„Dałam się oskubać młodszemu fagasowi. Byłam naiwna, bo mydlił mi oczy komplementami i rozpieszczał w łóżku”

Zawiedziona kobieta fot. iStock by GettyImages, Light Design
„Jestem szanowaną bizneswoman, nie spodziewałam się, że dam się naciągnąć jakiemuś chłystkowi. Zakochałam się, a ten drań mnie perfidnie wykorzystał”.
/ 27.09.2023 09:15
Zawiedziona kobieta fot. iStock by GettyImages, Light Design

Pijaczek przyczepił się do mnie w najmniej odpowiednim miejscu. Zjechałam właśnie do podziemnego parkingu galerii handlowej, popychając przed sobą wózek z siatami zakupów. Poczułam się więc nieswojo. Tamten zignorował banknot dziesięciozłotowy, który chciałam mu dać na odczepnego, i coraz natrętniej żądał większej kwoty.

– No co? Nie wspomożesz bezdomnego? Przecież widzę, że jesteś bogata! Podziel się! – mówił podniesionym tonem, a ja zastanawiałam się, czy nie zawrócić.

Byłam już blisko swojego auta, ale jak je otworzyć w obecności agresywnego żebraka? Zaczęłam się bać. Pewnie gdzieś tutaj są kamery, ale zanim nadbiegnie ochrona, ten desperat może mi zrobić krzywdę. Niepewnie rozejrzałam się na boki i wtedy… nadciągnęła odsiecz!

– Zostaw tę panią w spokoju, lumpie! – spomiędzy zaparkowanych aut wyszedł wysoki, postawny mężczyzna w dopasowanej marynarce. – No, masz stówkę i cię nie ma!

Uszczęśliwiony pijaczek poszedł w siną dal.

Dziękuję, spadł mi pan z nieba – westchnęłam.

– Proszę pozwolić, że odprowadzę panią do samochodu, tamten może tu jeszcze wrócić – uśmiechnął się mój wybawiciel. – A z tym niebem to ma pani dużo racji. Rzeczywiście wylądowałem w Warszawie dwie godziny temu!

Dyskretnie mu się przyjrzałam. Przystojna opalona twarz.

– Urlop z rodziną? – spytałam i zaraz zganiłam się w myśli.

Jeszcze sobie pomyśli, że sprawdzam, czy jest singlem. Aż się zaczerwieniłam, bo faktycznie pierwsze, co zrobiłam, to rzut oka na jego prawą dłoń (nie miał obrączki).

– Nie – błysnął białymi zębami. – Niestety, nie wakacje, ale biznes. Próbuję robić interesy w Kongo.
Zaintrygował mnie. Kongo? Jejku!

– Inwestuję w kopalnie wydobywające rzadkie metale – tłumaczył. – Ale leżą na terenach, gdzie toczą się walki.

Coraz bardziej mi imponował

Nie zdążyłam już o nic zapytać, choć miałam ochotę, ale stanęliśmy przy moim mercedesie.

– Co za zbieg okoliczności! – zaśmiał się, pomagając mi włożyć do bagażnika ciężkie siatki. – Mój wóz stoi tuż obok.

Spojrzałam na wielkie terenowe porsche na radomskich tablicach. Chyba mimo wojny biznesy w tej Afryce szły mu naprawdę dobrze. Na to przynajmniej wyglądało.

– Dziękuję, nie wiem, jak mogłabym się panu odwdzięczyć.

– Jestem Łukasz. A co do odwdzięczenia… To mogłaby mi pani podpowiedzieć jakieś dobre restauracje w pobliżu ulicy Wiejskiej? Nie jestem warszawiakiem, a szykuje mi się kilka spotkań z posłami różnych partii. Nie wypada zaprosić ich byle gdzie, tylko w jakieś dobre miejsca.

Fiu, fiu! Do reszty mi zaimponował! Jestem pięćdziesięciopięcioletnią kobietą, która od co najmniej trzech dekad zajmuje się robieniem interesów. Dorobiłam się dużego apartamentu w Warszawie, domku pod Zakopanem, kilku własnych szwalni i małej sieci dystrybucji.

