„Gdy kumpel został moim sąsiadem, nasza przyjaźń spłonęła w ogniu bitwy. Ten drań stawał na rzęsach, by uprzykrzyć mi życie”

mężczyzna, który kłóci się z sąsiadem fot. iStock by Getty Images, Koldunova_Anna
„Sąsiedzkie akcje dywersyjne wciąż się nasilały. Niespodziewane schnięcie drzew wraz z odkryciem śladów chemikaliów wokół pnia, żółte plamy na białych prześcieradłach schnących na tarasie, odsyłanie listonosza z adnotacją, że adresat z posesji obok nie żyje – to jedynie przykłady naszych wspólnych popisów. Nie wypieram się, również robiłem mu na złość. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.
/ 27.04.2023 17:15
mężczyzna, który kłóci się z sąsiadem fot. iStock by Getty Images, Koldunova_Anna

– Tato, tato! Zobacz, co mam. Mareczek trzymał za ogon zdechłego szczura. Znalazłem w ogrodzie.

– Już ja mu dam! – zerwałem się z wściekłym okrzykiem. – Jeszcze tylko szczurów tu nie mieliśmy.

Wyrwałem martwe zwierzę z ręki malca. Warknąłem, że ma umyć ręce i wybiegłem przed dom. Podbiegłem tuż pod ogrodzenie. Byłem pewien, że ta wredna gnida siedzi teraz za firanką i chichocząc, obserwuje, co zrobię z podrzuconym truchłem.

– Mańka! Weź to sobie i zeżryj! Nie lubimy kuchni azjatyckiej! – krzyknąłem w kierunku domu za płotem.

Rozkręciłem szczura za ogon i po sekundzie poszybował na trawnik sąsiada. Tak. Teraz firanka na pewno drgnęła, a więc wszystko widział.  Wyjdzie za pięć minut, będzie udawał wielce oburzonego i wygłosi jedną ze swoich tyrad. Niech się udławi!

Nie zawsze mówiłem na niego Mańka. Nazywał się Krzysztof Mańka i był dla mnie kiedyś po prostu Krzyśkiem. Znaliśmy się od podstawówki, razem chodziliśmy do szkoły średniej, uważaliśmy się za najbliższych kolegów, a nawet przyjaciół, przynajmniej tak kiedyś sądziłem…

Losowaliśmy, więc o co mu chodzi?

Wszystko zaczęło się kilka lat temu od okazyjnego zakupu działki budowlanej kilka lat temu. Zapowiadał się dobry interes. Obaj chcieliśmy wybudować domy dla naszych powiększających się rodzin, a tu szczęśliwym trafem można było kupić tanio dużą działkę w dobrej dzielnicy. Potem był podział geodezyjny i losowanie, komu przypada część lewa, a komu prawa. Do dziś zastanawiam się, dlaczego nie ustaliliśmy tego przed transakcją. Uniknęlibyśmy niejednej karczemnej awantury.

Krzysztof bardzo chciał lewą, od południa. Jego żona uwielbiała bowiem słońce. Mnie było w zasadzie obojętne – lewa czy prawa. Jednakże skoro ma być sprawiedliwie, to losujmy. No i mnie się dostała ta „lepsza”. Potem Mańka chciał to odkręcić, dogadać się jak kumpel z kumplem. Ale wtedy moja połowica zaczęła dostrzegać uroki słonecznej strony. Nie doszło do porozumienia, wynik losowania został przypieczętowany. Następnie ruszyły prace budowlane. Wpierw uzbrajanie terenu – kanalizacja, woda, gaz – na konkretny dzień wszystkie ekipy budowlane zarezerwowane, sprzęt wynajęty, a Krzysiek sobie po prostu… nie przyszedł.

