Z Sylwkiem byliśmy małżeństwem od prawie trzydziestu lat. Wspólnie kupiliśmy mieszkanie i wychowaliśmy dwójkę udanych dzieci. Karolina od dwóch lat mieszka z narzeczonym, oboje mają już pracę i w przyszłości planują ślub. Trzy lata od niej starsza Monika na stałe wyjechała do Niemiec, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Dziewczyny są już więc w pełni samodzielne i ani myślą wracać do rodzinnego domu.
Wzięliśmy ślub z rozsądku
Z mężem zostaliśmy sami. Pobraliśmy się wcześnie, dlatego oboje jesteśmy jeszcze młodzi. O ile jednak ja czuję, że wreszcie przyszedł czas na spełnianie marzeń, o tyle mój Sylwek zdaje się, że całkowicie osiadł na laurach. Żadnej spontaniczności, romantycznych porywów czy planowania czegoś fajnego. Dla niego najważniejsza jest praca. Przynajmniej tak zdawało mi się do tej pory, bo ze swojego biura wracał coraz później. Wiecznie zmęczony. Wiecznie podenerwowany. Wiecznie spędzający wieczory głównie, okupując kanapę w salonie i oglądając swoje ulubione mecze lub programy kryminalne.
Już jednak dawno machnęłam ręką na nasz związek i przestałam udawać, że jesteśmy udanym małżeństwem. Ba, czy byliśmy nim kiedykolwiek? Śmiem wątpić. Po prostu poznaliśmy się wcześnie, bo jeszcze w technikum. Nasze rodziny się polubiły, a tuż po maturze okazało się, że jestem w ciąży. Rodzice naciskali na ślub.
– Bożena, nie ma co się wahać. Sylwek jest pracowity, pochodzi z porządnej rodziny. Krystyna obiecała, że pomogą wam z dzieckiem i dorzucą się do własnego mieszkania. Czego ty chcesz więcej? – do dzisiaj pamiętam słowa matki.
– Ale ja nie jestem pewna, że to ten na całe życie. Wiesz, lubimy się, ale nie czuję tych motyli w brzuchu, o których mówią w filmach – chyba pierwszy raz szczerze odtworzyłam się przed mamą i zaczęłam opowiadać jej o swoich uczuciach.
Jednak ona tylko machnęła ręką i wypaliła:
– A co ty dziecko myślisz, że życie to komedia romantyczna? Nie ma lekko i czasami trzeba posłuchać głosu rozumu. Bądź rozsądna. Chcesz być samotną matką? Życie i tak jest wystarczająco ciężkie, gdy idzie się przez nie we dwoje, a co dopiero samemu borykać się z codziennością – lekko złagodziła ton. – Przy Sylwestrze na pewno niczego ci nie zabraknie.
Przez lata tworzyliśmy zgodną rodzinę
I rzeczywiście, nie zabrakło mi. Mąż znalazł dobrą pracę w biurze projektowym i zaczął porządnie zarabiać. Teściowie też nas wspomogli finansowo, dlatego start mieliśmy ułatwiony. Po urodzeniu Moniki, zajęłam się dzieckiem i odłożyłam na dalszą przyszłość swoje dziewczęce marzenia o wyprowadzce na wieś. Sylwek twierdził, że to romantyczne mrzonki.
– A co ty niby chcesz robić na zabitej dechami wsi? Tutaj mamy wygodne mieszkanie, wszędzie blisko. A tam, ani pracy, ani perspektyw dla nas i dla dzieci – dla niego nie było żadnej dyskusji o miejscu zamieszkania.
Zajęłam się dbaniem o dom, wychowywaniem córek i naszym rodzinnym życiem. Do pracy poszłam dopiero, gdy Karolina skończyła siedem lat i trafiła do podstawówki. Byłam po technikum handlowym, dlatego nie miałam zbyt dużych perspektyw. Zaczepiłam się na pół etatu w osiedlowym warzywniaku. Na szczęście jednak polubiłam swoją pracę. Szefowa była cudowną kobietą, dlatego szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Miałam stałych klientów, z którymi zawsze mogłam pogadać o codziennych sprawach. Ludzie mnie lubili, a ja naprawdę dobrze czułam się w tym miejscu.
