Kwarantanna. To słowo już zawsze będzie mi się kojarzyło fatalnie, i to wcale nie z powodu wirusa. Ani z racji konieczności siedzenia w domu przez wiele tygodni. Wiadomość o tym, że moja firma przechodzi na tryb home office, czyli pracy zdalnej z domu, nawet mnie ucieszyła. Lubię i pracę, i kolegów. Nie stanowi dla mnie problemu spędzanie w firmie długich godzin, ale pracoholizm ma również swoją mroczną stronę, jak każdy „holizm”.
W moim przypadku było to zaniedbywanie życia prywatnego. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak niewiele czasu poświęcam Lenie, mojej narzeczonej, tłumaczyłem sobie jednak, że robię to dla naszego wspólnego dobra.
Na razie wynajmowaliśmy małe, dwupokojowe mieszkanie w centrum miasta, ale w planach mieliśmy ślub, kupno większego lokum, no i kiedyś powiększenie rodziny. A na to wszystko potrzeba pieniędzy – i tak kółko się zamyka.
Od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy być autorami naszego sukcesu. Niby mogliśmy liczyć na pomoc jednych i drugich rodziców, ale co to za frajda? Czułbym się niekomfortowo z myślą, że nie potrafię samodzielnie zapewnić bytu mojej rodzinie. Nie oceniam ludzi, którzy obrali taką drogę, ale nie chcę być jednym z nich.
Tak czy inaczej, kwarantanna – choć wciąż obfitująca w pracę – dała mi swoisty rodzaj wytchnienia. Cieszyłem się, że wreszcie będę mógł pobyć z Leną, która podczas przymusowej izolacji również pracowała zdalnie. Nie zawsze mogliśmy skupić się na rozmowie, ale przecież wiele daje również samo przebywanie razem.
– Kolacja gotowa, kochanie! – wsunąłem głowę do sypialni.
Moja narzeczona szybko zamknęła laptopa, zerkając na mnie przez ramię. Nawet nie spojrzałem na ekran, więc nie zorientowałem się, co ją mogło tak spłoszyć. Gdyby była nastoletnim chłopakiem, stawiałbym dolary przeciw orzechom, że oglądała pornosa. Ale ufałem jej, więc nawet gdyby studiowała takie filmy, to pewnie po to, by wzbogacić nasze życie erotyczne.
– Już idę – odparła, z nutą ni to nerwowości, ni niecierpliwości, na którą w tamtej chwili niespecjalnie zwróciłem uwagę. – Pójdę tylko umyć ręce.
Chwilę później siedzieliśmy już przy kuchennym stole, ale rozmowa się nie kleiła. Prawdę mówiąc, ostatnimi dniami była to reguła; jakbyśmy już nie mieli wspólnych tematów.
– Masz dużo pracy? – zapytałem.
Lena podniosła wzrok znad uparcie wibrującego na jej kolanach telefonu.
– Co? – mruknęła nieuważnie.
– Pytałem, czy masz dużo pracy. Moglibyśmy obejrzeć wieczorem jakiś film…
– Eee, szczerze mówiąc, to chyba nie dam dzisiaj rady – Lena pochyliła się nad swoim talerzem. – Mam do skończenia projekt i pewnie spędzę nad nim pół nocy.
– Rozumiem. A może jakoś ci się przydam? – strzeliłem.
Nasze branże były na tyle zbliżone, że niejednokrotnie służyliśmy sobie nawzajem pomocą. W każdym razie kiedyś to się zdarzało dość często.
– Nie – odparła bez wahania. – Dam sobie radę. Odpocznij, zrelaksuj się.
Nie to nie. Niech wie, że ma moje pełne wsparcie, nie czując zarazem żadnej presji. Kolejne dni kwarantanny niewiele różniły się od poprzednich. Spędziliśmy razem jeden, może dwa wieczory, ale generalnie, choć mieszkaliśmy w jednym mieszkaniu, czułem się, jakby gdzieś wyjechała. I zwyczajnie za nią tęskniłem.