Do tego wszystkiego doszłam ciężką pracą, umiałam więc docenić kogoś, kto nie dość, że był ode mnie młodszy o jakieś dwadzieścia lat, to jeszcze osiągnął dużo więcej.

Nie tylko więc podpowiedziałam mu kilka prestiżowych adresów, ale… dałam się też zaprosić na kolację do jednego z nich.

– Tylko uprzedzę syna, że wrócę nieco później – powiedziałam, zerkając, czy informacja o tym, że jestem samotną matką, nie zrazi Łukasza. – Jest studentem, ale nadal ze mną mieszka. Mam spore mieszkanie.

– Bardzo dobrze. Więzy krwi są najważniejsze – odpowiedział. – Wspólnicy oszukają, przyjaciele zdradzą, ale rodzina to siła. Nic jej nie zastąpi.

– A ty… – leciutko się zacięłam. – Masz kogoś bliskiego?

– Tylko mamę, która wychowywała mnie samotnie. Było jej ciężko, sama wiesz, jak to bywa. Na szczęście teraz mogę jej za to odpłacić. Niedawno zbudowałem jej pod Radomiem dom. Niedaleko mojego.

– A żona? – bezwstydnie sondowałam dalej.

– Jakoś dotąd nie trafiłem na kobietę, którą bym pokochał. A szkoda mi czasu na przelotne romanse. Żyję więc sam. Nawet domu jeszcze nie umeblowałem.

Potrafił słuchać

Kolacja upłynęła w miłej atmosferze. Łukasz niewiele o sobie opowiadał, lecz jeśli już, to były to fascynujące opowieści. Podróżował w interesach po całym świecie.

Wyznał mi jednak, że w głębi serca jest domatorem, który chciałby zagrzebać się w swoim przytulnym gniazdku. Pokazał mi nawet zdjęcia. To jego „gniazdko” było czterystumetrową willą! Ale fakt, wciąż jeszcze nieurządzoną.

Opowiadałam mu więc o sobie. A on umiał słuchać – cecha niezwykle rzadka u mężczyzn. Otworzyłam się więc i przyznałam się do dwóch nieudanych małżeństw, opowiedziałam o pracy, która wypełniała mi niemal całe życie, i synu.

– Jesteś mądrą, zaradną, a do tego bardzo piękną kobietą – powiedział. – Nie pojmuję, jak ktoś taki może być sam.

Przyjrzałam się, czy aby sobie nie żartuje. Sprawiał wrażenie autentycznie przejętego.

– Wiesz, zbyt wiele razy się zawiodłam – szepnęłam.

W odpowiedzi położył swoją dłoń na mojej.

– Nie, po prostu nie trafiłaś jeszcze na swoją drugą połówkę.

Po kolacji odwiózł mnie do domu i chciał jechać na poszukiwania hotelu (wypiliśmy po kilka kieliszków wina, więc nie mógł prowadzić do tego swojego Radomia).

Tak długo byłam samotna

Dżentelmen! Nawet nie próbował mnie pocałować czy choćby objąć. Niesamowite, bo z doświadczenia wiem, że faceci, którym pozwolisz się zaprosić na kolację, od razu wyobrażają sobie nie wiadomo co!

Łukaszowi jednak nie miałabym za złe, gdyby zachowywał się mniej powściągliwie. No dobrze, od połowy kolacji miałam ochotę pójść z nim na całość. Tak długo byłam samotna… A że miałam odrobinę w czubie, odważyłam się mu zaproponować:

– A może wpadniesz do mnie na kawę? – wypaliłam.

– O niczym innym nie marzyłem!

Seks z nim był cudowny. No co tu kryć, nie ma to jak młode i muskularne ciało w łóżku! Kochaliśmy się raz po raz, a ja tylko starałam się nie zachowywać zbyt głośno – przecież na drugim poziomie mojego apartamentu spał syn Michał.

– Ile ty masz właściwie lat? – spytałam, kiedy odpoczywaliśmy w wymiętej pościeli.

– Czy to dla ciebie ważne? Liczy się tylko to, co czujemy.

– Powiedz!

Trzydzieści pięć.

