Wiadomo, każdy kiedyś musi pożegnać się z tym światem. Ale póki na nim jest, chciałby godnie żyć, nie będąc ciężarem dla innych…
Przestraszyłem się nie na żarty
Telefon od pani Władysławy, sąsiadki dziadka, obudził nas o piątej nad ranem. Zaspany, nie od razu zrozumiałem, co znajoma do mnie mówi.
– Panie Arturze, proszę przyjechać. Coś dziwnego dzieje się u pana Jana. Walimy do drzwi, ale nie otwiera, a na klatce czuć gaz. Pan ma drugie klucze, prawda? Niech pan przyjedzie jak najszybciej.
Wyskoczyłem z łóżka, mówiąc równie zaspanej Marzenie, że muszę natychmiast jechać do dziadka, bo chyba nie zakręcił gazu. Marzena krzyczała za mną coś o straży pożarnej, ale zbiegałem już ze schodów.
Dziadek mieszkał dwie ulice dalej, byłem tam po dziesięciu minutach. Grupa zdenerwowanych sąsiadów stała na podwórku kamienicy, wpatrując się w okno na drugim piętrze.
Rzuciłem „dzień dobry” i, przeskakując po dwa stopnie, pobiegłem na górę. Zapach gazu był bardzo silny. Żeby tylko nikt nie wyszedł z mieszkania zapalić papierosa! Szybko otworzyłem drzwi mieszkania i rzuciłem się otworzyć wszystkie okna. Dziadka nie było w pokoju, a zawsze otwarte drzwi do kuchni były tym razem zamknięte. Szarpnąłem za klamkę…
Dziadek Janek leżał na podłodze, a kuchenka gazowa była odkręcona. Był nieprzytomny, ale żył. Krzyknąłem sąsiadom, żeby wzywali pogotowie, a sam zrobiłem mu sztuczne oddychanie. Kiedy przyjechali ratownicy, główne niebezpieczeństwo było już zażegnane.
Był poważnie chory na nerki, a lekarze od lat nie umieli mu pomóc. Choroba nie zagrażała życiu, ale czyniła je uciążliwym. Janek jednak znosił to dzielnie, rzadko się skarżył. Przez całe życie związany ze sportem, jeszcze dwa lata wcześniej startował w maratonach. Zawsze aktywny, w kontakcie z ludźmi, stały gość lokalnego domu kultury, nie miał depresji.
Chciałem wiedzieć, co się stało
Kiedy lekarze w szpitalu zapewnili nas, że sytuacja jest opanowana, znów pojechaliśmy z Marzeną do mieszkania dziadka. Dobre maniery odłożyłem chwilowo na bok.
– Rozejrzyjmy się. Może znajdziemy coś, choć nie wiem, czego szukamy.
Zająłem się pokojem, a Marzena kuchnią. Wyszła z niej już po chwili, trzymając w ręce niewielki słoik z ręcznie robioną etykietą.
– Widziałeś to kiedyś? Pod zlewem jest tego cały stos. To jakaś cudowna mikstura, ponoć lecząca wszystko, w tym nerki. Może to mu zaszkodziło?
Uważnie przeczytaliśmy etykietę. Wymieniono w niej tuzin ziół i kilka zagadkowych substancji. Koniec tekstu odsyłał do gabinetu medycyny naturalnej – było tam nazwisko uzdrowiciela, który „pomaga tam, gdzie lekarze potrafią jedynie zaszkodzić”.
– Jeżeli ten szaman sprzedał Jankowi jakieś świństwo, to ja go, normalnie, zabiję – zareagowałem emocjonalnie, ale Marzena myślała rozsądniej.
– Wiesz, gdzie dziadek trzyma rachunki, paragony? Starsi ludzie gromadzą takie rzeczy. Jeżeli masz rację, to musimy mieć dowód, gdzie to kupił.
Znałem tę szufladę. Była głęboka, ale i tak wypchana po brzegi. Nie musieliśmy jednak w niej grzebać, bo już pierwszy dokument, na samym wierzchu, wprawił mnie w osłupienie. To było pismo ze znanej firmy windykacyjnej. Firma domagała się od dziadka natychmiastowej spłaty długu wraz z odsetkami, zaciągniętego rok wcześniej w jakimś podejrzanym banku o dziwacznej nazwie. Kwota, którą wymieniono, była ogromna. Samotny emeryt nie mógłby jej spłacić, nawet gdyby żył jeszcze 50 lat i na nic innego nie wydawał.
– Marzena, nic z tego nie rozumiem. Janek zawsze był bardzo oszczędny i rozsądny! O ile wiem, przez całe życie nie wziął żadnego kredytu. I nagle to? Po co? Chciał pojechać z kochanką w podróż dookoła świata?! Jedziemy do szpitala. Jeżeli zwariował, to może ci lekarze powinni o tym wiedzieć.
Podczas gdy ja krzyczałem, Marzena spokojnie wpatrywała się w pismo z windykacji. A potem znów sięgnęła po słoik z cudownie uzdrawiającą miksturą.
– Może się mylę, ale bym to sprawdziła. Pod zlewem są dziesiątki tych słoików i nie sądzę, żeby dziadek kupował je w cenie dżemu. Pojadę do tego uzdrowiciela, udam bardzo zainteresowaną tym preparatem i zobaczymy, ile kosztuje taki słoik. Pamiętaj, że dziadek jest chory i nie ma już nadziei na pomoc lekarzy. W takiej sytuacji nawet bardzo rozsądny człowiek chce wierzyć w cud. Coś mi mówi, że to może być powód tej pożyczki.
Wiele go to kosztowało
Moja żona szybko przechodzi od słów do czynów. Jeszcze tego samego dnia odwiedziła gabinet „uzdrowiciela z natury – Rudolfa”. Zabrała ze sobą słoik i opowiedziała wzruszającą historię o babci, której znajoma dała kiedyś ten preparat w prezencie. Babcia, co prawda, umarła, ale zdążyła jeszcze zachwycić się działaniem preparatu. No a teraz Marzena ma wielkie problemy z nerkami i też chciałaby spróbować.
Uzdrowiciel był, oczywiście, gotów sprzedać Marzenie pojedynczy słoik albo kilka, ale zaczął ją od tego odwodzić i gorąco namawiać na całą, codzienną kurację, która miała trwać dziewięć miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni. Twierdził, że tylko wtedy można być pewnym doskonałego efektu.
Oczywiście, preparat o tak znakomitym działaniu nie jest tani, ale on może polecić kilka miejsc, gdzie bez trudu można dostać kredyt. I nie trzeba będzie dostarczać żadnych dokumentów. Wszystko złożyło się w logiczną całość. Cena pojedynczego słoika była wysoka.
Po przemnożeniu przez ilość dni składających się na kurację, dawało to ogromną kwotę, raczej nieosiągalną dla emeryta. Cwany „uzdrowiciel” żerował na ludzkiej naiwności i desperacji, dodatkowo napędzając ofiary innym cwaniakom, którzy ściągali potem z chorych ludzi mordercze odsetki. Poprosiłem znajomego farmaceutę, aby przyjrzał się uważnie recepturze preparatu. Ekspertyza potwierdziła nasze podejrzenia. Rzekome cudowne lekarstwo było niegroźną, ale też śmiesznie tanią mieszanką ogólnie dostępnych ziół i wywarów roślinnych, stworzoną na bazie przecieru z selera i buraków.
Zastanawialiśmy się jeszcze, w jaki sposób Janek zamierzał spłacić kredyt, ale to wyjaśnił nam już sam, kiedy kilka dni później wypuszczono go ze szpitala. Chyba wstydził się tego, co zrobił, więc natychmiast zgodził się powiedzieć prawdę. Uzdrowiciela Rudolfa zobaczył na prelekcji w domu kultury. Tego dnia czuł się wyjątkowo źle i dał się przekonać, że istnieją niekonwencjonalne metody leczenia, lekceważone przez dyplomowanych lekarzy, którzy nie życzą sobie konkurencji. Umówił się na wizytę i uwierzył, że tylko pełne dziewięć miesięcy kuracji skutecznie pomoże jego nerkom.
Dziadek nie miał pieniędzy, żeby zapłacić za kurację, ani na spłatę pożyczki. Jednak Rudolf przekonał go, że skoro Janek ma własne mieszkanie, będzie mógł sprzedać je bankowi w ramach tak zwanej odwróconej hipoteki. Bank przejmie prawa do mieszkania i do śmierci Janka będzie mu co miesiąc wypłacał duże pieniądze, co pozwoli wygodnie spłacać kredyt.
Ten cyniczny oszust musiał doskonale wiedzieć, że bank bynajmniej nie jest zainteresowany każdym oferowanym mu mieszkaniem, a kwota, którą można w ten sposób zarobić na lokalu o powierzchni 36 metrów, to tylko drobny dodatek do emerytury. Dziadek zaciągnął więc kredyt, kupił słoiki z selerem i burakami, a po kilku miesiącach, kiedy ten niby-bank zażądał spłaty kredytu, dowiedział się, już w innym banku – tym reklamowanym w telewizji, że jego mieszkanie zostanie zlicytowane. Wtedy zrozumiał, że dał się oszukać, popełnił koszmarne głupstwo.
Bardzo chcieliśmy pomóc
Mieliśmy tylko jedno wyjście, choć ta decyzja kosztowała nas oboje bezsenną noc. Odłożone pieniądze, które od lat gromadziliśmy na budowę własnego domu, wystarczyły akurat na spłatę nieszczęsnego kredytu dziadka. Nasze marzenia odsunęły się o kilka dobrych lat, ale nie umieliśmy postąpić inaczej. Jednak nie chcieliśmy tej sprawy tak zostawić. I wcale nie chodziło tu o zemstę.
– Nie możemy pozwolić, żeby dramat dziadka powtórzył się w mieszkaniu innego udręczonego chorobą emeryta. Przecież Janek nie był jedyny. Ten Rudolf zrujnował w taki sam sposób życie wielu ludziom! Ja byłam w jego domu – to jest pałac! Ten człowiek jest niewyobrażalnie chciwy. Będzie kontynuował ten proceder, dopóki nie zatrzyma go policja! – stwierdziła Marzena.
Zgadzałem się z nią, ale jednocześnie miałem wątpliwości – przecież nikt nie zabrania handlowania przecierem z selera i buraków. Jeżeli ktoś ma ochotę wydać fortunę na taką miksturę, to jego prawo. Żaden przepis nie zabrania też udzielania darmowych porad w dziedzinie kredytów czy odwróconych hipotek. To, że Janek niemal przypłacił to życiem, może kogoś poruszyć, ale z punktu widzenia prawa to za mało. No cóż, trafił się naiwniak, dał się nabrać, a potem wpadł w rozpacz. Dla prokuratora to jeszcze nie jest paragraf. Marzena pokręciła głową.
– Nie masz racji. Ten człowiek ma wiele ofiar na sumieniu. Tyle że one o sobie nie wiedzą i wstydzą się mówić innym o swojej naiwności. Jeżeli znajdziemy kilka osób z podobnymi doświadczeniami, to wtedy to już będzie proceder przestępczy, system zorganizowanego oszustwa. A wówczas policja i prokuratura się tym zainteresują.
Chcieliśmy go ukarać
Tego samego dnia opracowaliśmy plan i natychmiast zaczęliśmy wcielać go w życie. Ja poszedłem do domu kultury porozmawiać z jego kierownikiem. Uświadomiłem mu, że dając salę na darmowe prelekcje o medycynie naturalnej dla seniorów, pomagał fałszywemu uzdrowicielowi zdobywać kolejne ofiary. Kierownik poczuł się winny i, w ramach zadośćuczynienia, obiecał zrobić to, o co go poprosiłem.
My z kolei zaprojektowaliśmy i odbiliśmy na ksero plakaty, a potem własnoręcznie je rozwiesiliśmy w całym mieście. Marzena dodatkowo wzięła na siebie wszystkie przychodnie, gdzie musiała przekonać do sprawy ich kierowniczki.
Na plakacie było zaproszenie na dwa darmowe wykłady, tego samego dnia, jeden po drugim. Pierwszy dotyczył najnowszych możliwości uzyskania odszkodowań dla osób poszkodowanych przez nieuczciwe gabinety medycyny niekonwencjonalnej. Drugi był kolejnym spotkaniem ze słynnym specjalistą ziołolecznictwa, czyli panem Rudolfem. Kierownik domu kultury miał namówić go, jak zwykle, na pokaz połączony, rzecz jasna, z sprzedażą…
W ten sposób zastawiliśmy na oszusta pułapkę. Nie mógł odmówić zaproszeniu domu kultury, trudno też było mu oprzeć się pokusie darmowej reklamy. Fakt, że występuje po wykładzie piętnującym oszustów, w pewnym sensie uwiarygodniał go, wskazując, że akurat jego, Rudolfa, ten przykry temat w ogóle nie dotyczy. A może po prostu w ogóle się o tym nie dowiedział? Mniejsza o to. Grunt, że ryba połknęła haczyk.
W dniu wykładu byłem na sali pierwszy. Zadaniem Marzeny było nie dopuścić, by Rudolf dołączył do pierwszego spotkania. Gdyby się za wcześnie pojawił, miała przedstawić się jako jego zachwycona klientka a zarazem pracownica domu kultury i zaprosić na kawę.
Kiedy sala zapełniła się gośćmi, w większości w podeszłym wieku, na scenę wyszedł dziadek Janek i nie bez emocji, ale bardzo dzielnie i do bólu szczerze opowiedział swoją historię. Przyznał się do zmęczenia chorobą, rozpaczy, ale i wielkiej naiwności, którą okazał, wierząc oszustowi w kostiumie uzdrowiciela. Głos mu drżał, ale mówił z pasją. Nasza decyzja o spłaceniu jego długu bardzo go poruszyła. Był gotów zrobić wszystko, byśmy odzyskali pieniądze.
Dziadek skończył, pytając, czy jest na sali jeszcze ktoś, kto ma podobne doświadczenia? Zapadła cisza, a potem rękę podniosła jedna pani. Opowiedziała prawie identyczną historię, tyle że w jej przypadku sprawę załatwiła sprzedaż ukochanej działki męża. Oczywiście była klientką Rudolfa i przez kilka miesięcy, codziennie, jadła przecier z buraków i selera. Potem zgłosił się jeszcze jeden pan, a potem pani. Zanim Rudolf pojawił się w domu kultury, mieliśmy grupę pięciu osób, które padły ofiarą naciągacza.
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie. Zaproszony przez mnie adwokat poinformował o możliwości złożenia zbiorowego pozwu. Kiedy Rudolf wyszedł na swoją prelekcję, spotkał się twarzą w twarz z rozgniewanym tłumem. Nagrywałem to telefonem, a adwokat pilnie notował. Pozew udało się złożyć. Sprawa trwa już pół roku i jesteśmy coraz bliżej odzyskania pieniędzy. Jednak najważniejsze, że biznes oparty na kłamstwie i selerze został zamknięty na cztery spusty, a rzekomy uzdrowiciel już nie będzie mógł krzywdzić zdesperowanych ludzi.
Czytaj także:
„Byłam ulubienicą ciotki, a w spadku po niej dostałam szczotkę. Była dziwaczką, ale nie sądziłam, że do tego stopnia”
„Urodziłam dziecko w wieku 15 lat, odebrali mi je rodzice. Gdy zaszłam w drugą ciążę wiedziałam, że tego dziecka nie oddam"
„Moja córka nie ma za grosz rozumu. Przez nią straciłam spory majątek, który ustawiłby mnie na lata”