Kiedy byłem dzieckiem, nie bardzo wiedziałem, kim chcę zostać, jak dorosnę. Zawody, które fascynowały moich kolegów, mnie nie pociągały ani trochę. Nie zamierzałem być ani policjantem, ani marynarzem, ani kosmonautą. Ba! Nie chciałem być nawet Indianinem. A skoro nie wiesz, kim chcesz być, to jak się masz do tego przygotować? Zwłaszcza że żaden przedmiot szkolny cię nie pociąga…
– Cóż, sprzątacze ulic czy kopacze rowów też są potrzebni – powiedział mi kiedyś tata, chyba pragnąc w ten sposób zmotywować mnie do poszukiwania własnej drogi.
Ale ja nic nie potrafiłem poradzić na to, że nie mam żadnych szczególnych marzeń.
Forsa? Sława? Dziewczyny? A bo ja wiem?… Z upływem czasu ten problem stawał się coraz bardziej kłopotliwy. Pamiętam taką sytuację – miałem wtedy chyba 12 lat. Siedziałem z kumplami na podwórku, właśnie skończyliśmy grać w piłkę. Obgadywaliśmy sąsiada, który poprzedniego dnia został aresztowany, podobno za handel prochami.
– Głupi – podsumował go Wacek. – Lepiej zarabiać kasę legalną robotą.
– Na przykład jaką? – spytałem.
– Ja będę znanym kierowcą rajdowym – odparł. – Forsa, sława, dziewczyny.
– Ja tam będę miał więcej forsy, sławy i dziewczyn! – wykrzyknął Krzysiek. – Zostanę gwiazdą rocka i będę dawać koncerty.
– Tak naprawdę najwięcej forsy ma bankier – wtrącił Stefek. – I władzy. A władza rozsuwa nogi kobietom. Tak mówi wujek.
Tu nastąpiła chwila ciszy. Nie bardzo wiedzieliśmy, o co chodzi z tymi nogami.
– A ty? – spytał Krzysiek, odwracając się w moją stronę. – Kim ty będziesz?
Wiem, powinienem był coś wymyślić dla świętego spokoju. Ale nie umiałem.
– Jeszcze nie wiem – mruknąłem.
Chłopaki zaczęli rechotać. Wacek orzekł, że będę pchał jego sportowy bolid, gdy ten nie będzie chciał odpalić. Krzysiek stwierdził, że będę nosił za jego kapelą sprzęt nagłaśniający i rozstawiał go na 100-tysięcznych stadionach. Stefek zaś ze śmiechem powiedział, że te marne grosze, które zarobię u jednego i drugiego, włożę do jego banku, pomnażając tym jego osobisty majątek.
Miałem dość. Może dlatego, gdy pewnego dnia wyjechałem ze szkolną wycieczką do Sandomierza, dałem się pochwycić w sidła jednej z tamtejszych Cyganek.
– Powróżyć chłopcu? Powróżyć? – zaczepiła mnie na środku rynku.
W pierwszej chwili chciałem odmówić, ale wtedy pomyślałem, że może ona mi powie, kim będę. Oczywiście zażądała za to pieniędzy, ale uznałem, że warto zainwestować w wiedzę na temat własnej przyszłości. Dałem jej więc monetę i wyciągnąłem rękę.
– Karty wiedzą lepiej – rzuciła stara kobieta, po czym sięgnęła do kieszeni i wyjęła talię mocno sfatygowanych kart. – Przełóż.
Przełożyłem. Potem kazała mi wyciągnąć siedem kart, w które wpatrywała się przez chwilę w milczeniu, a potem oznajmiła:
– Uratujesz trzy życia, a wtedy odnajdziesz szczęście – i szybko gdzieś zniknęła..
Byłem rozczarowany
Nie powiedziała, czy będę lekarzem, ślusarzem czy politykiem z szansą na Pokojową Nagrodę Nobla. W ogóle prawie nic nie powiedziała. Trzy życia. Co za dyrdymały! Sam sobie mogłem tak powróżyć! No, ale nic… Dużo ze mnie nie ściągnęła, zapomniałem więc o wróżbie.