A więc dobrze go oceniłam! Dwadzieścia lat młodszy. A do tego piękny niczym grecki pomnik, za to żywy. I to jak!

– Co ty we mnie widzisz? – spytałam pełna obaw, że zaraz usłyszę, że chciał się przekonać, jak to jest kochać się ze starszą kobietą. A potem wyjdzie i więcej go nie zobaczę.

– Widzę w tobie wszystko to, czego szukałem przez całe życie – odparł, a ja poczułam łaskotanie motyli w brzuchu. – Piękno, wrażliwość, inteligencję, determinację, kobiecą siłę… Mam wymieniać dalej?

Nie musiał, to było wszystko, co chciałam usłyszeć. Poczułam, jak po policzkach spływają mi dwie gorące łzy.

Całą uwagę skupiał na mnie

Chyba naprawdę się we mnie zakochał! Nie pojechał do tego swojego Radomia ani nazajutrz, ani przez cały następny tydzień. Poodwoływał też ważne spotkania z posłami. Zamieszkał u mnie i tylko czasem pracował w laptopie albo odbierał telefony – choć częściej ich nie odbierał.

– Nie chcę, żeby ktokolwiek zakłócał nasz czas – odpowiadał, kiedy go namawiałam, żeby jednak odebrał komórkę. – U ciebie czuję się lepiej niż gdziekolwiek. Masz takie piękne meble! Co za gust! Jaka wrażliwość!

Mile mnie tymi słowami połechtał. Faktycznie, umeblowanie mieszkania było moim konikiem.
Pozwoliłam tu sobie nawet na sporą dawkę szaleństwa, wydając na pięknie odrestaurowane antyki grubo ponad sto tysięcy. Fajnie, że mój facet to zauważał.

Wszystko więc dobrze się ułożyło. Kolejne dni w ramionach Łukasza były jak sen. Pokazywałam mu Warszawę, a on w rewanżu zapraszał mnie do najlepszych knajpek.

Adorował mnie, traktował jak najcenniejszy klejnot. Jedynym drobnym problemem był mój syn.
Michał jakoś nie polubił „kochanka matki”. Choć Łukasz starał się go do siebie przekonać, syn był uparty.

– Nie przejmuj się, to zrozumiałe – tłumaczył mi Łukasz. – Chłopak w tym wieku takich jak ja traktuje jak konkurentów. Może kiedyś mnie zaakceptuje?

Problem jednak narastał. Michał patrzył na Łukasza wilkiem, a to z kolei zaczęło w końcu zakłócać nasze relacje. Czułam, że z każdym dniem oddalamy się od siebie.

– Może powinien się wyprowadzić? – pytałam Łukasza. – Jest już dorosły, mogłabym wynająć mu mieszkanie.

– Mam lepszy pomysł! – powiedział. – Zamieszkajmy u mnie! W Radomiu. To tylko sto kilometrów od Warszawy. A przecież nie musisz codziennie doglądać firmy. Mogłabyś wpadać tam raz na tydzień, a przez resztę czasu być po prostu w kontakcie mailowym.

Pomysł był śmiały, w pierwszej chwili zaczęłam więc mnożyć problemy. Przyzwyczaiłam się do mieszkania w stolicy, tu miałam znajomych, a poza tym – co z moimi meblami?

W odpowiedzi się roześmiał i mnie pocałował.

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz! Wyjedź sobie na tydzień do Egiptu, odpocznij, a ja wszystkim się zajmę. Kiedy wrócisz, wprowadzę cię do naszego wspólnego domu.

Pomysł mi się spodobał. I to do tego stopnia, że dałam się nawet odwieść od zamiaru obejrzenia jego domu w Radomiu. Łukasz powtarzał jak mantrę, że kiedy wrócę, będę miała niespodziankę. I żebym się niczym nie martwiła.

Co za licho!

Sześć dni w Hurghadzie mi się dłużyło. Łukasz był bardzo zajęty przeprowadzką i dopinaniem swoich interesów, więc nie miał czasu na dłuższe rozmowy. Byliśmy jednak umówieni, że odbierze mnie z lotniska na Okęciu.

