Stałem przy regale z przetworami owocowymi. Na kartce zapisałem „kompot”, ale nie uściśliłem jaki i teraz miałem prawdziwy dylemat…
– Weź wiśniowy, ten o niskiej zawartości cukru, jest pyszny, orzeźwiająco kwaśny – usłyszałem raźny głos.
Obróciłem się. Mój wzrok spoczął na niebieskiej czapce gawroszce, spod której wystawały długie włosy. Dalej zarejestrowałem z rosnącym zainteresowaniem: szczupłe, nagie ramiona, zieloną koszulkę, płaski, opalony brzuch, długą, białą spódnicę oraz bose stopy obute w męskie sandały. Wróciłem spojrzeniem do czapki. Jej daszek uniósł się wreszcie i zobaczyłem ładną twarz, w typie urwisa, czekoladowe oczy o kpiącym błysku i szeroki powitalny uśmiech.
Kto to jest?
– Czeeeść… – właścicielka radosnego altu rozciągnęła to słowo leniwie, z lubością i jakby sto lat mnie nie widziała. Speszyłem się, bo jakoś nie kojarzyłem, byśmy wcześniej mieli przyjemność się poznać.
– No, cześć – odparłem ostrożnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Dziewczyna sięgnęła na półkę, zdjęła kompot wiśniowy i bez pytania wsadziła mi go do koszyka. Przy okazji zerknęła uważniej do środka.
– Miód gryczany? Ohyda! – zawyrokowała, marszcząc zabawnie nos. Miałem wrażenie, że już gdzieś widziałem ten grymas. W kompletnie innym ułożeniu planet, w innym życiu może, ale gdzieś na pewno. Tylko gdzie?
– To dla babci – mruknąłem, sam nie wiedząc, czemu się tłumaczę. Zaczepiła mnie, grzebała w moim koszyku, krytykowała zakupy. Co to miało w ogóle być? Dziwnie rozumiana uprzejmość czy nietypowy podryw?
– Ach, te babcie i ich przyzwyczajenia… – mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Robisz tu zakupy? Otworzyli ten sklep niedawno. Fajny, co? Mieszkasz gdzieś blisko?
Szybko zmieniała tematy, ale bystry ze mnie facet, więc nadążałem. Potaknąłem trzy razy. Przekrzywiła głowę, uniosła brwi.
– Coś małomówny jesteś dzisiaj. To pa, do następnej randki przy regale – obiecała i odeszła, kołysząc zalotnie biodrami i szurając sandałami.
Seksowna i dziecinna zarazem, deprymująca mieszanka. Stałem, gapiąc się za nią, kompletnie zbity z pantałyku. Rzadko mi się to zdarzało. Byłem wszak asem reklamy, błyskotliwym i pewnym siebie copywriterem, a tu kompletna pustka w głowie.
Kim, u licha, była ta dziewczyna? Skąd ją znam? Nie cierpiałem takich amnezji. Męczyły mnie, póki nie umiejscowiłem osoby w konkretnym punkcie czasu i przestrzeni. W końcu zawsze mi się udawało. Tylko jakim cudem mogłem zapomnieć o kimś tak niesamowitym i intrygującym? Owszem, zajęty pracą, nie szukałem specjalnie okazji do flirtu, ale przecież nie umknęłoby mojej uwadze takie zjawisko, bezczelnie urocze. I w czapce.
Polecony przez nią kompot był paskudny. Tak kwaśny, że o matko! Jedyne, co orzeźwił, to moje ślinianki. Albo panna miała spaczony zmysł smaku, albo specjalnie wpuściła mnie na minę. Tylko po co?
Przez cały tydzień wracałem do nowo otwartego sklepu i wypatrywałem zagadkowej dziewczyny. Tu mignęła mi przy regale ze słodyczami, tam przy stoisku z winami, ale gdy się niespiesznie zbliżałem, żeby wyszło na przypadkowe spotkanie – już jej nie było. Dziś też wydawało mi się, że ją dostrzegłem przy kasach, ale gdy ruszyłem w tamtą stronę, rozpłynęła się niczym duch. A może z przepracowania i braku snu miałem omamy? Może ją sobie wymyśliłem? Byłem niezły w tworzeniu pięknych kolorowych wizji…
To znowu ona!
– Auć!!! – poczułem uderzenie w łokieć, prosto w nerw. Ktoś wyprzedził mnie w kolejce do kasy, potrącając wózkiem. Przykre słowa zamarły mi na ustach, bo winowajczyni spoglądała spod czapki gawroszki z uroczym, przepraszającym uśmiechem.
