Nie mówiłam Michałowi, że idę do lekarza. Nie sądziłam, że jestem w ciąży. Nawet testu nie kupiłam. Po co bez sensu wydawać pieniądze. Byłam pewna, że rozregulował mi się cykl. To się podobno zdarza, jak kobieta dużo pracuje i nie za dobrze się odżywia, bo wiecznie dba o linię. A tak właśnie jest ze mną. Pomyślałam więc, że ginekolog zrobi wywiad, zbada mnie, dostanę jakieś leki i wszystko wróci do normy. Tymczasem…
– To ciąża, ósmy tydzień – usłyszałam w przychodni.
– To pewne? – dopytywałam się, bo nie mogłam uwierzyć.
– Na sto procent – uśmiechnął się lekarz. I dodał: – Gratuluję!
Takiej reakcji się nie spodziewałam
Świat zawirował. Wyszłam z gabinetu, usiadłam na krześle w poczekalni i próbowałam zebrać myśli. Będę miała dziecko! Od dawna o tym marzyłam. W przeciwieństwie do Michała, bo jemu nie spieszyło się do rodzicielstwa. Jak to on ciągle powtarzał? Że jeszcze do tego nie dorośliśmy, że najpierw musimy coś w życiu osiągnąć, a dziecko tylko by nas ograniczało, przeszkadzało w karierze…
Ale co tam! Pewnie to tylko takie gadanie. Przecież jesteśmy małżeństwem już od pięciu lat. Czas najwyższy na dziecko! Chyba to rozumie! Jak mu powiem nowinę, to może przez sekundę będzie zaskoczony, ale potem oszaleje ze szczęścia. I zacznie planować. Remont, zakupy… Przecież go znam. Oczami wyobraźni już widziałam, jak ubrany w śmieszną czapkę z gazety maluje ściany w pokoju dziecięcym na bajkowe kolory, a potem razem wybieramy łóżeczko, mebelki, wózek, ubranka, wanienkę…
Biegłam do domu jak na skrzydłach. Po drodze kupiłam świece, kwiaty, serwetki… No i krewetki tygrysie. Michał wprost je uwielbia. Pomyślałam, że podam je na uroczystą kolację. Jemu z kieliszkiem dobrego wina, bo w moim stanie pić już przecież nie wolno. „To będzie najpiękniejszy wieczór w naszym życiu” – obiecywałam sobie, rozpoczynając przygotowania.
Czekałam na niego niecierpliwie. Odliczałam minuty. A on, jak na złość, wrócił z pracy spóźniony, a do tego rozdrażniony.
– Cholera jasna! Znowu dostawca nawalił i musieliśmy tyrać prawie dwie godziny dłużej. Kiedy to się wreszcie skończy! – warczał, rozbierając się w przedpokoju.
Wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do salonu. Stół prezentował się wspaniale!
– O, kolacja przy świecach? Z jakiej to okazji? Czyżbym zapomniał o jakimś ważnym święcie? – rozchmurzył się natychmiast.
Zarzuciłam mu ręce na szyję.
– O niczym nie zapomniałeś. A okazja jest najwspanialsza na świecie – zakryłam dłonią usta.
Postanowiłam się z nim trochę podroczyć i przeciągałam niespodziankę, aż zjedliśmy. Dopiero wtedy nachyliłam się do niego i wyszeptałam wprost do ucha słowa, które miały wszystko zmienić. Zesztywniał. Przez chwilę nie odezwał się nawet słowem. Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Możesz powtórzyć, bo chyba się przesłyszałem – wycedził wreszcie przez zęby.
W jego oczach nie było radości i szczęścia. Tylko złość. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
– Będziemy mieli dziecko! Nie dociera to do ciebie? – prawie krzyknęłam.
Uwolnił się moich ramion i zapalił papierosa. Zaciągnął się nerwowo kilka razy.
– Kocham cię i chcę być z tobą – powiedział chłodno, jakby bez uczucia. – I kiedyś na pewno będziemy mieli dziecko. Ale nie teraz! Nie jesteśmy na to jeszcze gotowi. Nieraz ci to powtarzałem i myślałem, że zrozumiałaś. Więc zrób z tym porządek. Popytaj koleżanek, dowiedz się, jak to załatwić. Podobno jak ma się pieniądze, to wystarczy zadzwonić, umówić się na wizytę i po kłopocie. Zapłacę, ile trzeba…
Na pewno wróci, kiedy się opamięta
Z trudem docierał do mnie sens jego słów. Jestem w ciąży, a on mówi, że nie mogę urodzić, bo nie jesteśmy jeszcze gotowi? Cóż to za absurd! Ja jestem jak najbardziej gotowa! I to już od dawna! I co to oznacza: Zrób z tym porządek, zapłacę… O Boże, czy on chce, żebym…
Wpadłam w szał. Zaczęłam krzyczeć, walić w niego pięściami. Wrzeszczałam, że to nasze dziecko, że powinien je kochać, że chcę je urodzić. Był nieugięty. Coś tam tłumaczył, że przecież nie takie mieliśmy plany, że się inaczej umawialiśmy. I że przeze mnie nie będzie marnował sobie życia, ładował się w pieluchy. Że dziecko wszystko zmieni, ja się zmienię. Same bzdury!
