„Ojciec nie chciał, by jego eks zajmowała się ich dzieckiem. Rodzinna waśń postawiła na nogi całe miasto”

ojciec z synem na rękach fot. Getty Images, Image taken by Mayte Torres
„Matka dziecka rzuciła się z pięściami na K. Musieliśmy rozdzielić rodziców Frania, bo byli gotowi wydrapać sobie publicznie oczy, tak się nienawidzili. Zresztą, miałem wrażenie, że bardziej ich interesowała własna nienawiść niż los ich dziecka”.
/ 24.09.2023 08:00
ojciec z synem na rękach fot. Getty Images, Image taken by Mayte Torres

W biały dzień, w centrum miasta zniknął chłopiec! Alibi ojca było prawdziwe – cały dzień spędził w biurze. Od początku coś mi tu nie grało. Tak nie zachowują się rodzice, którym ginie syn.

Jak można zgubić dziecko?

– Panie komisarzu, ja się naprawdę tylko odwróciłam! Na chwilę! – krzyczała histerycznie kobieta. – Franio był metr za mną! I nagle zniknął!

Rozejrzałem się po miejscu zdarzenia. Od chwili zniknięcia Frania minęła ledwie godzina. Zwykle nie podejmowaliśmy tak szybko poszukiwań. Ale tu sytuacja wydawała się wyjątkowa. W biały dzień, prawie w centrum miasta, zniknął nagle półtoraroczny malec. Tak naprawdę jedynym świadkiem zdarzenia była jego matka. Nikt inny nic nie widział. Może, dopiero gdy przejrzymy nagrania z różnych kamer umieszczonych w okolicy, da się coś zobaczyć. Ale na to potrzeba czasu. A na razie mogło być zagrożone życie dziecka.

– I nic pani nie słyszała, pani J.? – spojrzałem na nią podejrzliwie.

Nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia. W te chwili nie czuć było od niej alkoholu, ale byłem przekonany, że gdybym zbadał ją alkomatem, to zobaczyłbym ślady wczorajszej imprezy.

– Nie, przecież już mówiłam!

– Ma półtora roku, ledwo chodzi – rozejrzałem się po miejscu zdarzenia. – Nie mógł w jednej chwili gdzieś odbiec – powiedziałem pod nosem.

– On go musiał porwać!

– Jaki on?

– Ojciec Frania. Mieszka po drugiej stronie miasta! Jedźcie do niego! Po co tu jeszcze jesteście?!

Byłem pewien, że w tej chwili nie wyciągnę nic więcej od matki Frania.

Postanowiłem sprawdzić ojca

Zostawiłem ją pod opieką policjantki i zleciłem pomagającemu mi w tej sprawie aspirantowi B., żeby jak najszybciej zajął się sprawdzeniem okolicznych kamer w bankomatach, przed sklepami i ściągnął nagrania z nich. A sam pojechałem pod adres, który podała mi rozhisteryzowana kobieta.

Ojciec Frania mieszkał w eleganckim szeregowcu położonym w ładnej okolicy. Na miejscu nie zastałem nikogo. Od sąsiada dowiedziałem się, że „pan K. pewnie jeszcze jest u siebie w biurze, tu niedaleko”. Ale jak jestem zainteresowany kupnem tego domu, to on mi go może pokazać, bo ma klucze. Zanim jednak zdążyłem mu odpowiedzieć, do furtki podszedł szpakowaty mężczyzna koło czterdziestki.

– Pan K.? – upewniłem się.

– A kto pyta? – odburknął.

– Podkomisarz F.– pokazałem mu służbową legitymację. – Możemy porozmawiać?

– A co się stało? – wciąż był nieufny.

– Zaginął pana syn – powiedziałem.

– Franio?! – wykrzyknął. – O Boże, ja wiedziałem, że to się tak skończy!

– A skąd pan wiedział?

– Pan widział jego matkę?! Przecież to chodząca patologia! – K. wrzeszczał bez skrępowania, mimo że na sąsiednich posesjach kręcili się ludzie. – Ale oczywiście to jej przyznali prawa do dziecka, a nie mnie! I proszę, zgubiła dzieciaka. Pewnie była pijana, jak to ona…

– Może porozmawiamy o tym w samochodzie? – wskazałem ruchem głowy przysłuchujących się nam ludzi.