Nie miałem pojęcia, skąd się wzięło to dziwne skrępowanie między nami. Jakbyśmy się pokłócili i mieli ciche dni. Chciałem z nią o tym pogadać, a jednocześnie bałem się, że wyniknie z tego autentyczna kłótnia.
Miałem wrażenie, że mnie unika
Starałem się ją tłumaczyć: męczyła ją ta przedłużająca się kwarantanna, zamknięcie w domu jak w więzieniu. Ja też czułem narastającą frustrację. No ale nie wyładowywałem jej na Lenie. Może ona też mnie chroniła, schodząc mi z drogi? Nie wiem. Na małej przestrzeni naszego mieszkania czułem się samotny, zagubiony i dziwnie zagrożony…
Jedynym miejscem, do którego wychodziłem, był pobliski market, gdzie uzupełniałem zapasy jedzenia i środków higienicznych. Za każdym razem pytałem Lenę, czy wybierze się ze mną, ale albo miała dużo pracy, albo była zmęczona. Nie zamierzałem jej zmuszać.
W czwartkowy wieczór wróciłem z zakupów zaskakująco szybko. Wyjątkowo nie było kolejki przed drzwiami. Zostawiłem zakupy w kuchni i ruszyłem w kierunku łazienki, by dokładnie umyć ręce. Usłyszałem jednak, że Lena bierze prysznic, więc nie chcąc jej przestraszyć, skręciłem do sypialni.
Wiedziałem, że na komodzie stoi płyn do dezynfekcji. Wchodząc do środka, automatycznie zapaliłem światło, choć niebieskawy blask sączył się również z ekranu leżącego na łóżku laptopa. Odruchowo zerknąłem na komputer, który pikał, zwiastując pojawianie się nowych wiadomości.
Dźwięk był irytujący – ktoś wyjątkowo uparcie dobijał się do mojej narzeczonej. Usiadłem na łóżku i pochyliłem się nad laptopem, szukając klawisza wyciszającego… To, co zobaczyłem na ekranie, sprawiło, że zapomniałem, co chciałem zrobić.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że Lena jest nietuzinkową kobietą. Przywykłem do tego, że wzbudza zainteresowanie mężczyzn, i pewnie nie przejąłbym się też jakimś podrywaczem z netu. Założyłbym, że moja piękna i mądra zarazem narzeczona po prostu go spławi.
Problem w tym, że owe komplementy nie padały za pośrednictwem typowego portalu społecznościowego, lecz randkowego, co oznaczało, że Lena musi mieć na nim konto. Po co? W jakim celu kobieta planująca ślub randkuje w sieci? Stres przedmałżeński?
Tłumiłem podejrzliwość i zazdrość, ale mocno mną trzepnęło, gdy zobaczyłem, że Lena nie jest bierna w tym mało wyszukanym flircie na łączach, że kokietuje tego typa. Ostatnie wiadomości dotyczyły planów spotkania po zakończeniu kwarantanny mojej narzeczonej z jakimś gachem, którego wyhaczyła w sieci!
Chryste! Chyba śnię jakiś koszmar…
Zanim zdążyłem jakkolwiek przepracować tę tragiczno-żałosną sytuację, do sypialni weszła Lena. A właściwie stanęła w progu, zaskoczona moim widokiem.
– Marcin? Już wróciłeś?! – w jej głosie pobrzmiewały nutki paniki. – Myślałam…
– No to źle myślałaś – wycedziłem. – Wróciłem szybciej, bo nie było kolejki. I bo spieszyłem się jak kretyn do mojej ukochanej, która puszcza się w necie!
– Marcin, to nie tak, ja… – zaczęła i urwała, bo nie wyglądałem jak ktoś, kto pozwoli sobie wcisnąć kit w obliczu oczywistych dowodów.
