„Dorobiłam się fortuny. Dla pieniędzy kłamałam, że schudłam 30 kg dzięki suplementowi, a tak naprawdę się głodziłam”

kobieta która przejmuje się własnymi oszustwami fot. Adobe Stock, JackF
Skusiły mnie łatwe pieniądze. Nie chciałam dorabiać się majątku na czyimś nieszczęściu. Owszem, schudłam 28 kg, ale to była tytaniczna praca - godzinami katowałam się na siłowni i prawie nic nie jadłam. Nasz suplement nie szkodził nikomu, ale też nie pomagał. Za ludzką naiwność kupiłam mieszkanie za gotówkę.
/ 18.05.2021 09:46
kobieta która przejmuje się własnymi oszustwami fot. Adobe Stock, JackF

Kiedy złożyłam CV, starając się o posadę handlowca, tak naprawdę niewiele wiedziałam o tej pracy. Wszyscy jednak uważają, że mam tak zwaną „gadkę”, potrafię sugestywnie mówić na dowolny temat i zawsze udaje mi się przekonać rozmówcę do swojego pomysłu. Uznałam więc, że to niezły zestaw umiejętności na początek i poszłam na rozmowę do firmy handlującej dywanami i wykładziną podłogową.

– Sprzedajemy głównie do biur wielkopowierzchniowych – poinformowała mnie dyrektorka sprzedaży podczas rozmowy wstępnej. – Nasze wykładziny muszą więc spełniać normy dotyczące niepalności i mieć certyfikaty unijne o braku szkodliwych substancji, które to warunki, rzecz jasna, spełniamy. Do pani obowiązków należałoby pozyskiwanie nowych klientów i opieka nad nimi. Trzeba nie tylko sprzedać im kilkaset metrów wykładziny na początek, ale też przekonać ich, że po kilku latach muszą ją wymienić.

Mówiła jeszcze przez kilkanaście minut, a ja nie przerywałam. W końcu zapytała, czy mam jakieś pytania i odpowiedziałam, że nie, chociaż miałam ich tysiąc. W ten sposób dostałam tę robotę.

Na szczęście, zanim rozpoczęłam pracę, skierowano mnie na szkolenie dla handlowców

Dzięki temu dowiedziałam się wszystkiego o certyfikatach, normach i materiałach niepalnych. Ale najciekawsze i najbardziej przydatne było to, że cały trzeci dzień szkolenia poświęcono na uczenie nas technik sprzedaży.

– Witajcie, jestem Adrian – przedstawił się przystojniak w niebieskiej koszuli podkreślającej kolor jego oczu. – Tak naprawdę rodzice nazwali mnie Mścisław, ale ręczę wam, że z takim imieniem niczego nikomu bym nie sprzedał, nawet chleba głodnemu – zażartował, a po sali przetoczył się śmiech. – Od tego zaczniemy: od budowania swojego wizerunku. Każdy z was musi wiedzieć, kim jest, zanim zacznie namawiać kogokolwiek, aby cokolwiek od niego kupił. A kim wy jesteście?

To nie był przypadek, że wybrał właśnie mnie

Po ośmiu godzinach szkolenia wiedzieliśmy już, że jesteśmy zwycięzcami. Adrian podpowiedział, jak się ubierać, jak prezentować ofertę, a potem utrzymywać uwagę klienta i niezauważalnie naciskać go, aż podpisze umowę. Szkolenie było intensywne, ale nie nudne! Dowcipny prowadzący nawiązywał świetny kontakt z audytorium i każda osoba na sali chłonęła jego słowa.

Nie zdziwiłabym się, gdyby wszystkie kobiety lekko się w nim zadurzyły. Tak jak ja. Adrian jednak był profesjonalistą i nie wykorzystywał swoich umiejętności, by uwodzić koleżanki z pracy. Jako szef działu szkoleń często miał do czynienia z żeńskim audytorium, ale nigdy nie usłyszałam żadnej plotki na temat jego i którejś z pracownic firmy. Chyba dlatego byłam tak bardzo zaskoczona, kiedy któregoś razu spotkałam go po pracy w windzie i usłyszałam:

– Ciężki dzień, co? Nie masz ochoty na lampkę wina we włoskiej knajpce? Albo na najlepszą lazanię w mieście?

