– Muszę sobie wziąć parę dni wolnego – kategorycznie stwierdził mój mąż. – Padam już na twarz, od dwóch lat nie miałem normalnego urlopu! Należy mi się jakiś wypoczynek, nie sądzisz?
Od razu wiedziałam, że kręci. Urlopu faktycznie nie miał, ale tylko dlatego, że dobrowolnie z niego zrezygnował, żeby nie jechać na letnisko ze mną i z dzieciakami.
– Nienawidzę wsi – mówił. – Wszystko mnie tam wkurza. Nie mam jazdy na zdrowe jedzenie, nie cierpię spacerów po lesie, komarów, much, pająków i śmiertelnej nudy. Jedź sama.
– Jasne! – złościłam się. – Zawsze wszystko na mojej głowie! Ja też chętnie pojechałabym na luksusowe wczasy albo w tropiki, ale dzieci mają wakacje i muszą uciec z miasta. Naprawdę tego nie rozumiesz?
– Rozumiem i nie mam nic przeciwko temu, żebyś wyjechała na to swoje zadupie. Czy ja ci bronię spędzać lato tak, jak lubisz? Nie bronię... Mało tego, dam ci jeszcze dodatkową kasę, żebyś nie narzekała, że ci na coś brakuje. Tylko mnie tam nie ciągnij. Zaproś jakąś koleżankę i rób, co chcesz.
– W porządku. Jeśli tak stawiasz sprawę, poproszę Marylę. Ona aktualnie szuka nowej pracy, więc ma czas. Miesiąc w tę czy we w tę stronę nie zrobi jej różnicy, zaraz do niej zadzwonię.
Woli jechać na ryby? Niech sobie jedzie!
Maryla to moja daleka kuzynka. Znamy się od dziecka, bardzo ją lubię, bo jest wesoła, życzliwa, nie robi problemów z głupot i nie przejmuje się drobiazgami. Ja mam taki charakter, że zawsze potrafię znaleźć dziurę w całym, więc ktoś pogodny i bezkonfliktowy bardzo mi pasuje. Dlatego nie zmartwiłam się specjalnie, że kawałek wakacji spędzę razem z kuzynką, wręcz przeciwnie, byłam z tego bardzo zadowolona!
– Pakuj dres i szorty, ogranicz kosmetyki, bo mam zamiar namówić cię na pełny relaks – powiedziałam jej. – Zabieram cię na głuchą wioskę... Grzyby, jagody, leżenie pod lipą, słodka nuda i nieróbstwo. Odpowiada ci?
– Byłoby cudnie – zaświergotała. – Ale nie mogę. Mam inne plany…
– Jakie? – zdziwiłam się. – Przecież jesteś wolna, możesz sobie tak wszystko poukładać, żeby pasowało. Czemu nie chcesz ze mną jechać?
– No co ty? – usłyszałam. – Chcę, nawet bardzo chcę, ale to niemożliwe. Dostałam propozycję ciekawej roboty, niestety na wyjeździe. Dobrze płacą. Na razie to tylko na próbę, ale może się z tego wykroić stały etat. Zrozum, nie mogę tego wypuścić z rąk.
Byłam trochę rozczarowana, ale musiałam jej przyznać rację. W obecnych czasach robota to podstawa. Byłam ciekawa, co i jak, ale nie chciała mi zdradzić żadnych szczegółów.
– Jak już będzie przyklepane, to ci wszystko opowiem – usłyszałam. – Teraz się boję zapeszyć!
Byłam zadowolona. „Dobrze ci tak”
Mąż odwiózł mnie na letnisko, pomógł się rozpakować, nawet został pół dnia dłużej niż zamierzał. Był niezwykle miły i czuły, łasił się jak kocur, miział mnie, przytulał, szeptał, że trochę żałuje swojego pomysłu z tym oddzielnym urlopem.
– Wierz mi, że chciałbym tu z wami zostać – przekonywał. – Ale cóż, wszystko zapłacone, gdybym się teraz wycofał, tracę pieniądze, bo umowa jest taka, że nie zwracają ani grosza...Szkoda kasy, trudno, jakoś wytrzymamy bez siebie. Zresztą, co ty byś robiła na kutrze? Dla mnie to czysta przyjemność, dla ciebie udręka… Trudno, w przyszłym roku wymyślimy coś, żebyśmy oboje byli zadowoleni. A na razie, życz mi taaakiej ryby!
