Jesteś pewna, że dobrze robisz?– zapytała Mirka, dopijając powoli drugą lampkę wina.
– Jestem. To mężczyzna mojego życia! Wiem na pewno – oświadczyłam.
Wiedziałam, że Mira jest sceptyczna, bo poznałam Szymona przez internet, więc wydawało jej się, że nic o nim nie wiem.
– Wiesz, co mówią o marynarzach… że mają dziewczynę w każdym porcie.
– On nie jest marynarzem, tylko mechanikiem pokładowym. Powiedział mi tak, bo uważał, że dziewczyny lecą na marynarzy – zaśmiałam się.
– Czyli jest bajerantem i kłamcą! Nic dobrego z tego nie będzie, Ulka. Mówię ci! Pojedź tam na urlop. Poznaj go. A nie od razu wszystko na hura. Rzucić pracę i wypowiedzieć wynajem mieszkania możesz zawsze.
– I tak nie lubię tej pracy. A Szczecin jest przepiękny.
– Nigdy tam nawet nie byłaś.
– I co z tego? Widziałam na zdjęciach.
Wiedzieliśmy o sobie wszystko
Mirka machnęła ręką. Zrozumiała, że nie ma co ze mną gadać. Uważała, że się bez sensu uparłam i porzucam całe swoje życie dla człowieka, którego w ogóle nie znam. Ja przeciwnie. Uważałam, że doskonale znam Szymona. Przegadałam z nim ostatnie dwa miesiące.
Pisaliśmy o wszystkim i przysięgliśmy sobie bezwarunkową szczerość i otwartość. Opowiedziałam mu o swoim dzieciństwie na wsi, on mi o ojcu, który go nie akceptował. Wiedzieliśmy o swoich pierwszych zawodach miłosnych i najskrytszych marzeniach. To były historie, których nie opowiada się komuś, kogo się nie zna.
Byłam przekonana, że to zaradny i spełniony mężczyzna, a takiego potrzebowałam, i nie chciałam odpuścić tylko dlatego, że mieszkał na drugim końcu Polski. Przecież nic mnie nie trzymało na Śląsku. Pracę zawsze można zmienić. Tym bardziej że pielęgniarek szukają przecież wszędzie.
Nie zamierzałam od razu rzucać się na głęboką wodę i wprowadzać do Szymona. On zresztą jeszcze tego nie proponował. Wydawało mi się jednak, że to kwestia czasu. Wysłałam CV do szpitala w Szczecinie, a kiedy oddzwonili, bez wahania przyjęłam ofertę.
Złożyłam wypowiedzenie w pracy i u właściciela mieszkania, które wynajmowałam. Poczułam dreszcz ekscytacji na myśl o tym, co mnie czeka.
Na wsparcie Mirki nie miałam co liczyć. Była sceptyczna i nastawiona na klęskę. Łatwo jej było mówić. Sama miała już rodzinę i mieszkanie. Może ona poznała męża w bardziej przyziemnych okolicznościach, ale mnie się życie ułożyło inaczej, a też chciałam już zaznać stabilizacji w męskich ramionach.
– Przeprowadzasz się? Poważnie? – napisał Szymon, gdy mu o wszystkim powiedziałam.
– Tak, podjęłam decyzję. Mam nadzieję, że się cieszysz?
– Jasne. Bardzo – odparł.
W głębi ducha liczyłam, że może przyjedzie i pomoże mi z przeprowadzką, ale napisał, że nie dostanie w pracy wolnego. Nie przeszkadzało mi to. Przejrzałam oferty wynajmu mieszkań, spakowałam swój niewielki dobytek w cztery walizki i kupiłam bilet do Szczecina.
– Serio? To wszystko? – zdumiała się Mirka, kiedy pakowałam swoje rzeczy do bagażnika jej auta.
Dobrze, że mogłam liczyć na nią i jej męża, bo żaden taksówkarz nie pomógłby mi wnieść bagażu do pociągu. Liczyłam na to, że gdy będę wychodzić, ktoś na miejscu mi pomoże. Kiedy Jacek pomógł mi wpakować rzeczy na górną półkę w przedziale, podziękowałam mu serdecznie i rozsiadłam się zadowolona przy oknie.
– Powodzenia, szalona kobieto – powiedział na do widzenia, a ja się roześmiałam wielce z siebie zadowolona.
Może i faktycznie byłam szalona, ale szczerze mówiąc, wcale tak nie sądziłam. Jechałam do swojego faceta.
Byłam w siódmym niebie
Owszem, znałam go tylko z rozmów przez internet i telefon, ale byłam przekonana, że lepiej niż zna się niejedna para, która spędza ze sobą dziesięć lat, wymieniając tylko uwagi o tym, co kupić i jakie opłacić rachunki.
