„Faceci i swojska nalewka to mieszanka wybuchowa. Dosłownie. Nasi mężowie prawie puścili chatę z dymem”

Małżeństwo w kłótni fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Na szczęście lekarze powiedzieli, że nie jest aż tak źle, jak wyglądało, i żadnego z nich nie trzeba hospitalizować. Marcin, dolewając benzyny do ognia, lekko poparzył sobie dłonie, twarz i opalił brwi. Dobrze, że zdążył odskoczyć, bo mogłoby się to skończyć dużo gorzej”.
/ 29.09.2022 10:30
Małżeństwo w kłótni fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Wracałam z zakupów do domu, kiedy rozdzwoniła się moja komórka. Zatrzymałam się, odstawiłam siatki i wydobyłam aparat z kieszeni. Spojrzałam na wyświetlacz. Iza.

– Magdusiu droga, wpadniecie z Jureczkiem w sobotę na grilla? – spytała, gdy tylko odebrałam połączenie.

Gdyby ktoś inny używał tylu zdrobnień, co moja przyjaciółka, byłoby to niestrawne, ale do Izy jakoś pasowało.

– Ma być cieplutko. Posiedzimy sobie, pogadamy… – kusiła.

– Jasne i przy okazji będziemy pleść w ogródku – mruknęłam.

Aż nazbyt dobrze pamiętałam ostatnie spotkanie z Izą i jej mężem, Marcinem. Panowie zajęli się pilnowaniem grilla, a nasze babskie plotki przy kawie niespodziewanie zamieniły się w plotki przy wyrywaniu chwastów. Przykucnięte, niemal przygięte do ziemi, spędziłyśmy ze dwie godziny.

– Tym razem bez pielenia – zapewniła mnie ze śmiechem Iza.

– Jak bez, to wpadniemy – zgodziłam się łaskawie. – Ale nie wcześniej niż o siedemnastej. Jurek musi iść dzisiaj do pracy. Mają braki w personelu i wszyscy, którzy się nie pochorowali, wyrabiają teraz nadgodziny.

– W porządeczku. No to siedemnasta. Do zobaczenia, pa!

Rozłączyłyśmy się. Schowałam telefon do torebki, podniosłam siatki i powoli ruszyłam w stronę domu. Zjawiłam się pierwsza, Jurka jeszcze nie było. „To nawet lepiej – pomyślałam zadowolona. – Zdążę spokojnie przygotować kolację. Potem zjemy, obejrzymy jakiś film, a jutro z samego rana zrobię zakupy na grilla”.

Iza na pewno już kupiła kiełbasę i karczek, ale ja miałam ochotę na rybę. I tłuściutki boczek. Mój ulubiony przysmak, na który jednak nie pozwalałam sobie za często. W pewnym wieku trzeba zwracać uwagę na to, co się je. W sobotę, kiedy mój mąż wrócił z pracy, byłam już spakowana i gotowa do grillowania. Na widok rozmiaru torby piknikowej zrobił wielkie oczy.

– Rany boskie, kobieto! Szykujesz się do ewakuacji? – zakpił. – Jakaś wojna się zbliża? Jedziemy do schronu z tą całą wałówką, czy jak?

Lepiej wziąć więcej jedzenia niż mniej

Wzruszyłam ramionami. Teraz się naśmiewa, a potem będzie zadowolony, że o niczym nie zapomniałam. Na przykład o musztardzie albo ketchupie, który mój mąż dodawał niemal do wszystkiego. Nie cierpię tekstów zaczynających się od słów: „szkoda, skarbie, że nie wzięłaś…”. Zapakowałam więc dodatkowe kiełbaski, boczek, trochę warzyw i rybę. Kupiłam też sok jabłkowy, który tak lubił.

Widząc moją minę pod tytułem „nie podoba ci się, nie chcesz dźwigać, to możemy tego nie brać”, dowcipny małżonek darował sobie dalsze komentarze. Bez marudzenia zaniósł torbę do samochodu i pojechaliśmy.