Dziewczyny dobrze się uczyły i nie sprawiały większych problemów wychowawczych. Nasza codzienność przypominała życie wielu innych polskich rodzin. A że bez większych przygód, uniesień czy egzotycznych wyjazdów? Dopóki dzieci były małe, nie przeszkadzało mi to zbytnio. Jednak, gdy córki stały się nastolatkami i zaczęły mieć swoje własne sprawy, zauważyłam, że my z mężem mamy niewiele wspólnego.
Rozmawialiśmy głównie o codziennych sprawach – zakupach, rachunkach, ocenach dzieci czy psującym się samochodzie. Czy czegoś mi nie brakowało? Oczywiście, że tak. Ale tłumaczyłam sobie, że życie nie jest bajką. Byliśmy zdrowi, nie mieliśmy problemów finansowych czy innych poważniejszych kłopotów. Starałam się więc wmówić sobie, że prawdziwe życie po prostu tak wygląda.
Poczułam się bardzo samotna
Gdy jednak dziewczyny po kolei wyjechały na studia, zaczęłam czuć się naprawdę bardziej samotna. Sylwester coraz więcej czasu spędzał w pracy. Twierdził, że szef wymaga nadgodzin, bo firma przechodzi restrukturyzację, a ja mu wierzyłam. W soboty wyjeżdżał ze swoimi dwoma najlepszymi kumplami na ryby.
Ja w tym czasie przeszłam na cały etat, bo zwyczajnie nie miałam, czego robić z wolnym czasem. Nie było już przecież gotowania i pieczenia dla dzieci, prania ich ubrań, prasowania, wpadania ze znajomymi na pyszną maminą szarlotkę. Zaczęło mi bardzo brakować nowego celu w życiu. Próbowałam przekonać męża, żebyśmy coś zmienili.
– Może zapiszemy się wspólnie na lekcje tańca albo zaczniemy zwiedzać okolicę – proponowałam nieśmiało, ale on mnie zbywał.
– Daj spokój, przecież wiesz, że mam dwie lewe nogi i żadnego wyczucia rytmu. A na włóczenie się po terenie to ja już nie mam siły – mruczał pod nosem i wracał do oglądania telewizji czy czytania gazety.
I tak mijały kolejne miesiące. Aż pewnego dnia moje życie całkowicie się odmieniło. To znaczy nie odmieniło się w jednej chwili, ale stało się coś, co zapoczątkowało owe zmiany. Co takiego? W swoim sklepie poznałam Karola, który zaczął wpadać po codzienne zakupy.
– Niedawno zostałem wdowcem i uczę się samodzielnego życia. A to wcale nie jest takie proste. Dawniej to głównie Marysia zajmowała się domem, dlatego ogarnianie tych wszystkich drobnych spraw nieco mnie przytłacza – zwierzył mi się pewnego dnia, stojąc przy naszej lodówce i wnikliwie studiując etykiety na śmietanie.
Okazało się, że nie ma pojęcia, która będzie najlepsza do zabielenia pomidorowej.
– Żona zawsze robiła pyszną zupę, a mnie wychodzi jakaś mdła. Dopiero syn podczas weekendu w domu uświadomił mi, że mama używała śmietany, a nie mleka – nieśmiały uśmiech na jego ustach sprawił, że ten całkiem przystojny facet wydał mi się strasznie nieporadny.
– Ale to na pewno nie ta będzie najlepsza – wyjęłam z jego ręki kartonik ze słodzoną śmietanką do kawy i przyniosłam w jego miejsce kubeczek z produktem idealnym do zupy.
Marzyłam o przeprowadzce na wieś
I tak zaczęła się nasza znajomość. Z czasem Karol wpadał do mojego sklepu codziennie po pracy. Kończył zmianę o czternastej, dlatego ja także zaczęłam ustawiać swój grafik w taki sposób, aby zawsze być na miejscu popołudniu. Naprawdę polubiłam tego człowieka, a nasze rozmowy nadały nowy sens mojemu życiu. Po jakimś czasie opowiedział mi, że remontuje dom na wsi.
