Mam taką pracę, że często wyjeżdżam. I może faktycznie nieco zaniedbałem swoją żonę, ale przecież nie specjalnie. Prawdę mówiąc, to nie mam sobie nic do zarzucenia. Kocham Alicję, nigdy w życiu jej nie zdradziłem. Nawet nie przyszło mi to do głowy. Dlatego przeżyłem taki szok, gdy odkryłem, że ona kogoś ma.
Pierwszym sygnałem jej zauroczenia innym facetem było to, że przestała mi czule odpisywać na esemesy. Kiedyś mieliśmy swój miłosny kod, znany tylko nam. Stosowaliśmy go często, bo dzięki niemu czuliśmy swoją bliskość. Ala pierwsza go porzuciła, wiadomości od niej stały się zwyczajne, suche. I przestała pisać, że mnie kocha. Po moim wyznaniu odpowiadała: „ja ciebie też!”.
Oniemiałem: moja żona chciała ode mnie odejść
Wtedy jeszcze się tak nie niepokoiłem, zajęty pracą. Dopiero później, rozpamiętując to, co się zdarzyło, doszedłem do wniosku, że sygnały rozpadu naszego związku były, a ja je zlekceważyłem.
Potem wyjechałam na dwa miesiące do pracy za granicę, na staż, a żona przestała odbierać moje telefony. To znaczy robiła to, ale rzadko i zawsze wtedy szybko kończyła rozmowę, bo się akurat gdzieś śpieszyła. Jej brak zainteresowania mną stał się aż nadto widoczny, więc wracałem do kraju z niepokojem w sercu.
Ala postanowiła zagrać fair i kiedy tylko stanąłem w drzwiach, powiedziała mi, że się zakochała i chce rozwodu. Szalałem z rozpaczy. Na przemian błagałem ją, by dała nam ostatnią szansę, i oskarżałem z krzykiem, że mnie zdradziła. To ostatnie szalenie ją ubodło, bo powiedziała mi, że między nią a tamtym nic do tej pory nie było. Nie tylko seksu, ale nawet pocałunku!
„To w takim razie czym on ją sobie kupił?!” – zachodziłem w głowę. Na próżno próbowałem wydobyć od Alicji, kto to jest; zbywała mnie. W końcu powiedziała tylko, że jej nowy kochaś chwilowo przebywa za granicą, więc nie była w stanie się z nim spotkać, i… kontaktują się tylko za pomocą esemesów!
– Porzucasz mnie dla faceta, którego nawet nie widziałaś?!
Kompletnie nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Jak to możliwe, że dla jakiegoś anonima moja ślubna połówka kończy sześcioletni związek?!
– On nie jest żadnym anonimem! Wiem o nim wszystko, i on o mnie też! – oburzyła się na to Alicja. – Ma 35 lat, jest wdowcem z małą córeczką, pracuje za granicą jako inżynier budowy dróg!
– Za granicą? No proszę, to dlatego u nas autostrady partolą Chińczycy! – wściekłem się z zazdrości.
Ten facet musiał być naprawdę kimś, skoro udało mu się rozwalić nasze dobre małżeństwo! Jak on to zrobił?
– Bo Karol zawsze ma dla mnie czas, doskonale mnie rozumie i zawsze pamięta, o czym z nim esemesowałam! – stwierdziła (wciąż moja) żona.
Słowem, z takim supermenem nie miałem jak walczyć… Tym bardziej, że nie było żadnej szansy na konfrontację! Jednego byłem pewny: to musi być naprawdę jakiś porządny gość, na poziomie, skoro Alicja jest tak nim zauroczona. Bo przecież moja żona ma dobry gust i zna się na ludziach.