– Ale ja nie mam nic do ukrycia! – wzruszył ramionami. –  Tutaj wszyscy doskonale wiedzą, jak było naprawdę i wiedzą też, jaka jest Kaśka!

– Po drodze mi pan opowie, jaka jest – zaprosiłem go gestem ręki do auta.

– A gdzie jedziemy? – spojrzał na mnie zdziwiony.

– Wydawało mi się, że będzie pan chciał uczestniczyć w poszukiwaniach syna.

– Ano tak, racja. Przepraszam, jestem trochę skołowany przez to wszystko. Oczywiście, jedźmy.

Nie miał o niej dobrego zdania

Wsiedliśmy do auta. Po drodze K. kontynuował swoją opowieść:

– Kaśkę poznałem jakieś trzy lata temu, na imprezie. Krótko się spotykaliśmy, ale ja się szybko zorientowałem, że jej chodzi tylko o pieniądze. I ją rzuciłem. Jednak okazało się, że jest w ciąży.

– I wtedy pan pomyślał, że chce pana złapać na dziecko?

– Nie. Kaśka przyszła do mnie po kasę na skrobankę. Ale ja jestem religijnym człowiekiem, nie było więc o tym mowy. Przekonałem ją, żeby tego nie robiła. Powiedziałem, że uznam dziecko i będę na nie płacił. Zgodziła się. Ale potem się okazało, że ona sobie wyobrażała, że ja jej co miesiąc będę wypłacał po pięć tysięcy złotych i nie będzie musiała pracować do końca życia.

Widać było, że facet aż gotuje się z nerwów wspominając byłą kochankę i matkę dziecka.

– Bezczelna. A ja owszem, półtora tysiąca tak, ale nie więcej. Tyle jej zresztą zasądził sąd… Ale ona mi nawet utrudniała widzenia z dzieckiem i powiedziała, że jak go chcę częściej widywać, to jej muszę dopłacać… A właściwie po co pan mnie o to wszystko wypytuje?

– Jego matka jest pewna, że to pan porwał syna.

– Co?! I pan jej uwierzył?!

– Z pana wcześniejszych słów wnioskuję, że chciał pan w sądzie uzyskać prawa do opieki nad nim. Ale przegrał pan pewnie sprawę w sądzie i… – urwałem znacząco.

– I co?! Miałbym go porywać? No i gdzie bym go trzymał? W moim domu? Przecież byście go od razu znaleźli. Ma mnie pan za idiotę, czy co?! Ja jestem szanowanym biznesmenem, nie pozwolę się obrażać.

– Ja pana nie obrażam, tylko chcę zapytać, co pan robił, przez kilka ostatnich godzin?

– Od rana nawet na chwilę nie opuszczałem swojego biura. Miałem wyjątkowo pracowity dzień. Odbierałem mnóstwo telefonów, miałem ważne spotkanie z kontrahentką z Niemiec. Może pan zapytać moich pracowników.

Wszyscy go szukali

Wróciliśmy na miejsce zaginięcia Frania. Panował tam totalny chaos, bo wszyscy już dowiedzieli się o sprawie i pół osiedla biegało, szukając dziecka. Matka chłopca cały czas odchodziła od zmysłów. Nie można jej było na razie podać żadnych środków uspokajających, bo przyznała opiekującej się nią policjantce, że poprzedniego wieczoru była u niej „większa impreza”. Wkoło niej kręciło się już kilku dziennikarzy. Gdy zobaczyła K., rzuciła się w jego stronę.

– Gdzie on jest?! Co z nim zrobiłeś?! – krzyczała.

Błysnęło kilka fleszy, co sprawiło, że biznesmen na chwilę stracił rezon. Zaraz jednak odpowiedział atakiem na atak.

– No właśnie, gdzie?! Pewnie się upiłaś i gdzieś go zgubiłaś?! A może zabiłaś?! Tak, na pewno zabiłaś i teraz zgrywasz niewiniątko.

– Zamknij się! Nigdy w życiu bym nie skrzywdziła swojego dziecka!

