Jaka ja byłam szczęśliwa! Kochający mąż, cudowne dziecko, urlop wychowawczy. Czego chcieć więcej? Ale wtedy spotkałam ją.
Tak bardzo bym chciała, żeby ta chwila nigdy się nie zdarzyła.
odebrała mi wszystko…
To miał być zwykły dzień
Było wczesne lato, ciepły, pogodny dzień. Długo nie pospałam, bo malutka córeczka domagała się przewinięcia i jedzenia. Mimo to byłam szczęśliwa, miałam wrażenie, że wszystko układa się absolutnie doskonale.
Po śniadaniu zaczęłam myśleć, czy pójść na spacer. Wprawdzie zapowiadali burze i opady, ale na razie wszystko wyglądało w porządku. W końcu postanowiłam iść. Nie wiedziałam, jak fatalna okaże się ta decyzja.
Nasz dom stoi obok parku. Przeszłam z wózkiem kawałek ulicą i już tam byłam. Tosia najpierw wesoło gaworzyła, a potem zasnęła. Dotarłam aż do jeziorka i usiadłam na jednej z ławeczek.
– Jakie śliczne dziecko! – usłyszałam nad sobą przyjazny głos. – Jak słodko śpi!
Przy mnie zatrzymała się szczupła i ładna brunetka ubrana w strój do joggingu.
– Też ma pani dzieci? – odwzajemniłam uśmiech.
– Jeszcze nie – chyba posmutniała. – Ale bardzo bym chciała. Pracuję nad tym z mężem.
Spodobała mi się jej bezpośredniość. Zaczęłyśmy rozmawiać i po chwili przeszłyśmy na ty. Paulina usiadła obok mnie. Godzina minęła w mgnieniu oka. Okazało się, że mieszka kilka przystanków dalej, więc zwykle nie dobiega aż tutaj. Tamtego dnia było jednak wyjątkowo ciepło i nogi same poniosły ją dalej.
– Życiem rządzi przypadek – stwierdziła. – Taki jak nasze spotkanie.
Żegnając się, wymieniłyśmy się numerami telefonów.
– Jak minął dzień? – spytał mąż po powrocie z pracy.
– Dobrze, poznałam dzisiaj fajną dziewczynę. Super się nam gadało.
Wyraźnie się ucieszył. Znał mnie dobrze i widział, że czuję się trochę samotna.
– Zadzwonisz do niej?
– No… nie wiem. Nie chcę się narzucać.
Niepotrzebnie się martwiłam. Paulina sama się odezwała następnego dnia. Umówiłyśmy się na spacer.
Znajomość zamieniła się w przyjaźń
W ciągu kolejnych tygodni poznawałyśmy się coraz lepiej. Okazała się przyjaciółką niemal idealną. Inteligentna, wesoła, bezproblemowa, umiała słuchać i doradzać. A w dodatku stale zachwycała się moim dzieckiem, co mnie – młodej mamie – podobało się w niej najbardziej.
Tylko jedno zdarzenie na chwilę zakłóciło naszą relację. Pewnego dnia, kiedy usiadłyśmy na ploteczki w ogródku jednej z kawiarenek, podszedł do nas nieoczekiwanie jakiś łysy typ, na którego ramionach wytatuowane były płomienie.
– Siemasz, Pauli! Stęskniłem się za tobą!
Aż mnie zatkało z przerażenia. Paulina jednak tylko spiorunowała intruza wzrokiem.
– Odczep się, Maks! – odrzekła zimnym głosem.
Byczek, który wyglądał na gangstera, zachichotał. Przeniósł wzrok na mnie.
– Nowa przyjaciółka? – zwrócił się do Pauliny. – Przedstawisz mnie?
– Zjeżdżaj stąd! – syknęła i facet się odczepił.
