Po 9 latach ślubu Sławek nawet nie pamiętał o naszej rocznicy. Wykąpałam się, sprawdziłam co u naszego dziecka i wskoczyłam pod kołdrę. Leżąc zaczęłam się zastanawiać, do czego doszło w naszym związku.
Jeszcze nie tak dawno darzyliśmy się ogromnym uczuciem
Nie dostrzegaliśmy niczego oprócz siebie nawzajem… Wciąż mam w pamięci nasze rozmaite wariactwa. Nagłe wyjazdy na kilka dni, czułe przechadzki, długie godziny gadania… Spędzaliśmy całe wieczory przytuleni, wygłupiając się, oglądając jakieś produkcje filmowe i obdarzając pocałunkami. Do pełni radości wystarczała nam tylko nasza bliskość.
Następnie nadszedł dzień naszego ślubu – wyjątkowy i niczym z bajki. Dokładnie taki, o jakim zawsze marzyłam. A potem kolejny z najcudowniejszych momentów w moim życiu – gdy ujrzałam dwie kreseczki na teście ciążowym. Ogromna radość malująca się na twarzy Sławka i to niesamowite uczucie szczęścia, gdy chwycił mnie w objęcia i zaczęliśmy tańczyć po całym domu.
Co się stało z naszym wielkim uczuciem? Chyba zgubiło się gdzieś w codziennej szarzyźnie. Właśnie, to na pewno przez nią. Zwykłe, przyziemne sprawy nas przerosły, dopadł nas ciężar trosk. W jednym momencie beztroski czas dobiegł końca, a zaczęła się harówka i brzemię obowiązków. No i zaczęliśmy się kłócić. Głównie przez długi, rachunki, koszty, które ciągle szły w górę, a nasze wypłaty ani drgnęły. I ten wieczny pośpiech, a wieczorem kompletny brak sił i chęci na cokolwiek.
W wieku zaledwie 32 lat czułam, że moje życie dobiegło końca. Sławek sprawiał wrażenie, jakby zapomniał, że obok niego jest kobieta, a ja straciłam energię, by mu o tym bez przerwy przypominać. Odpuściłam sobie dbanie o siebie, bo i tak on tego nie dostrzegał.
Nasze życie toczyło się równolegle, ograniczając się do powierzchownych rozmów i okazjonalnego, mechanicznego seksu pozbawionego pasji, będącego jedynie przykrym obowiązkiem, rutynową czynnością. Mogłam jeszcze próbować uratować nasz związek, ale jakoś nie widziałam w tym sensu. Kiedy nachodziły mnie ponure myśli, z rezygnacją zadawałam sobie pytanie: „Ale co tu jeszcze można uratować…”.
Nagły zwrot akcji
Zupełnie niespodziewanie, pewnego dnia wczesną wiosną, kiedy siedziałam pochłonięta pracą przy swoim biurku, podszedł do mnie nieziemsko atrakcyjny mężczyzna.
– Cześć, mam na imię Grzesiek i od dziś pracujemy razem. Zgaduję, że ty musisz być Hania, mam rację?
Gdy ujrzałam jego uśmiech i pewność siebie, przez moment poczułam się kompletnie zdezorientowana. Po chwili doszłam do siebie, uścisnęłam mu dłoń i wyjąkałam parę słów na powitanie. Pierwszy raz od wielu lat zapragnęłam mieć na sobie sukienkę i szpilki zamiast wytartych dżinsów i płaskich balerin.
W tym mężczyźnie było coś przyciągającego, coś, co zaintrygowało mnie i nie pozwalało mi przejść obok niego obojętnie. Każde jego spojrzenie, każdy uśmiech powodował, że kolana mi miękły, a policzki zaczynały płonąć rumieńcem.
Niespodziewanie pojawił się nowy bodziec, który sprawił, że zapragnęłam o siebie zadbać. Zaczęłam wcześniej wstawać z łóżka, okiełznywać nieposłuszne pukle włosów i malować się. Dobierałam też dodatki pasujące do kreacji. Wybrałam się do salonu fryzjerskiego, a nawet zapisałam się na fitness.