„Kto wie, może nawet, gdyby jednak udało mi się z nim skontaktować, odpuściłby i nie niszczył mi życia? – rozmyślałem. – Przecież on, wdowiec, wie już, co znaczy stracić żonę! I to na zawsze! A może ona po prostu blefuje, że go nigdy nie widziała? Na pewno blefuje! To przecież absurd… Muszę go odszukać! Choćbym miał jechać na koniec świata, muszę się zobaczyć z tym Karolem!”
Poszukiwania „kochanka” żony
Postanowiłem więc jakoś dorwać komórkę żony i sprawdzić numer do tego faceta. I tu był problem: ona wszędzie chodziła z tym cholernym telefonem! Zabierała go ze sobą na spacer z psem i nawet do łazienki, na co aż dostawałem szału z zazdrości. No bo przecież nie mogła się bać, że przeczytam to, co było w jej skrzynkach. Przyznała się do romansu i nie musiała się już kryć. Chciała ciągle z nim esemesować!
W końcu jednak mi się udało. Alicja poszła spać – teraz spaliśmy w dwóch różnych pokojach – a komórkę zostawiła na parapecie w kuchni. Natychmiast się do niej dorwałem i... znalazłem kilkanaście esemesów od tego faceta!
Zwierzała mu się nawet ze spraw intymnych
Tylko że to były takie dziwne wiadomości. Wcale nie erotyczne. Żadnych pornografii. Raczej pytania, typu: „Czy na pewno mnie kochasz?”, „Czy mnie nie zostawisz?” Jakiś ten facet był cholernie niepewny siebie i bezbronny. Ciepłe kluchy! A moja Alicja zapewniała go żarliwie, że przenigdy go nie zostawi!
Na każdą, nawet najdrobniejszą informację o swoim życiu prywatnym, którą jej podesłał, moja żona reagowała najintymniejszymi zwierzeniami. Ten osobnik wiedział już wszystko i o niej, i o naszym małżeństwie!
A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że facet wcale nie esemesował z normalnego numeru, tylko… z internetowej bramki! „Kto tak robi? Tylko ktoś, kto ma coś do ukrycia!” – pomyślałem i przebiegł mnie dreszcz niepokoju. Próbowałem kręcić, ukryć przed żoną, że przeczytałem te wszystkie informacje, jednak w końcu mi się nie udało.
Uczciwie się przyznałem, że je znam, po czym zapytałem, czy internetowa bramka nie budzi jej wątpliwości.
– Jak śmiałeś je czytać! Świnia z ciebie! To moja korespondencja! – krzyknęła. – A poza tym on pisze z zagranicy!
– Ja też wyjeżdżam dużo za granicę, a jednak mam normalny telefon – przypomniałem jej natychmiast.
Coraz bardziej czułem przez skórę, że ta cała sprawa śmierdzi.
– A poza tym – ciągnąłem zdenerwowany – ty też mu odpisujesz na ten dziwny numer, a przecież na bramki internetowe nie można odpisywać!
– Można! Karol pisze z takiej bramki, na którą można odpisać! Przeczytałeś wszystkie moje esemesy, więc sam widzisz – odparowała z przekąsem.
To prawda... Wszystkie odpowiedzi Karola były z sensem, jakby faktycznie doskonale wiedział, o czym wcześniej pisała do niego moja żona…
Podejrzenia zaczęły pojawiać się coraz częściej
Jakim cudem?!
– To nie żaden cud. Raczej wprost przeciwnie, piekło! Moim zdaniem to esemesowy czat za pieniądze – uświadomił mnie znajomy informatyk.
Poszedłem do niego następnego dnia, szukając odpowiedzi na moje pytanie. Poszperał trochę w sieci i po chwili poinformował mnie, że bramka faktycznie należy do jakiejś firmy. Udało mu się ustalić jej nazwę, a resztą musiałem już zająć się sam.
Dowiedziałem się, że spółka, do której należy numer bramki, zajmuje się takimi usługami jak stawianie tarota czy wróżenie przez telefon. Człowiek wysyła esemesa do wróżki z pytaniem, a ona niby na nie odpowiada.
