Wpatrywałam się w komputer, nie mogąc zebrać myśli. Po raz kolejny przeczytałam wiadomość mailową – roiła się od ohydnych wulgaryzmów.
To było podejrzane
Spojrzałam na adres nadawcy – nic mi nie mówił. Ani jego nazwa, ani nawet serwer. Łatwo było zgadnąć, że wyśledzenie komputera, z którego wysłano ten seksistowski i chamski anonim, jest niemożliwe – ktoś stworzył fałszywe konto.
Może to tylko spam rozsyłany po całej sieci? – próbowałam się pocieszać, ale zaraz ze zgrozą sobie uświadomiłam, że byłam jedyną adresatką! Wskazywało na to zdanie, że wyglądam na grubą świnię w tej opiętej na tyłku mysiej spódnicy.
Rzeczywiście miałam na sobie szarą spódnicę i żakiet! To świadczyło, że hejter nie tylko wie o moim istnieniu, ale też… widział mnie dzisiaj! Dyskretnie się rozejrzałam.
Siedziałam w swoim nowym gabinecie kierowniczki spedycji i logistyki. Tę pracę zaczęłam zaledwie tydzień temu. Wymarzony awans! Zarządzałam ruchem 20 tirów należących do przedsiębiorstwa transportowego i fakt, że zatrudniono na tym odpowiedzialnym stanowisku mnie – trzydziestopięciolatkę bez wielkiego menedżerskiego doświadczenia – stanowił najjaśniejszy punkt w mojej karierze. Zajmowałam się organizacją załadunku i rozładunku ciężarówek, tak aby zminimalizować puste przejazdy i niepotrzebne postoje. Brakowało mi czasu, żeby się podrapać, a co dopiero kombinować, komu w tym męskim świecie nadepnęłam na odcisk. W całym oddziale firmy oprócz pani Janiny – sekretarki dyrektora H. i Ewy, kadrowej, byłam jedyną kobietą.
Szef też był zaskoczony
– Coś się stało? Zbladłaś – w otwartych drzwiach pojawił się szef.
Zajrzał mi przez ramię do wyświetlonej na komputerze poczty.
– O, do licha! – jego twarz stężała.
– No właśnie… I co teraz?
Szef, niewysoki, elegancki mężczyzna, jeszcze raz przeczytał wiadomość.
– Co za świństwo! – oburzył się. – Jak można wypisywać takie wulgaryzmy do kobiety?!
Zaczął nerwowo przechadzać się po moim gabinecie. Przyglądałam mu się i przez chwilę wydawało mi się, że już kiedyś się spotkaliśmy. Ta myśl zaraz jednak uciekła, gdy raptownie się zatrzymał.
– Mogłabyś zgłosić to na policję.
Wyczułam dystans w jego głosie i dobrze go rozumiałam.
– Nie, bo to mogłoby zaszkodzić wizerunkowi przedsiębiorstwa – odparłam, a on z akceptacją skinął głową.
– Zrobimy więc tak – zaproponował. – Zaraz zwołam zebranie zespołu i tych kierowców, którzy akurat są w bazie. W sumie będzie to kilkanaście osób, licząc Ewę i Janinę.
– Ich chyba nie podejrzewasz?
– Jak wszyscy, to wszyscy – zawyrokował. – Jestem pewien, że ta wiadomość wyszła od kogoś stąd. Komuś wyraźnie nie w smak, że rządzi nim kobieta. To nie przypadek, że dostałaś takiego maila już po kilku dniach pracy. W dodatku ten ktoś widział cię dzisiaj, a to tylko potwierdza moje podejrzenia. Niestety, w świecie transportu nie brak szowinistów uważających, że baba powinna stać przy garach i rodzić dzieci, a nie dowodzić facetami.
– Nie ma co robić afery o jeden mail – uznałam. – To pewnie głupi żart…
– Posłuchaj – szef przysiadł na blacie biurka – Czuję się za ciebie odpowiedzialny. I nie pozwolę, żeby ktokolwiek obrażał cię w taki sposób.