Przyjaciele wyraźnie ucieszyli się na nasz widok. Izka od razu zaproponowała mi kawkę. Marcin z kolei mrugnął znacząco do Jurka i powiedział, że przygotował dla niego coś bardziej męskiego do picia. Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Znowu wyciągnął z zakamarków swojej piwnicy stara naleweczkę. Po niej zawsze były problemy, ale cóż niałam do gadania. Mojemu mężowi czegoś takiego nie trzeba powtarzać dwa razy.

– Tylko o grillu nie zapomnijcie! – krzyknęłam za nimi.

– Bez obaw – Jurek uśmiechnął się od ucha do ucha. – Rozpalanie ogniska to przecież męska sprawa.

Panowie zniknęli w altance, zabrawszy ze sobą torbę z wiktuałami. Izka poszła po kawę, a potem rozsiadłyśmy się przy zastawionym stole ogrodowym. Ciasto na paterze wyglądało bardzo apetycznie. Gadałyśmy o wszystkim i o niczym, pałaszując pyszną szarlotkę. Nasi mężowi też się świetnie bawili. Z altanki dochodziły wesołe odgłosy, ale zapachu rozpalanego grilla jakoś nie wyczułam.

– Marcin! – zawołała w pewnym momencie Iza. – Co z tym grillem? Na samej szarlotce nie przetrwam.

– Zaraz będzie! – odkrzyknął.

Kilka minut później panowie wreszcie złożyli grilla, wrzucili węgiel, podpałkę i rozpalili „ognisko”. Po ich twarzach i humorze widziałam, że męskie napoje już działają. Nieco się obawiałam o jakość pieczonych potraw.

– Hm, może lepiej same dokończymy to, co oni zaczęli? – zasugerowałam. – Jeśli nie chcemy się otruć…

– Poradzą sobie – odparła spokojnie Iza. – A jak chłopcy sobie nie poradzą, to się nauczą, że najpierw trzeba rozpalić grill, a potem raczyć się trunkami. Chodź, pokażę ci, co w tym roku posiałam. Superroślinki mam.

– Pokazywałaś mi ostatnio – przypomniałam jej nieco przestraszona.

– Oj, chodź, nie marudź… – Iza pociągnęła mnie za rękę.

Wiedziałam, że to się źle skończy

Poczłapałam za nią na drugi koniec ogródka, gdzie stała szopa na narzędzia, a w niej kryła się… nowa kosiarka, którą Iza chciała się pochwalić. No tak. Moja przyjaciółka miała bzika na punkcie ogródka. Inną kobietę ucieszyłyby perfumy czy modny ciuch, a ona wpadała w zachwyt na widok motyki, konewki czy sadzonek.

Przemowę pochwalną na temat kosiarki przerwał Izie krzyk Marcina. Spojrzałyśmy na siebie przestraszone i rzuciłyśmy się biegiem w stronę altanki. Widok, jaki zastałyśmy, nie należał do przyjemnych. Jurek owijał dłoń ścierką, a osmalony Marcin próbował ugasić płonącego grilla, który ział ogniem niczym rozwścieczony smok.

– Co tu się dzieje? Zwariowaliście?! – krzyknęłyśmy razem.

Nie czekając na wyjaśnienia, pomogłyśmy im ugasić grilla. Dopiero potem zauważyłyśmy, że spod ścierki leżącej na dłoni Jurka sączy się krew, a Marcin ma opalone brwi i dziwnie zaczerwienioną twarz.

– Chłopaki, co tu się stało? – wróciła do indagacji Iza.

– Chciałem tylko rozpalić mocniej… – przyznał się Marcin z miną chłopca, który wybił piłką okno.

– A ja próbowałem pokroić cienko boczek – bąknął Jurek.

Czym prędzej odwinęłam prowizoryczny opatrunek.

– O Boże… – jęknęłam.

– Na pogotowie trzeba! – wrzasnęła Iza. – Prawie sobie palec odciąłeś!

– A ten drugi as grillowy – zmierzałam wzrokiem Marcina – chyba buźkę sobie poparzył.

– No co wy… To nic takiego. Po co zaraz na pogotowie? – wyjąkał pobladły z przerażenia Jurek.