„No dobrze – wróżby, rozumiem. Ale romans? Co miał wspólnego z jakąś wróżką ten facet, a teraz moja żona?” – zastanawiałem się. Postanowiłem pojechać do siedziby tej firmy i pogadać z jej dyrektorem. Pomyślałem, że wirtualny kochanek mojej żony jest tam zatrudniony i wykorzystuje firmowy sprzęt, aby ją oszukiwać.
Dopadnę drania, choćby nie wiem co się działo!
Nie dostałem się do dyrektora, chociaż tłumaczyłem jakiejś wypindrzonej sekretarce, w jak strasznej sytuacji się znalazłem. Ani trochę nie ruszyła jej moja historia, wyglądała na wielbicielkę romansideł. W odpowiedzi zagroziła mi nawet, że wezwie ochronę, jeśli natychmiast nie opuszczę biura.
Wyszedłem załamany. W drzwiach zderzyłem się z jakimś starszym facetem, który dość boleśnie uderzył mnie w biodro. Przeprosiłem go i poszedłem w swoją stronę. Ale wtedy przypomniała mi się sytuacja sprzed lat, kiedy na moich oczach kieszonkowcy okradli kumpla. Jakiś facet udał pijanego i zatoczył się na niego, owszem przeprosił, ale jak się potem okazało, zabrał mu portfel.
Złapałem się, więc od razu za kieszenie i w jednej z nich… znalazłem karteczkę z telefonem. Byłem pewien, że sam sobie jej tam nie włożyłem. Wiedziony intuicją, że to nie przypadek i musi to być coś ważnego, od razu tam zadzwoniłem pod podany numer.
– Chce się pan może dowiedzieć czegoś więcej na temat działalności firmy, w której dzisiaj na siebie wpadliśmy? – spytał mnie nieznajomy głos. – Oczywiście! – wykrzyknąłem.
Facet umówił się ze mną w kawiarni.
– Proszę pana, to jest cały wielomilionowy biznes! – usłyszałem od niego.
– W tym biurze kilkadziesiąt osób przez całą dobę siedzi przy komputerach. Pracują na trzy zmiany i ślą esemesy do tysięcy naiwnych kobiet. One myślą, że dostają wiarygodne informacje od wróżki czy tarocistki, która postawiła karty specjalnie dla nich. Tymczasem to ma tyle wspólnego z wróżeniem co ja z rosyjskim baletem! Wszystko jest wyssane z palca! I napisane tak, żeby ta kobieta poczuła się lepiej, i wysłała im kolejnego esemesa, jak znów dostanie chandry!
Przyznam, że z wrażenia całkowicie mowę mi odjęło.
– A już najgorszy to jest ten biznes z romansami – mówił dalej nieznajomy. – Siedzą tacy faceci, przeważnie młodzi, na przykład studenci i mają na celu tylko jedno: aby od jakiejś zbałamuconej kobiety wyciągnąć jak najwięcej esemesów! Piszą, więc jej takie bzdury, że kochają i tęsknią, i żałują, że nie mogą się spotkać, ale są za granicą. Ona myśli, że pisze z Pawłem czy Marcinem, a tak naprawdę po tej drugiej stronie przy komputerze zasiada ciągle ktoś inny. Żeby nie stracić wątku, przekazują sobie notatki z tych pogaduszek. To dlatego kobietom wydaje się, że rozmawiają z tym samym mężczyzną. W dodatku szalenie nimi zainteresowanym.
Zmartwiały ze zgrozy ukryłem twarz w dłoniach.
– Rany boskie! – wychrypiałem. – Jest pan pewny, że to się tak odbywa?
– Niestety, tak. Bo przez kilka dni byłem jednym z nich. Chciałem dorobić sobie do emerytury, ale psychicznie nie dałem rady. Tam trzeba być naprawdę draniem, a mnie się żal robiło tych wszystkich kobiet, które płaciły potem horrendalne rachunki z telefony.