Przypomniałem sobie o niej dopiero pięć lat później. Wracałem właśnie ze szkoły (technikum elektrycznego, do którego poszedłem na życzenie ojca), kiedy usłyszałem wołanie o pomoc. Spojrzałem na drugą stronę ulicy i ujrzałem staruszkę, która stała pod drzewem z zadartą głową i przemawiała do kogoś czule, a od czasu do czasu wołała o ratunek. Pobiegłem zobaczyć, co się stało.
– Mój kotek – zaszlochała staruszka.
– Moja kochana Pusia… – i wskazała palcem na grubszy konar między gałęziami.
Zobaczyłem wiszącego kota. Tak, wiszącego. Musiał wleźć na drzewo, a potem zsunąć się z gałęzi tak niefortunnie, że teraz zwisał wprost nad ostrymi sztachetami płotu. „Z pewnością to biedne zwierzę długo tak nie wytrzyma – pomyślałem. – Pazurki mu się wyłamią i kot spadnie i nadzieje się na sztachety. Muszę coś zrobić!”.
Patrzyła, jakbym dokonał bohaterskiego czynu
Wdrapałem się na drzewo i przedostałem do miejsca, w którym wisiała Pusia. Udało mi się ją chwycić i podciągnąć do góry. Przerażony zwierzak wczepił się we mnie pazurami. Chciałem ruszyć w drogę powrotną, ale moja stopa zaklinowała się między gałęziami i nie dość, że nie mogłem jej wyciągnąć, to jeszcze nie potrafiłem się obrócić, a bolało mnie jak diabli. Na szczęście po chwili udało mi się ją odblokować. Kiedy już znalazłem się na chodniku, staruszka wyściskała mnie, jakbym był co najmniej bohaterem narodowym.
– Jestem ci bardzo wdzięczna, młody człowieku! – zawołała. – Nawet nie wiesz, jak cenne dla mnie życie uratowałeś!
Wtedy właśnie przypomniała mi się wróżba Cyganki: „Uratujesz trzy życia,
a wtedy odnajdziesz szczęście”. „Hm, jedno już uratowałem, to teraz jeszcze dwa – pomyślałem z przekąsem. – Niewątpliwie trochę szczęścia by się przydało.”
Staruszka w podzięce za pomoc zaprosiła mnie na herbatę, na co z chęcią przystałem. A ponieważ okazało się, że pani Hela piecze wspaniałe ciasta i w ogóle jest bardzo miła, to odtąd wpadałem do niej raz na jakiś czas. Przy okazji zaprzyjaźniłem się z Pusią.
A co z moim życiem osobistym?
Mniej więcej rok później pani Hela zadzwoniła do mnie i powiedziała, że wybiera się na pewien czas do swojej siostry, która ma alergię na koty, więc chciałaby mnie prosić, żebym zajął się Pusią. Zgodziłem się chętnie wziąć kotkę do siebie. I u mnie już została, bo jej pani zmarła we śnie, zanim zdążyła spakować torbę podróżną.
Mijały lata, a ja nadal nie bardzo wiedziałem, co chciałbym w życiu robić. Po maturze zacząłem pracować u stryja, który prowadził firmę montującą w mieszkaniach piece gazowe.
Praca nie była najgorsza – chodziłem do ludzi, gadałem z nimi. Starczało na utrzymanie i jeszcze parę groszy zostawało na rozrywkę. Stryj obiecywał, że kiedyś weźmie mnie na wspólnika, ale niespecjalnie mnie to cieszyło. W końcu tę pracę traktowałem jako coś przejściowego.
– Stary, wyluzuj, masz robotę, masz perspektywy, o co ci chodzi? Czego chcesz? – kumple nie potrafili mnie zrozumieć.
No cóż, nie miałem pojęcia. Wiedziałem tylko, że nie zostanę u stryja na zawsze. Taką miałem przynajmniej nadzieję. A co z moim życiem osobistym? Nic specjalnego. Tak samo jak żadna praca mnie nie podniecała, tak i żadna dziewczyna jakoś nie była w stanie poruszyć mojego serca. Mama kiedyś powiedziała:
– Najwyraźniej jesteś z tych, którzy muszą spotkać tę jedyną sobie przeznaczoną.
Jasne, tyle że nie chodziliśmy tymi samymi ścieżkami. Gdy skończyłem 30 lat i nadal byłem sam, uznałem, że wszystko stracone.
Byłem już wtedy kierownikiem zmiany w firmie stryja. Zajmowaliśmy się obsługą kilku spółdzielni mieszkaniowych, a ja wykorzystywałem też swoją wiedzę elektryka.
