„Gdy mój mąż zmarł, zgubiłam mój pierścionek zaręczynowy. Po latach wrócił do mnie z nowym narzeczonym”

Zaręczyny fot. Getty Images, C.Mae Design
„Po wielu latach doszłam do wniosku, że moje życie małżeńskie przypominało trochę ten pierścionek. Otrzymałam coś zupełnie innego, niż to, na co liczyłam. Mieliśmy jednak dwoje cudownych dzieci, które rekompensowały mi samolubność i chłód partnera”.
/ 26.04.2024 22:00
Zaręczyny fot. Getty Images, C.Mae Design

Gdy kiedyś snułam przed kumpelą wizję pierścionka zaręczynowego, marzyłam o złotej, finezyjnej obrączce z oczkiem w kolorze lazurowego nieba. Nie mam pewności, czy ona to zapamiętała, czy może nasze pragnienia po prostu się scaliły...

W każdym razie, gdy parę wiosen później w sekrecie opisała mojemu chłopakowi, jak powinien prezentować się ten pierścionek, chyba coś się pokręciło. Pierścionek okazał się marny, a kamień toporny... No ale cóż, zrobiłam dobrą minę do złej gry i mimo wszystko powiedziałam „tak”.

 

Pierścionek nie wylądował na moim palcu

Leżał bezpiecznie w pudełku, bo powiedziałam, że waży za dużo jak na moje wątłe paluszki i obawiam się, że gdzieś mi się zawieruszy. Tkwił tam grzecznie jako „inwestycja na przyszłość”.

Minęło sporo czasu, gdy dotarło do mnie, że moje małżeństwo przypomina trochę los tego pierścionka. Dostałam coś innego niż to, na co liczyłam. Tyle że małżeństwa nie dało się tak po prostu wrzucić do pudełka, trzeba było jakoś sobie z nim poradzić.

Mam dwójkę cudownych dzieci, które zrekompensowały mi chłód i samolubstwo małżonka. Właśnie dla nich witałam każdy nowy poranek z radosnym uśmiechem, nawet gdy partner poważnie zachorował, stracił pracę, a nam często brakowało środków do następnej wypłaty. W tamtym okresie przekonałam się, że nielubiany pierścień może się jednak przydać. Bez cienia żalu zaniosłam go do lombardu, godząc się z ewentualnością, że mogę nie zdążyć go odkupić przed upływem terminu. Jednak zawsze jakoś udawało mi się odzyskać złoty pierścionek, który z determinacją lądował z powrotem w szkatułce.

Nadszedł wreszcie taki dzień, że nie było już potrzeby oddawania go pod zastaw, aby móc zaopatrzyć się w kosztowne leki. Mój małżonek odszedł z tego świata, pozostawiając po sobie pewnego rodzaju pustkę. Tęskniłam za jego nieustannymi pretensjami i irytującymi nawykami. Niczym więzień, który nie potrafi odnaleźć się na wolności, próbowałam wydostać się z więzienia naszego związku, przekonując się w duchu, że nie mam już powodu, by tęsknić za strażnikiem i dostosowywać się do jego dziwnych reguł, ale mogę postępować wedle własnej woli, bo jego już nie ma.

Moja córka wyciągnęła skądś pierścionek

– Dziwne, jakoś nigdy nie widziałam, żebyś go nosiła – zauważyła. – Czemu?

Miałam ochotę skłamać – że palce mi spuchły lub coś podobnego – ale ostatecznie stwierdziłam, że powiem, jak jest.

– Bo nigdy mi się nie podobał. Ani odrobinę nie przypadł mi do gustu.

– To czemu go nie puścisz w obieg? – córka uniosła brwi ze zdziwienia. – Na co ci on? Jeśli planujesz go zachować dla mnie, to daj sobie spokój, nie mam zamiaru zakładać pierścionka, który nie przyniósł ci szczęścia.

– Chyba masz rację… – pogrążyłam się w zadumie. – To byłoby nawet coś w rodzaju symbolicznego zamknięcia pewnego rozdziału…

Kolejnego ranka zabrałam ze sobą pierścień, aby dowiedzieć się, ile jest wart. Byłam przekonana, że schowałam go do swojej torebki, jednak gdy przybyłam do punktu wyceny, okazało się, że pierścionka tam nie ma. Przeszukałam torebkę, a potem także mieszkanie, ale przepadł jak kamień w wodę. „Cóż, najwidoczniej tak musiało być… Może komuś innemu da trochę szczęścia” – pomyślałam, wzruszając ramionami i puszczając zgubę w niepamięć.

Czas mijał. Zbliżałam się do pięćdziesiątych urodzin, od prawie dekady byłam wdową, a moje dorosłe już pociechy zaczynały się o mnie niepokoić.

– Mamo, powinnaś w końcu z kimś się związać – przekonywały mnie.