Zrobiło mi się miło, że szef stoi za mną murem. Nie chciałam jednak zaczynać rządów od straszenia zespołu. Odmówiłam.
Ktoś przeciął mi oponę
Wracając z pracy wieczorem, miałam wrażenie, że jestem śledzona. Czy jechał za mną samochód z żółtymi światłami? Trudno ocenić, bo było ciemno, a ruch na ulicach spory. Uznałam więc, że po prostu strach ma wielkie oczy.
Już blisko domu uświadomiłam sobie, że mam pustą lodówkę. Mieszkam samotnie w dużym i starym domu odziedziczonym po rodzicach. Zaparkowałam przecznicę przed sklepem i, ignorując prośby stojących przed wejściem pijaczków o piątaka na wino, weszłam do środka. Kupiłam mrożoną pizzę, warzywa na sałatkę i chwilę później wróciłam do auta.
– Cholera jasna! – zaklęłam na widok sflaczałej opony.
Wizja zmieniania koła po całym dniu wytężonej pracy mi się nie uśmiechała. I wtedy wpadłam na pomysł.
– Chcecie piątaka? – podeszłam do sklepowych pijaczków. – Zapłacę nawet 20 złotych za pomoc przy kole!
Trzech z nich mnie wyśmiał, jednak jeden, najwyższy i najmocniej zbudowany, w milczeniu poszedł za mną. Uwinął się błyskawicznie. Wręczyłam mu banknot i już miałam odjeżdżać, kiedy po raz pierwszy się odezwał:
– Ktoś pani tę oponę przeciął nożem.
Zastygłam w bezruchu, a on kontynuował:
– Widziałem spod sklepu, że obok pani wozu zatrzymała się na chwilę osobówka. Stary model opla, jeszcze bez ksenonów…
Widziałam za sobą żółte światła! – przemknęło mi przez głowę. I zaraz zadrżałam, bo uświadomiłam sobie, że stalker, który przysłał mi rano maila, mnie śledził.
Poprosiłam o pomoc nieznajomego
– Mogę coś jeszcze dla pani zrobić?
W pierwszym odruchu chciałam podziękować, ale narastający strach sprawiał, że bałam się sama wracać do domu.
– Umie się pan posługiwać piłą łańcuchową?
– Tak.
– Mam w ogrodzie zwalone drzewo do pocięcia. Rzuci pan okiem?
Wsiadł do auta bez słowa, a ja uświadomiłam sobie, że zaraz mogę wpaść z deszczu pod rynnę. Właśnie podjeżdżałam pod dom z nieznajomym! Mężczyzna wydawał się jednak niegroźny, a ja czułam się przy nim bezpieczniej.
– Przyjdę tutaj rano i potnę drzewo na kawałki – oświadczył po krótkich oględzinach.
– Tylko wcześniej muszę jeszcze kupić paliwo i olej do piły.
– Ile potrzeba? – sięgnęłam do torebki.
– Później się rozliczymy.
I już go nie było.
Stalker był coraz odważniejszy
Na noc pozamykałam wszystkie zamki, uświadamiając sobie dopiero w tej chwili, jak lichej są jakości. Do rana prawie nie spałam, ale nic się nie wydarzyło. Za to w pracy czekała na mnie następna wiadomość, tym razem z niewybrednymi pogróżkami o zabarwieniu seksualnym. Może jednak poprosić H. o to zebranie? Tylko co ono da? Przecież nikt się nie przyzna. Ostatecznie postanowiłam przetrzymać stalkera, może się w końcu odczepi?
Był piątek, więc do domu wróciłam wcześniej. Zastałam faceta w ferworze pracy. Radził sobie sprawnie i obok szopy urosła spora piramida pieńków.
– Mogę je jeszcze porąbać na szczapy do kominka – zaproponował mężczyzna, kiedy się z nim rozliczałam.
Nie było mi to potrzebne, bo nie paliłam w kominku, ale żal mi się go zrobiło i umówiliśmy się na poniedziałek rano.
– Jak pan ma na imię? – spytałam, kiedy już odchodził.
Odwrócił się zaskoczony.