– Sorry, bardzo sorry! Musi boleć… – skrzywiła się współczująco. Śmieszny, znajomy grymas…
Znowu ogarnęło mnie irytujące wrażenie deja vu. Co gorsza, panna okazała się mistrzynią niezdecydowania. Ledwo zaczęła wykładać zakupy na taśmę, coś jej się przypomniało i pobiegła z powrotem. Po chleb orkiszowy. Też taki lubię, w duchu pochwaliłem wybór. Spojrzała na wyjmowaną przeze mnie z koszyka śmietanę i zrobiła kolejny w tył zwrot. Pognała w regał z nabiałem, by powrócić ze… śmietaną i papierem toaletowym.
– Jednak mi się przyda, do sosu – wyjaśniła, wskazując kubeczek śmietany. – A o papierze pamiętałam, ale… zapomniałam! – Roześmiała się radośnie. Kasjerka westchnęła ostentacyjnie.
– Czy to już wszystko? Mogę wreszcie nabijać?
– No… – dziewczyna zastanowiła się, przykładając palec do ust. Wyglądało to dość bezradnie. – Chyba tak… Albo nie, cholerka! Pomyliło mi się. Nie tego tuńczyka wzięłam! Naprawdę, bardzo cię przepraszam! – przecisnęła się obok mnie i znowu zniknęła między regałami.
Cóż, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. Dlatego nie ruszam się bez listy zakupów, by nie miotać się potem bez sensu. Dziewczyna była śliczna, intrygująca, na swój sposób urocza, ale totalnie zakręcona. Nie mój typ. Wolałem te poukładane, konkretne, zdecydowane. Człowiek przynajmniej wiedział, na czym stoi; dość miałem chaosu w pracy.
Niewielka agencja reklamowa, którą założyłem kilka lat temu z dwójką przyjaciół niespodziewanie zdobyła kilka nagród, wygrała parę konkursów i od pół roku nie wiedzieliśmy, w co najpierw ręce włożyć.
Mimo zatrudnienia nowych pracowników z niektórych zleceń musieliśmy z żalem rezygnować. Nie da rady harować 24 godziny na dobę. Mózg musi odpocząć, ciało pospać, szczególnie że genialne pomysły reklamowe trzeba jeszcze wcielić w życie. I tu zaczynały się schody, bo lubiliśmy trzymać rękę na pulsie.
Choć starannie dobieraliśmy podwładnych, przywykliśmy wszystko robić sami i nie mieliśmy pełnego zaufania do nikogo poza sobą. Podsumowując, w życiu bym nie zatrudnił u nas kogoś takiego jak ta zapominalska, niezdecydowana panna w czapce. Nawet w charakterze gońca. Tym bardziej nie związałbym się z nią prywatnie.
Irracjonalnie mnie do niej ciągnęło
Sam nie wiem, czemu rozważałem to choćby hipotetycznie. Nie wierzę w przyciągania przeciwieństw; na dłuższą metę same z tego kłopoty i rozczarowania. Stałem twardo obiema nogami na ziemi, byłem zapobiegliwy i pracowity jak mrówka. Ona zaś przypominała lekkomyślnego konika polnego, cieszącego się życiem latem i przymierającego głodem w zimie. Nic by z tego nie było.
A jednak! Irracjonalnie mnie do niej ciągnęło. Wysyłała jakieś dobre fluidy, pozytywne wibracje, czy jak to nazwać. Poza tym nie jestem z drewna. Kiedy przeciskała się obok mnie, postawiła na baczność moje zmysły. Pachniała wielce smakowicie: czekoladą i melonem. No i odkryłem, że nie nosi stanika.
– Już jestem! – dziewczyna wyrosła jak spod ziemi. – Uwielbiam tuńczyka, ale kupuję tylko ekologicznego, takiego przy połowie którego nie giną delfiny, trochę mi zeszło, nim znalazłam…
– Na miłość boską, streszczaj się pani! Co mnie obchodzą jakieś delfiny?! – zirytował się gruby facet, stojący za mną. – Zaraz tu zakwitnę!
– Już, już, po co te nerwy, złość piękności szkodzi… – mitygowała dziewczyna; zsunęła gawroszkę na tył głowy i posłała spoconemu grubasowi zniewalający uśmiech. W każdym razie na mnie tak podziałał. Nieważne, że miałem ją za wariatkę, od której najlepiej trzymać się z daleka.