Cieszyłam się, że wkrótce się zobaczymy. Zdziwiłam się więc, gdy po odebraniu bagażu nie zobaczyłam go w hali przylotów. Wysłałam mu wiadomość, potem zadzwoniłam, ale… „nie ma takiego numeru”. Co za licho?

Jak niepyszna wróciłam taksówką do swojego apartamentu. Widok gołych ścian nie poprawił mi nastroju. Tak jak Łukasz zapowiadał, meble były już na pewno w Radomiu. Syn, na czas przeprowadzki, mieszkał u swojej dziewczyny, telefon narzeczonego wciąż milczał. Ostatecznie wsiadłam więc do samochodu i wyruszyłam do domu Łukasza.

Na szczęście pamiętałam adres, wbiłam go więc w komórkę i nawigacja poprowadziła mnie jak po sznurku. Dwie godziny później zatrzymałam się przed okazałą bramą.

Posiadłość faktycznie robiła wrażenie. Wielki plac, duży dom, ale… Wszystkie okna były ciemne. W dodatku nie mogłam nawet zadzwonić do furtki, bo w miejscu domofonu wystawały jedynie kable.

No nic, Łukasz obiecywał, że wszystko wykończy do mojego przyjazdu, ale pewnie nie zdążył. Przelazłam jakoś przez parkan i podeszłam do dwuskrzydłowych drzwi frontowych.

Pukałam i nawoływałam, aż ochrypłam. Nikt mi nie otworzył. Może minęliśmy się z Łukaszem po drodze? Szkoda, że wciąż nie odbierał telefonów.

Co teraz? Nie miałam siły ani wracać do Warszawy, ani szukać w Radomiu hotelu. Obeszłam więc dom dookoła w nadziei, że znajdę jakieś tylne wejście.

Udało się! Brama garażu była uchylona i udało mi się wczołgać do środka. Dalej poszło już gładko i po kilku krokach dotarłam do wnętrza domu.

Zamarłam. Wszystkie pomieszczenia były puste! Stan surowy – ani podłóg, ani tynków, ani armatury. Ze ścian wystawały kable. Stałam jak skamieniała, aż na zewnątrz usłyszałam kroki, drzwi się otworzyły i do środka wbiegli ochroniarze. Wycelowali we mnie pistolety i wrzasnęli, że wzywają policję. Tłumaczyłam im, że jestem przyjaciółką właściciela, ale wyglądało na to, że personalia Łukasza są im kompletnie obce.

– Właścicielką tego domu jest pani Anna Podolska – odparli. – Została poinformowana o wtargnięciu i już jedzie.

Co to za kobieta?

Pół godziny później na podjazd wjechało… porsche Łukasza! Co za ulga! A więc mój ukochany w końcu mnie odnalazł i całe to nieporozumienie zaraz się wyjaśni!

Odpychając osiłków z ochrony, wybiegłam mu na spotkanie. I stanęłam w pół kroku, gdy z auta… wysiadła jakaś obca kobieta. Jeszcze raz spojrzałam na rejestrację – nie było wątpliwości. To było to auto, które zobaczyłam po raz pierwszy, kiedy się poznaliśmy w galerii handlowej!

– Co pani tutaj robi, i to w samochodzie Łukasza? – zapytałam oskarżycielsko.

Tamta kobieta zmierzyła mnie wzrokiem ze zmarszczonymi brwiami, a potem odpowiedziała pytaniem:
– Co pani robi w moim domu?

Najpierw mnie zatkało, a potem pomyślałam, że może ta wystrojona babka jest jakąś jego wielbicielką albo byłą żoną, o której mi nie opowiedział, bo są w fazie rozwodu. Szybko odarła mnie jednak ze złudzeń:

– Domyślam się, że jest pani kolejną ofiarą tego oszusta? – Wejdźmy do środka. Mam na imię Anna.

Nasrożyłam się. Oszust? Jak ona śmie tak nazywać mojego faceta, mojego ukochanego Łukasza? Gdy jednak jej to powiedziałam, rozbroiła mnie jednym pytaniem: – Skoro to pani mężczyzna, to gdzie on jest?

Nie wiedziałam. A Anna zaczęła opowiadać, jak do jej firmy zgłosił się przystojny kontrahent o imieniu Konrad.

