Przyznaję, że z prawdziwą rozkoszą delektowałam się ciastem przyniesionym przez Izę. Bardzo mi smakowało!
– Ta krówka jest po prostu rewelacyjna – pochwaliłam koleżankę.
– Kalina! A ty się znów opychasz słodyczami! – usłyszałam chichot.
Weronika, nasza „miss firmy”, śliczna, zadbana i niewiarygodnie szczupła, obrzuciła mnie złośliwym spojrzeniem, po czym spytała kąśliwie:
– Czy mi się wydaje, czy znowu przybyło ci parę kilogramów?!
– Lepiej, żeby komuś przybyło tego, co już ma, niż ubyło tego, czego i tak ma niewiele, na przykład rozumu – odcięłam się błyskawicznie.
Weronika słynęła z urody, ale na temat jej inteligencji, a raczej jej braku, krążyły po firmie liczne anegdoty.
Wzruszyła teraz ramionami i wycofała się, a ja dokończyłam w spokoju swoją porcję ciasta i bez wyrzutów sumienia sięgnęłam po dokładkę.
Kiedy mi to wyznała, przestraszyłam się
Nie przeszkadzało mi, że mam trochę nadprogramowych kilogramów. Wiedziałam, że figura modelki nic nie znaczy. Kiedyś miałam taką i co? Konrad i tak mnie zostawił… Dwa tygodnie przed ślubem. Od tamtego czasu nie przejmowałam się już zgrabną sylwetką, i tak się jakoś porobiło, że teraz ważyłam dwadzieścia kilo więcej.
– No, naprawdę. Kapitalne to ciasto! – pochwaliłam raz jeszcze wypiek Izy. – Mogę prosić o przepis? Upiekłabym je na imieniny mamy.
Iza podała mi swą tajemną recepturę i wróciłyśmy do swoich zajęć.
Po pracy pojechałam do rodziców. Mama przywitała mnie serdecznie, podała pyszny domowy obiadek, ale zauważyłam, że jest jakaś nieswoja.
– Co się dzieje? – zagaiłam, kiedy robiłyśmy w kuchni kawę. – Widzę, że coś cię gryzie, więc nie udawaj, tylko mów natychmiast, o co chodzi!
Mama machnęła ręką.
– A tam! Nie ma o czym gadać. Po prostu starość i tyle…
Nadstawiłam ucha. Rodzice nie byli jeszcze zgrzybiałymi staruszkami, ale osiągnęli już ten wiek, kiedy zdrowie zaczyna powoli szwankować.
– Co za starość?! Jaka starość?! Możesz się wyrażać jaśniej – nakazałam, starając się ukryć lęk.
– A wiesz… Byłam dziś u lekarza i… trochę mnie postraszył.
– Jak to postraszył? Czym?! – teraz już zdenerwowałam się nie na żarty.
– Wiesz, jacy są lekarze… – wzruszyła ramionami mama. – Więcej gadają niż to warte…
– No, ale co ci w końcu powiedział?! – ponagliłam ją niecierpliwie.
Mama niechętnie przyznała się do kłopotów z krążeniem i nadciśnienia.
– Powiedział, że muszę się za siebie wziąć, bo inaczej wkrótce będę miała poważne kłopoty z sercem.
– I co? Dostałaś jakieś leki?
– Niewiele. Jakieś tabletki na żyły i coś wzmacniającego… Podobno najważniejszy jest regularny ruch.
Najlepiej, żebym spacerowała z kijkami, tak powiedział. To pomoże uporać się z problemami i zapobiec kolejnym.
– No to masz spacerować, i już! – zarządziłam, obiecując sobie w duchu, że teraz częściej będę odwiedzać rodziców i sprawdzać, jak mama stosuje się do zaleceń lekarza.
– Będę, będę! – obiecała mama. – W końcu zdrowie jest najważniejsze!
Przez następne tygodnie co chwilę wypytywałam mamę czy spaceruje, jak zalecił jej lekarz. Nawet sama kupiłam jej kijki do nordic walking.
