Od naszej pierwszej rozmowy wiedziałam, że to mężczyzna mojego życia i ani chwili nie wahałam się, gdy trzy miesiące później zapytał mnie, czy zostanę jego żoną. Jednak razem z Romkiem w moim życiu pojawiła się również Zuzanna, jego córka z pierwszego małżeństwa.
Oczywiście wiedziałam o niej od początku. Nigdy nie zapomnę, z jaką czułością i miłością Romek opowiadał o niej już na naszej pierwszej randce. I choć moja mama kręciła nosem na tę znajomość, bo – jak mówiła – co to za partia taki kawaler z odzysku, na dodatek z dzieckiem, ja jednak wiedziałam, że ktoś, kto tak kocha dziecko i nie wstydzi się tego pokazać, nie może być złym człowiekiem. I nie pomyliłam się. Co innego ta jego Zuzanka...
Teoretycznie wszystko było proste i poukładane. Kiedy mama Zuzanny powiedziała Romkowi, że zakochała się w innym i chce rozwodu, był zdruzgotany, ale zrobił wszystko, by małą jak najmniej dotknęło ich rozstanie. Zuzanna zamieszkała z mamą, Romek zabierał ją do siebie w każdy weekend i na połowę wakacji. Zuzia przenosiła się też do niego za każdym razem, gdy jej mama musiała jechać w podróż służbową. Romek przedstawił mi ją natychmiast, gdy przyjęłam jego oświadczyny. To, że nie polubiła mnie od pierwszego wejrzenia wiedziałam od razu.
– Te buty modne były w zeszłym roku – usłyszałam na początek razem z opowieścią, jakie superciuchy przywiozła sobie jej mama z ostatniego służbowego wyjazdu do Mediolanu i jak świetnie w nich wygląda. Tak więc, choć pełna byłam dobrej woli, nie mogłam nie dostrzec, że Zuzanna była rozkapryszoną 14-latką, przyzwyczajoną do tego, że cały świat kręci się wokół niej i że tatusia ma na kiwnięcie paluszkiem. Ja byłam dla niej konkurentką, z którą musiała dzielić zainteresowanie ojca i tak mnie traktowała. Wiedziałam o tym, mimo to popełniłam wszystkie błędy początkującej macochy.
Najpierw postanowiłam się z Zuzanną zaprzyjaźnić. Starannie planowałam każdą godzinę jej pobytu w naszym domu, wymyślałam atrakcje, wycieczki, nauczyłam się gotować jej ulubione potrawy. Traktowałam ją jak gościa i to gościa honorowego, od którego niczego się nie wymaga. Nawet tego, żeby zaniósł talerz do zlewu. O innych pracach, jak sprzątanie w pokoju, który miała w naszym domu, czy sprzątanie po sobie łazienki nie wspominając. Zuza przyjmowała to wszystko jako coś oczywistego, ale naszych relacji to nie ociepliło.
Potem zaczęłam ją przekupywać. Najmodniejsze ciuchy, kosmetyki, płyty – wszystko, co mogło zamarzyć się nastolatce. Zrozumiałam, że nie tędy droga mniej więcej po roku, gdy wszystkie moje prezenty znalazłam wciśnięte w najdalszy kąt pojemnika na pościel tapczanu, na którym spała.
– Ty mała żmijo! – pomyślałam. Nie zamierzałam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Postanowiłam porozmawiać o tym z Romkiem. Pokazałam skłębione porzucone przedmioty.
– Musisz dać jej trochę czasu, to tylko dziecko – mówił mi Romek. – Zobaczysz, wszystko się ułoży – przytulił mnie.
Łatwo mu było mówić. Przecież się starałam. Godziłam się też z tym, że przy Zuzannie zawsze schodziłam na dalszy plan. Nie było mi z tym łatwo, ale zakochana kobieta gotowa jest na wiele, ja też, najlepiej jak potrafiłam, pomagałam Romkowi, który chciał być dobrym ojcem i chyba był odrobinę rozczarowany, że nie tworzymy rodziny idealnej. A wkrótce mieliśmy stanąć przed kolejnym wyzwaniem.
Wiadomość o tym, że jestem w ciąży spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Bo choć staraliśmy się o dziecko od początku naszego małżeństwa, nic z tego nie wychodziło. Lekarze bezradnie rozkładali ręce, mówiąc, że tak naprawdę nie ma żadnych medycznych powodów, dla których nie moglibyśmy zostać rodzicami. A jednak nie udawało nam się to aż do tego ranka, gdy zobaczyłam na teście upragnione czerwone kreski.