Rury przechodziły przez jego ziemię, a bez pozwolenia właściciela kopać nie można. Telefon pozostawał głuchy, samochodu nie było. Po trzech tygodniach wrócił. Mówił, że wakacje zaplanował dawno temu, zarezerwował domek, i nie będzie tracił zaliczki z powodu mojego bałaganu na budowie. Zapomniał dodać, że datę prac ustaliliśmy wspólnie. Jakieś dwa tygodnie później sąsiad z ulicy obok poinformował mnie, że pan Mańka podjeżdżał regularnie pod jego posesję i zza budki transformatorowej obserwował lornetką rozwój akcji na swojej działce. Takie to były właśnie jego cudowne, drogie wakacje…

Od tego momentu sąsiedzkie akcje dywersyjne jedynie się nasilały. Niespodziewane schnięcie drzew wraz z odkryciem śladów chemikaliów wokół pnia, żółte plamy na białych prześcieradłach schnących na tarasie, odsyłanie listonosza z adnotacją, że adresat z posesji obok nie żyje – to jedynie przykłady naszych wspólnych popisów. Nie wypieram się, również robiłem mu na złość. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Stosunki między nami są takie od kilku lat i ani nasze dzieci, ani nawet żony innych w zasadzie nie pamiętają. Wiedzą jedynie, że ci za płotem to banda szkodników, których zesłał zły los, i od których trzeba stronić. O ile nasz syn, mały Marek, jest jeszcze trzymany z dala od awantur i wymówek, o tyle starszy Piotr już dobrze wie, kto wróg, kto przyjaciel.

Tak jak przewidywałem, Mańka fałszywie oskarżył nas o podrzucanie zdechłych gryzoni i ściągnięcie zagrożenia zarazą na okolicę. Jednakże potem zniknął i od wielu dni go nie widziałem. Zdziwiło mnie to, gdyż zazwyczaj zemsta była błyskawiczna. A teraz nic się nie działo. Jakiś czas chodziłem zaciekawiony brakiem reakcji sąsiada, pełen zadowolenia, że rzut szczurem był ostatnim aktem wymiany argumentów stron i moje zostało na wierzchu. Potem począł rosnąć we mnie niepokój.

Dlaczego Mańka zniknął? Cóż on knuje? Kilka razy widziałem jego żonę, ale wstydziłem się spytać o powód zamilknięcia mojego wygadanego przeciwnika. Po kolejnych kilku dniach sama jednak zapukała do naszych drzwi. Nie weszła, stojąc w progu przekazała mi wiadomość, że mąż jest bardzo chory i chciałby mnie widzieć. Minę miała tak ponurą, jakby to miało być ostatnie widzenie przed śmiercią.

Pomyślałem, że straciliśmy tyle lat…

Zamarłem zaskoczony i przestraszony. Czyżby ten szczur faktycznie coś roznosił? Natychmiast rzuciliśmy się na Mareczka, sprawdzając mu skórę, uszy, oczy, nos, opukując i wypytując o samopoczucie. Przestraszony malec kilka razy zapewnił nas, że nic mu nie jest, a potem się rozpłakał, nie rozumiejąc, co się dzieje, skąd ta panika i nerwowe dochodzenie. Mnie nie dolegało nic, więc może to nie to.

W końcu wybrałem się do Mańki. Wszedłem za furtkę i zadzwoniłem do drzwi. Czułem się, jakbym wchodził do zamku złego czarownika, w którym mogę marnie zginąć.

Jego żona poprowadziła mnie w milczeniu do sypialni. Dzieci spozierały przez szparę w drzwiach na odwiecznego wroga idącego swobodnie po ich terenie. Krzysiek leżał w łóżku i rzeczywiście wyglądał źle. Spocona i blada twarz, szybki oddech, na wpół przymknięte oczy. Usiadłem na krześle obok łóżka.

– Mańka… Krzysiek. Co z tobą? Żyjesz? – wpiłem zatroskane spojrzenie w jego umęczoną twarz.

Chwilę panowało milczenie. Potem rozchylił z trudem powieki.

– Tadek… Źle ze mną. To chyba koniec… Lekarze nie dają mi dużo godzin… – wymamrotał. – Chcę skończyć z tobą… – urwał, a ja się rozejrzałem zaniepokojony tą niejasną informacją. – Chcę skończyć kłócić się z tobą – dopowiedział w końcu i opadł wyczerpany na poduszkę.

