałaś własne lęki, ależ ja mam niezwykłą żonę…

W życiu jak na stoku – trzeba ryzykować

Ale nic podobnego nie usłyszałam. Zamiast tego Hubert zaczął mnie… krytykować! Mówił coś o tym, że źle ustawiam narty, i że… wyglądam żałośnie. Czułam się jak mała dziewczynka karcona przez surowego nauczyciela! To przecież nie tak miało wyglądać!

Sama nie wiem, kiedy oczy napełniły mi się łzami.

Tylko mi tu nie rycz – syknął Hubert. – Ludzie na nas patrzą.

– I co z tego, że patrzą? – usłyszałam nagle znajomy głos.

Zdziwiona podniosłam głowę. Nad nami stał Paweł.

– Pani Luiza świetnie jeździ na nartach, pokonała własne lęki, ma prawo być z siebie dumna.

– A pan to kto? Jakiś domorosły psycholog? – warknął Hubert, wściekły, że ktoś śmiał go skrytykować.

– Nie, jestem… – Paweł wyciągnął rękę na powitanie do mojego męża, ale w tym momencie mu przerwałam.

To Paweł, mój przyjaciel. Prawdziwy przyjaciel, taki, na którego zawsze mogę liczyć.

Spojrzałam na Huberta z wyrzutem. I wtedy zobaczyłam go takim, jakim przez ostatnie miesiące nie chciałam go widzieć. Sfrustrowanego, pełnego kompleksów mężczyznę w średnim wieku, który dawno przestał widzieć cokolwiek poza czubkiem własnego nosa, i który swoje kompleksy leczył, poniżając mnie.

– Wiesz, Hubert, myślę, że to nie ma sensu. Wracaj do kobiety od pachnących karteczek i bądźcie szczęśliwi – powiedziałam spokojnie, a kiedy mój mąż zaczął coś mówić o tym, że chyba zwariowałam i nie zamierza „związać się z tym dzieciakiem”, roześmiałam się swobodnie. Tak lekko, jakby nagle wszystkie małżeńskie troski, które przytłaczały mnie w ostatnich latach, poszły w zapomnienie. A później po prostu przytuliłam się do Pawła i uświadomiłam sobie, że mąż nic a nic mnie nie obchodzi.

W tamtym momencie zrozumiałam, że trzydzieści pięć lat to zdecydowanie za wcześnie, by przekreślić swoje życie i tkwić w związku, w którym nie ma miłości, przyjaźni, troski. A dziś, kiedy tulę w ramionach swoje bliźniaki, wiem, że na pewno miałam rację. Bo w życiu, tak jak na stoku, trzeba czasami podjąć ryzyko – po to, by móc później cieszyć się zapierającymi dech w piersiach widokami. A na narty na pewno wrócę, jak tylko dzieci troszeczkę podrosną.

Na razie cieszę się, że odnalazłam szczęście i spokój. I że spotkałam miłość mojego życia – Pawła! Wystarczyło trochę odwagi i determinacji, by moje życie nabrało rumieńców…

Czytaj także:
„Były mąż mnie zdradził, ale nie wiedziałam z kim. Po latach odkryłam, że to najlepsza przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy”
„Przez przypadek odkryłam, że mąż przyjaciółki ma kochankę. Nie wiem, co robić: powiedzieć jej, czy się nie wtrącać?”
„Przez przypadek odkryłem, że żona mnie zdradza. Zamiast wyrzucić ją z domu, uknułem plan, by na nowo odzyskać jej serce”

Redakcja poleca

REKLAMA