– Tak?! A kto się chciał wyskrobać?! No?! Już raz go chciałaś zabić, a teraz ci się pewnie udało. I jeszcze chcesz zostać gwiazdą, jak ta z S. Zawsze byłaś pazerna na kasę! Pewnie liczysz, że ci zapłacą za to twoje nieszczęście! No?

Matka dziecka, zamiast odpowiedzieć, rzuciła się z pięściami na K., na co entuzjastycznie zareagowali dziennikarze, którzy zaczęli ich fotografować. Musieliśmy rozdzielić rodziców Frania, bo byli gotowi wydrapać sobie publicznie oczy, tak się nienawidzili. Zresztą, miałem wrażenie, że bardziej ich interesowała własna nienawiść niż los ich dziecka.

tymczasem poszukiwania Frania nie posuwały się na przód. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Również nagrania z kamer, które zebrał aspirant B., niewiele pomogły. Potwierdziły jedynie, że J.wyszła z synem z domu na spacer i szła trasą, którą podała w zeznaniach. Poza tym nic.

Alibi K. również się sprawdziło. Przez cały dzień siedział w swojej firmie. Nawet obiad zamówił do biura, choć zwykle wychodził coś zjeść na mieście. To mnie zresztą zastanowiło...

– Ciekawe – powiedziałem bardziej do siebie niż do siedzącego obok B. – Wygląda to tak, jakby chciał mieć stuprocentowe alibi.

– Albo idzie mu słabo w interesach i musi zasuwać na dwieście procent – dorzucił aspirant. – Jak rozmawiałem z jego pracownikami, to mówili, że firma cienko przędzie i nie da się wykluczyć, że za jakiś czas upadnie. K. podobno nawet własny dom wystawił na sprzedaż, żeby zyskać dodatkowe pieniądze.

– Racja, sąsiad chciał mi go pokazać… Ale może to tylko zasłona dymna? Może zlecił porwanie dzieciaka, chce sprzedać dom i biznes i jak sprawa ucichnie, wyjechać gdzieś daleko razem z dzieciakiem? Jak mu powiedziałem, że zaginął jego syn, chciał pójść po prostu do domu. Jakby się nie bał, że coś mu grozi.

– To dość ryzykowny plan. Zanim sprawa ucichnie, miną ze dwa lata. Ciężko jest przez ten czas ukrywać dziecko.

– Sprawdźcie, czy ten K. ma jakąś rodzinę. I pobierzcie próbki DNA od niego i od Frania, i zbadajcie ich zgodność.

– Fakt, dzieciak do niego niepodobny. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy.

– Wiem. Dlatego po prostu sprawdźcie to. Nieoficjalnie, rzecz jasna.

Sutuacja się komplikowała

Sprawa Frania stawała się coraz głośniejsza. I musiałem przyznać, że oskarżenia K. o to, że matka Frania lubi błyszczeć w blasku fleszy sprawdzały się. Miałem wrażenie, że udzielenie kolejnych wywiadów sprawia jej przyjemność. A co ciekawe, właściwie nie przyjmowała leków uspokajających. Tak jakby była zadowolona z tej całej sytuacji i nic a nic ją ona nie stresowała…

Moje przypuszczenia co do K. się nie potwierdziły. Jego firma rzeczywiście od dłuższego czasu miała kłopoty z płynnością finansową, stąd pewnie wziął się pomysł sprzedania domu. Na dodatek okazało się, że był wychowankiem domu dziecka i nie miał żadnej rodziny. Za to inne z moich podejrzeń sprawdziło się co do joty. Dlatego postanowiłem porozmawiać z J.

– Wrobiła pani K. w dziecko – oświadczyłem bez zbędnych wstępów.

– Co?! Jak pan śmie?!

– Wiedziała pani, że jest wierzący. Mimo tego poszła pani do niego po pieniądze na skrobankę. To panią miało uwiarygodnić. Że niby nie chce pani urodzić tego dziecka i nie chce wyłudzić żadnej kasy, a jedynie pozbyć się problemu. Dlatego pani uwierzył.

– Jest pan śmieszny.

– Nie, proszę pani. Ja mam dowody. Badania DNA. A pani ma kłopoty, bo wyłudziła od K. nienależne świadczenia…

– Pewnie, niech mu pan doniesie na mnie! – uniosła się. – Taka męska solidarność, żeby dokopać babom! Co?!

