„Byłam uparta, długo opierałam się kochankowi. Na szczęście los był bardziej zdeterminowany niż ja”

szczęśliwa para fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Kim był Albert? Chłopakiem, z którym bawiłam się na jednym podwórku, choć w różnych grupach rówieśników. Ja z dziewczynkami, on z chłopakami. Albert był jednak rok niżej, bo za pierwszym razem nie zdał egzaminu wstępnego. Czyli prawie jakbyśmy się znali i jednocześnie nie znali. Gdy wytężę pamięć, jak przez mgłę kojarzę jego twarz”.
/ 02.05.2023 21:15
szczęśliwa para fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Uważam, że wolna wola to pic na wodę. Jak los chce, żeby coś się stało, to choćbyś zapierała się rękami i nogami, nic na to nie poradzisz. Nie wierzycie? To posłuchajcie mojej historii…

Kiedy miałam czterdzieści trzy lata, umarł mój mąż, Aleksander. Nigdy się nie kochaliśmy, ale byliśmy dobrymi przyjaciółmi. A ślub wzięliśmy ze względu na dziecko, które pojawiło się „przez nieuwagę”. Klasyka. I tak uważam, że mieliśmy sporo szczęścia nie trafiając na kogoś, z kim nie da się żyć. Tyle słyszy się okropnych historii…

Oboje poświęciliśmy się wychowaniu córeczki. Ona była naszym spoiwem, i kiedy szłam za trumną męża, mogłam sobie powiedzieć, że te dwadzieścia dwa lata wspólnego życia w sumie były całkiem dobre. Jedyne, czego mi brakowało – a pewnie i Olkowi – to tego słodkiego bicia serca na widok drugiej osoby i czegoś więcej, niż zwykłego zaspokojenia potrzeb ciała.

Szłam więc za trumną, zasmucona, podtrzymywana przez córkę, która swego ojca uwielbiała. W alei obok, niemal równocześnie, odbywał się inny pogrzeb. Uczestnicy obu ceremonii razem, przemieszani, wracali do bramy głównej cmentarza. Dopiero później dowiedziałam się, że był wśród nich Albert.

Kim był Albert? Chłopakiem, z którym bawiłam się na jednym podwórku, choć w różnych grupach rówieśników. Ja z dziewczynkami, on z chłopakami. Chodziliśmy też do tych samych szkół, tylko do innych klas. Później kończyliśmy ten sam wydział na politechnice. Albert był jednak rok niżej, bo za pierwszym razem nie zdał egzaminu wstępnego. Czyli prawie jakbyśmy się znali i jednocześnie nie znali. Gdy wytężę pamięć, jak przez mgłę kojarzę jego twarz.

Myślę, że właśnie wtedy, na tym pogrzebie, skończyła się cierpliwość losu. „Nie rozumiesz subtelnych podpowiedzi, to trudno”, pewnie mruknął pod nosem.

Czułam, że go znam, ale nie wiedziałam skąd

Rok później moja firma zorganizowała weekendowy wyjazd integracyjny w góry. Może nie wyglądało to tak drastycznie jak na filmach, ale ludzie rzeczywiście dużo pili i czasami gubili drogę do własnych pokoi, zasypiając w łóżkach współpracowników. Co tam się działo – nie wiem i nie chcę wiedzieć.

Ja noc spędziłam w ramionach Alberta. Zanim pomyślicie sobie sprośne rzeczy, śpieszę sprawę wyjaśnić: Alberta „wystawiła” mi koleżanka:

– Popatrz, to nowy kierownik działu krakowskiej filii. Przystojny i samotny. Może się zakręcisz – zaproponowała.

Dokładnie w tym samym momencie kolega Alberta pokazał mu mnie:

– Patrz. Wdowa. Niczego sobie. A wiesz, jak to z wdowami, tęskno im za chłopem. Może się zakręcisz?

