Deszcz padał od trzech dni. Siedziałam sama w domku i czytałam książki. Nie powiem, że nie lubię czytać, ale po trzech dniach miałam już dość. A zostało mi jeszcze pięć dni samotnych wakacji.
Dopiero w weekend miały odwiedzić mnie dzieci z rodzinami. Mąż też obiecał, że postara się przyjechać, ale nie było pewności, bo miał w pracy gorący okres. No cóż. Przez wszystkie te lata zdążyłam się już przyzwyczaić. Zresztą, jak masz pięćdziesiątkę na karku i 30 lat małżeństwa za sobą, to rozłąka czasem dobrze robi. Tym bardziej że przez ostatnie lata jakoś tak przestaliśmy się rozumieć.
No i coraz częściej przyjeżdżałam tu na weekend czy na dłuższy odpoczynek sama. Trzy dni deszczu. A taką miałam ochotę poleżeć na plaży, pomoczyć nogi w jeziorze. Jedyne, co mnie ratowało, to wino. Osładzałam sobie nim te samotne godziny.
Trudno było nawet kogoś poznać, bo jeszcze nie zaczęły się wakacje i bardzo mało było wczasowiczów. Co prawda w domku obok był sąsiad, znajomy męża z pracy, ale wiedziałam, że to wędkarz i mruk, więc nie było co liczyć na jego towarzystwo. Znaliśmy go już długo. Samotnik, odludek. Czasami miałam nawet wrażenie, że nas unikał. Jedyne, co o nim wiedziałam, to to, że jest rozwodnikiem.
Mąż mi powiedział, bo przecież pracowali razem
To, że mieliśmy ziemię nad jeziorem obok siebie, to nie był przypadek, bo wykupiliśmy ją od zakładu pracy. Wiedziałam, że sąsiad ma na imię Krzysztof. Widywałam go kilka razy dziennie. Najczęściej rano, gdy ja rozkładałam sobie śniadanie na zadaszonej werandzie i zajadałam je owinięta w sweter, a on wracał z ryb, na które wstawał, o Bóg wie której rano.
To typ zwalistego mężczyzny o wielkich jak bochny dłoniach. W niczym nie przypominał mojego smukłego małżonka. Szeroki w barach, na szeroko rozstawionych nogach i z szerokim nosem na… niebrzydkiej muszę przyznać, ale też szerokiej twarzy. Nieco takiej może za dzikiej jak dla mnie, ale intrygującej.
Raz się złapałam na takiej myśli i cała się przy tym śniadaniu oblałam rumieńcem.
– Oj, Jadzia, Jadzia, za dużo się romansów przez te trzy dni naczytałaś, a teraz ci głupoty w głowie. Romans ze zwalistym, milczącym wędkarzem… – zachichotałam. Po chwili przeszło mi rozbawienie, i posmutniałam, bo przecież nigdy bym tak nawet nie pomyślała o romansie, gdyby nie to, że tak mi ostatnio małżeństwo posmutniało. Ostygło i skostniało.
Szybko jednak odepchnęłam tę myśl od siebie pomysłem na dobry spacer. Postanowiłam obejść wkoło jezioro. No i poszłam. Było cudownie. Czerwiec to najpiękniejsza pora roku, bo zieleń jest już wtedy dojrzała, ale jeszcze nie ma w niej żadnego śladu jesieni. A deszcz spowodował, że wszystko tak pięknie pachniało. Świeżą wilgocią.
Szłam zauroczona i nawet nie zauważyłam, że zrobiłam zamknięte koło i doszłam w okolice naszych domów. A że szłam blisko brzegu, to zobaczyłam sąsiada na jednym z pomostów. Zobaczyłam i bardzo się zdziwiłam. Ten opryskliwy mruk puszczał zdalnie sterowany statek po wodzie. Nie łowił ryb, ale się bawił. Że też tego miniokrętu nigdy nie zauważyłam. Musiał go nosić w plecaku.
Na przeprosiny dał mi czekoladę
Postanowiłam sąsiada trochę pomęczyć i podeszłam do niego.
– To tak pan łowi ryby, z łodzi? – powiedziałam, a on poderwał się z miejsca jak oparzony.
