Wszedłem do kuchni i ze świstem wypuściłem powietrze z płuc. Wymknąłem się z salonu pod pretekstem zrobienia herbaty, ale tak naprawdę nie mogłem już dłużej znieść smutku i zniechęcenia Ilony. Żona po kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej wyglądała jak siedem nieszczęść. Z jednej strony było mi jej żal i martwiłem się o nią. Doskonale wiedziałem, że ma wysokie kwalifikacje i cały wachlarz umiejętności i predyspozycji. Z drugiej zaś czułem złość i rozczarowanie, że ciągle szuka szczęścia nie tam, gdzie powinna. Dlatego podjąłem decyzję za nią. Lepiej od niej wiedziałem, co dla niej dobre. To samo co dla mnie.
– Nie martw się, może jeszcze zadzwonią – powiedziałem z pocieszającym uśmiechem, stawiając przed nią na stoliku jej ulubiony kubek w pingwinki.
W środku jednak wszystko się we mnie skręcało. Miałem ochotę chwycić ją za ramiona i mocno potrząsnąć. O co ci chodzi, kobieto? Czy w mojej firmie jest ci źle? W naszej firmie…
– Nie widziałeś tych długonogich lasek przede mną, tuż po studiach… – marudziła, obgryzając paznokieć.
– A co ma do tego wygląd? – burknąłem, zgrabnie udając oburzenie. – Liczą się umiejętności. Ty je masz.
Pochwały i słowa otuchy wypływały ze mnie jak na zawołanie. Podsycane poczuciem winy. Przecież nie o to mi chodziło, by ją zdołować czy wpędzić w kompleksy.
– E tam – Ilona sięgnęła po kubek z herbatą. – Chyba zmarnowałam swoją szansę na zawojowanie rynku pracy, całe lata spędzając… – urwała i westchnęła.
– Zmarnowałaś? Co masz na myśli? Wszystko, co mamy, zbudowaliśmy od podstaw. A ty mówisz, że to zmarnowane lata?
– Ty zbudowałeś – Ilona upiła łyk herbaty i odstawiła kubek z cichym stuknięciem. Potem wbiła we mnie lodowate spojrzenie.
Ogrodnictwo nigdy nie było jej pasją
Atmosfera zgęstniała i zanosiło się na kłótnię, więc po prostu wstałem i podszedłem do okna. Wyjrzałem na rozpościerającą się za nim połać ogrodu i budynek sklepu ogrodniczego. Starałem się skupić myśli na pracy – na jakie odmiany hortensji się zdecydować, czy klient odbierze jutro zamówione iglaki, jak przyjęły się sadzonki u stałej klientki. Żyłem tą pracą i chciałem, żeby żyła nią również moja żona.
– Wiesz, że ogrodnictwo nigdy nie było moją pasją. Schowałam ambicje do kieszeni dla ciebie – usłyszałem za plecami głos Ilony.
Starałem się go ignorować, choć krew się we mnie wzburzyła na jej słowa, pełne żalu i chowanej przez lata urazy. Ona naprawdę miała mi za złe. Jakbym uwiązał ją na smyczy do naszego biznesu. Bo tak o nim myślałem, choć firma była założona na mnie.
– Robiłam to, by pomóc ci rozkręcić interes, ale sądziłam, że potem znajdę coś innego, coś swojego… – dodała z wyraźnym przygnębieniem. – Mijał rok, drugi, za chwilę będzie dziesięć. Nie wiem, jakim cudem zatrzymałeś mnie tak długo, ale… mam już dosyć bawienia się w małą ogrodniczkę.
Nie wytrzymałem.
– Przestań – syknąłem gniewnie.
Oczy zaszły mi łzami. Rząd małych drzewek owocowych, obsypanych zielonymi listkami, zmienił się w rozmazaną plamę. Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że Ilona nie wyszła. Wciąż wyczuwałem w pokoju jej obecność. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Nie obejrzałem się, nie chciałem, by uznała mnie za mazgaja.