Jakby usłyszała moje myśli, bo mrugnęła do mnie, zabawnie marszcząc nos. Cholera, znowu ogarnęło mnie to niepokojące uczucie, że skądś ją znam. Najprościej byłoby zapytać. Ale byłem copywriterem, jednym z lepszych w tym mieście, zarabiałem na oryginalnych tekstach. Nie ma zaś nic banalniejszego pod słońcem niż gadka: „Czy my się przypadkiem nie znamy?”. Jeszcze ubzdurałaby sobie, że ją podrywam. Dziękuję, nie. Wolałem nie ryzykować i zostać z dręczącym mnie pytaniem.
– O, Boże! – jęknęła cicho.
– Co znowu? – zapytałem szeptem. – Czego jeszcze zapomniałaś? Może tym razem odpuścisz…
– To całe zakupy musiałabym sobie odpuścić! – powiedziała rozpaczliwie. – Bo wydaje mi się, że zapomniałam karty płatniczej, zamiast niej wzięłam biblioteczną. Nią nie zapłacę, a gotówki nie mam…
Rozejrzałem się. Grubas sapał groźnie, reszta kolejki, całkiem już sporej, też szemrała poirytowana przedłużającą się sceną.
– Niech pani mnie też podliczy, zapłacę za całość – powiedziałem do kasjerki.
Diametralnie różne drogi, efekt ten sam
Ta tylko wzruszyła ramionami, ale grubas zaczął się pieklić.
– Jezu, ludzie! Nie można było tak od razu? Po co te ceregiele, bieganina, dobieranie, wymienianie? Żeby się chyba poocierać o siebie. Tylko z nerw wyszłem i czas straciłem, bo napalonej parce zebrało się na amory! W końcu i tak wzięli niemal to samo!
Pomijając niegramatycznie sformułowane insynuacje – miał rację. Choć ja posługiwałem się listą, a ona działała bez ładu i składu, wybraliśmy niemal to samo, łącznie z kompotem jagodowym. Diametralnie różne drogi – efekt taki sam. Po prostu mnie zatkało. Zburzyło obraz świata, w którym dwie osoby o tak odmiennym charakterze, nie mogły mieć zarazem identycznego gustu i smaku. A jednak…
Panna też wyglądała na wstrząśniętą, bo milczała. Pewnie wierzyła w znaki, przeznaczenie i tym podobne bzdury. Pakowałem zakupy do torby, szybko i ze złością. Czułem się dziwnie oszukany, wystrychnięty na dudka. Jakby los zrobił mi głupi kawał, udowadniając, że jak na rozsądnego pedanta mam wyjątkowo silnie rozwiniętą intuicję.
– Pewnie jeszcze czytasz te same książki i lubisz te same filmy co ja – burknąłem.
– Nie zdziwiłabym się. Z przykrością stwierdzam, że jesteśmy bardziej do siebie podobni, niż bym chciała – odparła hardo, z twardą nutą w głosie. Nie pasowała do niej. Wyniosłą minę też ukradła komuś innemu. Jakieś sztywnej bizneswoman w garsonce…
I wtedy mnie olśniło! Wreszcie sobie przypomniałem, skąd ją znam. Podobnie jak ten śmieszny grymas, gdy ściągała brwi i marszczyła nos. Nic dziwnego, że wcześniej nie skojarzyłem. Granatowy mundurek, ulizane włosy, śmiertelna powaga w tonie i obejściu dodały jej dziesięć lat, a odjęły cały czar.
Wyglądała na urzędniczkę, a my szukaliśmy młodszego copywritera.
– Starałaś się u nas o pracę!
– Wreszcie raczyłeś sobie przypomnieć. – jej głos ociekał ironią. – Owszem, starałam się, ale jej nie dostałam. Cały misterny plan wziął w łeb, bo uznałeś mnie za sztuczną nudziarę bez polotu i wyobraźni koniecznych w tej branży!
– Tak ci powiedziałem? – zarumieniłem się. – Przepraszam, musiałem być naprawdę zmęczony…
– Nie na głos, na stronie do wspólników, ale to cię wcale nie tłumaczy. Słuch mam doskonały! – gdy się złościła, pierś jej falowała, brązowe oczy ciskały gromy. Wyglądała pięknie, aż dech zapierało. – A tak mi zależało, marzyłam o pracy u was, dlatego się przygotowałam. Zrobiłam wywiad i ustaliłam, że w kwestii zatrudniania ty masz głos decydujący. Chciałam cię olśnić…
– Dlatego przebrałaś się za… za kogo właściwie? – nie rozumiałem jej taktyki.