– Bardzo cię za niego przepraszam – odezwała się dziewczyna, kiedy szerokie bary szemranego typa zniknęły w tłumie przechodniów. – Jestem menedżerką nocnego klubu, to dlatego nie pracuję za dnia. A Maks to ochroniarz, którego musiałam zwolnić, bo stał się agresywny wobec klientów.
Cierpiała, bo nie mogła mieć dzieci
Był już sierpień. Pewnego dnia Paulina zadzwoniła zapłakana, mówiąc, że musi koniecznie się wyżalić. Godzinę później spotkałyśmy się w parku. Omal jej nie poznałam, kiedy wysiadała z tramwaju. Bez makijażu, blada, z oczami czerwonymi od płaczu.
– Porzucił mnie! – załkała, kiedy tylko ruszyłyśmy przed siebie.
– Kto?
– Szymek, mój mąż. Zostawił mnie. Jak starą, zużytą, brudną skarpetę!
– No już, już, spokojnie. Na pewno nie jest tak źle – uspokajałam ją. – Co się stało? Znalazł sobie kogoś innego? Może zmądrzeje i wróci?
– Gorzej… – chlipnęła. – Odszedł, bo chce mieć dziecko. Rozumiesz? Powiedział, że dobiega już czterdziestki i najwyższy czas, żeby zostać tatusiem. Choć więc mnie kocha, to musi się związać z kobietą, która potrafi dać mu to, czego ja nie potrafię.
Poczułam, jak ogarnia mnie chłód.
– Czy ty… – słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
– Tak, jestem bezpłodna – dokończyła za mnie. – Teraz rozumiesz, dlaczego tak piałam z zachwytu nad twoją Tosią. Bardzo, bardzo chciałabym zostać mamą. Ale nie mogę. I to mój największy dramat. A teraz jeszcze mąż z tego powodu ode mnie odchodzi. Powiedz, co mam robić?
Trudno opisać, jak bardzo zrobiło mi się jej żal. Bycie matką to dla mnie coś naturalnego. W pewnym momencie dojrzeliśmy z Jackiem do roli rodziców i wkrótce potem w naszym życiu pojawiło się dziecko. A co gdyby nam się nie udało? Jak bym się wówczas czuła?
Za zgodą męża zaprosiłam ją więc do domu. Przedstawiłam ich sobie i solennie zapewniłam przyjaciółkę, że może nas odwiedzać, kiedy tylko chce. Z wdzięczności mnie uścisnęła.
– Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne, że mam w tobie wsparcie – szepnęła przez łzy.
Od tamtego czasu nasze więzi jeszcze bardziej się zacieśniły. Widywałyśmy się z Pauliną codziennie. Zdarzało się nawet, że zostawialiśmy Tosię z nianią i we troje ruszaliśmy w miasto. Częściej jednak wyjeżdżaliśmy na wspólne weekendy. Zawsze było wesoło i miło, a Paulina szybko okazała się najbardziej opiekuńczą ciotką dla mojego dziecka.
Doszło nawet do tego, że pół roku później, kiedy wróciłam do pracy, albo podrzucałam jej Tosię, albo zapraszałam ją do siebie w roli opiekunki. Zgadzała się zawsze chętnie i świetnie sobie radziła.
Z czasem zaczęło mnie to męczyć
Powoli jednak to, co początkowo było uroczym przełamaniem nudy na urlopie wychowawczym – kiedy już znów weszłam w rytm codziennej pracy – zaczęło mi przeszkadzać. Zaczęło się niewinnie. Wracam do domu, zmęczona i zestresowana, a tu w salonie Paulina z Jackiem oglądają serial na Netfliksie. Na stoliku wino i czipsy, Tosia radośnie raczkuje po dywanie.
Oni się zaśmiewają, bo córcia zabawnie intonuje pierwsze wypowiadane słowa i chwiejnie wspina się po tapczanie na nóżki, a ja… Ja chciałabym tylko odpocząć. W spokoju ułożyć do snu dziecko. Pobyć sam na sam z mężem. Tymczasem mam świadomość, że przyjaciółka zostanie u nas na kolację i jeszcze będzie mi wydzierać z rąk małą, żeby ją wykąpać i ułożyć w łóżeczku. Czy nie za daleko to zaszło?