– Ależ mnie pani wystraszyła!
– Ja, taka mała istotka, takiego wilka morskiego? – zażartowałam.
– A to… No tak, trochę to dziecinne. Ale wie pani, trzeba spełniać marzenia – zaśmiał się spod czarnego wąsa takim krzepkim, zdrowym, sympatycznym śmiechem.
– Trzy dni tu siedzę sama, a pan pierwszy raz się do mnie uśmiechnął – trochę z nim flirtowałam. Widać to wyczuł, bo się zakłopotał.
– Wie pani, jak to jest. Nie ma wolnej chwili. Cały czas mam coś do roboty, a to ryby, a to… No wie pani.
– Rejsy po pełnym morzu – dokończyłam, mając na myśli jego zabawkę.
– No tak. Tak – uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem już tylko grzecznie.
– Pani wybaczy, muszę statek do brzegu przyprowadzić i będę się zwijał.
– Mogę popatrzeć?
– Proszę bardzo, choć będzie mnie to trochę krępowało. Patrzyłam mu na ręce, jak steruje kontrolerem, i widziałam, że trochę mu się trzęsły. Kiedy łódka przypłynęła, to schylił się po nią bardzo dziarsko jak na swój wzrost i wagę, a potem rzeczywiście schował ją do plecaka. Zaproponowałam, żebyśmy wrócili do domków razem, ale zaczął coś bąkać, że on jeszcze na jeden pomost, ten gdzie łowi, musi podejść.
Widać było, że kręci i znów miałam wrażenie, że mnie unika, więc wróciłam sama. Po powrocie zadzwoniłam do męża, ale nie mógł gadać. Głos miał nerwowy, mówił półsłówkami. Siedział w pracy. Pewnie przerwałam mu jakieś ważne spotkanie… I znów byłam skazana na samotny wieczór. Jako że pogoda się trochę poprawiła, to postanowiłam spędzić go na werandzie. Pokroiłam sobie w plastry trochę sera i otworzyłam wino. No i zaczęłam kolejną książkę. Kolejny romans.
W każdym razie siedziałam i czytałam, a w tym czasie przyszedł sąsiad. Byłam zdziwiona, bo z czekoladą.
– To w ramach przeprosin. Tak panią dzisiaj zbyłem, a pani taka miła… – wręczył mi podarunek, a ja pomyślałam, że to strasznie męski, prosty prezent; rozbawiło mnie to i rozczuliło zarazem.
– A nic nie szkodzi. Nie każdy szuka towarzystwa, są tacy, co wolą być sami – uśmiechnęłam się grzecznie.
– Pani mnie ma za odludka i gbura.
– Nie, gdzież tam!
– Proszę się nie martwić, w pełni sobie zasłużyłem. Chciałem tylko powiedzieć, że wcale taki nie jestem. Tylko… Tylko tak jakoś wyszło. Jeszcze raz zapewniłam go, że nic nie szkodzi, że wcale nie mam do niego żadnych pretensji, i na znak szczerości zaprosiłam go na lampkę wina. Zgodził się przysiąść, o dziwo, ale przyniósł sobie piwo, bo zarzekał się, że wino jakoś tak chrzęści mu potem w zębach. Strasznie mnie to znów rozśmieszyło, tym bardziej że i czekoladę, i wyznanie o chrzęszczeniu mój tęgi sąsiad zaserwował z taką uroczą, męską niewinnością.
Przyłapał żonę z kochankiem
Siedzieliśmy więc i gadaliśmy o wielu rzeczach. Ja chyba więcej nawet pytałam, bo okazało się, że on o mnie wie nawet sporo. Kiedy pytałam go skąd, to zaraz się cały rumienił i prędko odpowiadał, że w pracy musieli z moim Jaśkiem rozmawiać. Dziwiło mnie to trochę, bo mąż mój o nim mało co mówił. Nie wyglądało na to, żeby się kolegowali. Ale dałam spokój tym myślom, skupiłam się na tym, że w końcu miałam towarzystwo do pogadania, i wypytywałam go o niego samego.