– Jakie rachunki? – natychmiast cały zamieniłem się w słuch.
– No bo taki esemes na numer bramki wcale nie kosztuje jak zwyczajny, tylko w zależności od ustalonej taryfy nawet dwa złote plus VAT.
Nie mogłem w to uwierzyć! Nie ma żadnego kochanka
– Rany Julek! – złapałem się za głowę. – Ile?! To niemożliwe!
– Owszem – starszy pan pokiwał głową i zapytał ze współczuciem. – Dużo pana żona wysłała tych esemesów?
– Setki. A może nawet tysiące! – krzyknąłem. – Jak pan sądzi, w jaki sposób do niej trafili? Myśli pan, że wysłała esemesa, bo chciała nawiązać romans?
– Niekoniecznie. Wystarczyło, że w chwili słabości napisała do wróżki, a już wpisali sobie jej numer komórki do swojej bazy. I potem w odpowiednim momencie ktoś wysłał do niej pierwszego, kontrolno-zaczepnego esemesa.
– Kontrolno-zaczepnego?
– No wie pan, coś w rodzaju „Co u ciebie?”. Wiele osób w ogóle na coś takiego nie odpowiada, tylko wykasowuje, wychodząc z złożenia, że to ewidentna pomyłka. Ale są i takie, które odpiszą z ciekawości, i stają się ofiarami. Następny esemes jest już bardziej osobisty, a potem to już samo leci.
– I te babki naprawdę wierzą, że anonimowy facet je kocha i uwielbia, chociaż nigdy nie widział go na oczy? – nie kryłem zdumienia.
– Wierzą, nie wierzą… – starszy pan ze smutkiem wzruszył ramionami. – Może gdzieś z tyłu głowy odzywa im się alarmowy dzwonek, że to wszystko fikcja, ale problem w tym, że nie chcą go słyszeć. Nie dzwonią, nie sprawdzają, nie szukają. Bo jest im dobrze z esemesami. Mają wrażenie, że wreszcie ktoś się nimi interesuje. Zwykle są szalenie samotne albo zaniedbywane przez zapracowanych mężów.
W tym momencie zagryzłem wargi i starszy pan to zauważył.
– Bardzo pana przepraszam, ale taka jest prawda – westchnął. – Szczęśliwa kobieta nie będzie esemesowała z obcym facetem, a zwłaszcza zmieniała dla niego swojego życia. Oczywiście, one nie zdają sobie sprawy, że piszą z różnymi mężczyznami, zresztą nie tylko, bo zdarza się, że na „zastępstwo” siada przy komputerze kobieta. Zakochują się w tym wyimaginowanym facecie.
Czasem, rzeczywiście chcą się spotkać. Słyszałem, że jak się już kompletnie nie da uniknąć „randki w realu”, to umawiają się gdzieś z taką kobietą, oczywiście nie przychodzą, a potem ślą przepraszające esemesy, że im „coś wypadło”. No i zabawa zaczyna się od nowa, bo kobiety nadal piszą, licząc na kolejny termin. Ich rachunki wynoszą nawet po kilka tysięcy złotych miesięcznie!
– Ile?! – przeraziłem się.
– Tysiące – cierpliwie powtórzył mój rozmówca. – Niech pan lepiej sprawdzi bilingi żony, jeśli ma pan taką możliwość. Bywa, że babeczki robią się niewypłacalne, wtedy dopiero firma daje im spokój i „ukochany” przestaje dzwonić. Ale słyszałem także o takich przypadkach, kiedy „ukochany” namawiał do pożyczania pieniędzy. Pisał, że chce, „żeby stale mieli kontakt”!
Wygarnąłem jej wszystko; liczyłem, że się opamięta
– Potworne! – pokręciłem głową. – Szok! Że też nie ma na nich paragrafu!