– Robert – odpowiedział i odszedł.
W sobotę wpadłam na chwilę do pracy. W niedzielę umówiłam się na kawę z koleżankami. I kiedy wracałam z tego spotkania, na fasadzie domu ujrzałam nabazgrany sprayem wulgarny napis. Ugięły się pode mną nogi. A gdy weszłam do środka, omal nie zemdlałam – szuflada z bielizną w sypialni była wyjęta, majtki i biustonosze rozrzucone po podłodze. Zniknął też album z moimi aktami zrobionymi 10 lat temu przez ówczesnego narzeczonego. Ktoś się do mnie włamał!
Czułam się osaczona
Tym razem zadzwoniłam na policję, lecz na pytanie, co wartościowego zginęło, uczciwie musiałam odpowiedzieć, że właściwie nic. Dyżurny uznał więc, że nie ma pośpiechu i postara się przysłać kogoś na oględziny w poniedziałek. W tej sytuacji spędziłam noc w kuchni z latarką w jednej i nożem w drugiej ręce.
– Wygląda pani na niewyspaną – zauważył Robert, który w poniedziałkowy ranek zgłosił się do pracy.
Byłam tak roztrzęsiona, zmęczona i czułam się tak samotna, że wszystko mu opowiedziałam – o mailach, żółtych światłach i skradzionych aktach.
– Jeśli ten drań zamieści je w internecie, moja kariera będzie skończona! To mi zniszczy życie… – rozpłakałam się.
Robert mnie nie pocieszał. W ogóle nie powiedział ani słowa. Tylko wstał i obszedł dom dookoła. Potem wrócił, poprosił o telefon z aparatem i znów odszedł. Wrócił po chwili i pokazał mi zdjęcie odcisku buta na miękkim po deszczu trawniku.
– Mężczyzna, rozmiar stopy 42. Do środka dostał się od tyłu przez dach przybudówki i okno w strychu.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Pijaczek spod sklepu, a ustalił więcej niż policja!
– Przypuszczam, że stalker pracuje z panią, a w czwartek, kiedy znalazła pani pierwszą wiadomość, był w firmie. Proszę ustalić, którzy z obecnych w tym czasie mężczyzn mają taki rozmiar buta. To znacznie zawęzi nam grono podejrzanych.
– Mam mierzyć wszystkim facetom stopy?
– Niekoniecznie. Może pani wymyślić sposób, żeby sami podali swój numer buta.
Nie wierzyłam, że to się uda
Robert wziął się do rąbania, a ja pojechałam do pracy. I przez pół dnia główkowałam, jak zrobić, żeby pracownicy podali mi numery swoich butów. Dopiero po obiedzie wpadłam na pomysł ogłoszenia, że firma – z funduszu socjalnego – chce kupić wszystkim sportowe obuwie, aby zachęcić ich do joggingu. Ta akcja wydawała mi się mocno naciągana. Do czasu, gdy zaczęły zalewać mnie informacje od pracowników. Magia gratisów zadziałała! Nawet pani Janina przysłała mi numer buta szefa!
– To niezbyt popularny rozmiar jak na faceta – podsumował wieczorem Robert, którego poprosiłam, żeby spał w sieni.
– Większość raczej nosi większe rozmiary. Wychodzi na to, że tylko czterech mężczyzn w firmie ma rozmiar, którego szukamy. Ilu z nich było w czwartek w pracy?
Podsunął mi pod nos listę nazwisk, a mnie odebrało mowę. Tylko jeden z nich był tamtego poranka w firmie!
– Czy może pani ustalić jego adres?
Kadrowa Ewa była zaskoczona, kiedy do niej zadzwoniłam z tym pytaniem. Wyjaśniłam, że chcę zrobić niespodziankę i w końcu niechętnie podyktowała ulicę i numer domu.
Udało się namierzyć stalkera
– Proszę mi pożyczyć swoje volvo, pojadę się tam rozejrzeć – Robert poderwał się z miejsca, a ja ku własnemu zaskoczeniu bez słowa podałam mu kluczyki.