Przyjęłam niecodzienne zaproszenie i poszliśmy do uroczej trattorii. Przy lazanii, czerwonym winie i tiramisu rozmawialiśmy wyłącznie o niewiele znaczących sprawach. Adrian bawił mnie anegdotami z życia szkoleniowca, a ja cały czas zastanawiałam się, dlaczego właściwie mnie tam zaprosił. Czyżbym wpadła mu w oko? Nie protestowałabym, gdyby zechciał…

– Słuchaj, zaprosiłem cię nie bez powodu – przerwał moje romantyczne rozmyślania. – Widzisz, obserwuję cię od jakiegoś czasu i wiem, że masz ogromny potencjał jako handlowiec. A tak się składa, że potrzebuję wspólniczki do pewnego nowego projektu.

Po godzinie wiedziałam już wszystko o jego pomyśle na własny biznes

Na razie Adrian zamierzał rozwijać go niezależnie od pracy na etacie, ale w perspektywie to miało być jego „małe imperium.”

– Chodzi o handel suplementami diety – wyjaśnił. – Mam już nagranego dostawcę, zgłosiłem suplementy do Głównego Inspektoratu Sanitarnego, właśnie kończę negocjacje z agencją reklamową, która robi ulotki i etykiety. Opakowania będę sprowadzał z Chin, bo przy hurcie to są grosze. No i mam strategię marketingową. Chcę iść w sprzedaż bezpośrednią, rozumiesz, prezentacje na żywo, kontakt osobisty, aranżacja spotkań na kilkaset osób. Wiesz, o czym mówię?

Kiwnęłam głową, że tak, gdy wymienił nazwę znanej firmy, która w ten sposób sprzedaje swoje produkty.

– Radzę sobie jako handlowiec, ale w firmie jest z piętnaście osób z lepszymi wynikami ode mnie – powiedziałam powoli. – Dlaczego wybrałeś mnie?

Nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewałam, ale na pewno nie takiej.

– Dobra, będę szczery. Słyszałem raz, jak w kuchni opowiadałaś dziewczynom, że schudłaś dwadzieścia osiem kilo. To prawda? – kiwnęłam głową z lekkim zażenowaniem, a on ciągnął dalej. – Na pewno masz jakieś zdjęcia i filmiki sprzed diety... No więc tu zaczyna się twoja rola. Bo widzisz, te suplementy są różne, ale prawdziwe pieniądze zrobimy na jednym: na cudownym środku na odchudzanie!

W tym momencie parsknęłam śmiechem. A potem wyjaśniłam mu, że nikt lepiej ode mnie nie wie, iż nie istnieje żaden cudowny specyfik na odchudzanie. Wiem to, bo wypróbowałam wszystkie!

Jak tu nie skorzystać z takiej szansy?

Tak, kilka lat wcześniej ważyłam ponad dziewięćdziesiąt kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt. Nie miałam ani grubych kości, ani chorej tarczycy, po prostu latami pracowałam na swoją otyłość: jadłam za dużo, za słodko i za tłusto, nie chciało mi się uprawiać żadnego sportu ani nawet chodzić piechotą po zakupy. Byłam jedną z tych kobiet, które zawsze zaczynają dietę i chodzenie na siłownię od poniedziałku, dokładając sobie porcję ciasta na talerzyk, żeby podjeść sobie ten naprawdę już ostatni raz.

A potem kupują w aptece albo Internecie kolejny reklamowany specyfik, który gwarantuje utratę wagi bez diety i wysiłku. Tyle że jedyne, co w ten sposób straciłam, to pieniądze i nadzieję. Aż któregoś dnia zobaczyłam się w lustrze nago i coś we mnie pękło. Przysięgłam sobie, że schudnę. I że zrobię to tak, jak należy. Kolejne piętnaście miesięcy to była istna szkoła charakteru, z przypominającymi musztrę ćwiczeniami na siłowni i wiecznym głodowaniem.

Wydałam mnóstwo pieniędzy, ale tym razem nie na magiczne, działające cuda tabletki, tylko na wizyty u dietetyka i porady trenera personalnego. Nieraz byłam bliska załamania, kiedyś wpadłam do cukierni i obżarłam się kompulsywnie tortem czekoladowym. Przez następny tydzień ćwiczyłam więc codziennie o kwadrans dłużej. Rzeczywiście, zrzuciłam prawie trzydzieści kilo, ale praca, jaką w to włożyłam, była dosłownie tytaniczna.