Nie rozumiała, jak bardzo zależało mi na tym sklepie, ogrodzie i mieniącej się w promieniach słońca szklarni, na którą wydałem ostatnie oszczędności. Nie było w niej pasji, której zawsze w niej szukałem. To miało być przecież dzieło naszego życia! Doskonale znała moje plany, kiedy jej się oświadczyłem. Z czasem wszystko zaczęło się sypać, a ja ze wszystkich sił próbowałem udaremnić próby jej ucieczki z mojego sklepu i ogrodu. To było całe moje życie. Wydawało mi się więc, że to właśnie z niego Ilona chce uciec.
– Idę na spacer – klepnęła mnie w ramię.
Usłyszałem oddalające się kroki, a potem trzaśnięcie drzwi. Rękawem bluzy otarłem oczy, a potem osunąłem się na fotel.
– Może nie powinienem był tego robić… – wymruczałem, opierając łokcie na kolanach i pogrążając się we wspomnieniach sprzed kilku dni.
– Idę pod prysznic! – zawołała tamtego dnia Ilona, rzucając komórkę na sofę i w pośpiechu zsuwając adidasy.
Jak zwykle po bieganiu wpadła niczym huragan do domu i od razu poszła pod prysznic.
– Czy ona nigdy się nie nauczy zostawiać ich na korytarzu? – burknąłem pod nosem, wchodząc do salonu.
Zrobiłem, co musiałem zrobić
Podszedłem do sofy i schyliłem się po zakurzone buty. W tym samym momencie ekran telefonu Ilony rozświetlił się i rozległy się pierwsze tony znajomej melodyjki. Tknięty złym przeczuciem, chwyciłem telefon i wybiegłem z salonu. Zaszyłem się w skrytce na narzędzia. Przesunąłem palcem po ekranie.
– Halo? – odezwałem się szeptem.
Chwila konsternacji po drugiej stronie.
– Dzień dobry, dzwonię w sprawie rekrutacji na stanowisko menedżera działu sprzedaży – odezwał się kobiecy głos, a ja poczułem, jak krew ścina mi się w żyłach.
Wiedziałem, że ktoś kiedyś oddzwoni. Z nieznanego numeru. Dlatego przejąłem połączenie nie do mnie. Dlatego zachowałem się jak szpieg i ukryłem w schowku. Serce podeszło mi do gardła. Nasłuchiwałem, czy przypadkiem Ilona nie wyszła z łazienki. Nie. Wciąż dało się słyszeć szum płynącej z prysznica wody i jej wesołe pogwizdywanie.
– Halo? – ponagliła mnie kobieta.
– Chciałam poinformować, że dostała pani pracę w naszej firmie. Kiedy moglibyśmy podpisać umowę?
– Przepraszam, ale żona się rozmyśliła…
– Słucham? Z kim rozmawiam?
– Moja żona nie szuka pracy. To jakaś pomyłka. Proszę więcej nie dzwonić! – dodałem stanowczo i zakończyłem rozmowę.
Zanim Ilona wyszła spod prysznica, zdążyłem wyczyścić historię połączeń i zablokować numer. Po cichu wróciłem do salonu i ułożyłem komórkę na sofie, co do centymetra w tym samym miejscu.
– Czy ty musisz zostawiać tu swoje brudne buty? – wytknąłem Ilonie, kiedy wreszcie wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem i z zaróżowionymi policzkami.
Wyglądała tak niewinnie i idealnie, że mało się nie złamałem i nie przyznałem do tego, co zrobiłem zaledwie kilka minut wcześniej. Wolałem ją zburczeć, jak to ja, a potem podnieść adidasy z podłogi i zanieść do przedpokoju. Starałem się zachowywać normalnie, żeby nie nabrała żadnych podejrzeń. Zastanawiałem się, czy szum wody na pewno zagłuszył dźwięk dzwoniącego telefonu? Ilona nie poruszyła tematu, nie zapytała, czy ktoś przypadkiem do niej nie dzwonił. Temat uznałem więc za zamknięty.
