Czy wszyscy muszą być przebojowi, otwarci i towarzyscy? Ja taka nie jestem, wręcz przeciwnie... I co z tego? Dobrze mi z tym, więc dlaczego innym to tak bardzo przeszkadza?
Mój introwertyzm zawsze był problemem
Mój związek wisi na włosku i doskonale wiem, że dzieje się tak z mojej winy. Nie umiem się bowiem dopasować do mojego chłopaka, przełamać się, poznać jego znajomych i rodzinę. I tak po prostu, zwyczajnie dobrze się z nimi wszystkimi bawić. Odkąd pamiętam, byłam dzikuską. Już jako dziecko lubiłam siedzieć w kącie i zajmować się sobą i swoimi zabawkami.
Miałam jedną przyjaciółkę, z którą spędzałam sporo czasu, ale kiedy ona chciała dopuścić do naszego kręgu inne koleżanki, ja usuwałam się w cień. Nigdy nie pociągały mnie dyskoteki, zawody czy inne zbiorowe zabawy. Wolałam czytać książkę, bo to było całe moje życie. Wtedy komputer był rzadkością, a o Internecie jeszcze nikt nie słyszał.
Wiem, że uciekałam w świat fantazji przed problemami, które miałam w domu. Kiedy rodzice się rozwodzili, naprawdę nie było wesoło. Każdego dnia wybuchały awantury i chociaż nie byłam w nie wciągana, to przecież i tak wszystko słyszałam. Ostre słowa, wyzwiska, którymi się obrzucali raniły mnie jak sztylety. Pamiętam, że strasznie się wtedy bałam, że skoro przestali kochać siebie nawzajem, to mnie także przestaną. I co ja wtedy zrobię?
To poczucie niepewności spalało mnie od środka. Nie miałam rodzeństwa, z którym mogłabym dzielić swoje lęki, a babcia mieszkała daleko. Zresztą nie byłam jej jedyną wnuczką, miała nas aż pięcioro i nie żywiła do mnie żadnych szczególnych uczuć.
Kiedy zaczęłam dorastać, przekonałam się, że mój świat nigdy nie runie pod warunkiem, że… to ja będę całym swoim światem. I nie chodzi tu o egoizm, tylko o samowystarczalność. Polubiłam swoją samotność i z przyjemnością oddawałam się zajęciom, które sobie sama wymyśliłam. Sądzę, że byłam idealną kandydatką na starą pannę, która do szczęścia nie potrzebowałaby nawet kota.
Szymon wyciągnął mnie z cienia
Stało się jednak inaczej – w pracy poznałam Szymona. A raczej to on mnie poznał, bo, jak to mówią, „zagiął parol” na mnie, niepozorną dziewczynę z działu audytu. Nie miałam nigdy wcześniej chłopaka i nawet nie wiem, czy o nim marzyłam. Właściwie to tak, ale w takich abstrakcyjnych kategoriach, a tutaj trafił mi się facet namacalny, z krwi i kości. Szalenie mną zainteresowany.
Nie mam pojęcia, co we mnie zobaczył, bo zdaję sobie sprawę z tego, że żadna ze mnie piękność. Może i jestem inteligentna, ale zawsze sądziłam, że facetom akurat nie o to chodzi, aby kobieta była mądra. Tymczasem Szymek zdobywał mnie cierpliwie, stopniowo wydobywał mnie z kokonu, którym się otoczyłam i w pewnym momencie doprowadził do tego, że zostaliśmy parą.
Początkowo było jak w bajce, bo wystarczaliśmy sobie sami. Spędzaliśmy razem długie wieczory z filiżankami kawy czy lampką wina. Nawet nie musieliśmy rozmawiać, wystarczyło, że byliśmy obok siebie, czuliśmy nawzajem swoją obecność. Dla mnie taka sytuacja była idealna i mogła trwać, i trwać! Ale Szymkowi po pewnym czasie zaczęła wyraźnie ciążyć.
Najpierw wychodził sam, do kolegów. Szli na mecz, pograć w kosza, albo do pubu. Za każdym razem mój chłopak pytał o pozwolenie, a mnie nawet odpowiadało, że wychodził z domu. Mogłam sobie wtedy pobyć sama ze sobą, czego, jak się okazało, trochę mi brakowało. Poza tym zniosłabym wszystko, byleby mnie nie ciągnął ze sobą.
