Jesteśmy zupełnie przeciętną rodziną. Ja jestem technikiem laboratoryjnym, mój mąż Michał – weterynarzem. Pracuje w klinice, na etacie. Nie dorobiliśmy się willi, działki, luksusowych aut. Pieniądze wydawaliśmy na podróże i nasze dzieci.
Zawsze była ambitna
Kasia to nasza pierworodna córka, dziś ma dwadzieścia osiem lat. Antek jest trzy lata młodszy. Kasia zawsze była prymuską. Nigdy jej nie mówiliśmy, że musi być najlepsza. Staraliśmy się, żeby ani jej, ani Antkowi nic nie narzucać. Nie wywierać presji.
– Możecie być, kim chcecie, bylebyście byli szczęśliwi – powtarzaliśmy im.
Antek chyba sobie nasze porady wziął do serca aż za bardzo… Ale Kasia zawsze była ambitna.
– Ja muszę być najlepsza, żebym była szczęśliwa – powtarzała.
Na świadectwie na koniec podstawówki Kasia miała same szóstki. To samo w gimnazjum. Kiedy na pierwszy semestr pierwszej klasy w najlepszym liceum w Warszawie dostała czwórkę z chemii, płakała dwa dni. A potem się zaparła i na koniec roku była w klasie najlepsza z tego przedmiotu.
Zawsze była najbardziej pracowitą osobą w naszej rodzinie. Fakultety, dodatkowe kursy językowe, a jeszcze tenis, windsurfing, narty i działalność w kilku fundacjach. I przez trzy lata przewodniczenie samorządowi uczniowskiemu. Postanowiła zdawać międzynarodową maturę.
Marzyła o studiach za granicą
– Ale do Polski wrócę – powtarzała. – Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Tylko że najpierw chcę poznać kawałek świata.
Studia – od razu na dwóch kierunkach – zaczęła w Amsterdamie. Zarządzanie i historia sztuki. Ten pierwszy – żeby mieć szansę na dobrą pracę. Drugi – żeby się rozwijać. I ja, i mój mąż ciągle się zastanawiamy, skąd u naszej córeczki taka życiowa mądrość. Po trzech latach studiów w Holandii Kasia pojechała dalej się uczyć w Londynie. Tytuły magistra uzyskała i na zarządzaniu, i na historii sztuki.
Trzy lata młodszy Antek zaś ciągle nie zdał matury. Jeżeli to nie Kasię podmieniono w szpitalu, to jego. Inaczej ciężko sobie wyobrazić, by z takiego samego materiału genetycznego powstali ludzie tak skrajnie różni. Choć, paradoksalnie, oboje się uwielbiają. Po powrocie Kasi z Anglii pojechali razem na Hel szaleć na windsurfingu.
Pod koniec lata Kasia zaczęła szukać pracy.
Miała różne propozycje
– Mamuś, ja mogę nawet iść na darmowy staż, ale chcę pracować w fajnej firmie, gdzie mogę robić coś ciekawego i się uczyć. Zarządzanie sprzedażą margaryny mnie zupełnie nie interesuje – tłumaczyła.
Już dawno i ja, i Michał zrozumieliśmy, że nasza córka doskonale wie, czego chce. I co jest dla niej najlepsze. Na dodatek Kasia na siebie zarabiała. Uczyła angielskiego, prowadziła korepetycje z historii sztuki i zajęcia z jogi.
– Hej, mam newsa. Moim zdaniem to jest dobry news, ale boję się, że się zmartwicie – zagaiła pod koniec października. – Dostałam propozycję fantastycznego stażu. I już się zgodziłam, więc tylko wam mówię, a nie pytam o zdanie.
– Wspaniała wiadomość, jestem z ciebie dumny – Michał pierwszy zerwał się z kanapy i pospieszył z gratulacjami.