– Oj, nie przesadzaj – żachnął się Jacek, kiedy mu powiedziałam o swoich niepokojach. – Paulina to równa babka, jesteście jak siostry. Oczywiście, nie pod względem fizycznym. A zresztą nie zapominaj, że pół roku temu sama ją prosiłaś o pomoc przy dziecku.
Przez następne dni zastanawiałam się, jak sprawić, żeby nasze kontakty z Pauliną nieco się rozluźniły, i równocześnie jej nie urazić. Zrozumiałam, że na męża nie mam co w tej sprawie liczyć. No właśnie – mąż. Czy aby nie za blisko siebie siedzieli, kiedy ostatnio wróciłam z pracy? Czy nie za często ona się do niego przytula? I co on miał właściwie na myśli, mówiąc, że w sensie fizycznym nie jesteśmy do siebie podobne? Skoro Paulina jest szczupła i wysportowana, to czy chciał dać mi do zrozumienia, że ja za bardzo roztyłam się po porodzie?
Te wszystkie myśli i obserwacje uwierały mnie coraz bardziej. Zwłaszcza że raz obudzona zazdrość wciąż znajdowała pożywkę w postaci nowych, na pozór nieistotnych obserwacji. Oto na wycieczce do Powsina Jacek czule objął Paulinę, a córcia przez pomyłkę zwróciła się do niej słowem „mamo”. Cholera, czy jestem przewrażliwiona, czy między nimi zaczyna iskrzyć?
To przelało czarę
Gryzłam się coraz bardziej, a oni patrzyli na mnie jak na wariatkę, kiedy odmawiałam kolejnego wspólnego wypadu lub podrzucenia na popołudnie Tosi do Pauliny. Aż pewnego razu wiosną tego roku…
– Gdzie jest Tosia?! – rozdarłam się kiedy pewnego popołudnia, gdy chciałam odebrać córkę ze żłobka, ale już jej tam nie było.
– Odebrała ją pani Paulina – odparła opiekunka.
– Jak mogła pani wydać dziecko komuś spoza najbliższej rodziny?!
– Ale to już przecież nie pierwszy raz! Dawno temu pani mąż napisał jej upoważnienie.
Opadły mi ręce. Nie miałam pojęcia, że Jacek bez mojej wiedzy zrobił coś takiego! Zadzwoniłam więc do Pauliny, ale nie odbierała. Zdenerwowana popędziłam do jej domu. Nikogo nie było w środku! Czując narastający strach, zadzwoniłam do męża.
– Wyluzuj – uspokoił mnie. – Pewnie wróciła z Tosią do naszego domu.
– Ona ma do nas klucze?! – krzyczałam.
– Uznałem, że tak będzie dla wszystkich wygodniej.
Wściekła i zraniona, że o niczym mi nie powiedział, pognałam do domu. Zastałam Paulinę, jak akurat wychodziła z moją córką na spacer.
– Zostaw ją! – nie zważając na patrzących na nas sąsiadów, szarpnęłam Tosię za rączkę. – Odczep się od mojego dziecka!
– Nagle przypomniałaś sobie, że jesteś jej matką? – syknęła zupełnie innym głosem niż zawsze. – Ile razy ją do mnie podrzucałaś, bo miałaś wyjazd służbowy lub chciałaś wyjść sobie z mężem na miasto? Wtedy ci nie przeszkadzało?
– Wynocha z naszego życia! – wydarłam się, a potem już samo się ze mnie wylało. – Myślisz, że nie widzę, jak próbujesz flirtować z Jackiem? Masz nas zostawić w spokoju albo inaczej stanie ci się krzywda!