Z kolegami wybierał się na rejs dalekomorski połączony z wędkowaniem. Cieszył się jak dziecko. Nie chciałam mu psuć tej radości, więc pożegnałam się z nim spokojnie, prosząc tylko, żeby często do mnie dzwonił.
– Nawet codziennie – obiecał. – Oczywiście, jeśli będzie zasięg.
Chyba nie było zasięgu, bo odezwał się dopiero dwa dni przed powrotem.
– Jak urlop? – zapytałam.
– Okropnie. Niewygodnie, ciasno, nudno, nigdy więcej… Nie dla mnie takie atrakcje. Przekonałem się, że nie warto było tak się upierać przy tym rejsie. Będę miał nauczkę.
Byłam zadowolona. „Dobrze ci tak” – myślałam, chciałeś nie wiadomo jakich wrażeń, a dostałeś figę. Jest sprawiedliwość na tym świecie!
Cały czas się do mnie łasił. Dziwne!
Mój mąż przyjechał szczupły, opalony, odmłodniały i wesoły. Gdyby nie fakt, że tak narzekał, pomyślałabym, że miał fantastyczne wakacje. Ale w kółko powtarzał, jak się cieszy, że nareszcie nas widzi i jest już w domu. Humor mu dopisywał, był wesolutki jak szczygiełek, czuły, spragniony miłości i dobry, jak nigdy.
– Nowa zmywarka? Bardzo proszę, kochanie – usłyszałam. – Czego jeszcze potrzebujesz? Mów, dla takiej żony nie będę niczego żałował.
Łasił się, obejmował mnie co parę minut, był do rany przyłóż… Złościł się tylko wtedy, gdy wspominałam o jego wyprawie i domagałam się szczegółów. Wtedy wpadał w istną furię!
– Weź na wstrzymanie, skarbie – zażądałam wreszcie. – Ani ja, ani dzieciaki nie jesteśmy winni, że sobie spaprałeś wakacje. Więc wyluzuj i przestań nas zadręczać.
Uspokoił się i nawet zgrał na komputer zdjęcia z tej swojej wyprawy, żebym mogła rzucić na nie okiem.
– Jest mecz w telewizji – powiedział. – Ty sobie pooglądaj, jak mi tam było, a potem powiesz, czy ci się podobało.
Nie chciało mi się tracić czasu
Przesuwałam klatkę po klatce… Nic ciekawego: sama woda i woda, a nad wodą nieogoleni faceci udający marynarzy. Nie chciało mi się tracić czasu. Po którejś fotce pomyślałam, że resztę zobaczę później i już prawie wyłączałam komputer, gdy mój synek, który zerkał mi przez ramię zawołał:
– O! Taki sam tatuaż, jak u Marylki? To ona tam była?
Zamarłam… Znowu usiadłam, wzięłam głęboki wdech, cofnęłam, powiększyłam i… już miałam pewność. Moje spostrzegawcze dziecko o sokolim wzroku dobrze zobaczyło. Na jednym ze zdjęć, na drugim planie i w pewnym oddaleniu widniała damska łydka z wypukłą kostką, a nad tą kostką charakterystyczny, niezwykły, niepowtarzalny rysunek czterolistnej koniczynki i serduszka. Tylko Marylka miała taki, bo jeden listek koniczynki pokrywał bliznę po szramie, rowerowej pamiątce z dzieciństwa!
Wolno, metodycznie, dokładnie przejrzałam wszystkie foty, ale na żadnej nie było już śladu obecności Maryli. Jakby ktoś się o to postarał, jakby zadbał o jej anonimowość, jakby nie chciał, żeby była widoczna. Tylko na tej jednej fotografii jakoś się zaplątała jej noga. Nie mogłam się łudzić – moja kuzynka była prawdopodobnie kochanką mojego męża! Gdyby nie taki układ, jakby trafiła na ten kuter, po co by się tam znalazła, i przede wszystkim, czemu ja o tym nie wiedziałam?! Oboje mnie okłamali, więc mieli coś na sumieniu!