Popłakałam się ze śmiechu, no bo gdzie ja tam znajdę jakiegoś chłopa? W moim wieku ciężko o singla z głową na karku. Szczerze mówiąc, wcale nie miałam zamiaru rozglądać się za facetem. Świetnie mi było w pojedynkę i nie zamierzałam nic z tym robić. Ale widocznie przeznaczenie miało inne plany…

Ten był taki, o jakim zawsze marzyłam

Pewnego pięknego popołudnia, gdy zmierzałam do domu po skończonej pracy, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zajrzeć do pobliskiego parku. Minęło sporo czasu od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Spacerowałam pomiędzy rozłożystymi drzewami, rozmyślając nad tym, kiedy zdążyły aż tak wyrosnąć od czasów, gdy goniłam wśród nich moje pociechy. Nagle kątem oka dostrzegłam w trawie coś, co zalśniło w promieniach słońca. Pochyliłam się i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, podniosłam z ziemi złoty pierścionek.

Subtelny, z maleńkim niebieskim oczkiem, przypominający odrobinę mój dawny pierścionek zaręczynowy, lecz mimo wszystko inny. Wsunęłam go na palec i idealnie leżał… Radosna pomaszerowałam do domu, ale tam dopadły mnie wyrzuty sumienia. Za każdym razem, gdy zerkałam na ten pierścionek, rozmyślałam, czyją jest zgubą i kto teraz za nim tęskni…?

Po długich wahaniach postanowiłam porozwieszać kartki informacyjne w pobliskim parku. Odzywali się do mnie głównie oszuści, niezdolni scharakteryzować biżuterii, za to rościli sobie głośno prawo do jej odzyskania. W pewnym momencie usłyszałam w słuchawce opanowany, męski ton. Rozmówca ze szczegółami odmalował słowami zgubiony przedmiot.

– Zgadza się, to właśnie ten pierścionek – odparłam, czując delikatne ukłucie w sercu. Gdzieś w środku tliła się we mnie nadzieja, że może jednak nikt się po niego nie upomni.

Gość, który stawił się po odbiór pierścionka, był w podobnym wieku, co ja. Podziękował serdecznie, wspominając, że należał on do jego zmarłej małżonki, po czym wyznał: 

– Szczerze mówiąc, początkowo nie planowałem go szukać. Przyszło mi do głowy, że być może sam postanowił się zgubić po jej odejściu. Wie pani, ja kiedyś też przypadkiem znalazłem go na ulicy, więc przyszła mi taka refleksja, że to jeden z tych pierścionków, które lubią sobie podróżować i wybierać właścicieli według własnego uznania.

– Naprawdę go pan znalazł? – zareagowałam ze zdumieniem.

– Zgadza się, po prostu leżał sobie na chodniku, a przechodnie go mijali, zupełnie jakby był dla nich niewidzialny. Podniosłem go i podarowałem żonie, ale niespecjalnie przypadł jej do gustu. Rzeczywiście, był trochę nieforemny, jakby za bardzo masywny. Dlatego zdecydowałem się go oddać do przerobienia...

Wsłuchiwałam się w jego słowa z osłupieniem, a następnie sięgnęłam po album z mojego ślubu i wyjęłam fotografię dłoni, na której widniał mój zaręczynowy pierścionek.

Czy to właśnie ten?... – rzuciłam pytanie.

– Dokładnie! – zawołał facet zdziwiony. – Czyli to pani go zapodziała? Niewiarygodne!

Sama byłam w szoku, bo ta opowieść brzmiała jak jakiś wymyślna bajeczka. Chodziło dokładnie o mój pierścionek zaręczynowy, który nigdy nie przypadł mi do gustu. Gdy mój mąż odszedł z tego świata, ten pierścionek jakby wyruszył w podróż, by po jakimś czasie powrócić do mnie całkiem odmieniony, dokładnie taki, o jakim zawsze marzyłam. Nie wrócił sam, bo przywiódł ze sobą Marka – moją bratnią duszę, drugą połówkę jabłka, jak to się mówi.

 

Ostatecznie facet, który miał odebrać pierścionek, nagle zmienił zdanie. Żeby mu podziękować, poczęstowałam go kawałkiem ciasta i filiżanką herbaty. Tak zaczęły się nasze regularne spotkania przy herbacie, które po roku zamieniły się w związek małżeński. Powiedzieliśmy sobie „tak” w dzień Świętego Walentego. Dziś, po dwóch latach od tego momentu, z czystym sumieniem mogę przyznać, że nie tylko pierścionek jest idealny. Mój obecny mąż również okazał się strzałem w dziesiątkę.

Marianna, 51 lat

Czytaj także:
„Mąż trzymał mnie na krótko, bo to on zarabiał. Musiałam go prosić, żeby wyjść z przyjaciółką”
„Chciałam, by mąż mnie doceniał, a on tylko wymagał i karał. Ślub z nim to mój największy błąd w życiu”
„Mąż częściej niż do dzieci, zaglądał do butelki. Codziennie martwiłam się, czy z pracy wróci prosto, czy slalomem”

Redakcja poleca

REKLAMA