– Za ciebie. Pan odprasowane dżinsy i koszule w kancik, tak cię nazywają, nieprawdaż? Miałabym większe szanse, gdybym pojawiła się tak jak teraz? – rozłożyła ręce i okręciła się na pięcie, aż długa spódnica zafalowała.
– Może… – skłamałem.
– Akurat! – prychnęła. – Ale przynajmniej cię zaintrygowałam. A propos, kompocik smakował?
– Więc celowo mi go wepchnęłaś… – podejrzenie przerodziło się w podziw. Im więcej odkrywała kart, tym bardziej mnie fascynowała.
– Ciesz się, że ci go nie rozbiłam na głowie. Miałam na to wielką ochotę, gdy mnie nie poznałeś. A łokieć wciąż boli? – uśmiechnęła się złośliwie.
– To też zaplanowałaś? Przerażasz mnie… Sądziłem, że jesteś taka nieuważna i roztargniona. Nawet listy zakupów nie robisz.
– Bo wtedy kupuję trzy razy więcej niż bez listy. Znam siebie. Kiedy trzeba, potrafię się skupić na tym, co najważniejsze. W moim szaleństwie jest metoda. Nie musiałbyś mnie prowadzić za rączkę.
– Właśnie widzę…
Staliśmy naprzeciw siebie. Patrzyłem na nią, ale inaczej niż tylko oczami. Wzrok już dwa razy mnie oszukał. Dwa razy ją skreśliłem. Raz śmiałą mistyfikację wziąłem za brak wyobraźni. Nic bardziej błędnego. Potem kontrolowany chaos pomyliłem z bezradnością. Wiedząc, jaka jest naprawdę, jak mimo przeciwieństw bardzo do mnie podobna, zaoferowałbym jej znacznie więcej niż tylko pracę.
– Wybacz, nie doceniłem cię, ale nic straconego, wciąż mam wakat…
– Za późno – przerwała mi beztrosko, a mnie zrobiło się przykro. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Bo widzisz, nie uznaję romansów w pracy, zwłaszcza z szefem. Ty chyba też?
I znowu zbiła mnie z pantałyku. Słów mi zabrakło. Serce zaczęło walić jak szalone. Czy ona miała na myśli to co ja? Czy wyczuła te same wibracje i fluidy między nami? Czy właśnie zaproponowała swoją kandydaturę na wakat… w moim życiu i sercu?
– Tak… – zamyśliła się. – Uznałam cię za bubka, inteligentnego, zdolnego, ale bubka, który patrzy, a nie widzi. Chciałam ci dokuczyć, za karę, by odreagować niepowodzenie. Ale wtedy zaskoczyłeś mnie na plus. Spodobało mi się, że zachowujesz spokój i klasę. Trudno ze mną wytrzymać, świętego potrafię wyprowadzić z równowagi, ale nie ciebie. Łatwo się nudzę, ale nie z tobą. I szukałeś mnie między regałami. Tak, zauważyłam. To, jak na mnie reagujesz, też…
Bezwiednie zerknąłem na jej biust oraz na podniecające guziczki, coraz wyraźniej rysujące się pod opiętą koszulką. Przełknąłem ślinę.
– Natychmiast przestań! – syknęła. – Bo zaraz wszyscy zobaczą, że działasz na mnie podobnie. Chyba zacznę nosić stanik.
Zaczerwieniłem się. Cóż, będę musiał przywyknąć do jej otwartości. – Wracając do sedna, fakt, że kupujesz to samo, do reszty mnie rozłożył. Wierzę w znaki…
– Ja też – przytaknąłem, bo nigdy wcześniej w nic tak mocno nie chciałem wierzyć.
Czytaj także:
„Zwierzałam się jej z problemów małżeńskich. Wredna franca namawiała mnie do rozwodu bo chciała uwieść mojego męża”
„Uwiodłam faceta przyjaciółki. Ona już planuje ślub, ale jeszcze nie wie, że nigdy go nie dostanie. Nie dla psa kiełbasa”
„Plan był prosty: uwiodę ją, poślubię, a potem zniszczę jej ojca. Nie przewidziałem tylko, że się zakocham”