– To takie siedlisko jeszcze po moich dziadkach. To zaledwie około trzydzieści kilometrów od naszego miasta, dlatego spokojnie będę mógł spędzać weekendy w otoczeniu zieleni. A kto wie, może za kilka lat, gdy już przejdę na emeryturę, przeniosę się tam na stałe – gdy to mówił, wyraźnie widziałam blask w jego oczach.
To wtedy po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, że także chciałabym przeprowadzić się we właśnie takie miejsce. Ale z Sylwkiem to nie wchodziło w grę. To typowy mieszczuch, który nie cierpi prac w ogrodzie i na pewno nie zrezygnuje ze swojego wymuskanego mieszkanka w centrum na rzecz wiejskiego życia. Przecież już kiedyś mi to powiedział. Mój mąż niestety nie miał żyłki majsterkowicza, dlatego konieczność samodzielnych remontów, koszenia trawy, palenia w piecu czy odśnieżania podwórka wcale go nie pociągały. Pozostało mi więc dostosowanie się do niego.
Coraz częściej zazdrościłam jednak Karolowi jego miejsca na ziemi i tego, że opowiada o nim z taką pasją. Pewnej soboty, gdy Sylwek, jak zwykle, pojechał na te swoje ryby, wybrałam się ze swoim przyjacielem obejrzeć jego siedlisko. Miejsce to naprawdę mnie zauroczyło. Dom był położony nieco na uboczu wsi, otoczony starymi drzewami, z ogromnym owocowym sadem rozciągającym się z tyłu, klimatyczną werandą i mnóstwem miejsca na posadzenie kwiatów.
Już wyobraziłam sobie nawet, gdzie mogłabym stworzyć ogródek warzywny, gdzie dobrze rosłyby piwonie, a gdzie krzaki hortensji i malwy. „Eh, przecież to tylko marzenia. To miejsce nie jest moje i nigdy nie będzie” – gdy to sobie uświadomiłam, zrobiło mi się bardzo smutno.
Doskonale wiedziałam, ze Karol chętnie przeniósłby naszą znajomość na inny poziom. Widziałam, że bardzo mu się podobam. Obawiałam się jednak takiego radykalnego kroku. Miałabym tak po prostu zostawić męża? Po tylu latach wspólnego życia? A co powiedzą na to dzieci i dalsza rodzina? Czy aby nie stwierdzą, że zwariowałam na stare lata?
Pewnie dalej żyłabym w tym zawieszeniu, obawiając się spełniać swoje marzenia, gdyby to sam Sylwester mi nie pomógł. Co się stało? Mąż przyznał się, że mnie zdradza i planuje nową przyszłość ze swoją kochanką. Tak, te nadgodziny i sobotnie wyjazdy na ryby tak naprawdę miały długie nogi i swoje własne imię – Helena.
Wiadomość o kochance wcale mnie jednak nie załamała. Tak, macie rację. Ucieszyłam się, że to ktoś inny podjął za mnie decyzję. Wreszcie mogę ze spokojnym sercem zacząć spotykać się z Karolem i spełnić nasze wspólne marzenie o przeprowadzce na wieś. Wszyscy o rozpad naszego małżeństwa i tak oskarżą mojego męża, a nie mnie. Na tę myśl chce mi się skakać z radości. Teraz wiem, że zawsze trzeba mieć nadzieję na zmiany, bo los czasami szykuje dla nas naprawdę zaskakujące niespodzianki.
Bożena, 50 lat
Czytaj także:
„Odkąd zostałam samotną matką, dokładnie oglądam każdą złotówkę. Mój były ma w nosie alimenty i własną córkę”
„Koleżanki jeżdżą na zabiegi do SPA, a ja kupuję najtańsze kremy na zmarszczki w drogerii. Gdzie tu sprawiedliwość?”
„Matka wymyśliła sobie, że mam dobrze wyjść za mąż za syna organisty. A ja narobiłam jej wstydu przed samym ołtarzem”