Spojrzeliśmy na siebie. Pomyślałam, że skądś go znam. Jakiś czas później poprosił mnie do tańca. Potem rozmawialiśmy – o firmie, książkach, filmach, wędrowaniu (okazało się, że oboje uwielbiamy górski trekking). Kiedy poczułam, że mam dość i chcę spać, poszłam do pokoju. Niestety, był zajęty. Moja współlokatorka miała gościa. Wróciłam do baru.

Albert wciąż tam był. Usiedliśmy na kanapie i kontynuowaliśmy rozmowę. Tym razem jednak była bardziej osobista. Alkohol, zmęczenie, cisza i uważny słuchacz wyzwoliły w nas chęć zwierzenia się sobie nawzajem.

On opowiedział mi o tym, jak jego żona przez piętnaście lat robiła go w trąbę, aż w końcu przeprowadziła się oficjalnie do swojej wieloletniej kochanki. A ja się przyznałam, że mój mąż nie wywoływał we mnie pożądania i że nie mogłam przeżyć z nim orgazmu. Trzy razy próbowałam tego doświadczyć „na boku”, za każdym razem z innym mężczyzną. Jeszcze za życia męża. Za trzecim razem to był wynajęty fachowiec. Jemu się udało.

– No mówię ci, Albercik, wreszcie zrozumiałam, o co ten cały hałas. Chciałabym jeszcze raz, ale chyba nie zdobędę się na kolejny seans z zawodowcem. Wiesz – uderzyłam się pijackim ruchem w pierś – jestem bardzo zawstydzona swoją desperacją.

– Daj spokój – powiedział. – Faceci robią to cały czas, to żaden wstyd.

– A ty chodzisz do ... "profesjonalistek"?

Roześmiał się. – Na panienki? Nie, nie chodzę.

Albert śmiał się do rozpuku. W końcu zmorzył mnie sen. Albert objął mnie ramieniem, ułożyłam się wygodnie i zasnęłam.

Nad ranem obudził mnie, mówiąc, że mój pokój jest wolny, więc wróciłam do siebie.

Zobaczyliśmy się na późnym śniadaniu, uśmiechnęliśmy się do siebie niepewnie. Mimo kaca pamiętaliśmy, z czego się sobie zwierzaliśmy i żadne z nas nie czuło się z tym dobrze.

Do końca pobytu unikaliśmy się nawzajem. W końcu weekend się skończył, a ja miałam nadzieję, że wkrótce o nim zapomnę. I o Albercie także. Po prostu bardzo się wstydziłam. Los jednak już dawno miał wobec nas swoje plany i nie zamierzał z nich rezygnować.

Jakieś trzy miesiące później jechałam do Gdańska na rozmowy z klientem. Razem ze mną miał w nich uczestniczyć ktoś z krakowskiej filii. Kierowca służbowego auta czekał na mnie przed domem. Kiedy wsiadłam do samochodu, zdębiałam. W środku siedział Albert. Równie zaskoczony jak ja.

Uśmiechnęłam się niepewnie na powitanie. Odpowiedział tym samym. Potem każde z nas zajęło się swoimi sprawami. Podobnie było w drodze powrotnej. Nie wiem jak Albert, ale ja nie mogłam przestać o nim myśleć. Zwracałam uwagę na to co mówi, jak mówi. Na jego wygląd i zapach wody toaletowej.

Kiedy po powrocie do domu, po prysznicu stanęłam nago przed lustrem w łazience, pomyślałam, że chyba czas zakończyć żałobę i wreszcie znaleźć miłość. Tak, wiem, że to nie takie proste, nie można wejść do sklepu z miłością i kupić jej sobie trochę. Ale jeśli nie szukasz, nie dajesz sygnałów, że jesteś na nią otwarta, nie pojawi się nigdy.

„Może znajdę kogoś takiego jak Albert?” – pomyślało mi się.

Zamarłam. Tak, jego spojrzenia pobudzały moje serce do szybszego bicia, a na twarzy czułam lekkie rumieńce. Ale to z pewnością dlatego, że się wstydziłam tych głupot, które wygadywałam tamtej nocy w górach.

„Szkoda, bo fajny z niego facet” – pomyślałam smutno. „Tylko dlaczego wciąż wydaje mi się znajomy”?

Nie mogłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie, więc przestałam je sobie zadawać i zaczęłam planować następny ruch w moim życiu osobistym.

Randka w ciemno okazała się wielką niespodzianką

Następnego dnia zapisałam się do internetowego klubu samotnych serc. Wypełniłam długi formularz, w którym pytano mnie, co lubię, a co wywołuje mój gwałtowny sprzeciw. Potem odpowiedziałam jeszcze na setki innych pytań. Dwa dni czekałam, aż komputer wskaże mi mężczyznę, który według cyfrowych szablonów najlepiej do mnie pasuje.

Moje przeznaczenie miało się ze mną spotkać w kawiarni w Alejach Ujazdowskich. To miała być randka w ciemno, a mężczyzna miał trzymać w ręku czerwoną różę. Ja miałam mieć białą. Przez cały dzień biłam się z myślami: „Iść? Nie iść?”. Moja córka, która wiedziała o randce (od dawna uważała, że powinnam zacząć nowe życie) powiedziała:

– Rozumiem twoje opory. Ale to tylko randka. Nic z niej nie musi wyniknąć. Ja na twoim miejscu byłabym ciekawa, kto na mnie będzie czekał. I kogo komputer wskazał jako ideał dla mnie. Idź. Nawet jak okaże się, że to pomyłka, to przynajmniej będziesz miała ubaw.

Przekonała mnie. Wystroiłam się i na pół godziny przed spotkaniem pojechałam do kwiaciarni po różę. Białych nie było. W następnej tak samo. Cóż, kupiłam białą gerberę.

„Biały kwiat powinien wystarczyć za znak. Jak zobaczę faceta z czerwoną różą, będę wiedziała, że to on” – uznałam.

I tak, trzymając białą gerberę przed sobą jak tarczę ochronną, weszłam do kawiarni. Nie musiałam się długo rozglądać – facet z czerwoną różą patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Obróciłam się na pięcie i… uciekłam. Naprawdę!

Albert dogonił mnie za rogiem kawiarni.

– Ela, czekaj. Nie bądź dzieckiem. Stanęliśmy naprzeciwko siebie.

– To los – powiedział. – Nie ma co z nim walczyć. Przypomniałem sobie, skąd wydajesz mi się znajoma. Zanim wyjechałem po studiach do Krakowa, mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. Jako dziecko byłem w bandzie Globusa. Pamiętasz? Słowo Globus (ksywa chłopaka z podwórka) momentalnie przywołało wspomnienia.

– Chodziliśmy do tej samej podstawówki? – nie byłam pewna.

– Tak. I do liceum, tylko do innych klas. Na andrzejkach w pierwszej klasie zaprosiłem cię do tańca, ale podeptałem ci nogi i potem uciekałaś ode mnie. A ja się wstydziłem i więcej cię nie poprosiłem. Gdybym był bardziej pewny siebie, to kto wie, jakby się to wszystko potoczyło. Zawsze mi się podobałaś.

Nie wiem, czy Albert też kiedyś mi się podobał. Nie pamiętam. Ale zdecydowanie podobał mi się teraz. Postanowiłam dać szansę losowi

Czytaj także:
„Zakochałem się w żonie najlepszego przyjaciela. Choć obok spała moja dziewczyna, to nocami marzyłem tylko o ciele Marty”
„Syn zakochał się w korepetytorce, a ona podle to wykorzystała. Miała przygotować go do matury, a nie do życia małżeńskiego”
„Zakochałam się na wakacjach z dzieckiem. Od teraz każdej koleżance polecam podryw na dzieciaka - najlepiej cudzego”

Redakcja poleca

REKLAMA