Obudziłem się z mocnym przekonaniem, że tego dnia stanie się coś niezwykłego. Ostatecznie co w tym dziwnego? W filmach czy książkach ludzie często wychodzą z domu i nagle spotykają swoje przeznaczenie. A przyznam szczerze, że od pewnego czasu właśnie tego mi w życiu brakowało: jakiegoś kierunku, celu…
Zwlokłem się z łóżka… Czy raczej stoczyłem, narzuciłem koszulę na grzbiet i wyszedłem do sklepiku osiedlowego po niezbędny prowiant. „Skoro to ma być taki ważny dzień, lepiej nie zaczynać go z pustym żołądkiem”, uznałem. Sklepik prowadził mój dobry kumpel, który załapał się tam, gdy wyleciał ze studiów.
Gdy mnie zobaczył, złapał się za głowę
– Chłopie, a tobie co się stało?
– E tam! – machnąłem ręką.
– Chyba kac gigant – ocenił. – Chcesz bułę z parówą i czosneczkiem? Dobrze robi na syndrom dnia poprzedniego.
– A daj – stwierdziłem. – I zapas wody, bo mnie coś suszy…
– Wiadomo! – zaśmiał się.
Klientów było mało, więc usiadłem na wolnym krześle za ladą i wciągałem parówę pod czujnym okiem kumpla.
– Coś ci to bezrobocie nie służy – zaczął po dłuższym namyśle.
– Jeszcze przez miesiąc jestem robotny – skorygowałem. – Tylko bez konieczności świadczenia.
– No tak, tak. Wiem – pokiwał głową. – Tylko taka bezczynność nie każdemu służy… A tobie ewidentnie nie. Myślałeś, co byś chciał teraz robić?
– Myślałem – odpowiedziałem.
– I? – drążył.
– Nie mam pojęcia.
Kumpel jakby nieco oklapł. Wyglądał na zaniepokojonego moim losem.
– Ale już dzisiaj zamierzam rozwiązać ten problem – pocieszyłem go.
– To znaczy?
– W ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin planuję spotkać swoje przeznaczenie – poinformowałem go.
– Znaczy nową dziewczynę?
Wzruszyłem ramionami.
Sam nie wiedziałem
– One nie lubią bezrobotnych – zgasił mnie kolega. – Przemyśl to jeszcze.
Zdecydowanie nie rozumiał ani mnie, ani mojego planu. Skąd miałem wiedzieć, jak i gdzie znajdę tę złotą nić przeznaczenia, i gdzie mnie zaprowadzi? Przecież sam miałem to dopiero odkryć. Ech, a może zwyczajnie brakowało mu wyobraźni? Dlatego nie wdawałem się w dalsze dyskusje, tylko wciągnąłem jeszcze jednego gratisowego hot doga, po czym ruszyłem do parku szukać znaków. Nie wypadało pić przed południem. A nie, czekaj… To fakt, że ostatnio nie bardzo mi się wiodło. Moim zdaniem to wszystko była wina Magdy. Rzuciła mnie, więc zacząłem pić, a to z kolei wkurzyło moją szefową w robocie, bo jej podobno „śmierdziałem”.
„No i tak to jest w tym nędznym życiu”, myślałem sobie. „Nie da się żyć samą miłością, zaraz cię kopnie w…”. Nie dokończyłem. W tym samym momencie usłyszałem gromkie:
– UWAGA, LECI!
A potem poczułem uderzenie – ale tym razem w głowę, nie w tę część ciała, którą pierwotnie miałem na myśli. Piłka odbiła się od mojego czoła, a potem poleciała dalej w trawę. Taka mała, ładna, kolorowa. W jakieś kwiatki i psie kości. Pewnie lokalny zakup, bo w naszym mieście od lat działała świetnie prosperująca hurtownia zabawek. Ale… ale dlaczego myślałem w tej chwili o takich głupotach? Byłem trochę oszołomiony, ale bardziej przepełniony nadzieją. Wyobrażałem sobie, że oto za piłką przybiegnie zgrabna blondynka i… Nie, stanął przede mną wielki kolo i z zakłopotaniem podrapał się po łysej głowie.
– Sorki, chłopie – tłumaczył się. – Za mocno psu rzuciłem.
Wspomniany włochaty kundel kręcił się niepewnie przy jego nodze. Widocznie zgubił trop i był równie zdezorientowany jak ja.
– Spoko – mruknąłem.
– Wszystko okej? – zainteresował się.
– Bywało lepiej – westchnąłem.
Nie miałem jednak ochoty uzewnętrzniać się przed obcym kolesiem, więc nie rozwijałem tematu.
– No dobra – ponownie podrapał się po głowie. – To tego… Powodzenia.