– Tato, poczekaj na szczegóły, to ci mina zrzednie – wtrącił się Antek. – No, dawaj, siostra, mów prawdę. Bo wiecie, ta propozycja nie jest bez wad…
Spojrzałam na syna, męża, potem córkę.
– Jakich wad?
– No bo widzicie, ten staż jest dość daleko. Bardzo daleko. Bo aż… w Melbourne.
– Gdzie? – Michał wybałuszył oczy, jakby nigdy nie słyszał o tym mieście. – Córcia, oszalałaś? Chcesz wyjechać na drugi koniec świata?
Już podjęła decyzję
Amsterdam, Londyn – to były miasta tuż za rogiem. Kiedy Kasia mieszkała w Holandii, to jak się stęskniliśmy, po prostu wsiadaliśmy w samolot i lecieliśmy na przedłużony weekend. Do Londynu latało tyle tanich linii, że też mogliśmy się widywać często. Święta, urodziny – wszystkie ważne okazje zawsze spędzaliśmy razem.
Ale Melbourne? Australia? Tego sobie po prostu nie umiałam wyobrazić.
– Kasiu, jesteś pewna? Kiedy ty chcesz tam lecieć? Przecież zaraz Boże Narodzenie. To wykluczone! – zaprotestowałam, kiedy do mnie dotarło, co się święci.
Ale tak naprawdę wiedziałam, że mogę sobie najwyżej pogadać i ponarzekać. Znałam moją córkę dobrze. Wiedziałam, że jak już podjęła decyzję, to nic i nikt nie zmusi jej do zmiany zdania.
Poleciała dwa tygodnie później. Gdy tylko samolot zniknął nam z oczu, zaczęłam tęsknić. Nie miałam pojęcia, że nie zobaczymy się ani w te święta, ani w żadne kolejne przez następne dwa lata…
Kasia obiecała, że do Polski przyleci na Wielkanoc. Ten jej roczny staż miał być bezpłatny, ale firma zapewniała mieszkanie, utrzymanie i w czasie jego trwania jeden bilet do domu. Ale dopiero po kilku miesiącach, więc musieliśmy się pogodzić z tym, że po raz pierwszy od narodzenia naszej córki Boże Narodzenie spędzimy bez niej.
Jasne, widzieliśmy się w Wigilię – na ekranie komputera. Połamaliśmy się wirtualnie opłatkiem. Trzymałam się dzielnie, naprawdę, do momentu wyłączenia kompa. Wtedy się poryczałam. Michał próbował mnie pocieszać, ale sam miał wilgotne oczy.
Zaczęłam odliczać dni do spotkania
Kasia miała kupiony bilet na 8 kwietnia. Ale granice były zamknięte z powodu pandemii. I z naszych planów znowu nici… Mijały miesiące i stawało się coraz bardziej jasne, że Australia prędko nie otworzy swoich granic. A my prędko nie zobaczymy naszej córki.
– Dobre wiadomości są takie, że moja firma proponuje mi pracę. Na kolejny rok. Prawdziwą, już za pieniądze. Ja chcę wrócić, jak się tylko da, ale z czegoś muszę żyć – powiedziała nam Kasia latem. – A na razie o otworzeniu granic nikt tu nie mówi.
Ciągle wierzyłam, że pandemia się kończy i że Kasia na święta wróci do domu. Kiedy okazało się, że nic z tego, załamałam się.
Na szczęście potem były szczepionki na koronawirusa. Uwierzyłam, że wszystko wróci na właściwe tory i za kilka miesięcy znowu zobaczę córkę.
W kolejną Wigilię znowu spotkaliśmy się tylko na Skypie.
– Hej, rodzinko, trzymacie się? Przy okazji chciałam wam kogoś przedstawić. To jest Josh, mój chłopak. A to moja rodzina. Pomachajcie! – powiedziała Kasia.