Pewnego dnia musiałem zastąpić chorego pracownika i poszedłem naprawić
u klientki instalację elektryczną. Spojrzałem na zlecenie. Pani Kalina Z… Ciekawe imię. Takie przedwojenne. Pomyślałem, że pasuje do jakiejś starszej pani. Jednak drzwi otworzyła mi dziewczyna w moim wieku. W dodatku całkiem ładna. Obok stał mniej więcej trzyletni chłopiec. Od razu wlepił we mnie wzrok i potem cały czas z zaciekawieniem przyglądał się, jak pracuję.
Kiedy skończyłem, obszedłem jeszcze mieszkanie, wszystko sprawdzając. W łazience zobaczyłem stary model junkersa. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie dostrzegłem czujnika gazu. Spytałem o niego Kalinę.
– A co, czy myśli pan, że ten piec jest niebezpieczny? – spytała zaniepokojona.
– Na początku wszystkie urządzenia są bezpieczne, ale ten piecyk jest już bardzo stary. Z czadem nie ma żartów – odparłem.
– Wie pan co… – zaczęła dziewczyna nieco zawstydzona. – Wychowuję Grzesia sama i… Po prostu na razie nie mam funduszy na czujnik. Może niedługo kupię jakiś, ale na pewno nie w tym miesiącu.
Pożegnaliśmy się i wróciłem do domu, jednak w głowie cały czas miałem obraz Kaliny. Jej oczy i ten nieśmiały uśmiech… Wytrzymałem jeden dzień. Następnego zacząłem szukać pretekstu, żeby zobaczyć ją ponownie. Rozwiązanie samo przyszło mi do głowy. Kupiłem w sklepie za własne pieniądze czujnik czadu i pojechałem do jej mieszkania. Kiedy otworzyła, skłamałem, że przysłała mnie administracja.
Przedłużałem, jak tylko mogłem czas montażu. Ale nie znalazłem w sobie dość odwagi, by zaprosić ją na randkę. Przez trzy kolejne dni chodziłem jak struty, zły na siebie, że straciłem szansę na fajną znajomość. Jak to się na tym świecie czasem dziwnie plecie!
Tak zaczęła się nasza piękna znajomość…
Po tygodniu nieoczekiwanie dostałem wezwanie z administracji. „Czyżby któryś
z moich pracowników narobił jakichś kłopotów?” – pomyślałem. Tymczasem okazało się, że dwa dni po założeniu przeze mnie czujnika w mieszkaniu Kaliny odezwał się alarm. Gdyby nie to urządzenie, dziewczyna zginęłaby zaczadzona wraz z dzieckiem. Podziękowano mi, że w imieniu administracji wsparłem jednego z lokatorów.
– Uratował pan dwa ludzkie życia – pochwalił mnie zadowolony prezes.
I znowu przypomniała mi się wróżba Cyganki: „Uratujesz trzy życia i wtedy będziesz szczęśliwy”. I rzeczywiście, byłem szczęśliwy. Kiedy Kalina dowiedziała się, że ten czujnik był moim i tylko moim pomysłem sama zaproponowała mi spotkanie. Tak zaczęła się nasza piękna znajomość…
A praca? Cóż, moja ukochana jest weterynarzem i pracuje w schroniskach dla zwierząt. Na początku pomagałem tam dorywczo, przywoziłem karmę, wyprowadzałem psy, pomagałem Kalinie. Potem trzeba było coś załatwić w urzędach, znaleźć sponsorów…
Nie wiedzieć kiedy te zajęcia stały się dla mnie ważne, a sukcesy zaczęły mi dawać mi satysfakcję. Aż pewnego dnia nabrałem pewności, że w końcu znalazłem swoje miejsce na świecie. Chociaż nadal nie mam pojęcia, jak jednym słowem określić to, co w życiu robię. Więc kiedy ktoś mnie o to pyta, po prostu rozkładam ręce.
Czytaj także:
„Zakochałam się w facecie poznanym w sieci. A później on przysłał mi swoje zdjęcie i bajka prysła”
„Zgodziłam się na romans bez zobowiązań z żonatym szefem. Zakochałam się i teraz chcę go tylko dla siebie”
„Zakochałem się w niej bez pamięci. Wydałem na nią wszystko, co miałem, ale nie potrafię bez niej żyć”