Poszedł, a ja też uznałem, że nic tu po mnie. Park to jednak kiepskie miejsce na szukanie szczęścia, trzeba w ten cały interes włożyć więcej wysiłku. Oczywistym wyborem był bar, ale już wiedziałem, że to droga donikąd. Zresztą, nie wypadało pić przed południem. A nie… Zerknąłem na zegarek i odkryłem, że zbliża się już czternasta. „Czas na obiad”, pomyślałem.
I poszedłem do kolejnego kumpla
– Kurde – jęknął na mój widok. – Co ty masz na czole?
– Nawet nie pytaj…
– Wygląda jak jajko – stwierdził.
– A propos jedzenia… – płynnie zmieniłem temat.
Jacek westchnął ciężko.
– Właź, mam resztki z restauracji.
Pomyślałem, że zabrzmiało to tak, jakby dokarmiał psa, jednak mi to nie przeszkadzało. Kiepsko było u mnie z kasą, wszystko rozeszło się na dietę płynną.
– To co teraz będziesz robić? – zagadnął mnie w tym samym temacie, co każdy znajomy, którego spotykałem.
– No, myślę – stwierdziłem. – Czekam na znak od losu…
Popatrzył na mnie jakoś dziwnie. Czyżby ze współczuciem? Potem dołożył jeszcze parę pierogów z mięsem z wielkiego pojemnika. Zrobiło mi się ciut głupio… Nie potrzebowałem aż tyle współczucia, ile obecnie dostawałem, więc zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. Może moi kumple nie wierzyli, że jestem w stanie wyjść z dołka, może położyli na mnie krzyżyk? Pierogi całkowicie straciły smak.
– Chyba już pójdę – westchnąłem.
Całe popołudnie kręciłem się bez celu. Jednak poszukiwanie przeznaczenia nie było ani takie proste, ani przyjemne, jak mi się wydawało. Bo też co miało być tym znakiem? Kształty chmur? Znaleziony grosik? Było już ciemno, gdy przepełniony poczuciem porażki zdecydowałem się wrócić do domu. Powoli zmierzchało, wszystko wokół cichło. Stałem akurat na pasach – takich osiedlowych, bez świateł – i już miałem zrobić pierwszy krok, kiedy coś odbiło się od mojej nogi. Spojrzałem w dół…
To była ta sama kolorowa piłka
Obejrzałem się za siebie – zobaczyłem znajomego włochatego kundla i łysego gościa, który znowu niepewnie drapał się po głowie.
– Sorki, stary.
„Co za los”, pomyślałem. „I że tym moim losem jest akurat łysy chłop i jego niełysy pies”. Mimo to schyliłem się po piłkę. W tym samym momencie tuż przede mną przejechał rozpędzony dostawczak. Nie zatrzymał się ani nie przyhamował. Nawet by nie mógł, biorąc pod uwagę prędkość. Pęd powietrza spod kół aż odrzucił mnie do tyłu. Dotąd nie myślałem, że to w ogóle możliwe. Sądziłem, że tak się tylko mówi. To mi otworzyło oczy. Bo gdyby nie piłka, pies i łysy facet, byłbym teraz mokrą plamą rozsmarowaną wzdłuż mojej własnej ulicy. Dało mi to do myślenia… Ba! Całe życie przeleciało mi przed oczami. Miś Uszatek, trója z matmy, czerwony pasek na tyłku, zamiast na świadectwie, Magda, pusta butelka, zmarszczony nos byłej szefowej. „Nie no, tak się nie da żyć”, przebiegło mi przez głowę. „Trzeba się otrząsnąć i iść dalej. Życie jest krótkie, szkoda czasu”. Podniosłem piłkę, zawróciłem i podałem ją facetowi od psa. Był blady, przecież o mało co nie został świadkiem śmiertelnego potrącenia.
– Dzięki – powiedziałem.
– Za co? – zdziwił się.
– Właśnie podjąłem ważną decyzję.
Miesiąc później znowu siedziałem u kumpla w sklepiku osiedlowym i wciągałem parówki. Ale tym razem trochę później, już po pracy.
– Czyli zatrudniłeś się w hurtowni?
– No tak – potwierdziłem.
– Zabawek? – dopytywał.
– No tak – kiwnąłem głową. – Jeżdżę dostawczakiem, wożę towar. W sumie fajnie jest.
– Ale… dlaczego?
– Dostałem znak od losu.
Zazwyczaj trochę ciężko było mi wytłumaczyć ciąg logiczny pomiędzy gumową piłeczką, psem i moją życiową rewolucją, ale trudno. Nie wszyscy muszą wszystko rozumieć. Najważniejsze, że ja jestem szczęśliwy. W końcu po coś kiedyś zrobiłem te dodatkowe kategorie prawa jazdy. Nigdy nie myślałem, że mi się przydadzą, a jednak! Sam zapomniałem, jak wielką frajdę sprawiała mi kiedyś jazda samochodem, i że zawsze chciałem być kierowcą ciężarówki. Cóż, pierwsze koty za płoty.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”