Nie było go przez kilka godzin. Na tyle długo, że już zaczęłam rozważać zawiadomienie policji, gdy na podjeździe zaparkował samochód… o żółtych światłach. Najpierw struchlałam z przerażenia, a potem opadła mi szczęka, gdy wysiadł z niego Robert. Niósł jakąś torbę, ale potem otworzył jeszcze bagażnik i – nie bez wysiłku – dźwignął z niego duży podłużny przedmiot. Co to takiego poznałam dopiero, kiedy wszedł do środka i rzucił pakunek na podłogę.
– To ty, szefie? – zamrugałam z wrażenia na widok okręconego taśmą H.
– To album z pani aktami, a to twardy dysk komputera, na który zgrał pani zdjęcia – wyjaśnił Robert, wyjmując przedmioty z torby. – Jest też para stringów i koronkowy biustonosz. Resztę niech sam wyjaśni – dodał, wyrywając Hajduckiemu knebel z ust.
Ten najpierw złorzeczył, grożąc, że pośle nas do więzienia za porwanie i pobicie, ale kiedy Robert przypomniał mu, że w jego komputerze, oprócz moich zdjęć, znalazł także dowody, że współpracował za łapówki z konkurencyjnymi firmami – stracił rezon.
– To nie ty miałaś zająć to stanowisko! – wbił we mnie złe spojrzenie. – Ale oczywiście ci wyżej musieli docenić twoje kompetencje, a nie mojego człowieka. Znienawidziłem cię od pierwszego spotkania.
Słysząc to, Robert znowu go zakneblował, a potem wyjaśnił, że najpierw dostał się do garażu H., gdzie – obok nowego bmw – znalazł starego opla o żółtych światłach. Uznał to za dowód jego winy, włamał się więc do mieszkania. W komputerze odkrył moje zeskanowane zdjęcia, a przy okazji interesującą wymianę maili z konkurencją.
– Początkowo się opierał, lecz gdy go nieco przycisnąłem, wyjął z sejfu pani album i bieliznę. Wtedy przywiozłem go tutaj...
Robert go załatwił swoim sposobem
– Co teraz? – wyjąkałam, patrząc na związanego byłego szefa.
– Policji bym nie zawiadamiał, bo dowody jego winy uzyskałem z naruszeniem prawa. Wiem, jak działają, w końcu sam przez wiele lat byłem gliniarzem w wydziale narkotykowym. Wyleciałem po tym, jak pogruchotałem ręce i nogi pewnemu handlarzowi, który sprzedawał prochy dzieciom. Wtedy się trochę załamałem, zacząłem pić, odeszła żona… Nieważne! Proponuję dobić z nim targu. Odwiozę go pod dom, gdzie zresztą zostawiłem pani volvo i wypuszczę, ale dysk komputera zostaje jako gwarancja.
– Gwarancja? – powtórzyłam oszołomiona.
– Gwarancja tego, że się odczepi, odejdzie z pracy i zniknie z pani życia na zawsze.
H. ochoczo przystał na te warunki i tej samej nocy Robert wrócił do mnie moim autem. Chciałam mu zapłacić za ujęcie stalkera, ale odmówił.
– Po raz pierwszy od roku ktoś spytał mnie o imię. Byłbym już na dnie, gdyby mi pani nie okazała zaufania – powiedział. – To wiele dla mnie znaczy. Uznajmy więc, że jesteśmy kwita.
Zgodziłam się, ale… umówiliśmy się na dalsze prace domowe. Robert ma mi pomalować zabazgraną ścianę, następnie naprawić dach. A dalej? Dalej to się zobaczy…
Barbara, 35 lat
Czytaj także: „Przyrosłam do fotela, jak huba do drzewa. Nie przyznam się mężowi, że przez moje lenistwo puściłam nasz dom z dymem”
„Byłam ulubienicą ciotki, a w spadku po niej dostałam szczotkę. Była dziwaczką, ale nie sądziłam, że do tego stopnia”
„Bycie żoną bogatego męża traktuję jak etat. Chodzę na siłownię i zawsze mam makijaż. Żadna kobieta nie zajmie mojego miejsca”