Kiedy wieczorem wyjrzałem przez okno, zobaczyłem, jak żona wchodzi do szklarni. Widziałem tylko zarys postaci, ale wiedziałem, że nachyla się nad różami i troskliwie ich dogląda. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że postąpiłem właściwie. Nie byłaby szczęśliwa, gdyby podjęła tę pracę, przekonywałem sam siebie, choć w głębi serca tliły się wyrzuty sumienia.
Gdy Ilona zasnęła, usiadłem przy biurku i otworzyłem laptop. Wpisałem w wyszukiwarkę nazwę firmy, z której dzwoniono.
– Świetny pracodawca, perspektywy rozwoju, premie motywacyjne, najlepsza firma w mieście, szefowa jest aniołem… – mrucząc pod nosem, odczytywałem kolejne komentarze pod wpisem firmy na portalu społecznościowym.
Przecież tyle lat poświęciła naszej firmie...
Aż się spociłem.
– To jakieś bzdury! – prychnąłem rozdrażniony. – Nie ma aż tak świetnych firm. Najlepiej pracować na własny rachunek.
– Nie śpisz? Co tam mamroczesz?
Obejrzałem się przez ramię. Sypialnię oświetlał jedynie blask ekranu. Ilona zmrużyła oczy i wyciągnęła rękę w moją stronę.
– Chodź już spać…
Szybko zamknąłem laptop i podszedłem do łóżka. Usiadłem na brzegu i chwyciłem ciepłą dłoń żony. Ogarnęła mnie fala miłości, gdy ścisnęła moje palce. Tak bardzo chciałem mieć ją tylko dla siebie. Dzielić z nią trudy dnia codziennego, ale też moją pasję. Potrzebowałem jej u swojego boku, w życiu prywatnym i zawodowym. Potrzebowałem jej jak moje rośliny wody i powietrza. Nie rozumiałem, dlaczego nie chciała tego samego co ja.
Skończyła wprawdzie studia ekonomiczne, zrobiła niejeden kurs z myślą, że kiedyś wyrwie się ze sklepu ogrodniczego i rozpocznie prawdziwą karierę, ale przecież tyle lat poświęciła naszej firmie. Jak mogła tak po prostu ją porzucić i zostawić mnie samego z tym wszystkim? Na pewno by tego żałowała, a praca w korporacji przyniosłaby jej tylko stres i rozczarowanie. Tego wieczoru postanowiłem, że Ilona nigdy nie dowie się o tym, iż pozbawiłem ją szansy na nową pracę. Zrobiłem to przecież dla jej dobra. Nie tylko dla siebie.
Od tamtego momentu żyłem jednak jak na bombie, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Ilona nie poddała się i odbyła jeszcze kilka rozmów kwalifikacyjnych. Była przebojową i wykształconą kobietą. Doświadczenie w prowadzeniu sklepu ogrodniczego działało dodatkowo na jej korzyść.
Początkowo liczyłem, że całe to poszukiwanie pracy zakończy się po jednym czy dwóch spotkaniach, bo Ilona zawiedzie się warunkami, wymaganiami, płacą… Tymczasem co kilka dni wybierała się na nową rozmowę, a ja czułem, że grunt usuwa mi się spod nóg. Raz udało mi się przechwycić telefon, ale kolejny raz mogę nie zdążyć, nie usłyszeć, nie być w pobliżu… Co wtedy? Intensywnie rozmyślałem, jak to ugryźć, jak rozbroić tykającą bombą, wiszące w powietrzu kłótnie.
Ku mojemu zaskoczeniu i wielkiej uldze Ilona sama ustąpiła i przestała wysyłać podania o pracę.
Pewnego ranka wstaliśmy o świcie, by podlać kwiaty i przygotować się na kolejny dzień pracy. Kuchnię wypełnił aromat kawy z ekspresu. Ilona stała, oparta biodrem o blat i zapatrzona na biegnącą w stronę miasta drogę. W dłoniach trzymała kubek z kawą. Poranek był rześki, a wstające słońce oświetlało upstrzony kropelkami rosy trawnik. Siedziałem na krześle i po prostu na nią patrzyłem. Była częścią mojego hermetycznego świata, tak jak ten ogród, kwitnące pod dachem szklarni róże i sklep ze staroświeckim dzwoneczkiem nad drzwiami.