– Tak mi się przedstawił – wyjaśniła, pokazując w telefonie zdjęcie nikogo innego jak… Łukasza.

– A kim jest facet, z którym się obejmuje? – spytałam, wskazując stojącego obok Łukasza „pijaczka”, który mnie kiedyś zaczepiał na tamtym parkingu.

– To jest jego wspólnik – odpowiedziała. – Przynajmniej tak go wtedy przedstawiał.

Anna opowiedziała, że jest właścicielką sporej firmy produkującej nawozy sztuczne, a „Konrad” twierdził, że dopina właśnie duży eksport tych materiałów do Konga.

– Mówił o astronomicznych kwotach! – dodała z goryczą Anna. – A ja, choć jestem bizneswoman od lat i zawsze dokładnie sprawdzałam potencjalnych wspólników i kontrahentów, tym razem kompletnie zgłupiałam!

– Czy wy ze sobą… – nie byłam w stanie dokończyć. Tylko się zaśmiała.

– Tak! Mówił, że mnie kocha, że jestem tą jedyną. Że nigdy nie spotkał tak mądrej, wrażliwej i pięknej kobiety…

Do oczu napłynęły mi łzy. Te same słowa słyszałam jeszcze zaledwie tydzień temu! Boże drogi…

Pewnie dlatego tak głupio mu zaufałam – mówiła.

– Twierdził, że zainwestował w ten interes wszystko, co ma, więc dawałam mu „środki reprezentacyjne” na lobbowanie u parlamentarzystów, oddałam samochód do dyspozycji, a trzy dni temu przelałam jeszcze na jego konto sto pięćdziesiąt tysięcy złotych na poczet „afrykańskich inwestycji”.

Mówił to, co chciałyśmy usłyszeć

Zabrakło mi słów. Zrozumiałam, że za nasze kolacje przy świecach w luksusowych restauracjach płaciła siedząca przede mną kobieta. Łukasz (albo Konrad) osaczał mnie, wykorzystując pieniądze osoby, którą… osaczył!

To oszust! Psychopata, który cynicznie wykorzystał moje i jej uczucia. Poczułam się, jakby zaraz miało mi pęknąć serce. Tak go kochałam! Drania… Lecz nagle przez ból miłosnego zawodu przedarła się ostra jak brzytwa myśl:

– A co z moimi meblami?!

Wtedy zadzwonił mój telefon.

– Mama? – usłyszałam głos Michała. – Sprawdziłem w internecie tego twojego Łukasza. On ma profile pod różnymi imionami chyba na wszystkich portalach randkowych! Przedstawia się jako biznesmen, amerykański lekarz, emerytowany wojskowy. W niektórych miejscach oferuje nawet starszym od siebie kobietom seks za pieniądze!

Tylko ciężko westchnęłam. Anna mówiła prawdę.

– Ale nie to jest najgorsze! – mówił dalej Michał. – Tknięty przeczuciem wszedłem na strony, gdzie odbywają się aukcje rzeczy używanych. Mamo… On sprzedał wszystkie twoje meble, biżuterię! Ogołocił ci całe mieszkanie!

– Jak to się stało? – spytałam bezradnie, kiedy syn się rozłączył. – Przecież nie jesteśmy głupie! Odnosimy sukcesy, a dałyśmy się oszukać jakiejś męskiej łajzie!

Anna najpierw otoczyła mnie ramieniem.

– Bo mówił nam to, co chciałyśmy usłyszeć. Wszystko, czego nudni, uczciwi faceci nie potrafią z siebie wydusić. To cały sekret. Ale już tego błędu nie popełnimy, co?

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka jest ślepo zakochana w oszuście, który chce ją okraść. Dla jego maślanych oczu skoczy nawet w ogień”
„Jak naiwniaczka dałam się oskubać z kasy osiedlowemu oszustowi. Miał wyremontować mi mieszkanie, a puścił mnie z torbami”
„Dałam się nabrać oszustowi matrymonialnemu, straciłam ponad 100 tysięcy. Teraz cała wieś wytyka mnie palcami”
 

Redakcja poleca

REKLAMA