– Mnie interesuje tylko, kto jest naprawdę ojcem Frania, żeby sprawdzić, czy on nie brał udziału w porwaniu.

– To niemożliwe. To była… jednorazowa przygoda. Byłam wściekła na K., że mnie zostawił i poszłam do łóżka z takim dupkiem. Nigdy go potem nie widziałam. On nawet nie ma pojęcia o Franiu. A z K. nie chodziło mi o pieniądze. Chciałam go ukarać. Chciałam, żeby zapłacił za to, że mnie rzucił – zacisnęła usta.

– Pani go naprawdę kochała?

– Czy to ważne? Wszystko i tak się skończyło. Wszystko przez tę jego zołzę, siostrę! Zawsze uważała, że jestem z nim dla kasy i jego też do tego przekonała…

– Chwileczkę – przerwałem jej. – Jaką siostrę? K. nie ma żadnej rodziny.

– Bo to nie jest jego rodzina. To taka przyjaciółka z domu dziecka. Byli ze sobą bardzo związani. Mówili, że jak brat i siostra. Ale ja myślę, że i bardziej, pan rozumie. Ale parą nigdy nie byli. Ona wyjechała dawno temu do Niemiec i wyszła tam za bogatego biznesmena. Zresztą nawet K. robił z nim jakieś interesy, zanim się z tamtym nie rozwiodła i nie wycyckała go z kasy… Gdzie pan idzie?

– Chyba wiem, gdzie jest Franio. Muszę to jeszcze tylko udowodnić. To nie powinno być trudne.

Nagle wszystko zrozumiałem

Nie myliłem się. Wystarczyło tylko prześledzić drogę, jaką pokonała „niemiecka kontrahentka” K. z jego firmy. Na końcu tej drogi było niewielkie podwórko, na które wcześniej wjechał samochód widziany w pobliżu miejsca zniknięcia Frania. Kiedy pokazałem to nagranie K., wzruszył ramionami.

– Nie rozumiem, o co panu chodzi.

– Rozumie pan. Dlatego najlepiej będzie, jak odda pan dziecko matce. Bo jak sprawdzę drogę pana „siostry” do Niemiec, to tam na pewno się pokaże gdzieś Franio. Proszę zadzwonić do niej i kazać jak najszybciej wracać z dzieckiem do kraju. A ja powiem prokuratorowi, że współpracowaliście, to może nie dostaniecie dużych wyroków.

K. przez chwilę trawił swoją porażkę, ale nie chciał się z nią pogodzić.

W końcu warknął tylko.

– Ta dziwka nie zasługuje na to dziecko!

– A wie pan, że ono nie jest pana?

– Powiedzmy, że się domyślałem… Ale ja kocham tego dzieciaka, a to w rodzinie najważniejsze. I jaką on ma przyszłość z taką matką? Przecież ona ma co miesiąc nowego gacha i chla, a ja… – machnął ręką. – Chciałem mu zapewnić lepszą przyszłość. Teresa… to znaczy moja siostra, jest zamożną osobą. Ale nie ma dzieci. Za to wie, jak można mieć zmarnowane dzieciństwo.

Następnego dnia Franio był z powrotem w domu. Jego matka nie została jednak kolejną celebrytką, bo media szybko zapomniały o historii, która skończyła się tak bezkrwawo. K. i jego „siostra” dostali niskie wyroki, o co prosiła nawet sama J. Nie wnikałem w to, ale to był pewnie element ugody między nią a byłym kochankiem, który płacił jej nienależne świadczenia. Z tego co wiem, płaci je cały czas, dzięki czemu ma prawo do widzeń z dzieckiem. Bo on chyba rzeczywiście kocha Frania. Dlatego czasem się nawet zastanawiam, czy to dobrze, że rozwiązałem tę sprawę?

Czytaj także:
„Anka wrobiła mnie w ojcostwo, bo bała się, że zostanie na lodzie. Przez rok wychowywałem obce dziecko i płaciłem na nie”
„Wyjazd żony dla niej był szansą na awans, dla mnie lekcją ojcostwa. Nie wiedziałem, jak się zająć własnymi dziećmi”
„Zdradziła go z własnym bratem i zaszła w ciążę, a potem chciała wrobić w ojcostwo, żeby płacił na dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA