„Dla męża i dziecka wymieniłam marzenia na brudne pieluchy. Dopiero po 25 latach odważyłam się zawalczyć o siebie”

dumna kobieta fot. iStock, Westend61
„Początkowo zamierzałam się z tego wszystkiego wyplątać, ale wieczorem, gdy kładłam się spać, pomyślałam, że właściwie czemu nie? Miałam 48 lat, moje dziecko się wyprowadziło, spokój i czas dla siebie. Może należało go wykorzystać?”.
/ 16.09.2023 14:30
dumna kobieta fot. iStock, Westend61

– Pani Martynko, błagam, niech pani pomoże! – Monika była w panice. Właśnie jechaliśmy z mężem na jej ślub, więc moim pierwszym skojarzeniem było to, że chce uciec sprzed ołtarza.

Czegoś takiego jeszcze nie grali, więc cała się spięłam. Już miałam wizję tego, jak odjeżdżamy z piskiem opon, porywając pannę młodą, a porzucony narzeczony rozpacza w oddali. Jakoś jednak nie chciało mi się wierzyć. Znałam Monikę od dziecka i wiedziałam, że jak już podejmie decyzję, to nieodwołalnie. Była córką naszej sąsiadki z bloku i na dokładkę chodziła do szkoły podstawowej z moją Anią, więc doskonale się znałyśmy.

– Co się dzieje? Tylko spokojnie…

– Byłam u fryzjera i mam na głowie jakiś kokon! Wyglądam jak larwa. Nie mogę tak pójść do ślubu, bo Robert się wystraszy.

– Ach, włosy. No, jasne, że pomogę! – odpowiedziałam, starając się powstrzymać rozbawienie. – Nie ma sprawy. Będziemy za pół godziny. Masz jakieś wsuwki?

– Tak, całe mnóstwo.

– Umyj i rozczesz włosy. I nie stresuj się. Jadę z odsieczą! – uspokoiłam ją.

Monika dobrze wiedziała, że może na mnie liczyć. Czesałam ją wiele razy – na komunię, na osiemnastkę, na studniówkę. Miała rude, kręcone włosy, z którymi rzadko kiedy radzili sobie fryzjerzy. Większość z nich, zamiast dać włosom spokojnie wyschnąć i pozwolić naturalnie ułożyć się jej pięknym lokom, suszyła je, przez co tworzyła się gęsta szopa, z której ciężko było cokolwiek zrobić.

Desperackie próby ratowania sytuacji zwykle tylko wszystko pogarszały. Gdy tylko podjechaliśmy pod dom weselny, wyskoczyłam z auta i pognałam na piętro. Monika siedziała przed lustrem, starając się opanować łzy. Jej włosy wyglądały już całkiem nieźle. Podeschły i zaczęły układać się w piękne loki. Kiedy mnie zobaczyła, wstała i rzuciła mi się w ramiona.

– Pani Martynko, jak dobrze, że pani jest.

– Nie płacz, dziecko. Wyglądasz przepięknie. Wystarczy podpiąć w dwóch, trzech miejscach i będzie bosko. I przede wszystkim naturalnie.

– Chce pani zobaczyć, jak wyglądałam wcześniej? Pokażę pani zdjęcie! – powiedziała i podała mi komórkę.

To był niezapomniany widok i gdyby nie to, że ktoś chciał ją tak wysłać do ślubu, byłby przezabawny. Włosy splątane w wielką kulę przypominały piękną, dojrzałą… dynię.

– Mój Boże, wyglądasz, jakbyś się przebrała na halloween – wyrwało mi się.

– Niech mnie pani nie dobija, pani Martynko – zaśmiała się przez łzy.

Zabrałam się do układania włosów. Delikatnie podpięłam i przeczesałam je palcami, po czym dopięłam kilka stokrotek, z których Monika miała bukiet ślubny. W tym wypadku mniej znaczyło więcej. Nie chciałam przekombinować.

– Ojej, jak pięknie! – zachwyciła się panna młoda. – Wiedziałam, że mogę na panią liczyć. Nie chciałam pani kłopotać i prosić, żeby mnie pani czesała przed ślubem, dlatego umówiłam fryzjerkę, ale nie ma lepszej niż pani. Pani to minęła się z powołaniem.

Była wyraźnie wzruszona, a i mnie jej słowa poruszyły. Nie tylko, że udało mi się sprostać jej oczekiwaniom, ale i dlatego że zawsze skrycie marzyłam, żeby właśnie tym się zajmować. Życie tak się potoczyło, że jakoś nigdy nie poszłam w tym kierunku.

Gdy byłam nastolatką, mama naciskała, żebym poszła do liceum ogólnokształcącego, bo marzyła, żebym skończyła studia. Ja jednak ledwie przechodziłam z klasy do klasy. Matury nie zdałam, a później poznałam Grześka, wzięliśmy ślub, urodziłam Anię i nigdy nie podjęłam pracy. Uwielbiałam robić córce fryzury i wszyscy zawsze zachwycali się jej warkoczami i tym, że sama podcinałam jej włosy.

– Ty to masz talent! Ja mojej córce nie potrafię nawet grzywki skrócić! – słyszałam od innych mam na placu zabaw.

Często nachodziła mnie wtedy myśl, że mogłabym spróbować swoich sił i zapytać, czy ktoś nie przyjąłby mnie do zakładu, chociażby na praktyki. Raz nawet już zapytałam jednej fryzjerki na naszym osiedlu, czy nie przyjęłaby mnie do pomocy, ale powiedziała, że ma kolejki dziewczyn ze szkoły fryzjerskiej, które nie mają, gdzie odbywać praktyk. Machnęłam więc na to ręką i więcej nie próbowałam, tylko czesałam przyjaciół i rodzinę.

Tym bardziej byłam dumna, że mogłam uczesać Monikę do ślubu i choć w małej części przyczynić się do jej pięknego wyglądu i świetnego humoru. Nie spodziewałam się jednak, że ta dziewczyna we współpracy z moją córką tak namieszają w moim życiu.

Miałam ochotę je wyściskać

Nie minął miesiąc od ślubu, kiedy pewnego popołudnia odebrałam telefon od nieznanego numeru.

– Pani Martyna K?

– Tak. Słucham – odparłam dość oschle, przekonana, że znów chcą mi wcisnąć jakieś garnki albo nowy abonament.

– Ja w sprawie pracy z salonu fryzjerskiego „Brigitte”. Chciałabym panią zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną.

– To chyba jakaś pomyłka.

– Chyba nie. Szef prosił, by pani przyszła. W środę o szesnastej pani odpowiada?

– Jasne – odpowiedziałam, zastanawiając się, co to za żart.

Znałam „Brigitte”. To był najlepszy salon w mieście. Na wizytę trzeba było czekać co najmniej kilka tygodni. Domyślałam się, że ktoś postanowił sobie ze mnie zakpić, ale nie wiedziałam jeszcze kto. Podejrzewałam córkę, więc postanowiłam zagrać w tę grę.

– Nie uwierzysz, Aniu, zadzwonili do mnie z „Brigitte” i chcą, żebym była ich fryzjerką – powiedziałam do niej.

Byłam ciekawa jej reakcji, ponieważ zakładałam, że ma coś wspólnego z całym tym zamieszaniem, ale córka, ku mojemu zdumieniu, zamiast się śmiać i tłumaczyć, że to jej dowcip, zaczęła piszczeć z radości i mnie ściskać.

– Dobra, już dobra! Wystarczy tego! – powiedziałam oburzona.

– Czego wystarczy? Przecież chyba się cieszysz, tak? Udało się!

– Ale co się udało? – zapytałam, wciąż nie mogąc ułożyć elementów tej układanki.

Okazało się, że Martyna w porozumieniu z moją Anią uknuły intrygę. Ze wszystkich swoich zdjęć ze studniówki, wesel, urodzin, matur i innych okazji stworzyły portfolio moich fryzur, wywołały je i zaniosły do szefa salonu „Brigitte”, tłumacząc, że artystka nie mogła się stawić z powodu napiętych terminów. Miałam ochotę je wyściskać i udusić jednocześnie.

– Wariatki! Chyba oszalałyście! Co wam strzeliło do głowy!? – pytałam.

– Jak to co? Świetny pomysł! – zaśmiała się entuzjastycznie Monika. – I skuteczny. Musi pani tam pójść. Proszę obiecać.

Początkowo zamierzałam się z tego wszystkiego wyplątać, ale wieczorem, gdy kładłam się spać, pomyślałam, że właściwie… czemu nie? Miałam czterdzieści osiem lat, moje dziecko się wyprowadziło, spokój i czas dla siebie. Może należało go wykorzystać? Może trzeba było spróbować. Następnego dnia wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do salonu na rozmowę o umówionej godzinie.

– Dzień dobry, nazywam się Martyna K. – powiedziałam nieśmiało.

– O, dzień dobry pani! – zawołała fryzjerka na mój widok. – Panie Janku! Pani Martyna już przyszła.

Zza kotary wyłonił się pan Janek i przywitał mnie, po czym zaprosił na zaplecze, żeby porozmawiać z dala od ciekawskiego wzroku klientów i personelu.

– Powiem panu szczerze, ja nigdy dotąd nigdzie nie pracowałam. To znaczy, strzygłam i czesałam mnóstwo osób, ale nieprofesjonalnie – zaznaczyłam.

– Z tego co widzę to wręcz przeciwnie. No, chyba że to nie pani prace – wskazał palcem na zdjęcia.

– Moje… oczywiście, że moje.

Pan Janek uśmiechnął się i oznajmił, że ma umówioną klientkę na czesanie, która zgodziła się na fryzurę eksperymentalną, żeby za nią nie płacić. Poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. Nie stresowałam się. Byłam podekscytowana jak dziecko w sklepie z zabawkami.

Nie mogłam uwierzyć!

W końcu miałam okazję zrobić coś, o czym zawsze marzyłam, pobawić się we fryzjerkę w prawdziwym salonie. Klientka powiedziała, że chciałaby wysokie upięcie, więc zabrałam się do pracy. Umyłam, wysuszyłam, wyprostowałam i ułożyłam włosy, tak żeby pasowały do jej twarzy. Wydawało mi się, że fryzura wygląda dobrze, ale nie byłam pewna, czy spodoba się klientce. Kiedy skończyłam, poczułam, jakbym wychodziła z jakiegoś transu.

– Cudownie! – zachwyciła się, oglądając się w lustrach z każdej strony. – Niech pan zatrudni tę panią, panie Janku. Ja się będę u niej zawsze czesać!

– Nie mam co do tego wątpliwości – odpowiedział rozpromieniony.

Zaproponował mi pracę! Dwa dni później podpisałam umowę za całkiem niezłą pensję, a na dokładkę zapowiedział, że mogę liczyć jeszcze na napiwki. To było coś cudownego! Byłam zachwycona. Miałam ochotę wycałować moje dwie szalone dziewczyny. Dzięki nim w końcu dostałam pracę marzeń i jestem szczęśliwa każdego dnia, idąc do pracy. Na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno!

Czytaj także:
„Marzyłam o księciu z bajki, a trafiłam na nieudacznika. Zamiast wakacji na rajskiej wyspie, zafundował mi Ciechocinek”
„Całe życie byłem dla rodziców jak służący i we wszystkim gorszy od brata. A on był cwany i balował za ich pieniądze”
„Myślał, że będzie ze mną baraszkował bez zobowiązań. Nie ze mną te numery, dlatego złożyłam wizytę jego żonie”

Redakcja poleca

REKLAMA