– I co miałabym robić? – zapytałam z krzywym uśmiechem. – Mówić ludziom na prezentacjach, że schudłam dzięki twojemu suplementowi?
– Nie – zaprzeczył, patrząc mi głęboko w oczy. – Nie mojemu. Naszemu. Dostaniesz dwadzieścia procent od każdego sprzedanego opakowania. Będziesz ambasadorką naszej marki. A daję ci słowo, że ta marka zdobędzie rynek!

Chciałam od razu odmówić, bo pamiętałam, jak ja sama nabierałam się na takie obietnice. Nie raz i nie dwa... „Bez drakońskiej diety, bez męczących ćwiczeń – wymarzona sylwetka w dwa miesiące!” – pamiętałam to dokładnie. Albo: „Jedna tabletka spala tyle kalorii, co dwie godziny intensywnego biegania.” Znałam te kłamstwa. I to aż za dobrze.

Nie było cudownych środków na odchudzanie, ale zawsze znajdą się zdesperowani ludzie gotowi wydać nawet ostatnie pieniądze na takie obietnice. Zdesperowani, ale także leniwi i wygodni, bo zawsze lepiej wierzyć w magiczną tabletkę, niż ruszyć się z kanapy i odmówić sobie kolejnego hamburgera z frytkami.

– Dzięki za propozycję, ale jednak nie skorzystam – odpowiedziałam z uśmiechem. – Zresztą jakoś nie wierzę, że znajdziesz te setki ludzi, którzy niby przyjdą na prezentacje.

I wtedy rzucił ostatni argument. Miał już bazę potencjalnych klientów. Zupełnie legalnie zakupił dane tysięcy osób, które gdzieś kiedyś je podały i zaznaczyły zgodę na ich dalsze przetwarzanie w celach marketingowych. Ludzie ciągle to bezwiednie robią. To dlatego dostają foldery reklamowe czy „spersonalizowane” oferty prosto do swoich skrzynek pocztowych czy przez telefon.

– Ci ludzie są zainteresowani „zdrowymi sposobami na schudnięcie” – przeczytał z raportu. – Wszyscy kupowali już coś związanego z odchudzaniem albo z aktywnością fizyczną. Mam sto osiemdziesiąt tysięcy numerów i adresów. Jeśli nawet dziewięćdziesiąt procent nie będzie zainteresowanych prezentacją, to i tak mamy osiemnaście tysięcy potencjalnych kupujących. Pozwól, że przedstawię ci, jak by się kształtowały nasze zyski…

Cóż, Adrian naprawdę był facetem, który wcisnąłby lodówkę Eskimosowi

Czy to takie dziwne, że udało mu się przekonać do pomysłu i mnie? Liczby, które przytaczał, rzeczywiście robiły wrażenie. Dowiedziałam się też, że całkowity koszt wyprodukowania opakowania tego cudownego specyfiku wraz z produktem, etykietą i wliczonymi kosztami obsługi wynosi zaledwie kilka złotych. A suplement miał kosztować sto kilkadziesiąt złotych za opakowanie. Zysk jednostkowy był niewiarygodnie wysoki. Trzeba było tylko sprzedać dużo opakowań.

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, za kilka lat kupisz sobie mieszkanie za gotówkę, dziewczyno. I to w dobrej dzielnicy! No i jak? Wchodzisz w to?

Kiwnęłam głową, bo jak tu nie skorzystać z takiej szansy? Drugi raz mogłaby się już przecież nie zdarzyć.

Wmawialiśmy im, że zostali wybrani

Od początku wiedziałam, że nasz suplement to trochę nieszkodliwych, sproszkowanych ziółek, substancja antyzbrylająca i dodatek smakowy. Nie zaszkodzi, ale również nie pomoże... Musiałam jednak przyznać, że opakowanie, etykieta i elegancki kartonik robiły wrażenie. Pięknie zapakowane tabletki opisane były przez agencję reklamową w przekonujący i kuszący sposób. Do tego strategia marketingowa obmyślona przez Adriana miała niebagatelne znaczenie.

Szybko nauczyłam się opowiadać potencjalnym klientom, że nasz specyfik jest objęty siedmioma patentami i nie został wpuszczony do obrotu w aptekach czy sklepach wyłącznie z powodu strachu lobby farmaceutycznego, że wyprze ich produkty. Bo przecież jest aż tak dobry, a do tego nieszkodliwy i skuteczny!