No i się chłop otworzył. Zaczęliśmy od jego pasji – i bynajmniej nie było nią wędkowanie. Przyznał, że często chodził puszczać ten statek nad wodą, i że sam go zbudował. Tak spędzał samotny czas w domu – budował okręty z różnych materiałów. Pływanie zawsze go pociągało, ale jakoś tak mu się życie ułożyło, że nic z tego nie wyszło. Kiedy odpowiedziałam dla pocieszenia, że większości z nas życie nie układa się tak, jak byśmy chcieli, to popatrzył na mnie jakoś tak współczująco.
A może to był smutek. Sama nie wiedziałam, ale zapytałam go, ile czasu już tu sam przyjeżdża, a on wtedy – ku mojemu zdziwieniu – opowiedział mi o swoim rozwodzie. I była to naprawdę smutna opowieść.
Mój nowy znajomy poznał swoją żonę jeszcze w szkole średniej. Bardzo długo o nią zabiegał, aż w końcu w klasie maturalnej została jego dziewczyną. Gorzko się uśmiechał, opowiadając o tym, jak to wyznała mu, że pokochała go tylko dlatego, że był dla niej taki dobry. Dziś już wiedział, że to nie jest wystarczający powód do małżeństwa.
Całe jego małżeństwo było mieszaniną niepewności, walki o zaufanie i uwagę z jej strony. Wspólne życie bardzo utrudnił im fakt, że jego żona nie mogła mieć dzieci, a nie chciała adoptować. Żyli więc bez nich, ale w życiu bez dzieci zaczyna dominować nuda. A jak nuda, to człowiek zaczyna szukać rozrywek, wyzwań, czegoś, dzięki czemu poczuje się żywy. Dla Krzysztofa tym wyzwaniem całe życie była właśnie żona.
Dla niej – jak się okazało – odnajdywanie swojej wartości w oczach innych mężczyzn. Na początku wystarczył zachwyt, admiracja, flirt, lecz potem potrzebny był jej romans. Przygotowywał mnie na prawdę – Długo nie wiedziałem. Bardzo długo. Dowiedziałem się jak na filmie – Krzysztof opowiadał już bez cienia wzruszenia, twardo, po męsku.
– Była już do tego stopnia bezczelna, że swojego ostatniego kochanka zapraszała do domu. Nakryłem ich, bo wcześniej wróciłem z pracy. Źle się poczułem i pojechałem do domu. Leżeli w łóżku. No i ich nakryłem…
– Co pan zrobił?
– Faceta strasznie obiłem. Miałem zresztą sprawę o to. A ją? Ją wyrzuciłem z domu. Tyle miała honoru, że o majątek się nie sądziła.
– Nie chciał jej pan wybaczyć, zatrzymać przy sobie?
– Chciałem. Ale chcenie nie miało tu nic do rzeczy. Chodziło o honor – odpowiedział twardo, a potem wypił chyba z pół kufla piwa naraz. Zmieniłam temat, pożartowaliśmy trochę, i rozeszliśmy się do domków. Długo nie mogłam zasnąć. Żal mi się zrobiło tego faceta. Był taki samotny i taki nieszczęśliwy. Tak o nim ciepło myślałam, bo przecież był bardzo fajny i nie zasłużył na to, co go spotkało. Rozczuliłam się i znów mi się gorąco zrobiło. I znów się skarciłam w myślach.
W końcu poszłam spać
Przez następne dwa dni nasza znajomość się bardzo pogłębiła. Siadaliśmy na werandzie i gadaliśmy rano i wieczorem. Czułam się z tym dziwnie, że mąż nie wie. Chciałam mu powiedzieć przez telefon, ale jakoś tak nie miał dla mnie czasu. Każdą rozmowę kończył szybko, przypominając, że pogadamy, jak przyjedzie. Trzeciego wieczoru, gdy siedzieliśmy z Krzysztofem na werandzie, zadzwonił telefon. Zdziwiłam się, bo wyświetliło się na komórce „Janek”, a przecież za każdym razem to ja do niego dzwoniłam.