Opłaciło się to z nawiązką. W spojrzeniu Grześka coraz częściej dostrzegałam podziw, a w uszach dźwięczały mi jego komplementy. Byłam przeszczęśliwa.
Najpierw zaczęliśmy sobie po prostu gadać przy kawie, ot tak, bez zobowiązań. Potem już poszło z górki – wymiana maili, SMS-ów, już nie tylko tych służbowych. Flirciki, słowne przepychanki, coraz śmielsze.
Dokładnie tego mi było trzeba. Uwielbienia, adoracji. Pragnęłam na nowo czuć się atrakcyjna, upragniona. A Grzesiek idealnie trafiał w to zapotrzebowanie. Sprawiał, że znów poczułam się w 100% kobietą.
Potrzebny był tylko jakiś bodziec, impuls…
W tym samym czasie Sławek jakby sobie przypomniał, że nie jestem jakimś robotem, tylko jego małżonką, mimo kilku lat po ślubie. Nagle zaczął być czuły, zabiegać o mnie, starać się. Ale mnie to już zwisało. Wkurzało mnie wręcz to jego zainteresowanie moją osobą. W tamtym momencie istniał tylko Grzesiek, dla którego najwyraźniej też coś znaczyłam. Czułam to na każdym kroku, całą sobą. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, dokąd to wszystko zmierza, czym się skończy.
Ten wyjazd szkoleniowy był dla nas prawdziwym zrządzeniem losu. Podczas pakowania walizki garsonki i kostiumy były ostatnimi rzeczami, o których myślałam. Zamiast tego sięgnęłam do czeluści szafy po moją wysłużoną, ale wciąż ponętną bieliznę i pończochy.
W trakcie konferencji nasze miejsca znajdowały się tuż obok siebie. Napięcie dosłownie unosiło się w powietrzu. Nie było potrzeby, by cokolwiek mówić – obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, do czego niechybnie dojdzie.
Po zakończeniu konferencji, bez żadnej gadki, polecieliśmy do pokoju Grześka. Od samego wejścia rzuciliśmy się na siebie i namiętnie obściskiwaliśmy się, a ciuchy leciały w dół w zawrotnym tempie. W głowie miałam kompletną pustkę, nic się wtedy nie liczyło. Istnieliśmy tylko my i ta bliskość.
Potem przez wiele tygodni to była jazda bez trzymanki. Znów poczułam smak życia, cieszyłam się, chciałam skakać ze szczęścia. Świat zalśnił feerią barw, a wszystko naokoło wprawiało mnie w euforię. Robiliśmy co się dało, żeby utrzymać nasz romans w tajemnicy, a jednocześnie łapaliśmy każdą okazję, żeby pobyć razem.
Byłam jak zakochana po uszy nastolatka
Nie zastanawiałam się nad konsekwencjami, nad tym, jak dużo mogę stracić; było mi to kompletnie obojętne. Szczerze mówiąc nie robiło mi różnicy, czy mąż odkryje, że mam kogoś na boku, czy nie. Na pewno coś podejrzewał, bo nagle zaczęła go zżerać zazdrość, czynił aluzje i miał do mnie pretensje, ale zbywałam go, nie wdając się w dyskusje.
Czasami zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby poznał prawdę, bo wtedy ja i Grzesiek moglibyśmy przestać się kryć. Ale brakowało mi odwagi, by cokolwiek zrobić w tym kierunku. Dlaczego? Obawiałam się reakcji naszego 8-letniego synka. Był za mały, by pojąć wszystkie niuanse, ale wystarczająco duży, by zrozumieć całkiem sporo. Poza tym Grzesiek też nie palił się do tego, by nasz związek ujrzał światło dzienne.