Chciałam wydrapać mężowi oczy
Oczywiście, w pierwszym odruchu chciałam mężowi wydrapać oczy. Już nabierałam powietrza do płuc, żeby wrzasnąć: „Ty kłamco, oszuście, pawianie!”, ale uspokoiłam się… „Co nagle, to po diable!” – mówiła moja babcia i miała świętą rację. Więc wytłumaczyłam synkowi, że to nie nogę cioci Marylki zobaczył na zdjęciu, że się pomylił, i żeby więcej o tym nie opowiadał. Potem szybko to zdjęcie skasowałam, a jeszcze później zamknęłam się w łazience i napuściłam wody do wanny. W ciepłej i pachnącej pianie zawsze
mi się najlepiej myślało…
No, dobrze, zrobię aferę, wytargam Marylkę za kudły, pogonię męża, ogłoszę całemu światu, jaki z niego zdrajca, a z niej małpa, i co mi z tego przyjdzie? Co zyskam? Nic! Chyba tylko opinię babki, którą bezczelnie oszukał własny małżonek i rodzina! To nie jest powód do chwały… Ludzie niby będą się litowali, doradzali, opowiadali o współczuciu, ale tak naprawdę nikogo to nie będzie obchodziło, bo wszyscy mają swoje sprawy. Mam dostarczyć tematu do plotek?
Obcy i obojętni będą nicować moje życie, plotkować przy kawie i drinkach o tej, której się nie udało… Będą robić zbolałe miny, a w głębi duszy się cieszyć, że oto znowu komuś coś nie wyszło. W życiu! To byłoby najgorsze, co mogłoby mi się przytrafić. Załatwię sprawę inaczej, po swojemu...
Na spokojnie wybiorę to, co dla mnie dobre
Kiedy mąż zapukał do drzwi łazienki, pytając: „Co tak długo, kochanie?”, odpowiedziałam słodko:
– Chcę ładnie pachnieć dla ciebie, daj mi jeszcze chwilkę…
Wiedziałam, że wykorzystam całą tę historię, wycisnę jak cytrynę, znajdę sposób, żeby na tej obrzydliwej zdradzie skorzystać, jak się tylko da. Ktoś może powiedzieć, że to niemoralne, ale mam w nosie takie gadki. Ja wiem swoje! Nie chcę potem niczego żałować, nie chcę sobie nic wyrzucać. Nie zafunduję moim dzieciom kataklizmu domowego, nie rozwalę rodziny po pierwszym wstrząsie.
Burzyć łatwo, ale jak trudno jest potem coś odbudować! Poczekam. Zobaczę, co będzie dalej, poobserwuję, poprzyglądam się Marylce, mojemu mężowi, uruchomię trzecie oko i sprawdzę, czy jest jeszcze o co walczyć…
Dopiero wówczas podejmę decyzję. Na spokojnie i na chłodno wybiorę to, co będzie dobre dla mnie i dla moich dzieci. Leżąc w tej wannie tak właśnie postanowiłam. Dam sobie czas! A poza tym, co chwilę wyskakują jakieś potrzeby. Przyda się nowa pralka, warto wymienić meble w salonie, kupić drugi telewizor, nowy dywan, firanki, ubrania dla dzieci, ciuchy dla mnie. Kto na to wszystko zarobi?
Pomyślałam również, że przecież ja nigdy nie byłam w SPA. Podobno robią tam cuda dla urody, więc może warto byłoby to teraz sprawdzić…
Czytaj także:
„Od lat żyłam pod dyktando zaborczej matki. Kiedy próbowała mnie zeswatać z niezaradnym życiowo synem sąsiadki, powiedziałam dość"
„W dzieciństwie, ja i siostra miałyśmy wypadek. Matka nigdy nie darowała sobie, że błagała o życie tylko jednego dziecka"
„Żona oskarżyła sąsiadkę o kradzież i zrobiła aferę na cały blok. Ludzie gadają po kątach, a ja nie wiem, gdzie oczy podziać”