„Facet miał do mnie anielską cierpliwość, a ja się na nim wyżywałam. Było mi wstyd, że zamieniłam się przy nim w taką jędzę”

Byłam taka niemiła, a on i tak się ze mną umówił fot. Adobe Stock, Evrymmnt
„Znów wychodziłam na małpę. Spadła mi z nieba okazja, żeby przeprosić, a ja po raz kolejny się czepiałam, bo mnie zaskoczył. >>Wyluzuj dziewczyno, bo zrazisz do siebie na amen tego faceta! A takich na świecie jest mało<< – nawrzeszczałam na siebie w myślach. Dlaczego taka byłam?”.
/ 17.11.2022 14:30
Byłam taka niemiła, a on i tak się ze mną umówił fot. Adobe Stock, Evrymmnt

W nocy z niedzieli na poniedziałek obudziłam się ze okropnym bólem brzucha i mdłościami. Okazało się, że złapałam rotawirusa, co potwierdziła późniejsza diagnoza lekarki. Zanim jednak do niej poszłam, wykończona koszmarną nocą wyłączyłam rano budzik i zadzwoniłam do szefa.

Piotrze, tragedia! Nie dam rady wyjść z domu. Mogę pracować tylko zdalnie.

Szef rozumiał sytuację, współczuł mi, chciał, żebym wyzdrowiała, ale… mimo wszystko należało dokończyć pilne tłumaczenie umowy. Zostały raptem dwie strony.

Obiecałam, że się tym zajmę

Piotr miał mi przesłać plik na maila. Między jedną wizytą w toalecie a drugą odpaliłam komputer, jednak połączenia z internetem nie było. Początkowo przyjęłam to spokojnie. Mój stary sprzęt płatał mi czasem figle. Jednak po upływie kilku minut, gdy ikonka wi-fi wciąż była nieaktywna, poczułam lekki niepokój. Rozłączyłam się, połączyłam ponownie, ale nawet kilka prób nie przyniosło efektu. Coraz bardziej zestresowana podpięłam laptop do kabla. Internet wciąż nie działał. Pewnie mieli przerwę techniczną albo coś w tym rodzaju. Natychmiast zadzwoniłam do szefa.

– Tylko się nie martw – mówiłam. – To ledwie dwie strony. Zrobię je.

– Jasne – odparł Piotr. – Bylebyś wyrobiła się do czternastej. Inaczej nie zdążymy zebrać podpisów i wysłać umowy.

– Dam radę – obiecałam.

Czekając, aż problemy z kablówką miną, skoncentrowałam się na uzupełnianiu płynów i odpoczynku. Oby tylko ta przerwa trwała krótko. Obym nie musiała dzwonić i użerać się z jakimś informatykiem. Po dziesiątej wróciły obawy. Czas płynął nieubłaganie, a sieci ani widu, ani słychu. Z ociąganiem wybrałam numer infolinii. Jak to zwykle bywa, na połączenie czekałam wieki, słuchając wkurzającej muzyczki. Kiedy zgłosił się konsultant, byłam już zdrowo poirytowana. Nie interesowało mnie jego nazwisko, ani wyjątkowo ciepły, radiowy głos. Ledwie spytał, w czym może mi pomóc, zbombardowałam go tyradą na temat tego, że są ludzie, którzy ciężko pracują i muszą wywiązywać się z terminów, co jego firma, będąca najgorszym dostawcą internetu pod słońcem, chyba celowo utrudnia. Facet zachowywał olimpijski spokój, nie przerywał mi. I dopiero, gdy wylałam na niego całe wiadro frustracji, spytał grzecznie:

– A próbowała pani rozłączyć wi-fi i połączyć się ponownie?

– Czy próbowałam?! – wrzasnęłam do słuchawki. – Pan ma mnie za idiotkę?!

Nie odezwał się nawet słowem.

– Oczywiście, że próbowałam – ciągnęłam. – Chyba ze sto razy! To na nic!

– Rozumiem – odparł spokojnie. – Proszę zatem przypiąć kabel.

– Chyba pan żartuje – warknęłam.

Mężczyzna nie zareagował

– Naprawdę myśli pan, że nie wyczerpałam wszystkich możliwości? Co to w ogóle za pomoc?!

Nie wiem, co mnie opętało. Zwykle jestem miła, a teraz zachowywałam się okropnie. Choroba najwyraźniej osłabiła nie tylko mój żołądek. Głowie też zaszkodziła.

– Jasne, czyli reset modemu też nie przyniósł efektu? – głęboki głos w słuchawce przerwał moje rozmyślania.

– Reset modemu? – zdziwiłam się. – O czym pan mówi? Co to jest reset modemu? Gdzie ten modem? Proszę po polsku!

Na jego miejscu rzuciłabym słuchawkę, ale mężczyzna pozostawał niewzruszony.

Modem to taka skrzynka z antenką.

– No wie pan! – prychnęłam.

Wszystkimi porami skóry wyłaziła ze mnie histeryczka. Najpierw ochrzaniłam gościa, że mówi niezrozumiale, teraz miałam pretensje, że tłumaczy mi coś jak pięciolatce. Wstrzymałam oddech, żeby nie robić z siebie jeszcze większej kretynki.

– Proszę znaleźć szpilkę albo igłę, wcisnąć ją do takiej maleńkiej dziurki w modemie i chwilę przytrzymać.

Konsultant jakby nie słyszał mojego chamskiego tonu. Jak on to robił? Normalnie grecki filozof. Stoik jakiś. Zrobiłam, co kazał. Niestety, reset również nie pomógł.

– Poddaję się – powiedziałam.