Chwyciłam płaczącą córkę i popędziłam do domu. Wiem, przesadziłam. Było mi wstyd za ten wybuch i oskarżenia. Po miesiącu zaczęłam nawet się zastanawiać, czy nie zadzwonić do Pauliny i nie przeprosić. Powstrzymywało mnie tylko to, że… jakoś mi jej nie brakowało. Jej ciągła obecność przez niemal cały ubiegły rok mocno mnie jednak przytłoczyła.
Kim ona właściwie była?
Ona jednak jak zwykle mnie ubiegła. Odezwała się rankiem w sobotę, kiedy Jacek miał służbowy wyjazd.
– Wszystko sobie przemyślałam i muszę przyznać ci rację – powiedziała. – Nie będę już wam się narzucać, wyjeżdżam za granicę. Wcześniej chciałabym się jednak pogodzić. Mogę wpaść do ciebie na pół godziny?
Zgodziłam się, oczywiście. Przyniosła butelkę wina. Otworzyła, a ja poszłam do kuchni po kieliszki. Po powrocie wypiłam od razu kilka haustów i… straciłam przytomność. Obudziłam się w dziwnym miejscu pełnym łóżek i drzemiącym w nich ludzi, których zwykle określam mianem żuli. Drzwi zamknięte od zewnątrz, ja w jakiejś koszuli…
– O, obudziłaś się, złotko – niedługo później uśmiechnął się na mój widok barczysty pielęgniarz. – Nieźle się wczoraj upiłaś. Do izby wytrzeźwień przywieźli cię nieprzytomną jak świnia.
– Chcę stąd wyjść! – krzyknęłam, zastanawiając się, co dosypała mi Paulina do wina, że tak mnie ścięło. Środki usypiające? Leki?
– Nie tak szybko – osadził mnie pielęgniarz. – Wczoraj narozrabiałaś. Najpierw policja i przesłuchanie.
Od prokuratora dowiedziałam się, że jestem podejrzana o napad i pobicie. Kogo? Pauliny! Zdaniem śledczych zwabiłam ją do swojego domu, a później oddałam w ręce wynajętego zbira, który ją okaleczył i… zgwałcił.
– Sąsiedzi zeznali, że kiedyś jej pani groziła – powiedział prokurator. – A wczoraj widziano, że z pani mieszkania wychodzi drab z ramionami wytatuowanymi w płomienie.
Tłumaczyłam mu, że to nie tak. Że pułapkę zastawiła Paulina, a jej rzekomego pobicia oraz zgwałcenia dokonał zaprzyjaźniony bandzior o imieniu Maks. Prosiłam, żeby zbadać mi krew na obecność środków odurzających. Śledczy był jednak nieprzejednany.
– To ona jest cała posiniaczona – odparł. – Pani, poza pobytem w izbie wytrzeźwień, nic się nie stało. Nie widzę powodu, żeby traktować panią jak ofiarę.
Od tego czasu minęło kilka tygodni. Nie przyznałam się do winy, więc siedzę w areszcie. I każdego dnia trzęsę się na myśl, co dzieje się u mnie w domu. Czy Paulina zajmuje się moim dzieckiem? Czy już omotała mi męża?
Grozi mi dwanaście lat więzienia. Zakładając nawet, że wyjdę po sześciu, i tak mogę być pewna, że Tosia mnie już nie będzie pamiętać, a nasze małżeństwo z Jackiem nie przetrwa. Wygląda więc na to, że straciłam wszystko. Fałszywa przyjaciółka odebrała mi to, co kocham, i zajęła moje miejsce.
Czytaj także:
„Przyjaciółka polowała na mojego męża. Ciągle chciała mu gotować i zostawać z nim i z moimi dziećmi. Fałszywa lisica!”
„Ukochany trafił do aresztu, bo moja córka rzuciła fałszywe oskarżenia. Uwierzyłam jej i teraz bardzo tego żałuję”
„Po rozwodzie, mój mąż związał się z moją przyjaciółką. Bolało, kiedy moja córka zaczęła traktować ją jak matkę”