– Jestem taki szczęśliwy – powiedział Romek. – Boję się tylko, jak przyjmie to Zuza – dodał zaraz, obejmując mnie. Ja też się bałam. Okazało się, że słusznie.
– Zwariowaliście? Przecież jesteście za starzy? Wszyscy w klasie będą się ze mnie śmiali. Pomyśleliście o tym? – wykrzyczała nasza pociecha i trzasnąwszy drzwiami, zamknęła się w pokoju. Romek chodził, pukał, prosił o rozmowę – bez efektu.
– Daj jej trochę czasu, musi się z tym oswoić, to nie jest takie proste, gdy przez tyle lat było się jedynaczką i córeczką tatusia. Zwłaszcza takiego wspaniałego tatusia jak ty – szeptałam, przytulając się do niego. – Zobaczysz, na pewno pokocha to maleństwo tak samo jak my – dodałam zaraz. W tym momencie naprawdę wierzyłam w to, że narodziny siostry lub brata zmienią nasze relacje i przełamią lody. Jak zwykle w przypadku Zuzanny, myliłam się.
Gdy urodził się Franek, Romek był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wziął urlop i... zajmował się przede wszystkim Zuzanną, która – choć miała już 18 lat – kaprysiła i zachowywała się jak mała zdetronizowana królewna. To wtedy Romek wymyślił, że zafunduje jej kurs prawa jazdy.
– To dobry pomysł, we wszystkich poradnikach dla rodziców piszą, że po narodzinach rodzeństwa powinno się starszemu dziecku okazywać więcej zainteresowania i uczuć. Nie wiem tylko, czy dotyczy to również osiemnastolatek, ale próbuj, miłości nigdy za dużo – śmiałam się. Zuzia nawet nie próbowała udawać zainteresowania bratem, ale na kurs poszła.
To wydarzyło się miesiąc po tym, jak odebrała prawo jazdy. Uczciliśmy to kolacją, a następnego dnia pod okiem ojca Zuza miała się wybrać na pierwszą wycieczkę samochodem. Niestety, okazało się, że Romek musi zastąpić chorego kolegę i pojechać w delegację. Do domu miał wrócić za 3 dni. Zuzia, która jak zwykle, miała spędzić weekend z nami, pokręciła się po domu, potem rzuciła, że wychodzi i tyle ją widziałam.
Telefon zadzwonił godzinę później. To była policja. Okazało się, że Zuzia postanowiła sama sprawdzić swoje umiejętności na drodze. A że były bardzo świeże, uderzyła w auto jadące przed nią. Na szczęście nikomu nic się nie stało, nie miała jednak przy sobie dokumentów samochodu i musiałam jej pomóc. Szybko zawinęłam Franka w kocyk, wezwałam taksówkę i pojechałam.
Zuzia była zdenerwowana, ale nie mogłam długo jej pocieszać, musiałam wyjaśnić sprawę z policją i kierowcą uszkodzonego auta, a potem ściągnąć pomoc drogową. Dopiero, gdy nasz samochód (a raczej to, co z niego zostało) odjechał na lawecie, mogłam z nią pogadać.
– Nie martw się, zdarza się najlepszym. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – pocieszałam ją. – I nie bój się, co powie tata. Pogadam z nim – dodałam, widząc jej minę zbitego psa. Tego ostatniego nie byłam taka pewna. Romek po prostu kochał ten wóz i kluczyki do niego nawet mnie – kierowcy z 15-letnim stażem – oddawał z drżeniem serca.
Wróciłyśmy do domu w milczeniu, ale niczego więcej się nie spodziewałam, znałam przecież Zuzię nie od dziś. Czasami jednak życie potrafi być zaskakujące i to jest w nim najpiękniejsze. Kładłam właśnie Franka do snu, gdy Zuza nieśmiało zajrzała do naszej sypialni, przez chwilę patrzyła niepewnie a potem wykrztusiła jedno jedyne słowo: „Przepraszam”.
Nie powiem, że nasze życie od razu stało się sielanką, ale zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą jak normalni, bliscy sobie ludzie, więc chyba nie wszystko stracone. Zwłaszcza że ostatnio zobaczyłam, jak Zuza – myśląc, że nikt nie widzi – przytula Franka i mówi do niego czule. Ten widok wart był najdroższego samochodu.
Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.
REKLAMA
Czytaj także: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”