Nie chcę chodzić na te spotkania
Niestety, zaczął ciągnąć. Stwierdził, że kumple chcieliby mnie poznać, jego rodzina także się o mnie dopytuje i pora, abym się z nimi wszystkimi zaprzyjaźniła. Poczułam się tak, jakby mi zaproponował do zjedzenia żabę. Nie byłam w stanie jej przełknąć, ale… musiałam. Zgodziłam się raz na wspólne wyjście, potem drugi i miałam już serdecznie dosyć! Tymczasem Szymek się rozochocił i stwierdził, chyba że skoro dałam się wyciągnąć z domu, to oznacza, że teraz będziemy prowadzili ożywione towarzyskie życie. Takie, jak on lubi.
Nie tylko więc planował spotkania prawie na każdy wieczór, ale i przez nasze mieszkanie zaczęły się przewalać tłumy jego znajomych! To wszystko sprawiło, że we własnym domu poczułam się w pewnym momencie jak na dworcu. Wieczny szum, mnóstwo nowych twarzy, ani chwili spokoju i samotności. Poziom mojego stresu rósł proporcjonalnie do liczby gości.
Szczególnie nie lubiłam tych niezapowiedzianych, którzy wpadali bez uprzedzenia, jak do siebie i rozwalali mi cały wieczór, który miałam zamiar spędzić z dobrą książką i kubkiem kakao. Do tego wszystkiego dołożyła się jeszcze rodzina Szymona. Rodzice, dziadkowie i starszy brat z żoną, z którymi był bardzo związany. I do których był szalenie podobny z charakteru, to znaczy niezwykle towarzyski tak jak oni.
Nagle okazało się, że ja wcale nie jestem w związku z Szymonem, tylko z całą jego rodziną, która wyrusza z nami na zakupy, wiecznie zaprasza na jakieś obiadki i generalnie jest obecna w naszym życiu w sposób niezwykle namacalny. Poza tym oni wszyscy doskonale się bawią w swoimi towarzystwie i oczekują ode mnie, abym bawiła się równie dobrze.
A ja się duszę! I wprost organicznie łaknę spokoju i samotności! Nie sposób im jednak wszystkim uświadomić, że potrzebuję więcej życiowej przestrzeni niż oni. Zabierają mi cały tlen i wcale nie widzą w tym nic złego. Wręcz przeciwnie. Ich zdaniem jestem małą dzikuską, którą trzeba ucywilizować. Mają w nosie moją potrzebę bycia samej ze sobą, chcą mnie na siłę uspołecznić.
Nie widzę naszej przyszłości
Z przerażeniem myślę o tym, co będzie dalej. Oni się nie zmienią, jak także nie. A ponieważ mają nade mną przewagę liczebną, więc… zamęczą mnie swoją ciągłą obecnością w moim życiu. W dodatku Szymon także przestał mnie rozumieć. Do tej pory wydawało się, że respektuje moją potrzebę samotności.
A teraz uważa, że przesadzam, że człowiek jest istotą stadną i w związku tym ja też koniecznie muszę taka być.
– Sama w życiu nic nie zdziałasz! – mówi. – Powinno się zawierać rozmaite znajomości, nigdy nie wiadomo, kiedy się mogą przydać. Ja, gdyby nie przyjaciele, tobym nie miał tak porządnej pracy. To oni mnie polecili na to stanowisko.
Wiem, że ma sporo racji, ale co ja na to poradzę, że wewnętrznie się cała buntuję? Nie radzę sobie z tym tłumem wokoło mnie. Nie mam też ochoty grać „fajnej babki Szymka”, która jest otwarta na wszystkich i paple trzy po trzy na wszelkie tematy tylko po to, aby podtrzymać rozmowę, która i tak nie wnosi w moje życie niczego nowego. A potem chodzę cała rozdygotana, bo czuję, że straciłam czas na głupie spotkania i dysputy. A przecież mogłam w tym czasie sobie poczytać.
Czuję, że Szymka to zaczyna denerwować i mam wrażenie, że oddala się ode mnie emocjonalnie. Rodzina i przyjaciele mu zresztą w tym pomagają, mówiąc o mnie, że jestem „jakaś dziwna”. Ta sytuacja nie może chyba dłużej trwać, bo czuję, że stracę swojego chłopaka. Ale przemiana w osobę towarzyską jest ponad moje siły, a złotego środka w tym wypadku chyba nie ma. Przynajmniej ja go nie widzę…
Anna, 27 lat
Czytaj także:
„Teściowie traktowali mnie jak wywłokę, a teraz chcą mi się zwalić na głowę. Prędzej skończę w piachu, niż na to pozwolę”
„Życzyłam byłemu mężowi jak najgorzej. Chciałam, by drań poniósł karę za 15 lat moich upokorzeń. Udało się”
„Mąż uważał, że on zarabia prawdziwą kasę, a ja tylko na waciki. Zdziwił się, gdy zobaczył stan konta”