Czas mijał, a barwne życie zaczęło się robić monotonne. Pewnego dnia dotarło do mnie, że mój kochany Grześ oprócz mnie widywał się jeszcze z paroma innymi „koleżankami”, z którymi chętnie się umawiał, kiedy akurat nie mogłam znaleźć dla niego czasu. Kłótnie między nami wybuchały coraz częściej, seks stał się nudny i przestaliśmy zabiegać o to, żeby się widywać.
Pewnego dnia Grzegorz ogłosił mi, że złożył podanie o zmianę działu i w ten sposób nasza znajomość dobiegła końca. Nawet nie starał się stwarzać pozorów, że zależy mu na dalszym kontakcie. Żegnając się, rzucił tylko:
– Słoneczko, mam nadzieję, że nie miałaś co do mnie żadnych planów? W końcu jesteś mężatką. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że chodziło wyłącznie o seks. I nic poza tym.
Jego słowa zraniły mnie do głębi i nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Przecież darzyłam go szczerym uczuciem. A może wcale tak nie było? Może chodziło jedynie o uwagę, którą mi poświęcał? Tak czy siak, ponownie ogarnęło mnie poczucie odtrącenia, bycia niepotrzebną i nieistotną.
Nie umknęło jego uwadze, że coś mnie gryzie i od razu zapytał, co się stało. Skłamałam, mówiąc mu o problemach w robocie, o tym, że nie wyrabiam się z projektem. Doceniłam, że nie naciskał, tylko próbował skierować rozmowę na inne tory. Wysunął propozycję, żebym trochę przystopowała, zrelaksowała się i wzięła parę dni wolnego.
Sławek okazał mi ogromne wsparcie
– Co powiesz na weekendowy wypad w góry, tak jak kiedyś jeździliśmy? Oczywiście teraz pojechalibyśmy nie sami, a z naszym synkiem.
Jego pomysł wprawił mnie w zdumienie. W pierwszej chwili czułam pewien sprzeciw, nie byłam do końca przekonana, ale kiedy spojrzałam na przepełnione entuzjazmem i proszące oczy mojego dziecka, stwierdziłam: czemu nie?
No i wiecie co? Bawiliśmy się po prostu rewelacyjnie. Zostawiając za plecami wszelkie trudności i codzienną rutynę, totalnie odcięliśmy się od rzeczywistości. Zupełnie wyleciało mi z głowy, kiedy ostatnio tak fantastycznie spędziliśmy czas we troje. Kiedy aż tyle gadaliśmy i chichraliśmy się razem. To musiało być wieki temu… Ten wypad – przełomowy – diametralnie zmienił naszą codzienność. Sprawił, że na powrót poczuliśmy bliskość i dał wiarę, że da się odkręcić każdą sytuację.
Dzisiaj obchodzimy dwunastą rocznicę od dnia, w którym stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Postanowiliśmy uczcić tę wyjątkową okazję w Bieszczadach – ja, mój mąż Sławek oraz nasze pociechy – starszy syn Jaś i malutki Tomek, który lada moment będzie obchodził swoje pierwsze urodziny. Czuję się naprawdę spełniona. Mam cudowną rodzinę, wspaniałych synów i kochającego męża. Jedyne, czego żałuję to, że uświadomiłam to sobie dopiero po popełnieniu ogromnej pomyłki…
Sławkowi nigdy nie wspomniałam o Grześku. Gdyby poznał prawdę, złamałabym mu serce i zburzyłabym nasz rodzinny świat. Codziennie zanoszę modły do Boga, aby ta tajemnica nigdy nie wyszła na jaw i błagam Go o przebaczenie. Chyba wystarczającą pokutą za mój występek są niekończące się wyrzuty sumienia, z którymi muszę się zmagać.
Urszula, 33 lata
Czytaj także:
„Odkryłem, że żona ma kochanka. Czekam, aż się wyszaleje i wróci na kolanach, bo przecież tylko mnie kocha”
„Obrączka mnie parzyła, a żona przyprawiała o mdłości. Chcę szaleć i wyrywać panienki, a nie tkwić u boku nudziary”
„Przyłapałam męża koleżanki na zdradzie. Zrobiłam błąd, że trzymałam gębę na kłódkę”