– Ja też.

Miałam wrażenie, że zachichotał

– Wyślę do pani technika – dodał. – Może być jutro przed południem?

– No pięknie, już po mnie!

Chciało mi się płakać. Przecież musiałam oddać tłumaczenie dziś przed czternastą, a nawet nie odebrałam jeszcze pliku. Przynajmniej sensacje jelitowe nieco się uspokoiły, ale co to za pocieszenie. Raczej marne. Wtedy anielsko cierpliwy konsultant poprosił o mój adres i numer telefonu.

– Sprawdzę, czy jakiś technik nie znajduje się w okolicy. Może panią wciśnie w grafik.

Ucałowałbym go, gdybym mogła. Konsultant zrobił więcej, niż wymagała procedura, choć niczym sobie na to nie zasłużyłam. Zanim zdążyłam podziękować, rozłączył się. Technik był u mnie godzinę później. Pogmerał przy kablach, wymienił modem i, ku mojej wielkiej radości, internet na powrót zagościł w moim domu. Było południe, miałam jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby wywiązać się z zadania, jednak coraz bardziej gryzło mnie poczucie winy. Nie powinnam była tak krzyczeć na tego konsultanta. To przecież nie jego wina, że zepsuł się modem. I nie jego wina, że się rozchorowałam i nerwy mi puściły. Pewnie uznał mnie za jędzę. Postanowiłam podpytać technika.

– No wie pan, to chyba facet mniej więcej w moim wieku – tłumaczyłam mętnie. – Ma taki głęboki, radiowy głos…

Technik roześmiał się serdecznie.

– Proszę pani, tych chłopaków jest kilkudziesięciu i wszyscy są w pani wieku. Poza tym my się nie kolegujemy.

– Ale dzwonił do pana.

Nikt nie dzwonił. Dostałem SMS-a od systemu z informacją, gdzie mam się stawić i o której. Nawet się zastanawiałem, czy to nie pomyłka, bo w grafiku pani nie miałem.

– No to klops – westchnęłam.

– Miłego dnia, droga pani – odparł ze śmiechem technik i ruszył do drzwi.

Nim odszedł, wsunęłam mu banknot do kieszeni. Chociaż tak mogłam podziękować. Po trzech dniach wróciłam do pracy. Szef podziękował mi za tłumaczenie. Umowę doprowadził do szczęśliwego końca. Zapomniałam o rotawirusie, choć wciąż gryzło mnie sumienie. Gdybym mogła cofnąć czas, zachowałabym się inaczej. Bardzo żałowałam, że prawdopodobnie nigdy nie będzie okazji przeprosić anielskiego konsultanta.

W piątek wróciłam do domu wypompowana

Brakowało mi sił po przygodzie z wirusem. Z nieukrywaną przyjemnością rozłożyłam się na kanapie z książką. Co rusz przysypiałam, a potem budziłam się i znowu próbowałam czytać. W pewnym momencie mój mózg przeszył świdrujący dźwięk. Otworzyłam oczy. Trochę zajęło mi uświadomienie sobie, że zasnęłam i słyszę dzwonek komórki. Spojrzałam na zegarek. 19.30. Nie było późno, ale wyrwana ze snu bywam rozdrażniona. Potrzebuję chwili, by dojść do siebie. Jednak dzwoniąca osoba nie dawała za wygraną. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.

– Słucham – warknęłam.

– Wciąż zdenerwowana? – usłyszałam. – Miałem nadzieję, że już pani przeszło.

Momentalnie rozpoznałam ten ciepły, aksamitny głos. Konsultant!

– O Boże! To pan! – pisnęłam, a facet z infolinii parsknął śmiechem. – Niech mi pan wybaczy! Ja naprawdę nie jestem wariatką!

Teraz już śmiał się na całego.

– Pani wariatką? Skądże znowu! Po prostu łatwo ulega pani emocjom – żartował w najlepsze. – A może zwyczajnie nie przypadłem pani do gustu. To byłby kłopot.

– Kłopot? – zdziwiłam się.

– No tak. Bo jeśli pani mnie nie lubi, to nie umówi się ze mną na kawę. A może jednak dostanę szansę, by się zrehabilitować?

– Pan? To ja powinnam kupić panu kwiaty! – zawołałam.

– Lubię frezje – powiedział.

– Słucham? – bąknęłam zmieszana.

– Spokojnie, tylko żartowałem.

– Mało śmiesznie – burknęłam i momentalnie zrobiło mi się głupio.

Znów wychodziłam na jędzę

Spadła mi z nieba okazja, żeby przeprosić, a ja po raz kolejny się czepiałam, bo mnie zaskoczył.

„Wyluzuj dziewczyno, bo zrazisz do siebie na amen tego faceta” – pomyślałam.

– To ja zapraszam – zaproponowałam.

– Słucham? – zdziwił się.

Ja zapraszam pana na kawę. Przyniosę bukiet frezji. Jestem panu winna przeprosiny – oznajmiłam bez wahania.

– Nie ma za co przepraszać. Nawet pani nie wie, jak nudno bywa na infolinii – odparł. – Pani telefon bardzo mnie ożywił.

Parsknęłam śmiechem. Wbrew temu, co powiedziałam, spodobało mi się jego poczucie humoru. Abstrahując od głosu, którego mogłabym słuchać do poduszki, zapragnęłam poznać tego faceta. Kim jest mężczyzna, którego nie zraża wredna baba i jeszcze oferuje jej bezinteresowną pomoc? Jak wygląda? Czy się dogadamy? Czy się polubimy? Czy coś z tego będzie? Okaże się…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA