„Dziewczyny latały za mną jak za miodem. Myślałem, że to moja aparycja, ale tak naprawdę chodziło im o kasę”

facet fot. iStock by Getty Images, Morsa Images
„W wieku niespełna czterdziestu jeden lat nie uważałem się za starego. Kiedyś cieszyłem się powodzeniem u płci przeciwnej. A przynajmniej tak twierdziła moja była, Mariolka, jakieś ćwierć wieku temu”.
/ 05.09.2024 08:30
facet fot. iStock by Getty Images, Morsa Images

Trudno było nie zauważyć, że ta czarnowłosa hostessa przemierzała trasę obok mojego stoiska niezliczoną ilość razy. Może to przesada, ale odniosłem wrażenie, jakby mijała nas co chwilę. Nie to, żebym jakoś specjalnie skupiał się na ponętnych nogach pracujących tu dziewczyn, ale nawet pani Krystyna, moja poważna, czterdziestoparoletnia współpracownica rzuciła na ten temat krótką uwagę.

Miała na mnie oko

– Szefie, chyba wpadł pan w oko tej gówniarze – oświadczyła swoim zwyczajowym, obojętnym głosem.

– Niech pani nawet tak nie mówi, przecież mam żonę! – zareagowałem z oburzeniem, ale co zrobić, że mimo woli znowu na nią zerknąłem.

Obcisła mini spódniczka, odsłaniająca nogi, spory dekolt, no i to spojrzenie – wbite prosto we mnie… Muszę przyznać, że aż poluzowałem krawat.

Targi opakowań spożywczych zazwyczaj nie wywołują we mnie większych emocji. Grube ryby z branży od dawna podzieliły między sobą rynek, a negocjacje biznesowe i tak toczą się gdzie indziej. Tych parę dni to raczej okazja, żeby się spotkać, zobaczyć jakieś nowinki i pokazać, że wciąż gramy w tej lidze. Potem wszyscy grzecznie wracają do siebie. Nie ma co tego porównywać z festiwalem w Cannes czy galą Oscarów. A tu nagle poczułem się trochę jak Bruce Willis na ściance. Odruchowo wciągnąłem brzuch i przetarłem okulary. Hostessa stała spory kawałek ode mnie, ale mimo to znowu utkwiła we mnie wzrok na dłuższą chwilę. O co jej chodzi?

W wieku niespełna czterdziestu jeden lat nie uważałem się za starego. Kiedyś cieszyłem się powodzeniem u płci przeciwnej. A przynajmniej tak twierdziła moja była, Mariolka, jakieś ćwierć wieku temu. Gdy nasze małżeństwo się rozpadło trzy lata temu z winy Marioli, która zadurzyła się w facecie, z którym wtedy prowadziłem biznes, nie musiałem długo czekać na nowe uczucie.

Uważam się za atrakcyjnego

Andżelika, olśniewająca blondynka, młodsza ode mnie o jakieś dwadzieścia lat, o mały włos nie wpadła pod koła mojego auta rok temu i tak zaczęła się nasza znajomość.

Tamtego wieczora opuszczałem parking znajdujący się pod budynkiem, gdzie mieści się moje biuro. Byłem wykończony po całodziennych rozmowach z kontrahentem z Chin i po prostu nie zauważyłem jej. Na całe szczęście skończyło się tylko na drobnym zadrapaniu zderzaka. W tym momencie jednak przeskoczyła między nami iskra. Zaproponowałem, że ją odwiozę, ale ostatecznie najpierw wylądowaliśmy w knajpce, później przenieśliśmy się do klubu, a na koniec wylądowaliśmy u mnie w domu.

– Przepraszam, to ty jesteś szefem tej legendarnej fabryki kartonów? – ten niespodziewany tekst kompletnie mnie zaskoczył.

Aż zamrugałem ze zdumienia. Pani Krystyna akurat poszła się gdzieś przewietrzyć, więc zostałem na stoisku na placu boju zupełnie sam. I nagle przede mną pojawiła się super laska z obsługi.

Tamtej nocy po prostu się wydarzyło. Wcześniej nigdy nie zdradzałem Marioli ani Andżeliki. Co mnie naszło, żeby zgodzić się na propozycję tej Weroniki (tak mi się przedstawiła dziewczyna z ciemnymi włosami) i dać się zaprosić do jej pokoju w hotelu?

Skończyliśmy w łóżku

Dziewczyna wyczyniała ze mną takie numery, że aż mi zaparowały szkła w okularach. Potem chyba jednak gin z tonikiem mi zaszkodził, bo usnąłem jak kamień, a z rana łeb mi pękał. Weroniki już wtedy nie zastałem.

– Mówiła, że pan ureguluje rachunek za pokój – poinformował mnie gość z recepcji.

Tamtego dnia ogarnęły mnie złowieszcze myśli. Po powrocie do mieszkania podarowałem Andżelice wiązankę czerwonych kwiatów. Dręczyło mnie poczucie winy nie do zniesienia za to, co zrobiłem. Pragnąłem wyrzucić z pamięci to zdarzenie. Na nieszczęście, kilka dni później dostałem w biurze list, który boleśnie mi o tym przypomniał. Całe szczęście, że nie rozpakowała go moja sekretarka! Z opasłej koperty wyleciał stos zdjęć dowodzących moją zdradę.

Momentalnie poczułem, jak nogi się pode mną ugięły. Na zdjęciach byłem ja i Weronika. Bez ubrań. W całkiem wymyślnych pozycjach. Dołączona była także kartka z lakonicznym tekstem: „10 000 euro. Do jutra”.

Na całe szczęście kwota nie powaliła mnie na kolana. Co prawda nie była to też mała suma, ale jako prezes dość sporego przedsiębiorstwa, które zajmuje się wytwarzaniem opakowań do produktów mrożonych i porcjowanego mięsa, stać mnie było na taki wydatek.

Znalazłem następny telegram

Instrukcje mówiły, że mam się zjawić pod wieczór z kasą schowaną w foliowej torbie na jednym z przystanków na obrzeżach miasta i wrzucić ją do kubła. W zamian obiecali przesłać mi pendrive z gołymi zdjęciami. Wszystko potoczyło się sprawnie i ekspresowo. Wrzuciłem do kontenera dziesięć kafli i wróciłem do chaty. Kolejnego dnia jednak żadna paczka do mnie nie dotarła. W każdym razie nie do mnie bezpośrednio.

Koło południa do biura wparowała Andżelika z podobną kopertą do mojej. Milcząc cisnęła mi ją prosto w twarz. Koperta rozdarła się, a na ziemię wyleciała erotyka ze mną w roli głównej.

– Słono za to zapłacisz, ty draniu! – warknęła i zniknęła w mgnieniu oka.

Z przyjemnością ogarnę ten bałagan – nieoczekiwanie zaproponowała zazwyczaj wstrzemięźliwa pani Krystyna.

Nie miałem szczęścia podczas pierwszej rozprawy rozwodowej. Sędzia była poruszona materiałami dostarczonymi przez moją żonę (pokazała wszystkie fotki, ale pendrive od szantażysty nie oddała) i z aprobatą słuchała, jak jej prawnik żąda ode mnie kosmicznie wysokich świadczeń alimentacyjnych.

Chciała mnie oskubać

– Klientka zrezygnowała z przyszłościowej pracy, aby w pełni oddać się prowadzeniu gospodarstwa domowego – przekonywał. – Kiedy się rozwiodą, zostanie bez grosza przy duszy. Jedynym uczciwym wyjściem będzie, jeśli eks mąż zapewni jej dotychczasowy standard życia, płacąc wysokie alimenty.

Dręczony wyrzutami sumienia, byłem skłonny przystać na każdą propozycję. Nawet przez myśl mi nie przeszło, o jakiej „rezygnacji z dobrze zapowiadającej się kariery” wspomina adwokat, biorąc pod uwagę fakt, że w momencie naszego pierwszego spotkania z Andżeliką od dłuższego czasu pozostawała bez pracy.

Dopiero w pracy pani Krysia przywołała mnie do rzeczywistości:

– Niech się pan nie daje wrobić. W tej historii coś jest nie halo.

– Racja! – przyznałem jej słuszność. – I tym czymś jestem ja.

– To fakt, postąpił pan jak ostatni drań – stwierdziła sekretarka, wpatrując się we mnie niewzruszonym wzrokiem. – Jednak z drugiej strony, to dość osobliwe. Który szantażysta odcina sobie możliwość dalszego zarabiania już po pierwszym wyłudzeniu? Dane z nośnika można przecież kopiować w kółko. Mógłby więc cisnąć pana bez końca i wyciągać kasę.

– Do czego pani zmierza?

– Ja niczego nie sugeruję. No, może poza tym, żeby poszedł pan z tym na policję.