Barczysty blondyn na fotelu naprzeciwko zmierzył mnie wzrokiem. Od razu pomyślałam, że komentarz męża Mirki doleciał nie tylko do mnie. Miałabym to w nosie, ale szukałam chętnego do pomocy przy wynoszeniu bagażu, więc uśmiechnęłam się miło.
– To gdzie pani jedzie, szalona kobieto? – zagaił.
– Do Szczecina. Do chłopaka.
– Ach, to niezbyt szalone. Myślałem, że na jakiś spływ kajakiem albo wspinaczkę górską – powiedział zawiedziony.
Miałam już na końcu języka, żeby wyjaśnić mu, co jest tak szalonego w tym wyjeździe, ale w porę się pohamowałam. Po co mam się tłumaczyć nieznajomemu? To nie jego sprawa, gdzie jadę. Może na koniec świata.
– A pan?
– Też do Szczecina – odpowiedział ku mojej radości.
Jeszcze tego nie wiedział, ale już został przyjęty na stanowisko tragarza. Miał odpowiednią posturę i sprawiał wrażenie sympatycznego. Z kieszeni swojej kurtki usłyszałam dźwięk telefonu. Szymon. Powiedział, że wrócił wcześniej i odbierze mnie z dworca. Byłam w siódmym niebie.
– Jak się ubrałaś? Żebym cię poznał…
– Będę mieć na sobie czerwony płaszcz – odpowiedziałam i natychmiast tego pożałowałam, bo zobaczyłam minę mojego towarzysza podróży.
Widziałam, jak jego brwi windują w górę w rozbawieniu. Nie minęło pięć minut, a zostałam zdemaskowana.
Zakończyłam rozmowę i wyjęłam kanapkę, żeby uniknąć niezręcznej rozmowy, ale mój nowy znajomy nie okazał się zbyt dyskretny.
– A zatem to chłopak internetowy?
– Skąd! – odparłam, wgryzając się nerwowo w bułę.
– Czyli pierwsze spotkanie. Dlatego kolega powiedział, że jest pani szalona. Zgadzam się. I nieodpowiedzialna.
– Co takiego?! – odparłam oburzona.
Kto dał typowi prawo mnie oceniać?
– Pójdę tam z panią. To może być jakiś psychol, złodziej, ktokolwiek.
– Niedoczekanie. To raczej pana zupełnie nie znam!
– Jestem Tomek.
– Świetnie, ale to nic nie zmienia – oburzyłam się.
Miałam ochotę zmienić przedział, ale wszędzie było pełno ludzi. Całe szczęście Tomek zamilkł i wlepił wzrok w gazetę. Pomyślałam, że świat jest pełen wariatów, skoro jeden nieznajomy chce mnie chronić przed drugim. Wyjęłam z torebki książkę i kątem oka dostrzegłam, że mnie obserwuje.
– Przestanie pan? Bo zgłoszę konduktorowi, że mnie pan nagabuję.
Facet się roześmiał, jakbym była uczennicą, która powiedziała, że jest „u pani”.
– Nie, no proszę na mnie nie donosić. Już daję pani spokój. Po prostu od razu wiedziałem, że będzie pani czytać jakieś romansidło, i miałem rację. Pewnie jest pani spod znaku Ryb, co?
– Nie jestem – skłamałam. – To nie pana sprawa, dokąd i do kogo jadę, co czytam i kiedy się urodziłam. Niech pan się zajmie sobą!
Wreszcie zrozumiał
Facet zgodnie z zapewnieniem zostawił mnie w spokoju, a ja byłam na siebie zła, że tak na niego naskoczyłam. Zwykle byłam życzliwa i spokojna, ale on swoim wścibstwem wyprowadził mnie z równowagi. Wiedziałam, że na pewno nie poproszę go o żadną przysługę.
Podróż ciągnęła się dużo dłużej, niż mogłam przypuszczać, i w połowie drogi poczułam znużenie. Ziewnęłam dość głośno, a mężczyzna natychmiast się ożywił.
– Muszę powiedzieć, że mam wyrzuty sumienia z powodu mojego zachowania. Ma pani rację. Byłem zbyt wścibski. Pozwoli pani sobie postawić kawę?
Wzruszyłam ramionami. I tak miałam iść do WARS-u. Zawsze to ciekawiej z kimś niż samemu, a skoro już tak się kajał… Poszliśmy razem i usiedliśmy przy jednym ze stolików, a on w ramach rekompensaty za dociekliwość zaczął dla odmiany mówić o sobie.
– Wracam w rodzinne strony. Pomieszkiwałem jakiś czas w Warszawie. Chciałem zdobyć doświadczenie w hotelarstwie i założyć w swoim mieście jakiś mały pensjonacik.
– I co? Udało się?
– Okaże się. Dopiero go zacząłem prowadzić. Mam kilka rezerwacji.
– Gratuluję.
– Dzięki.
Po chwili niezręcznej ciszy, w trakcie której próbowałam wziąć łyk wciąż za gorącej kawy, odezwał się ponownie.
– Podziwiam panią, że jedzie pani w nieznane dla miłości. To romantyczne. Rzadko kto jest w stanie zdobyć się na takie szaleństwo. W pozytywnym sensie.
– Dzięki – odparłam poruszona.
Był jedyną osobą, odkąd wpadłam na ten pomysł, która zareagowała na to z podziwem. Zajęło mu to trochę, ale i tak było mi miło.
Wróciliśmy do przedziału i resztę drogi przegadaliśmy już w pokojowej atmosferze. Kawa rozwiązała konflikt i kiedy zbliżaliśmy się do naszej stacji, Tomek sam zaoferował, że pomoże mi z walizkami. Przyjęłam to z ulgą, bo inaczej miałabym spory kłopot.
– To moja wizytówka, gdyby jednak coś poszło nie tak – powiedział i wręczył mi karteczkę z napisem „Pensjonat na Zielonej”.
– To miłe, ale raczej nie skorzystam.
– Trzymam kciuki – odpowiedział.
Wystawił moje walizki na peron, upewnił się, że sobie poradzę i machnął mi na do widzenia. Rozejrzałam się wokół. Miałam nadzieję, że Szymon będzie już na miejscu i sam mnie zauważy. Specjalnie włożyłam ten czerwony płaszczyk, żeby zwracać na siebie uwagę, ale nikt nie podszedł. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer.
– Już jesteś?– zdziwił się.
– Tak. Myślałam, że mnie odbierzesz .
– Kochana, wybacz. Straciłem rachubę czasu. Pojechałem na zakupy, żeby zrobić dla ciebie coś dobrego na kolację. Możesz wziąć taksówkę?
– Jasne – odparłam przez zaciśnięte zęby, choć szczerze mówiąc, miałam ochotę powiedzieć coś innego.
Byłam zawiedziona i zła, ale nie chciałam okazywać mu tego od razu po przyjeździe. W końcu się starał. Chciał zrobić kolację. Poprosiłam taksówkarza o pomoc, ale jego „życzliwość” kosztowała mnie dwie dychy. No cóż…
Co ja najlepszego zrobiłam?
Dojechałam pod blok, w którym wynajęłam mieszkanie, i poczułam ulgę, że choć właściciel, który miał przekazać mi klucze i umowę najmu, był punktualny. Podpisałam, co miałam podpisać, wręczyłam mu zaliczkę i odebrałam klucze.
Mieszkanko było bardzo skromne, ale za te pieniądze nie mogłam oczekiwać niczego więcej. Rozpakowałam część rzeczy, ale byłam tak zmęczona, że postanowiłam na chwilę się zdrzemnąć.
Kiedy się obudziłam, sięgnęłam po telefon. Chciałam zadzwonić i zapytać, kiedy się spotkamy. Niestety, nie odebrał. Zaczęłam się naprawdę martwić. Cały wieczór nie miałam z nim kontaktu. Ze stresu nie mogłam spać. Zastanawiałam się, czy coś mu się stało, czy po prostu zmienił zdanie.
Trudno mi było uwierzyć, żeby po prostu mnie ignorował, kiedy ja przyjechałam do niego z drugiego końca Polski! Tymczasem jemu nawet nie chciało się ruszyć na dworzec.
Co ja najlepszego zrobiłam? – myślałam. – Przyjechałam do mężczyzny, którego nie znam i na którego najwyraźniej nie mogę liczyć. W końcu udało mi się zasnąć, a rano zauważyłam migającą wiadomość. Otworzyłam i przeczytałam:
„Jola, wybacz, ale ta Twoja przeprowadzka to jednak był błąd. Trochę mnie to przerosło. Wszystko tak nagle, niespodziewanie. Nie byłem gotowy na tak poważny krok. Wróć do siebie. Lepiej, żeby zostało po staremu”.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! To było jak jakiś żart, tyle że zupełnie nieśmieszny. Chciałam zadzwonić i wszystko wyjaśnić. Może poczuł się osaczony, a przecież ja nie chciałam, żebyśmy od razu brali ślub, tylko po prostu byli bliżej, mieli szansę na coś więcej niż internetowa znajomość. Wybrałam jego numer i z bijącym sercem wsłuchiwałam się w sygnał połączenia. Ku mojemu zdumieniu odebrała jakaś kobieta.
