Postanowiłam upiec ulubiony przez moją rodzinę tort Sachera, czekoladowe cudo przekładane morelową konfiturą. Pomyślałam, że wejdę na forum dla kochających słodkości, żeby popatrzeć, czy ktoś nie zna jakiegoś sposobu wzbogacenia Sachertorte. Tak naprawdę nikt nie zna jego oryginalnej receptury i dlatego można popuścić wodze fantazji. Zauważyłam dowcipne i ciekawe wpisy kogoś o nicku AaZz. Skomentowałam jeden, szybko dostałam odpowiedź…
Okazało się, że gadam z facetem, który naprawdę zna się na kuchni
Poradził, żeby pod czekoladową polewę położyć cieniutką warstwę marcepanu. Twierdził, że nada ona tortowi niepowtarzalny, niebiański smak. Miał rację. Goście chwalili mój kunszt, zmiatając ciasto do ostatniego okruszka. Nawet teściowa, która słynie, jako specjalistka od wypieków powiedziała „pycha”, a komplementy od niej liczą się podwójnie. Byłam z siebie dumna.
Następnego dnia weszłam na forum, żeby podziękować nowemu znajomemu za dobrą radę. Rozmawialiśmy całe przedpołudnie, ledwo zdążyłam ugotować obiad dla męża i dzieciaków! Nigdy i z nikim tak dobrze mi się nie gadało! Adam rozumiał mnie w lot! Chwytał każdą myśl, zanim jeszcze do końca ubrałam ją w słowa. Zgadzaliśmy się w tylu sprawach; od przeczytanych książek i obejrzanych filmów, do poważniejszych kwestii.
Miałam wrażenie, że znam go od zawsze, że jest moją drugą połową, kimś coraz ważniejszym i bliższym. Rano poganiałam dzieci i męża, żeby jak najszybciej wyszli z domu, i żebym mogła spokojnie zalogować się na naszej stronie. Po dziesięciu dniach wymieniliśmy zdjęcia. Nie wysłałam upiększonego czy podretuszowanego. Ciekawiło mnie, jak zareaguje, widząc tę prawdziwą mnie. Napisał, że jestem jak jego ideał kobiety. Powiedział, że przeze mnie nie może spać i jeść, bo dostał obuchem w głowę i że ciągle o mnie myśli. I że się chyba we mnie zakochał. Czułam to samo!
Uwielbiałam leżeć na kanapie i o nim marzyć
Z fotografii patrzył na mnie brunet o pięknym uśmiechu. Od wczesnej młodości marzyłam o takim chłopaku. Myślę zresztą, że każda z nas nosi w sobie obraz tego wyśnionego. Niestety, często nigdy na niego nie trafia, i jest z tym, który się nawinie pod rękę. Tłumaczymy sobie: „Ideałów przecież nie ma!” – i godzimy się na podróbki! Ze mną było podobnie…
Mój mąż to bardzo dobry człowiek. Kocha mnie, jest świetnym ojcem, dba o dom i potrafi zarobić na rodzinę. Przez całe lata uważałam, że nie mogłam lepiej trafić.
– Ty powinnaś krzyżem w kościele leżeć w podzięce, że ci się taki chłop dostał – powtarzała moja mama. – Twój ojciec też był niczego, ale Przemkowi do pięt nie dorastał! Masz szczęście!
Układało nam się. Było dobrze. Dzieci zdrowe, kasy starczało, mieszkanie, samochód, działka, trochę oszczędności. Nic nie chciałam więcej. Dopiero przy Adamie pojęłam, czego mi w życiu od dawna brakuje. Nigdy nie czułam takiego walenia serca i szumu w uszach, nigdy puls mi nie przyśpieszał do stu pięćdziesięciu na samą myśl o mężu i jego dotyku. A wystarczyło, że przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak Adam mnie obejmuje i przytula, i prawie traciłam przytomność z emocji…
Uwielbiałam kłaść się na kanapie i fantazjować, udając, że mnie boli głowa. Jak nastolatka marzyłam o wielkiej miłości! Adam nalegał na spotkanie. Bałam się, ale w końcu umówiłam się z nim na pętli autobusowej, daleko od mojego domu. Podjechał superautem. Wsiadłam, nic mnie mówiliśmy. Dopiero po dobrych paru minutach, już za miastem, zatrzymał wóz i zaczął mnie namiętnie całować. Nadal bez jednego słowa…
Pojechaliśmy do motelu. To miał być nasz pierwszy raz
Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ten SMS: „Gdzie jesteś? Piotruś ma gorączkę i wymiotuje. Co mam robić?”. SMS od męża dosłownie wyrwał mnie z łóżka. Wypadłam stamtąd, jakby mnie ktoś gonił! Mamrotałam, że może następnym razem, że się odezwę. Widziałam, jaki Adam jest zdumiony i zły. W taksówce płakałam całą drogę do domu!
– Zwykła jelitówka – powiedział lekarz, którego już zdążył wezwać Przemek. – Nie ma się czym martwić.
Myślał, że szlocham z powodu chorego synka! Byłam czerwona, roztrzęsiona i nie mogłam sklecić zdania. Przemek przyglądał mi się zdumiony.