Coś tu nie grało

Byłem zdumiony, że nikt mnie stamtąd nie wygonił. Na początku spotkałem się z dyżurującym policjantem, a następnie skierowano mnie do śledczego z wydziału kryminalnego. Gość był sporo młodszy ode mnie, ale bardzo uważnie słuchał tego, co miałem do powiedzenia. Spisał moje zeznania i polecił czekać na wezwanie.

Udałem się z powrotem do firmy i streściłem całą sytuację mojej asystentce. Od zawsze darzyłem ją sympatią i szacunkiem za jej opanowanie i fachowość. W ostatnim czasie jednak nasze stosunki trochę się zacieśniły. Krysia, bo już mówiliśmy sobie po imieniu, stała się dla mnie kimś w rodzaju mentora i osoby, której mogłem się zwierzyć.

Siedem, potem dziesięć, aż w końcu czternaście dni minęło od mojej wizyty na policji. Muszę przyznać, że straciłem nadzieję, iż służby dojdą do jakichkolwiek wniosków. Szykowałem się już psychicznie na kolejną rozprawę sądową. Zdecydowałem, że nie zamierzam toczyć sporu z Andżelą. Dam jej tyle kasy, ile tylko zechce. Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącej komórki.

– Z tej strony komisarz. Proszę jutro o dziewiątej rano być na posterunku.

Chodziło o kasę…

Kolejnego dnia, punktualnie o godzinie dziewiątej rano, wszedłem do pomieszczenia, w którym znajdowało się weneckie lustro. Przez nie można było zobaczyć, co dzieje się w sąsiednim pokoju.
Komisarz pokazał palcem na szybę i powiedział:

– Za chwilę za tą taflą szkła stanie kilka osób, jedna obok drugiej. Pana zadaniem będzie dobrze się im przyjrzeć. Gdyby pan którąś z tych kobiet rozpoznał, po prostu proszę na nią wskazać.

Kilka młodych kobiet weszło do sąsiedniego pomieszczenia, zaledwie parę chwil po rozmowie z komisarzem prowadzącym śledztwo. Wśród nich od razu zauważyłem Weronikę.

– Tak naprawdę ma na imię Sabina i trudni się usługami dla mężczyzn za pieniądze – oznajmił mi funkcjonariusz. – Kiedy ją przesłuchiwaliśmy, potwierdziła, że pana małżonka namówiła ją, aby wzięła udział w procederze wymuszenia. Jej zadaniem było oczarować pana i zarejestrować moment niewierności.

Poczułem, że kręci mi się w głowie. To wszystko było ukartowane przez moją Andżelikę?!

– Skąd ona w ogóle zna Sabinę? – zapytałem.

– Pracują razem – odparł policjant. – W agencji towarzyskiej.

– W jaki sposób do tego doszliście?

Byłem ofiarą

– Dokładnie prześwietliliśmy barwną historię pańskiej małżonki, miała przecież mnóstwo wpisów w kartotece. Potem wystarczyło tylko przeanalizować wykaz jej połączeń z czasu, gdy przebywał pan na wystawie. Zaskakująco często dzwoniła do Sabiny i… do jednego faceta.

– O jakim facecie mowa?

Szef policji bezradnie wzruszył ramionami.

– Pani Andżelika jest w związku. Jej wybranek to notowany w kartotekach sutener, z którym chciała stworzyć bardziej stałą relację.

Wkrótce potem stałem się wolnym mężczyzną – sąd orzekł rozwód z winą żony. Byłem sam i doskwierało mi przygnębienie. Cierpiałem, bo dla Andżeliki okazałem się tylko naiwnym baranem do oskubania. To, co nas łączyło – przyznała podczas procesu – było z jej strony udawane. Łącznie z naszym przypadkowym zapoznaniem, kiedy to rzekomo wpadła pod mój samochód. Krysia trafnie to podsumowała: „Zwyczajnie upolowała zamożną zwierzynę”.

Otóż to. Krysia przestała pełnić rolę mojej asystentki. Pół roku po tamtych wydarzeniach, kiedy Andżelika wraz z przyjaciółką po fachu usłyszały wyroki – półtora roku w zawiasach, my byliśmy już zaręczeni. Jak to mówią, do trzech razy sztuka.

Olgierd, 41 lat

Czytaj także:
„Mąż nieraz chciał mnie zostawić, ale skutecznie eliminuję rywalki. Mam swoje sposoby, by był wierny do grobowej deski”
„Mdliło mnie z zazdrości na widok zakochanej siostry. Zniszczyłam jej życie i wcale mi jej nie żal”
„Eks odszedł do innej, więc puściłam go z torbami. Dorabia na śmieciówkach, żeby moi synowie mieli najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA