W życiu bym nie pomyślał, że będę bohaterem takiej historii. Mam siedemdziesiąt trzy lata, a od trzech mieszkam w domu opieki. Nigdy nie sądziłem, że skończę w takim miejscu. Miałem przecież dom, rodzinę, dzieci... Myślałem, że to wystarczy, żeby jesień życia była godna. Teraz wiem, że byłem naiwny, bo skończyłem zupełnie sam.
Nie angażowałem się w ich życie
Moje dzieci – Krzysiek i Ewa – postanowiły, że nie chcą mnie w swoich domach. Byłem dla nich ciężarem, problemem, który należało szybko rozwiązać. Rozumiem to w teorii. Każdy ma swoje życie, obowiązki, rodziny. Ale to nie sprawia, że czuję się mniej porzucony.
Kiedy byłem młodszy, wydawało mi się, że wiem, co jest ważne. Mężczyzna ma zarabiać, dbać o byt, a cała reszta to domena kobiet. Halina, moja żona, świetnie radziła sobie z dziećmi. To ona pamiętała o ich urodzinach, chodziła na wywiadówki, słuchała, jak recytują wiersze na akademiach. Ja byłem gdzieś z boku, jak statysta. Nie miałem czasu na takie rzeczy. Musiałem pracować. Nie żałowałem wtedy. Wydawało mi się, że dzieci same zrozumieją, jak wiele poświęcam, żeby miały lepsze życie. Nigdy nie pomyślałem, że może im brakuje czegoś więcej – mojego czasu, rozmowy, obecności.
Pamiętam, jak Krzysiek przyniósł kiedyś słabe oceny z matematyki.
– Czy ty w ogóle się uczysz, chłopcze?! – krzyczałem, trzymając w ręku jego zeszyt pełen czerwonych korekt. – Chcesz skończyć jako śmieciarz?!
Nie zaproponowałem, że mu pomogę. Nie zapytałem, czy czegoś nie rozumie. To był dla mnie obowiązek Haliny. Ewa z kolei zawsze chciała, żebym ją zauważył. Przybiegała z rysunkami, które malowała na zajęciach plastycznych, ale ja ledwo rzucałem na nie okiem.
– Ładne, ładne – mówiłem, nawet nie patrząc, co przedstawiają.
Halina później tłumaczyła mi, że dzieci potrzebują więcej uwagi. A ja? Śmiałem się.
– Wystarczy, że daję im dach nad głową i jedzenie na stole – powtarzałem jak mantrę.
– Nie robisz im łaski, Janusz – powiedziała któregoś dnia ostro. – To twój obowiązek zapewnić im dom i jedzenie. Ale nie tylko na tym polega bycie ojcem...
– Mój robił dokładnie to samo. Zainteresował się mną dopiero, gdy stałem się dorosły: nauczył zmieniać koło i wbijać gwoździe. Resztą zajmowała się matka i chyba wyszedłem na ludzi, prawda? – zapytałem retorycznie.
Halina tylko zasznurowała usta i spojrzała na mnie wymownie, ale nie miałem wtedy czasu i ochoty przejmować się jej fochami. Byłem przekonany, że i ona kiedyś zrozumie, że doskonale znam swoją rolę i dobrze ją wykonuję.
Dzieci miały swoje życie
Dzieci rosły. Nie zauważyłem, kiedy przestały przychodzić do mnie z problemami, ale i z radościami. Zrozumiały, że nie znajdą u mnie wsparcia ani czasu. Szły do Haliny albo do siebie nawzajem. Czułem, że coś się zmienia, ale bagatelizowałem to. Myślałem, że z czasem po prostu wykształcą w sobie szacunek do mnie, że docenią, co dla nich robiłem i zrozumieją, że miały dobre dzieciństwo – nie tylko dzięki matce, ale także mnie.
Wydawało mi się, że gdy dorosną, wszystko wróci na swoje miejsce. Nie wróciło. Nasza więź tylko się luzowała i, co gorsza, byłem zbyt dumny, żeby wyciągnąć rękę. Wierzyłem, że nie powinienem się prosić o uwagę i szacunek ze strony własnych dzieci. W końcu byłem ich ojcem! Ja przed swoim zawsze czułem respekt, nigdy w życiu bym go tak nie lekceważył.
– Rozpuściłaś ich i proszę! – żaliłem się sfrustrowany żonie.
– Janusz, nigdy nie miałeś z nimi relacji, więc dlaczego oczekujesz, że teraz się narodzi sama z siebie?
– Bo każdy powinien wiedzieć, że ojciec to ojciec! Trzeba go poważać, słuchać... – aż się zapowietrzyłem przy tej tyradzie.
– A lubić? – zapytała mnie znienacka Halina.
– Lubić? – zdziwiłem się. – A co ja jestem? Ich kolega?
Żona znowu spojrzała na mnie smutno i zamilkła. Na początku nie przeszkadzało mi, że dzwonili rzadko – w końcu byłem zajęty swoimi sprawami. Taki był układ. Ale kiedy przyszła emerytura, a potem zaczęły się problemy ze zdrowiem, zaczęło mi doskwierać, że telefon milczy.
Wtedy zaczęło mi ich brakować
Kiedy odszedłem z pracy, dzieci już dawno miały swoje życie. Zawsze myślałem o tym czasie z wyczekiwaniem: miałem go poświęcić rodzinie, nadrobić to, co straciłem przez lata. Skąd mogłem wiedzieć, że tego deficytu uwagi i zainteresowania nie da się już uzupełnić? I że w momencie, gdy przyjdzie czas na rodzinę, moja będzie już w rozsypce? Ewa mieszkała w Warszawie, pracowała jako nauczycielka, miała dwoje dzieci. Krzysiek był inżynierem w Krakowie. Odwiedzali nas, owszem, ale głównie dla Haliny. Ze mną rozmawiali tylko zdawkowo, jakby przez grzeczność.
– Tata, jak zdrowie? – pytał Krzysiek, jednocześnie przeglądając stare wydanie „Tele Tygodnia”.
– Jak u starego człowieka, nic ciekawego się nie dzieje – odpowiadałem.
Nie chciałem, żeby widział, jak bardzo brakuje mi jego uwagi. Czasem Halina próbowała mnie przekonywać, że muszę się bardziej starać.
– Zadzwoniłbyś do Ewy. Może zaprosił ją z dziećmi? – mówiła.
A ja tylko machałem ręką. Nie czułem, żeby to miało sens. Ale kiedy zachorowałem, spodziewałem się, że dzieci się zaangażują. Że poczują, że ich potrzebuję. Pierwszy raz w życiu potrzebowałem ich naprawdę. Zamiast tego przyjeżdżali na krótkie wizyty, przynosili owoce, czasem jakieś leki i znikali.
– Tata, trzymaj się – rzucał Krzysiek, wychodząc z sali w szpitalu. – Muszę lecieć, mam ważne spotkanie.
Nie protestowałem.
Nie chciałem litości
Najgorszy moment mojego życia przyszedł jednak, gdy Halina zmarła. To ona była spoiwem rodziny. Zawsze pilnowała, żebyśmy się spotykali, żeby dzieci pamiętały o świętach, żeby w ogóle miały ochotę przyjeżdżać. Bez niej wszystko się rozpadło. Dzień po pogrzebie usłyszałem rozmowę, która była jak cios prosto w serce.
– Nie wiem, co robić z tatą – powiedział Krzysiek.
Siedział z Ewą w salonie.
– Nie mogę go wziąć do siebie. Andrzej pracuje po dwanaście godzin, a dzieci potrzebują opieki – odpowiedziała Ewa.
– Może dom opieki? Jest taki jeden w centrum, całkiem przyzwoity.
– Chyba nie mamy wyboru. Nie możemy go zostawić samego.
Stałem w przedpokoju i słuchałem, jakby to była narada w sprawie starego, zużytego mebla. Chciałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Dwa tygodnie później Krzysiek przyjechał z broszurą.
– Zobacz, tata, fajne miejsce. Mają tam różne zajęcia, nawet kółko szachowe.
Jego entuzjazm był prawie śmieszny. Nie odpowiedziałem. Ale i nie zaoponowałem. Teraz siedzę w pokoju z obcymi ludźmi. Każdy z nas ma swoją historię, swoje żale, swoje porażki. Niektórzy próbują się przystosować, znaleźć tu namiastkę domu. Ja nie potrafię.
Czasem przyjeżdżają dzieci, ale ich wizyty są krótkie i pozbawione większych emocji. Krzysiek czasem przywozi gazety czy książki, Ewa opowiada o swoich dzieciach, a ja siedzę i patrzę na nich, czując, jak oddaliliśmy się od siebie.
– Tata, jak tu jest? Dobrze ci? – zapytał ostatnio Krzysiek.
– Może być – odpowiedziałem.
Nie dziwię im się
Dlaczego nie wyznałem wszystkiego, co mi leżało na sercu? Chyba nie potrafiłem. Nie chciałem brzmieć żałośnie. Nie przywykłem do mówienia o uczuciach, do żalenia się. Myślę o Halinie. Gdyby była tu, nigdy by do tego nie dopuściła. To ona była sercem naszej rodziny. Bez niej wszystko się rozsypało...
Czasem zastanawiam się, czy mógłbym jeszcze coś zmienić, ale większość czasu spędzam na obsesyjnym myśleniu o przeszłości. Nie potrafię uwolnić się od poczucia winy, a jednocześnie nie potrafię wykonać żadnego kroku, aby je zniszczyć. Rozpamiętuję dawne dzieje i wytykam sobie bezlitośnie wszystkie błędy. Gdybym poświęcił więcej czasu dzieciom, gdybym starał się być bardziej obecny… Może teraz bylibyśmy bliżej siebie. Może wtedy nie traktowaliby mnie jak problemu, którego trzeba się pozbyć. Teraz rozumiem to, co Halina próbowała mi powiedzieć przez te wszystkie lata. Gdybym tylko zechciał jej wtedy posłuchać...
Teraz jest już za późno. Pozostała mi tylko codzienność wypełniona samotnością, smutkiem i żalem. Krok za krokiem, dzień za dniem, aż do ostatecznego zatrzymania zegara.
Janusz, 73 lata
Czytaj także:
„Moje życie było nudne jak smalec, więc podkręciłem temperaturę. Prawie ugotowałem się we własnym sosie”
„Chciałam malować obrazy, a nie kolorowanki z ryczącym dzieckiem u boku. Zbuntowałam się i ostro dałam w życiowy palnik”
„Oddałem dzieciom dorobek życia i oszczędności, a oni napluli mi w twarz. Tak się bawić nie będziemy”