Na początku byłam potwornie zmęczona
Ale któregoś dnia, kiedy odwiedziłam rodziców i zapytałam mamę, jak tam jej spacery, zrobiła dziwną minę i wymamrotała coś o zawracaniu głowy. To wzbudziło moje podejrzenia.
– To jak, mamo, spacerujesz w końcu czy nie? – chciałam wiedzieć.
Mama odwróciła wzrok.
– Trochę spacerowałam, ale co to za spacery, tak samej łazić…
– A tata nie może z tobą chodzić?!
– Oj, znasz tatę! Ma tę swoją działkę, więc tym się zajmuje, a jak wróci, to mówi, że za bardzo jest zmęczony, żeby jeszcze gdzieś łazić…
– A ty byś nie mogła z nim na działkę iść? – indagowałam. – Popracować trochę na świeżym powietrzu?
– Nie za bardzo… – mruknęła mama.
– Wiesz, że ja za grzebaniem w ziemi nie przepadam, ale najważniejsze, że nie jest to dla mnie na razie wskazane. Najpierw muszę się wzmocnić. Wiesz, stawy, mięśnie, bo mogłabym sobie nadwerężyć kręgosłup, jakbym się tak z marszu wzięła za działkowe prace.
– Znajdź sobie kogoś do spacerów! – poradziłam. – Jak nie będziesz chodzić sama, to nie będziesz się nudzić.
– A kogo niby mam znaleźć? – burknęła mama. – Ciotka Agata po operacji biodra, nie może wiele chodzić, ciotka Czesia ma nadciśnienie płucne i po paru krokach sapie jak miech kowalski, a Irka wnuki bawi. Zresztą mam już dość tego jej gadania o tych wnukach, jakie cudowne… A tak to znajomych nie mam takich, żeby się z nimi na spacery wybierać…
– No to trudno. Musisz chodzić sama – zawyrokowałam.
Mama spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie, po czym zapytała:
– A może ty byś mi towarzyszyła? Nie znalazłabyś czasu? Wiem, że masz dużo pracy i w ogóle, ale...
Cóż było robić? Dla własnej matki wypadało się poświęcić.
W sobotę rano ruszyłam z nią na pierwszy spacer. Wybrałyśmy się do parku oddalonego o jakieś dwadzieścia minut drogi. Mama maszerowała energicznie, wymachując kijkami, ja podążałam tuż obok niej. Kiedy dotarłyśmy do parkowej bramy, byłam już trochę zasapana, ale dzielnie kroczyłam obok rodzicielki, pamiętając, że to dla jej zdrowia. Okrążyłyśmy park i mama zarządziła powrót.
– Na pierwszy raz starczy! – zawyrokowała. – Nie mogę się przeforsowywać, bo to by mi bardziej zaszkodziło niż pomogło, prawda?
Przytaknęłam. Przyznam szczerze, że byłam mokra od potu, a nienawykłe do wysiłku nogi solidnie mnie bolały.
Mama westchnęła i powiedziała:
– Zanim wrócimy do domu, usiądźmy chwilę na tej ławeczce! Mam już swoje lata i moje nogi niestety też…
Przystałam na tę propozycję.
Wreszcie przestałam o nim myśleć
Odtąd na prośbę mamy spacerowałyśmy codziennie. Z początku byłam wykończona. Bolały mnie mięśnie, sapałam ciężko i pociłam się jak mysz. Czego się w końcu nie robi dla własnej rodzicielki?! Z czasem nasze trasy stawały się dłuższe, a po „rundce” nie byłam już wykończona. Mama wyraźnie poweselała i mówiła, że czuje się coraz lepiej. Że nic ją nie boli, ciśnienie się wyrównało i mijają problemy z krążeniem. Ja też czułam się świetnie. Byłam pełna energii, sypiałam dobrze i mimo większego apetytu – schudłam!