Zadziwiające było to, jak wiele osób chciało wierzyć w te teorie. Nikt nie lubi lobby farmaceutycznego, więc tym łatwiej było przekonać ludzi, że to ono blokuje inne kanały sprzedaży poza osobistą prezentacją. To tłumaczyło też wysoką cenę preparatu. Udało nam się stworzyć wokół naszego produktu aurę elitarności. Nie był dostępny dla wszystkich. Był dla wybranych. I ci szczęściarze byli zapraszani na prezentacje.

Oczywiście nie dzwoniłam do wszystkich osobiście. Robili to studenci zatrudnieni przez Adriana. Ja miałam tylko jedną rolę: być gwiazdą prezentacji w hotelach, do których zapraszaliśmy naszych przyszłych klientów.

Proszę państwa, oto moje zdjęcia sprzed czterech lat – pokazywałam na rzutniku fotografie, na których byłam tłusta i żałosna. – A jak wyglądam teraz, widzą państwo sami – unosiłam ręce do góry i obracałam się, mając pełną świadomość, że widownia może podziwiać moje ćwiczone na żądanie Adriana na siłowni mięśnie pośladków pod opiętą spódnicą. – A możecie mi państwo wierzyć: zawsze lubiłam i do dzisiaj lubię zjeść! Nie jestem dziewczyną, która umie sobie odmówić dokładki deseru!

Zwykle wtedy rozlegały się śmiechy. Wiedziałam wówczas, że ich mam. Uznawali mnie za jedną z nich i tym łatwiej przekonywałam ich do zakupu. Oczywiście musiałam bardzo dbać o to, by wyglądać wiarygodnie. Biegałam, ćwiczyłam na stepperze, no i oczywiście ciągle pilnowałam tego, co jem. A często jadałam z moim wspólnikiem. Po udanej prezentacji na wyjeździe na ogół szliśmy do dobrej restauracji.

– Pierś z kurczaka i sałatka, bez dodatków. Dwa razy – zamawiał zwykle. On też musiał trzymać formę, by być wiarygodny. – Nie, za deser dziękujemy. Może być herbata owocowa.

Czasami braliśmy też wino. Rzadko, bo to dodatkowe kalorie, a ja nie mogłam przytyć. Od pół roku nie pracowaliśmy już w naszej dawnej firmie. Własna działalność pochłaniała nas całkowicie. A żeby ta działalność kwitła nadal, ja musiałam być szczupła.

– Oglądasz już mieszkania? – zagaił podczas kolacji wieńczącej weekend, podczas którego zarobiliśmy kilkanaście tysięcy na czysto. – Masz coś na oku?

Przyznałam, że owszem, siedemdziesiąt pięć metrów kwadratowych z tarasem na ostatnim piętrze wieżowca. Drogie, ale miało cudowny widok. Dodałam, że już teraz mogłabym się starać o kredyt, ale chcę mieć większy wkład własny. Pochwalił ten pomysł. Uznał, że jest rozsądny, a ja, dzięki takiemu myśleniu, mam spore szanse, by daleko zajść. Oczywiście, współpracując z nim...

Pamiętam tamtą rozmowę, bo kontynuowaliśmy ją w taksówce, jadąc do hotelu. I nagle rozmowa zeszła z mieszkania na meble, z mebli na łóżko, a z łóżka… Cóż, właśnie w tym łóżku wylądowaliśmy razem zaledwie dwa kwadranse później. Zadziwiające było to, że chociaż seks był udany, to żadne z nas nie uważało, że stało się coś znaczącego. Sypialiśmy ze sobą jeszcze przez kilka miesięcy, ale przypominało to raczej wspólną grę w tenisa niż okazywanie sobie uczuć.

Przestaliśmy chodzić ze sobą do łóżka bez żadnego istotnego powodu – po prostu raz on był zbyt zmęczony, potem ja chciałam się wyspać. I znowu niczego to między nami nie zmieniło. Czas mijał, Adrian kupił nową bazę klientów, zatrudnił więcej studentek do obdzwaniania ludzi, a kwota na naszych kontach rosła.

Kupiłam wymarzone mieszkanie, on wyszukał dla siebie willę z ogrodem wielkości lotniska

Ta dysproporcja była oczywista i wynikała z tego, że on wciąż zgarniał osiemdziesiąt procent zysków, a ja dwadzieścia, ale i tak nie narzekałam. To naprawdę był złoty interes. Naiwni znajdą się zawsze, chociaż w Internecie zaczęły się pojawiać negatywne opinie o naszym produkcie. Adrian błyskawicznie zatrudnił agencję zajmującą się śledzeniem takich opinii na forach. Wynajęci ludzie wpisywali więc masę pozytywnych komentarzy, często okraszając je zdjęciami „przed” i „po” zastosowaniu naszego specyfiku.