Zatkałam uszy, nie chciałam tego słuchać.
– Wynoś się! Nie potrzebuję cię! Nie chcę cię więcej widzieć na oczy – krzyknęłam.
Myślałam, że ruszy go sumienie, zacznie przepraszać. Ale nie! Bez słowa wyciągnął torbę z szafy, spakował do niej kilka swoich rzeczy i poszedł w stronę drzwi.
– Jak już ochłoniesz, wszystko spokojnie przemyślisz, to zadzwoń i powiedz, jaką podjęłaś decyzję. Od tego zależy nasza przyszłość – rzucił sucho w progu i zamknął za sobą drzwi.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Przez kilka minut stałam jak zaczarowana i gapiłam się w te cholerne drzwi. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli. Michał wyszedł? Postawił mi jakieś ultimatum? Nie, to nie może być prawda… Zareagował tak, bo był zaskoczony, poniosły go nerwy. Może rzeczywiście wybrałam nie najlepszy moment na przekazanie takiej wiadomości? Już jak przyszedł do domu, to był bardzo rozdrażniony, wszystko przez tę pracę. Może trzeba było zaczekać i powiedzieć mu rano? Byłby wyspany i wypoczęty…
No nic, trudno, stało się. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Najważniejsze jest to, że Michał za kilka chwil wróci. Na pewno się opamięta. Pójdzie do baru, wypije piwo lub dwa, pomyśli i znowu pojawi się w drzwiach. Ale tym razem nie wściekły, ale zawstydzony i skruszony. Przytuli mnie mocno, pocałuje, padnie na kolana i przeprosi. Powie, jak bardzo jest szczęśliwy. A potem położymy się do łóżka i będziemy wymyślać imię dla naszego dziecka, planować, jak urządzimy jego pokoik…
Nie ma mowy, nie ugnę się!
Zawiodłam się. Michał nie wrócił, nawet nie zadzwonił. Minęły dwa dni, które dla mnie były wiecznością. Nie mogę spać, nie jem, płaczę po kątach. Nawet w pracy nie mogę się skupić. Tylko udaję, że coś robię. Przez głowę nadal przelatuje mi stado myśli. Ale teraz coraz częściej zastanawiam się, co będzie, gdy zostanę sama z dzieckiem. Jak dam sobie radę? Zawsze był przy mnie Michał. Przez całe pięć lat!
Ciekawe, gdzie on teraz jest, co robi? Czy chociaż o mnie myśli? Zawsze powtarzał, że kocha mnie nad życie i nie wyobraża sobie, że mógłby spędzić beze mnie chociaż jeden dzień. Tymczasem minęły dwa, a on się nie odzywa, nie wraca… Czy to możliwe, że przestał mnie kochać tylko dlatego, że noszę w sobie dziecko, które on każe mi zabić, bo przychodzi nie w porę?
A kiedy będzie ten właściwy czas? Przecież ja już skończyłam 29 lat, on jest o trzy lata starszy. Pół roku temu wprowadziliśmy się do własnego mieszkania. Oboje mamy pracę. Na co mamy czekać? Aż wybudujemy dwupiętrowy dom, wielką fabrykę, a może zarobimy milion dolarów?
Nie ugnę się, nie ma mowy! Za nic na świecie nie pozbędę się swojego dziecka. Trudno, jeśli Michał się nie opamięta, będę wychowywać je sama. Nie ja pierwsza, i nie ostatnia… Będę miała świadczenia, urlop macierzyński… A potem zobaczymy. Zawsze mogę pojechać z dzieckiem do rodziców. Obiecywałam sobie, że nigdy nie wrócę do mojego rodzinnego miasteczka, ale jak nie będzie wyjścia, zrobię to. A Michał? Niech sobie czeka, aż będzie gotowy. Ja już za parę miesięcy będę matką. Czas otrzeć łzy, uspokoić się. Teraz muszę być silna i dbać o siebie. Przecież to maleństwo będzie miało tylko mnie.
Czytaj także:
„Mąż nie chciał dziecka, więc w tajemnicy odstawiłam tabletki. Gdy powiedziałam mu o ciąży, jego reakcja mnie zszokowała”
„Mąż nie chce dzieci, ale ja i tak zaszłam w ciążę. Wierzę, że jak postawię go przed faktem dokonanym, to zmieni zdanie"
„Mąż nie chciał mieć dzieci. Rozstaliśmy się, choć się kochaliśmy. Po latach zmienił zdanie, ale ja miałam już córkę”