Poszłam do domku odebrać i bardzo się zasmuciłam, bo telefonował po to, by powiedzieć, że nie da rady dojechać na weekend. Proponowałam, że ja przyjadę do niego, ale nie chciał. Przekonywał, że nie ma sensu, bo i tak będzie cały czas pracował. Wyszłam na werandę podłamana, a jak powiedziałam Krzysztofowi, co się stało, to miałam wrażenie, że jego miła, sympatyczna zazwyczaj twarz się zachmurzyła i stężała.
Powiedziałam, żeby się nie martwił, ale on długo tak siedział, jakby wściekły. Potem poszliśmy każde do siebie, a ja przed snem wypiłam jeszcze lampkę wina duszkiem. Rano obudziłam się z lekkim kacem, co spotęgowała jeszcze wiadomość od dzieci, że nie przyjadą.
Synowi pochorowało się dziecko, a córce zepsuł samochód. Nie dałam po sobie poznać, że jest mi smutno i źle, bo nie chciałam ich martwić. Zagryzłam zęby, zapewniłam, że wszystko okej i poszłam się umyć, a potem zjeść śniadanie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy sąsiad zapukał do drzwi i zaprosił mnie do siebie.
Wszystko przygotował. Zrobiło mi się raźniej
Kiedy usłyszał, że dzieci nie przyjadą, to zaproponował, żebym poszła z nim nad jezioro puszczać łódź. No i tym sposobem spędziłam z nim cały dzień. Było bardzo przyjemnie i na długie godziny zapomniałam, że mąż zostawił mnie samą. Nawet nie miałam wyrzutów sumienia. Do kolacji na mojej werandzie siedliśmy też razem. Ja wzięłam wino, a mój sąsiad przyniósł sobie tym razem mocniejszy alkohol, bo wódkę.
Siedzieliśmy, gadaliśmy, piliśmy i śmialiśmy się. Do czasu, aż rozmowa nie zeszła na mojego męża. Nie pamiętam już, czy mnie się zrobiło gorzko i postanowiłam się pożalić, czy mój sąsiad coś wspomniał o pracy. W każdym razie już trochę nietrzeźwa zaczęłam opowiadać mu o tym, że nie jest między mną a Jaśkiem najlepiej. Że on wcale się mną nie interesuje, tylko cały czas pracuje. Krzysztof też sobie zdrowiej niż zwykle popił, bo do tej pory zawsze się pilnował.
– Nie wiem, Krzysiu, co się z nami dzieje… – byłam taka bezpośrednia, bo przeszliśmy już ze sobą na ty. – Ja się naprawdę staram, żeby było dobrze, ale on nawet nie zauważa problemu.
– A rozmawiałaś z nim?
– Tak, próbowałam wiele razy. Widzisz, ja dużo o tym myślę. Nawet teraz mam wyrzuty sumienia, że my razem tyle czasu spędzamy… Próbowałam mu o tym powiedzieć, że tu jesteś, i razem jadamy i pijemy. Tylko że Janek nawet nie słucha, co ja mam do powiedzenia. Nie chce gadać ze mną.
– Nie wiem, co mam ci poradzić… – Krzysiek wzruszył bezradnie tymi swoimi wielkimi ramionami.
– Ja nie chcę rady. I tak mi umiliłeś cały wyjazd. Jestem ci wdzięczna.
– Dziwne to wszystko.
– Ale co masz na myśli?
– No ciebie i twojego męża, te nasze wieczory… – nie dokończył.
– No dziwne, dziwne. Ale przecież nic złego nie robimy.
– Ja robię, Jadziu, ja robię…
– Co masz na myśli? – zapytałam, a serce waliło mi jak szalone. To był ten moment. Zaraz mi coś romantycznego powie, zaraz będzie jak w romansie. Zaraz będę musiała zdecydować, czy go wziąć do siebie, czy przegonić i pójść spać sama. Zaraz…
– Jadziu, bo ja muszę ci coś powiedzieć… Ja się z tym zbieram od dawna. Tylko nie wiem, czy… Czy powinienem – kluczył. – Bo mi cię tak bardzo szkoda. I ja się waham, czy powinnaś wiedzieć… Zaczęłam się denerwować, że chodzi mu o coś zupełnie innego, niż mi się wydawało; i miałam rację.
– Mów, Krzysiek. Mów, co masz powiedzieć!