– Bez dyskusji – ucięła Iza. – Jedziemy na pogotowie. Musi was obejrzeć lekarz i koniec.

Ktoś zakradł się do naszego ogródka!

Widać ból dokuczający naszym mężom okazał się silniejszy niż strach przed doktorem, bo dali się grzecznie zaprowadzić do auta. Na izbie przyjęć wyjątkowo nie było tłoku i od razu zajęto się ofiarami grilla. My z Izą zostałyśmy w poczekalni.

Czas oczekiwania urozmaicałyśmy sobie narzekaniem i wściekaniem się na naszych nieodpowiedzialnych, durnych mężów, nieopanowanych degustatorów domowej roboty nalewek, którzy mogli się naprawdę poważnie zranić.

Wreszcie wrócili. Na szczęście lekarze powiedzieli, że nie jest aż tak źle, jak wyglądało, i żadnego z nich nie trzeba hospitalizować. Marcin, dolewając benzyny do ognia, lekko poparzył sobie dłonie, twarz i opalił brwi. Dobrze, że zdążył odskoczyć, bo mogłoby się to skończyć dużo gorzej. Jurek też się wystraszył, gdy buchnął płomień. Pechowo właśnie wtedy kroił boczek i dość głęboko przeciął sobie palec. Musieli mu założyć kilka szwów.

– O Boże! – krzyknęła nagle Iza.

– Zapomniałam zamknąć altanę i ogródek! Jeszcze tylko złodzieja brakuje, który ukradnie moją kosiarkę!

Jurek od razu zrozumiał powagę sytuacji, bo pierwszy pognał do auta. Było już ciemno, gdy dotarliśmy na działkę. Ledwo wysiedliśmy z samochodu, usłyszeliśmy ciche głosy dobiegające od strony ogródka.

– Złodzieje – wyszeptała Iza. – Od razu wyczuli okazję.

– Co robimy? – spytał Marcin.

– Sprawdzamy, co za jedni, ilu ich i w ogóle – odszepnął Jurek.

Ostrożnie, cichutko podkradliśmy się do płotu. Spojrzałam i oniemiałam.

– Okupują naszego grilla – szepnęła Izka.

Fakt, ktoś siedział w ogródku i bez skrupułów pałaszował nasze jedzenie! W Jurku i Marcinie kradzież wyżerki wyzwoliła bohaterów.

Jak na komendę wybuchłyśmy śmiechem

– A co się tutaj dzieje?! – ryknął tubalnym głosem Jurek, wkraczając odważnie do ogródka.

Tuż obok sunął Marcin. A my za nimi. Kilkoro nastolatków, siedzących przy stole ogrodowym, zajadało się kiełbaskami, karczkiem i rybą. Na nasz widok znieruchomieli.

– Ładnie to tak włamywać się do cudzych ogródków? – spytałam zdenerwowana.

– Otwarte było – rzucił obronnie jeden z chłopców.

– To co się miało zmarnować? – burknął inny młodzieniec.

Okazało się, że młodzież spacerowała sobie po działkach, celem zabicia czasu. Trafił się otwarty ogródek, do tego z rozpalonym grillem i przygotowanym do pieczenia jedzeniem, to weszli i skorzystali. Niestety, dla nas nic do jedzenia już nie zostało.

– W domu ich teraz nie karmią czy jak? – burczał pod nosem Marcin, gdy nieproszeni goście opuścili już nasz ogródek. – Wszystko zeżarli.

Spojrzałam na Izę, a ona na mnie. Jak na komendę wybuchłyśmy śmiechem. Miał być grill z pyszną wyżerką, był grill z przygodami. Cóż, przynajmniej długo o nim nie zapomnimy. 

Czytaj także:
„Mój mąż postanowił bawić się w obrońcę czci naszej jedynaczki. Zdecydował, że sam sobie wybierze zięcia”
„Moja babcia przypadkowo wyszła za zabójcę swojego ukochanego. Zemściła się dopiero po wielu latach”
„Miałam składać papiery rozwodowe, gdy mąż uległ wypadkowi. Jest sparaliżowany, a rozwód pozostał tylko marzeniem”

Redakcja poleca

REKLAMA