– Coś się dzieje? – zapytał tylko. – Czy o czymś nie wiem?
Adam odezwał się dopiero po dwóch tygodniach. Strasznie cierpiałam. Tęskniłam. Byłam gotowa niebo i ziemię poruszyć, żeby go znaleźć!
– No już, nie ma o czym gadać – powiedział, kiedy go przepraszałam. – Następnym razem będzie lepiej.
Nie byłam w stanie skupić myśli. Dzieci marudziły jak nigdy, pytały o głupoty, nie miałam cierpliwości, przeganiałam je jak uprzykrzone muchy. Któregoś wieczora Przemek usiadł naprzeciwko, tak kolana w kolana, wziął moje ręce w swoje i powiedział:
– Miotasz się jakoś. Mogę pomóc?
– Nic mi nie jest. Czepiasz się.
– Nie atakuj mnie. Nic nie zrobiłem. Zapytam tylko raz: masz kogoś?
– Zwariowałeś? A… jeśli tak, to co?
– Nic. Nie zatrzymam cię. Co to za związek z przymusu?
– Bo ty mnie już nie kochasz!
– Wiesz, że to nieprawda. Kocham cię i dlatego nie mogę patrzeć, jak cierpisz.
– To daj mi trochę czasu. Poukładam wszystko i ci powiem, co dalej…
Bez słowa wziął koc, poduszkę i przeniósł się na kanapę. Było mi to na rękę. Do rana zastanawiałam się, dlaczego Adam jest taki ważny? Czemu Przemek mi spowszedniał i zgasł jak świeczka? Z Adamem było święto, kolorowa, wesoła niedziela; mąż, to zwyczajny dzień z krupnikiem na obiad i mielonymi. Przy Adamie wszystko się mogło zdarzyć, byłam przy nim znowu młoda i szalona, chciało mi się śpiewać! Z Przemkiem czekała mnie tylko starość i zmarszczki. Tak to widziałam…
W dzień decydującej randki od rana dzwoniły mi zęby na myśl o tym, co się stanie. Włożyłam nową bieliznę, wtarłam cudownie pachnący balsam. Więc co się stało, że po szampanie, po wstępnych pieszczotach, w ostatniej chwili powiedziałam: „Nie”? Nie uwierzył. Myślał, że to taka gra. Musiałam wrzasnąć, żeby się uspokoił.
Bardzo powoli dźwigam z gruzów swój świat
– Kpisz sobie? – Adam był zaskoczony.
– Nie mogę. Nie jestem gotowa…
– Kobieto, ile ty masz lat? Po co mi głowę zawracasz? Ubędzie ci?
Nie poznawałam go! Mój ideał się rozpływał, malał, znikał. Został wściekły napalony facet, któremu chodziło tylko o seks.
– Idiotka – usłyszałam na pożegnanie.
Więcej się nie odezwał. Nie ma go na portalu, wylogował się z mojego życia. Na początku nie odchodziłam od kompa, ciągle czekałam, że napisze. Nadal mam ranę w sercu, chociaż wróciłam do rodziny i staram się zapomnieć. Wcale nie mam pewności, że postąpiłam słusznie. Dźwięczą mi w uszach jego słowa: „Na starość nie będziesz miała nawet czego wspominać!”. Może trzeba było lecieć w ten ogień? Opalić skrzydła, ale coś przeżyć?! Tylko jednej koleżance się zwierzyłam i ona mówi, że to z nudów.
– Jak się idzie równą drogą, to człowiek podskakuje i chce zobaczyć, czy za zakrętem nie ma ładniejszych widoków. Czasami się wywali, potłucze, rozbije kolano, zanim pojmie, że nie było warto.
– A jeśli jednak zboczy i zabłądzi?
– Różnie bywa… I w bagnie można skończyć, i na pięknej łące. Pytanie, czy warto ryzykować? Żeby tylko o nas chodziło, to pal sześć! Ale dzieci płaczą, a co one winne, że nam się chciało nowych atrakcji? No sama powiedz…
Kiedy wychodziłam na to ostatnie spotkanie, w drzwiach spotkałam synka. Wracał ze szkoły. Przytulił się do mnie tak mocno, mocno, opasał mnie ramionkami i nie chciał się oderwać.
– Wrócisz, mamo? – pytał, jakby coś czuł. – Wrócisz na pewno?
Obiecałam, że nigdy go nie zostawię, dopiero wtedy mnie wypuścił. Kiedy się odwróciłam, stał w oknie. Przez cały czas czułam na sobie ten jego wzrok! Kiedy Adam mnie rozbierał, patrzyły na mnie oczy Piotrusia… Teraz też czasem ma takie spojrzenie, jakby nie wierzył, że można mi ufać. Staram się, chcę, abyśmy znowu byli rodziną, ale przecież nie zawsze po burzy od razu wychodzi słońce. Czasem trzeba poczekać.
Czytaj także:
Latami staraliśmy się o dziecko. Zaszłam w ciążę, gdy adoptowaliśmy Marysię
Mąż i synowie traktowali mnie jak służbę i nazywali ryczącą czterdziestką
Mój mąż nie dbał o siebie. Zmobilizował się dopiero, gdy poznał przyszłego teścia