Widziałam w lustrze kobietę o błyszczących oczach i włosach, i promiennej, zdrowo opalonej cerze. W pracy już nie bywałam tak często zmęczona i przestała mnie boleć głowa. Pewnego dnia dotarło do mnie, że już nie myślę o Konradzie i jego niewierności…
Któregoś razu spotkałam na korytarzu firmy Weronikę. Na mój widok szeroko otworzyła oczy.
– No, no! Czyżby jakaś dieta cud? – spytała. – Uważaj tylko na efekt jo-jo, bo będziesz jeszcze grubsza niż byłaś! – zaśmiała się złośliwie.
– Szkoda, że efekt jo-jo nie obejmuje mózgu – odparowałam. – Może wtedy miałabyś szanse na odrobienie strat!
Poczerwieniała z oburzenia Weronika umknęła, a ja usłyszałam za plecami gromki śmiech. Za mną stał Bartek, przyjęty przed miesiącem pracownik działu zaopatrzenia.
– Dobrze jej powiedziałaś! – zaśmiewał się. – Tej lalce Barbie wydaje się, że jak ma urodę i figurę, to nie potrzeba jej już niczego więcej.
– A czego więcej trzeba, według ciebie? – spytałam przekornie, widząc z prawdziwą satysfakcją, że przygląda mi się z zainteresowaniem.
– Inteligencji, uroku i poczucia humoru! – odparł bez zastanowienia.
– No niemożliwe, czyżby mężczyźni cenili takie rzeczy u kobiet? – uśmiechnęłam się zalotnie.
– Ja tak! I jeśli pozwolisz zaprosić się na kawę, to cię o tym przekonam.
A zatem to był podstęp...
No i przekonał! Teraz znów przygotowuję się do ślubu. Tym razem jednak nie boję się ani trochę, że mój narzeczony ulotni się z inną. Bartosz to dojrzały, odpowiedzialny mężczyzna. Kocham go i ufam mu. A moi rodzice cieszą się razem ze mną.
Któregoś dnia, kiedy omawiałyśmy z mamą listę gości z naszej strony, moja rodzicielka powiedziała:
– Tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa, kochanie! A jednak mój sposób zadziałał!
– Twój sposób? Jaki sposób? – zdziwiłam się.
– No ze spacerowaniem…
– Zaraz, zaraz… Przecież lekarz ci zalecił codzienne spacery, czyż nie?
– Cóż… – uśmiechnęła się. – Powiedział, że nie zaszkodziłoby mi więcej ruchu, ale resztę sama dośpiewałam…
– Jak to?! Więc twoje zdrowie nie było zagrożone?! – nie wierzyłam.
– No wiesz, jakieś tam dolegliwości mam, taki wiek, przede wszystkim jednak chodziło mi o ciebie – wyjaśniła. – Nie mogłam już patrzeć, jak tkwisz w czterech ścianach, przeżywając zdradę tego pacana. Popadałaś w coraz większy marazm, więc postanowiłam wyciągnąć cię z domu. Ale nic nie pomagało, więc wpadłam na ten pomysł z lekarskim zaleceniem. Wiedziałam, że nie odmówisz mi pomocy… Grunt to zacząć, a potem miałam nadzieję, że już jakoś pójdzie, że się otrząśniesz, wyjdziesz do ludzi…
– Mamo! Jak mogłaś?! Tak się o ciebie bałam! – zawołałam oburzona.
– Oj tam, córciu. Ale sama przyznasz, że wyszło nam to na zdrowie! – odparła przekornie mama.
Spojrzałam na nią. Uśmiechała się do mnie filuternie, a w jej spojrzeniu było tyle miłości… Miała rację. Wyszło nam to na zdrowie, a ja dostałam jeszcze dodatkowy bonus – Bartosza!
Czytaj także:
„Najpierw zdradził mnie mąż, a teraz syn. Ożenił się z cwaniarą, której ślinka leci, gdy myśli o mojej kasie”
„Mój facet zdradził mnie i nie widział w tym nic złego. Interesowało go tylko ciało kochanki, nic do niej nie czuł”
„Mąż zdradził mnie i odszedł do kochanki. Nowa miłość szybko się skończyła i drań zaczął błagać mnie o wybaczenie”