Patrzyła wielkimi oczami to na mnie, to na ekran komputera, jakby chciała sprawdzić, ile zdążyłem przeczytać. Cóż, wystarczająco dużo. Na co dzień jestem uosobieniem spokoju, ale teraz byłem wściekły, potwornie rozczarowany i do żywego zraniony, jakbym naprawdę przyłapał ją w łóżku z kochankiem.
Ta sytuacja była dla mnie niczym cios w splot słoneczny. Tym boleśniejszy, że kompletnie się czegoś takiego nie spodziewałem. Nie po Lenie! Ufałem jej niemal jak samemu sobie. A tu taki szok…
– Jak długo to trwa?
– Ja… – zaczęła i umknęłam wzrokiem w bok. – Czy to ważne?
– Jak długo, się pytam! – huknąłem.
– Od kilku miesięcy.
Kilku? Czyli ilu? Dwóch? Trzech? Pół roku?
– Ilu ich było?
– Paru…
Wziąłem bardzo głęboki oddech, żeby nie wybuchnąć.
– Spotkałaś się już z którymś?
Odpowiedziała mi cisza. Bardzo… wymowna… cisza.
Zaczęły do mnie wracać momenty, w których myślałem, że Lena dziwnie się zachowuje. Kiedy na przykład poszła z przyjaciółką do kina, a potem z irytacją ucinała każde moje pytanie o film.
Albo kiedy pojechała w delegację, a ja mogłem się z nią kontaktować tylko przez esemesy. Co robiła wtedy tak naprawdę? Wolałem w danym momencie nie dociekać, bo po pierwsze, robiło mi się niedobrze na samą myśl, a po drugie, jeszcze bym ją uderzył.
Bez względu na to, czy by milczała, czy by coś powiedziała, nasz związek właśnie się skończył. Jakiekolwiek by wymyśliła wymówki, tłumaczenia, w stylu, że ją zaniedbywałem, nic nie zmieni faktu, że mnie zdradziła lub była bliska tego. Mógłbym wybaczyć – z trudem, ale mógłbym – nieplanowany skok w bok, błąd, którego się szczerze żałuje. Jednak ona żałowała co najwyżej tego, że dała się przyłapać.
Zamierzała dalej ciągnąć tę farsę narzeczeństwa?
Może nawet by za mnie wyszła, bo przecież jestem dobrą partią, a potem regularnie przyprawiałaby mi rogi. W najgorszym ze scenariuszy po latach, w trakcie paskudnego rozwodu, dowiedziałabym się, że wychowuję nie swoje dzieci! Brrr.
Miałem gdzieś, jak Lena sobie poradzi beze mnie. Jeszcze tego samego dnia opuściłem wynajmowane przez nas mieszkanie i wróciłem do rodziców. Kwarantanna czy nie, przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Widzieli, w jakim jestem stanie, i nie zadawali zbyt wielu dociekliwych pytań.
Za to ja wolałem się upewnić:
– Mamo, tato, czy macie przede mną jakieś tajemnice? Chowacie jakieś trupy w szafie, nieślubne dzieci albo fakt, że jestem adoptowany? Powiedzcie. Niech mam to z głowy za jednym szokiem.
Rodzice spojrzeli po sobie przeciągle, a potem coś długo milczeli, zanim ojciec zaczął poważnym tonem:
– Widzisz, synu, chodzi o to…
Świetnie....
Czytaj także:
„Sąsiad po śmierci żony codziennie miał inną kobietę. Udawał majętnego wdowca, więc leciały do niego jak ćmy do światła”
„Moje zaręczyny miały być jak z bajki, a tu dookoła ruiny, śmieci i chwasty. Jasiek mnie zawiódł jak nigdy dotąd”
„Ciąża córki przeorganizowała nam życie. Obawiała się, że nie będzie mogła mieć dzieci, a wydała na świat trojaczki”