– On cię zdradza. Twój mąż… Przepraszam, że to mówię. Zrozumiem, jak mnie za to znienawidzisz. Nie zdziwię się. Ale jesteś zbyt piękna i dobra, żeby nie wiedzieć. On teraz nie jest w pracy. On jest na urlopie z jakąś babą. Od dawna romansuje… My, jego koledzy… My to w pracy wiemy.
Poszłam do niego, a co! Wolno mi
Zapadła długa cisza, po której powiedziałam tylko do niego, że powinien już iść. Że chcę zostać sama. Nie byłam na niego wściekła. Byłam zawstydzona. Pewnie dlatego, że sama coś podejrzewałam. Było mi też głupio, że te cztery dni, które spędziliśmy razem, były tylko po to, żeby mnie przyszykować do przekazania tej wiadomości. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Wszystkie te emocje mieszały się z alkoholem, dlatego wstałam i poszłam prosto do łóżka. O niczym już nie myślałam, niczego nie chciałam. Tyle emocji naraz. Złość, żal, ten erotyczny dreszcz. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Zasnęłam. Rano bez słowa pożegnania wyjechałam.
Pojechałam prosto do domu, a tam, rzeczywiście, męża nie zastałam. Telefon odebrał, a ja nie powiedziałam mu, że wróciłam. Zbywał mnie, że jest w robocie. Poszłam więc do niego do pracy, żeby się upewnić. Nie było go w biurze, a pracownicy przyznali, że jest na urlopie. Patrzyli na mnie tak, że już wiedziałam.
Dotarło do mnie też, że Krzysiek tyle o mnie wiedział, bo pewnie cały zakład gadał o zdradzie Jaśka. Potem sprawy potoczyły się wartko. Byłam silna i twarda jak Krzysztof. Dzieci zresztą stanęły za mną murem.
Rozwiedliśmy się szybko, a ja wzięłam wszystko. Mąż chciał wziąć nasz domek nad jeziorem, ale uparłam się, że jest mój. Dzieci też przekonały go, że mama musi po tym wszystkim mieć gdzie odpoczywać. Gdyby tylko wiedziały, o co mi chodzi. Jeździłam tam raz na jakiś czas, ale Krzysztofa spotkałam dopiero dwa miesiące po rozwodzie.
Przyjechałam w nocy, ale po zaparkowanym samochodzie poznałam, że jest. Rano wstałam szybko, zrobiłam się na bóstwo i przygotowałam śniadanie. Cała przejęta, jak podlotek nerwowa, czekałam na niego. I się doczekałam. Wracał z ryb – nieogolony, ogorzały, brudny i zmęczony. Piękny. Nie musiałam go wołać, sam do mnie podszedł. Nie chciało mi się wierzyć, ale od razu wziął mnie w ramiona.
„Jak w moich książkach, do cholery” – pomyślałam.
– Byłam pewna, że chodzi tylko o zemstę na cudzołożniku, a nie o mnie – powiedziałam.
– Bo nie chodziło. Na początku o nic nie chodziło. A potem dałaś się człowiekowi zakochać i musiał coś zrobić.
– A teraz? Co teraz człowiek zrobi?
– Teraz cię pocałuje.
– A potem?
– Potem się wykąpie, zje z tobą śniadanie, weźmie cię na ręce i będziesz mogła zdecydować tylko o tym, czy zabierze cię do ciebie czy do siebie.
– Niech tak będzie – powiedziałam. I tak zrobił. A ja całe śniadanie drżałam. Ale jak się kąpał, to nie czekałam, tylko poszłam do niego. A co! Przecież mam już pięćdziesiąt jeden lat. Dość się naczekałam na taki romans.
Jadwiga, 51 lat
Czytaj także:
„Mąż wiedział, że podczas figlowania, myślę o innym facecie. Pewnego dnia porządnie wybił mi go z głowy”
„Byłam kochanką żonatego faceta, ale to miało być chwilowe. Mnie wciskał kit o rozwodzie, a jej zrobił dzieciaka”
„Gdy zachorowałam, synowa nie podała mi nawet szklanki wody. Nie miała czasu, bo w sieci robiła z mojego syna rogacza”