Podziękowałem starszemu panu za tak obszerne wyjaśnienia i pojechałem do domu natychmiast rozmówić się z żoną. Wszystko jej wyłuszczyłem, jednak miałem przy tym dziwne wrażenie, że Ala po prostu mnie nie słucha. Ja jej mówię rewelacje o tym, że została oszukana, a ona w środku mojego zdania wychodzi do kuchni zrobić sobie herbatę!
Byłem na skraju wybuchu, z najwyższym trudem się opanowałem.
– Kobieto, czy ty naprawdę uważasz, że te ogólnikowe pytania i stwierdzenia, które ci śle ten „ukochany”, to miłość?! Proszę, jeszcze raz to sobie przeczytaj – krzyknąłem, otwierając jej skrzynkę
z odebranymi wiadomościami. – Same: „Czy tego chcesz?”, „Wiesz, że cię kocham”, „Będę z tobą na zawsze”… Nastolatka to rozumiem, może się na to nabrać, ale ty? Osoba dorosła?!
I wtedy Ala się załamała. Wcześniej miała zaciętą twarz i zaciśnięte usta, a teraz zalała się łzami. Wśród szlochów wyłowiłem jej wyznanie. Z jednej strony doskonale wie, że rozmawia z oszustem, a z drugiej… tęskni za jego esemsami!
– Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale ja zapominam, że ten facet wcale nie jest moim ukochanym… że nawet go tak naprawdę nie znam! – chlipała.
Zrozumiałem, że jest zwyczajnie uzależniona. Bo od takich esemsów także można się uzależnić – jak od hazardu, alkoholu, zakupów czy papierosów. A poza tym zrobiło mi się głupio przykro, i wstyd. Bo to ja zawaliłem sprawę. Ona chciała po prostu wierzyć, że po drugiej stronie telefonu jest ktoś, kto ją kocha. W ogóle nie liczyła już na mnie… I nie raziło jej nawet to, że kochaś naciągnął ją na esemesy ponad 2 złote sztuka, a wysłała ich prawie dwa tysiące…
– Alutku, przecież jestem przy tobie. Ze mną możesz rozmawiać, dzwonić i pisać, ile tylko chcesz! – powiedziałem wzruszony i przytuliłem ją do siebie. Odwzajemniła uścisk, więc wiedziałem, że wciąż coś do mnie czuje. Jednak przed nami była jeszcze długa droga do wyleczenia. Ileż to razy blokowałem Ali ten feralny numer na bramkę, a po kilku dniach okazywało się, że ten facet znowu pisze! Nawet zmieniłem pracę, aby już nie wyjeżdżać, lecz przecież nie mogłem ciągle stać nad nią i jej pilnować.
Cień tej postaci wciąż kładzie się na naszym życiu
Potem usłyszałem o numerze 2800, na który trzeba wysłać hasło „STOP” i czaty esemesowe zostają zablokowane. To pozwoliło nam odetchnąć przez kilka tygodni, a potem znowu zaczynały przychodzić zaczepne: „Co u ciebie, koteczku?”, „Tęsknię…”. I rachunki za komórkę żony szybowały w górę!
W końcu za zgodą Alicji w ogóle zablokowaliśmy w jej telefonie opcję wysyłania esemesów. Próbujemy ratować nasze małżeństwo. Poszliśmy wspólnie do psychologa, zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej wolnego czasu. Robimy sobie na przykład małe wakacje w weekendy i jedziemy powłóczyć się po górach.
Jednak wciąż mam wrażenie, że za naszym związkiem wlecze się cień fikcyjnego kochasia. I nawet nie chodzi o pieniądze (choć kosztowało nas to ponad 7 tys. zł), tylko o dziwne zachowania Ali. Czasem gdzieś nagle odpływa, zamyśla się, a ja się boję, że marzy o swoim wymyślonym kochanku. Wtedy znowu ostrożnie zaglądam do jej komórki…
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”