– To jest magia Photoshopa! – śmiał się Adrian, pokazując mi te przerobione fotki. – Tylko ty jesteś unikalna, moja droga. Nie chodzi tylko o to, że pokazujesz autentyczne zdjęcia i filmiki, ale też to, jaka jesteś przekonująca. Śmiem twierdzić, że jesteśmy parą najlepszych handlowców w tej części Europy!

Za pieniądze dawaliśmy nadzieję. I nic więcej

Może i tak było, ale powoli zaczynałam mieć tego wszystkiego dosyć. Coraz gorzej się czułam, kłamiąc w żywe oczy ludziom, że nigdy nie stosowałam żadnej diety i że nie znoszę ćwiczeń fizycznych. Musiałam się zmuszać, żeby powtarzać te same, niby autoironiczne, żarty i nie zdradzić mimiką twarzy, jak wierutnym są one kłamstwem.

– Ciągle kłamiemy – powiedziałam do Adriana. – Sprzedajemy tylko złudzenia. Dajemy nadzieję ludziom i wyciągamy z nich pieniądze za nic. Nie czujesz, że to nie w porządku?

Popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym: „O czym ty w ogóle gadasz?”, ale kiedy kilka razy wróciłam do tematu, zaproponował mi dodatkowe pięć procent od zysków. Próbował też podejść mnie psychologicznie.

– Cały handel to sprzedawanie złudzeń, mała. Daj sobie spokój z tymi skrupułami – bagatelizował całą sprawę.

I podawał przykłady: w reklamach gwiazdy po botoksie wciskają potencjalnym klientkom, że nowy krem za dwadzieścia złotych odmłodzi każdą kobietę o dwadzieścia lat, a znani sportowcy mówią, że jedzenie jogurtów danej firmy zrobi z twojego dziecka złotego medalistę.

– To nie to samo? – pytał, przekonany, że rozwiał moje wątpliwości.

Zacisnęłam zęby. Tak, wszyscy dookoła to robią. Sprzedają iluzję, poruszają się na granicy jawnego oszustwa. Są nawet gorsi niż my. Ci, co reklamują alkohol, tytoń czy nawet słodycze. Nasze sproszkowane ziółka przynajmniej nikomu nie szkodzą, a wódka – owszem. O tym, jak szkodzi nadmierne spożycie cukrów i tłuszczów, wiedziałam doskonale. A przecież codziennie ogląda się reklamy chipsów czy batonów.

Chciałam bez wstrętu patrzeć w lustro

Żadne tłumaczenia jednak mi nie wystarczały. Podjęłam decyzję, że odchodzę.

– Odchodzisz?! – wrzasnął, czym mnie zaszokował. – Zostawiasz mnie, po tym jak dałem ci zarobić setki tysięcy złotych?! Mieliśmy robić film do Internetu! Twoje słowo nic nie znaczy!

To była ostra kłótnia. Padły mocne słowa, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję.

– Chcę mieć normalne życie – powiedziałam, siląc się na spokój. – Patrzeć na siebie w lustrze i nie czuć obrzydzenia. Bo to, co robimy, jest po prostu wstrętne, dobrze o tym wiesz.

Rozstaliśmy się w gniewie. Adrian nie miał wyjścia, moja umowa przewidywała takie rozwiązanie, więc przysłał mi dokumenty kurierem. I pożegnalnego SMS-a: „Myślałem, że łączy nas coś szczególnego, ale się myliłem. Jestem tobą po prostu rozczarowany. Beze mnie nic byś nie osiągnęła i nigdy nie osiągniesz”.

W sumie to nawet się tym nie przejęłam. Ja dobrze wiem, że nie łączyło nas nic... poza chciwością i brakiem skrupułów. A to, czy coś w życiu osiągnę, to się jeszcze okaże. Jedno jest pewne: będę to chciała zdobyć własną pracą i siłą woli, a nie idąc drogą na skróty. Zanim poznałam Adriana, taka właśnie byłam. Może więc uda mi się znowu wskrzesić dawną siebie i żyć tak, by móc spać spokojnie.

Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły

Redakcja poleca

REKLAMA