Była rozpromieniona. Dawno nie widziałam takich iskierek w jej oczach! No i dotąd nie mieliśmy okazji poznać żadnego z jej nielicznych chłopaków. Dlatego kiedy zobaczyłam na ekranie komputera sympatycznego rudego Josha, zrozumiałam, że tym razem to chyba coś poważnego. Było miło, pogadaliśmy, pośmialiśmy się.
Pół nocy czułam w żołądku gulę
– Michał, śpisz? – w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam szturchać męża w bok. – No jak śpisz, to się obudź. Martwię się.
Michał słuchał moich wywodów w półśnie. Ale rozbudził się, kiedy zaczęłam ryczeć.
– Ona się zakochała, rozumiesz? – powiedziałam, ocierając oczy. – Na poważnie. Widziałam to. Znam ją. A wiesz, co to oznacza? Że ona już tu nie wróci, jeśli tylko ten rudzielec nie złamie jej serca.
Michał mnie pocieszał, ale widziałam, że rozumie, o czym mówię.
– Aśka, będzie dobrze. To daleko, ale przecież będziemy mogli tam polecieć, a ona odwiedzić nas. Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. Cieszmy się, że Kasia ma pracę i że nie jest tam zupełnie sama – powiedział i mnie przytulił.
Udawałam, że się z mężem zgadzam. Obiecałam mu nawet, że nie będę się więcej zamartwiać na zapas. A kiedy było mi bardzo smutno, po prostu szłam sobie popłakać do łazienki.
Ilekroć rozmawiałam z Kasią, próbowałam z niej wyciągnąć coś więcej o jej planach. Ale ona wyraźnie unikała odpowiedzi. A ja tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że klamka zapadła… I że Kasia zamieszka w Melbourne.
Ciągle opowiadała o swoim chłopaku
Po jakimś czasie zauważyłam, że Kasia w ogóle nie mówi o tym, że wróci do domu. No i oczywiście ciągle opowiadała mi o Joshu. Poznali się na plaży. Bo Josh, jak najwyraźniej każdy Australijczyk, był surferem. Potem okazało się, że jest też prawnikiem.
– Wiesz, on zarabia w korporacji, ale trzy razy w tygodniu pracuje jako wolontariusz w fundacji i pomaga ludziom za darmo. To wspaniały facet, mamuś – zapewniała. – Jak go poznasz, to zrozumiesz, dlaczego się zakochałam.
„Jak go poznasz”. Łatwo było powiedzieć… Po każdej rozmowie z Kasią wpadałam w większy dołek psychiczny. Co wieczór dręczyłam Michała.
– Czemu ona w ogóle już nie mówi o powrocie? Przecież sam słyszałeś, tylko o pracy, o Joshu i o tym, co nam pokaże, jak przyjedziemy z wizytą. Ja nie mam zamiaru tłuc się przez pół świata, żeby zobaczyć córkę. Ja chcę ją mieć w domu!
Dopiero w czasie wielkanocnego spotkania na Skypie okazało się, że Kasia nie powiedziała nam o Joshu najważniejszego. Pod koniec spotkania nie wytrzymałam i po raz pierwszy powiedziałam Kasi, co myślę. Po polsku, więc wiedziałam, że Josh nie rozumie, co mówię.
– Córuś, ja się cieszę, że jesteś szczęśliwa. Ale powiedz w końcu prawdę, ty już nie wrócisz do domu, prawda? Skoro jesteście z Joshem szczęśliwi, to zostaniesz z nim. Ja już to wiem, więc dłużej mnie nie dręcz…
– Mamuś, z Joshem, w Australii? A czemu tu? Jeszcze nie wiemy, czy zamieszkamy w Polsce czy w Edynburgu, ale żadne z nas nie zamierza zostać na zawsze w Australii. Tu jest świetnie, ale dla nas zdecydowanie za ciepło.
Zaskoczyła nas
– W Edynburgu? A czemu akurat tam? – tym razem to Antek wykazał się refleksem. – Rany, czy Josh jest Szkotem? Ale super!