Tu jest jej miejsce, tu jest jej świat
Z zewnątrz dało się słyszeć warkot silnika. Opony zachrzęściły na żwirze, gdy samochód parkował pod bramą.
– Przyjechał dostawca, ja pójdę.
Ilona odstawiła kubek na blat i szczelnie opatuliła się grubym swetrem, który zastępował jej szlafrok. Wiatr wdarł się do wnętrza domu, gdy otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Ze stołu sfrunęła gazeta. Podniosłem ją i rozłożyłem na blacie. Na stronie z ogłoszeniami o pracę wciąż widniało kilka zaznaczonych żółtym markerem anonsów. Westchnąłem ciężko i zerknąłem za okno. Żona instruowała właśnie dostawcę, gdzie powinien odłożyć pełne sadzonek skrzynki. Zmiąłem gazetę i wyrzuciłem ją do kosza. Ilona wróciła po dłuższej chwili. Uśmiechnięta i pachnąca chłodnym porannym powietrzem.
– Piękne te hortensje zamówiłeś – powiedziała, a ja próbowałem nie myśleć o leżącej w koszu gazecie. – Może dla nas też zasadzę? Pięknie by wyglądały przy skalniaku.
– Tylko zostaw coś dla klientów, dobrze? – zaśmiałem się, a potem podszedłem do żony i czule ją objąłem.
Przytuliła chłodny policzek do mojej ciepłej skóry. W takich momentach wierzyłem, że zażegnamy każdy konflikt. Musimy tylko trzymać się razem, bez względu na wszystko.
– Nie pójdę już na żadną rozmowę kwalifikacyjną – wyznała po chwili, delikatnie się ode mnie odsuwając.
Popatrzyła na mnie, ale natychmiast odwróciłem wzrok. Po tym wszystkim, co zrobiłem, nie umiałem tak po prostu spojrzeć jej w oczy. Modliłem się, żeby nie zauważyła mojego zawahania.
– To czekanie na telefon za bardzo mnie stresuje – dodała, kiedy nie odpowiedziałem. – Zwłaszcza że nikt nie dzwoni.
– Jesteś dla nich za dobra – pogłaskałem ją po policzku, starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie.
Żona wzruszyła ramionami.
– Zawsze możesz zostać menedżerem w naszym sklepie – dodałem żartem.
W pierwszym odruchu Ilona zareagowała rozbawionym prychnięciem, ale po chwili zmarszczyła w namyśle czoło.
– Menedżerem? Hm, właśnie na takie stanowisko aplikowałam. Tylko że chyba ci o tym nie mówiłam…
Ściągnęła brwi i przygryzła wargę. Czułem, jak na moje policzki wypełzają rumieńce, więc szybko chwyciłem stojące na stole kubki i odwróciłem się w stronę zlewu.
– Mówiłaś, mówiłaś… – odparłem nieco zbyt nerwowo.
– No cóż, faktycznie mogę zostać menedżerem szklarni.
Na moje szczęście Ilona nie drążyła tematu, a walące jak młotem serce uspakajało swój rytm, gdy wolno i dokładnie myłem kubki. Za kilka minut mieliśmy rozpocząć kolejny dzień pracy. Nic się przecież nie zmieniło. Ilona miała tylko chwilowy kryzys, chwilę zwątpienia, ale sama doszła do wniosku, że jej miejsce jest tutaj – w naszym ogrodzie, za szybą szklarni, pomiędzy grządkami, w sklepie, gdzie doradza klientom, w moim wymarzonym dla nas świecie…
Czytaj także:
„Mąż rzucił pracę i zgrywa wielkiego biznesmena. Ten nieudacznik nie potrafi sam zrobić kanapki, a co dopiero prowadzić firmę”
„Moja żona lata po castingach i myśli, że będzie gwiazdą. Nie wierzę, że jej się uda i mam tego serdecznie dość”
„Mąż kazał mi rzucić swoją pasję. Uważał, że większość czasu powinnam poświęcać jemu, a moje hobby to jakaś fanaberia”