– Ależ Krzysiu… – nie wiedziałem, co powiedzieć. – Ja nie…

– Słuchaj. Mnie wkrótce zabraknie, a oni zostaną sami – wskazał na drzwi, za którymi krzątała się jego żona i bawiły dzieci. – Musisz mi coś przysiąc. Obiecujesz, że już nigdy nie będziesz szkodził mojej rodzinie?

– Obiecuję… – wyszeptałem wzruszony tą nagłą chwilą pojednania.

Przez głowę przebiegła mi myśl, że straciliśmy kilka ostatnich lat na kłótnie oraz złośliwości i nie ma już czasu na odrobienie tych strat. Przez kilka następnych dni Mańka się nie pojawiał. Spodziewałem się w każdej chwili najgorszych wiadomości. Wyobrażałem sobie jego łoże otoczone wianuszkiem rodziny; palą się świece, ksiądz maści go olejem i słucha ostatniej spowiedzi, a miejscowy stolarz zbija deski trumny.

Jednakże Mańka po niedługim czasie niespodziewanie pojawił się w ogródku, wyrównując grządki motyką. Obserwowałem go przez okno i grały mi w sercu sprzeczne melodie. Z jednej strony ulżyło mi, że wyzdrowiał, jednakże z drugiej byłem mocno zdziwiony tą nagłą poprawą jego stanu zdrowia. Co jest grane?

– Żyjesz? – W końcu nie wytrzymałem i zagadałem przez płot.

– Żyję – potwierdził, nie przerywając pracy. – Grypa była ostra, ale już mi zdecydowanie lepiej.

– Grypa?! – żachnąłem się.

Cwaniak nagrał wszystko telefonem!

Zobaczyłem, że ten stary dowcipniś nie może się powstrzymać od śmiechu. A więc to tak! Oszustwo!

Zakpiłeś sobie ze mnie – krzyknąłem zdenerwowany. – Już ja ci pokażę! Jeszcze mnie popamiętasz…

Mańka wyciągnął telefon z kieszeni, coś nacisnął i po chwili usłyszałem pytanie sprzed kilku dni: „Obiecujesz, że już nigdy nie będziesz szkodził mojej rodzinie?” i moją odpowiedź. Schował komórkę do kieszeni i znowu się uśmiechnął.

– Obiecałeś. Chyba nie złamiesz słowa, a przynajmniej nie od razu.

– Ależ to było oszukaństwo! – nie posiadałem się z oburzenia.

– Wcale nie. Czułem się fatalnie. Prawie jakbym umierał. Ale słuchaj, ja też ci chcę coś obiecać.

Zrobił pauzę. Czekałem zaciekawiony.

– Obiecuję ci, że nigdy już nie będę szkodził twojej rodzinie ani tobie. Miałem wiele czasu na przemyślenia i uważam, że tylko na tym tracimy.

Następnie wyciągnął telefon i odtworzył to, co przed chwilą powiedział.

– Jest nagranie, mamy wszystko zarchiwizowane. To jak? Zgoda? – wyciągnął rękę nad ogrodzeniem.

Chwilę się co prawda wahałem, ale w końcu również wyciągnąłem rękę, choć wcześniej spojrzałem profilaktycznie, czy nie ścisnę kolca albo czegoś lepkiego lub śmierdzącego. Od tego dnia złośliwości ustały. Nie żyjemy w idealnej harmonii, czasem się sprzeczamy, ale obiecaliśmy sobie, że nigdy nie powtórzymy wojny z tych ostatnich kilku lat.

Czytaj także:
„Sądziłam, że sąsiadka to zgorzkniała baba, która dla zabawy robi mi na złość. Dopiero po 20 latach odkryłam jej tajemnicę”
„Na działce chcę odpoczywać, a nie wysłuchiwać hałasów. Sąsiedzi mają w nosie prośby o ciszę. Chcą wojny, to będą ją mieli”
„Chcieliśmy sprzedać dom, ale gdy pojawiał się klient, sąsiad wylewał gnojówkę, by nie dopuścić do transakcji”

Redakcja poleca

REKLAMA