– Przecież mówiłam. Jego kontrakt miał się skończyć w grudniu. Oboje chcemy już bardzo wracać do Europy, ale jest, jak jest. Więc korzystamy z uroków Australii.
Kaśka paplała dalej, co tam u niej słychać, a ja próbowałam dojść do siebie. Josh jest Szkotem! Nawet jeśli zamieszkają w Edynburgu, to przecież to jest prawie za rogiem w porównaniu z tą Australią…
Oczywiście byłam pewna, że Kaśka nigdy o tym nie wspominała. Ale na zrobienie jej awantury przyjdzie jeszcze czas. Nawet jeżeli nasza rozłąka potrwa jeszcze długo, to świadomość, że Kasia w końcu wróci do Europy, sprawiła, że byłam bardzo szczęśliwa.
Ale to nie był koniec miłych niespodzianek. Na początku lata dostałam od Kasi dziwnego MMS-a. Chwilę mi zajęło, zanim się domyśliłam, co przedstawia to zdjęcie.
– Jezu, Michał, chodź tu prędko… Jeśli ja dobrze widzę, to…
– Co się stało? – Michał przybiegł prosto z kuchni, w fartuchu i z nożem w ręku.
– To się stało – podetknęłam mu pod nos komórkę. – To jest zdjęcie z USG! A tu na środku to jest dziecko. Więc jeśli dobrze rozumiem, to będziemy dziadkami.
Wreszcie udało się kupić bilety
– Dziadkami? My? Przecież jesteśmy na to za młodzi…
W tym momencie zadzwonił telefon.
–Widzieliście fotkę? – spytała Kasia.
– No tak. Czy ty nam chcesz powiedzieć to, czego się domyślam?
– Jasne! Będziecie mieć wnuka. Albo wnuczkę. Nie planowaliśmy tego, ale wiesz, jestem bardzo szczęśliwa. Dzidzia ma się urodzić w styczniu. Pewnie tutaj, bo teraz na lot się nie zdecyduję. Ale mam nadzieję, że wy przylecicie do nas! Obiecajcie!
Gdybym tylko mogła, to poleciałabym do tej Australii od razu. Pamiętałam, że jak byłam w ciąży z Kasią, to moja mama bardzo mi pomagała. Teraz ja powinnam być przy córce!
Nie polecieliśmy jednak do niej. Nasz wnuczek Janek urodził się w styczniu. Byłam jednocześnie szczęśliwa i wściekła, że nie mogłam być przy córce. Trudno było upolować bilety w cenie, na którą mogliśmy sobie pozwolić. Michałowi szefowie nie mogli dać urlopu od razu, bo zostaliby z jednym lekarzem – musieli poszukać zastępstwa.
– Mamuś, nie martw się o mnie, świetnie sobie radzimy. Josh jest fantastycznym tatą – powtarzała mi Kasia podczas każdej rozmowy, ale widziałam, że czasem i jej szklą się oczy.
Nie widziałam córki prawie trzy lata, więc wytrzymam kolejny tydzień czy dwa. Jeszcze chwila i będę mogła przytulić Kasię, wziąć w ramiona swojego wnuczka, poznać Josha…
Mam też nadzieję, że gdy Janek trochę podrośnie, Kasia i Josh zdecydują się na przeprowadzkę do Europy. Wtedy nasza rodzina wreszcie będzie w komplecie!
Joanna, 49 lat
Czytaj także:
„Córka zazdrości koleżance życia. Nie wie, że za granicą uwiodła bogatego dziadka dla kasy i dostała bilet w jedną stronę”
„Szefowa mnie zwyzywała, bo dałam jej dzieciom parówki. Garmażerka nie jest godna jaśniepańskich podniebień”
„Mąż wysłał mnie na kurs wspinaczki, a sam leżał przed telewizorem. Wróciłam z nowymi umiejętnościami i kochankiem”