– Kto mówi? – zapytałam zaskoczona.
– To chyba pani dzwoni – zaśmiała się. – Mąż się kąpie, oddzwoni.
– Mąż?
– Dzwoni pani do Szymona?
– Nie… – skłamałam. – To chyba pomyłka, przepraszam.
Miałam ochotę się popłakać. Próbowałam sobie ułożyć w głowie to, co się stało.Ten mężczyzna mnie okłamał! Jak mogłam się aż tak pomylić? Najwyraźniej chciałam widzieć w nim kogoś, kim ten oszust nie był.
Teraz przypomniało mi się kilka jego wypowiedzi, które uznałam za żart, jak ta, żebym nie dzwoniła „nieumówiona” albo że wszyscy najlepsi faceci są już zajęci. Rzuciłam dla niego całe życie! Po chwili zauważyłam, że przyszedł esemes: „Ula, nie dzwoń już więcej. Myślałem, że napisałem to jasno. Lepiej, żeby każde z nas poszło w swoim kierunku”.
– No nie! Jeszcze tego brakowało! Co za buc! – wrzasnęłam rozżalona.
Nie dość, że potraktował mnie w taki sposób, to jeszcze mnie uznał mnie za wariatkę! Co za naiwna idiotka! Nie miałam ochoty siedzieć w mieszkaniu. Wyszłam na dwór i ruszyłam w kierunku zatoki. Usiadłam na ławce, patrzyłam w dal i płakałam. Widok był piękny. Jedyne, co dobre w tym całym zamieszaniu.
– Przepraszam panią – zagadał jakiś przechodzień. – Czy to ulica Zielona?
– Nie wiem… przykro mi. Nie jestem stąd. Kompletnie nie mam pojęcia.
Westchnęłam i spojrzałam w górę. Nie mogłam uwierzyć. To był Tomek.
– Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś?!
– To chyba ty znalazłaś mnie. Może powinienem zgłosić to konduktorowi? – zaśmiał się. – To jest Zielona. Obok jest fajny pensjonat. Może wpadniesz na herbatę albo drinka?
– Raczej drinka – odpowiedziałam, ocierając łzy.
– Chodź. Dobrze, że cię tu spotkałem. Nie chcę mówić „a nie mówiłem”, ale nie mogę się powstrzymać.
– Oj, cicho już bądź! Zadowolony?
– Bardzo! – odpowiedział.
Rodziło się we mnie uczucie
Opowiedziałam mu całą historię, a Tomek słuchał i tylko kręcił głową z niedowierzaniem. Mimo wszystko nie wydawał się szczególnie przejęty. Było już późno, więc zaproponował, żebym została w pokoju w pensjonacie, a rano postanowię, co dalej. To była słuszna koncepcja.
Rano wszystko wydało mi się piękniejsze i lepsze. Nie chciałam się już ani mścić, ani nad sobą użalać. Skoro Szymon był takim oszustem, dobrze się stało, że nie mam z nim już nic wspólnego.
Od nowego tygodnia zaczęłam pracować w szpitalu. Personel był miły, szpital jasny i ciepły. A codziennie po pracy przyjeżdżał po mnie Tomek. Nie chciałam popadać ze skrajności w skrajność, ale nie było sensu także ukrywać przed sobą, że rodzi się we mnie uczucie. Prawdziwe uczucie do prawdziwego faceta, który się o mnie troszczył.
W dniu moich urodzin Tomek zorganizował dla mnie uroczystą kolację przy świecach. Wyjął prezent z kieszeni. To było małe pudełeczko. Otworzyłam je, a w środku był klucz.
– Chciałbym, żebyś się do mnie wprowadziła – powiedział. – I rozważyła zostanie na stałe… ze mną. Nie chcę naciskać, ale sądzę, że jesteś kobietą mojego życia. Co myślisz?
Spojrzałam na niego wzruszona. Pocałował mnie i spojrzał pytająco, a ja się oczywiście zgodziłam. Rok później w takim samym pudełeczku podarował mi pierścionek. Jestem teraz szczęśliwą małżonką! I choć przyjechałam tu do zupełnie innego mężczyzny, nigdy nie pożałuję szaleństwa, które wtedy mną targnęło!
Czytaj także:
„Arek rozbudzał we mnie najgłębsze fantazje i pragnienia. Niemal się utopiłam w jego łobuzerskich oczach”
„Nie mam szczęścia w miłości. Mikołaj miał być jurnym księciem z bajki, jednak okazał się bandyckim farbowanym lisem”
„Rwałem panny jak świeże czereśnie. Aż spotkałem Andżelikę, która opanowała moją ułańską fantazję”