„Córki wspierały mnie po śmierci żony - dopóki się nie zakochałem. Teraz małpy upokarzają moją ukochaną i biją się o spadek”

Moje córki nie chcą, żebym ponownie się żenił fot. Adobe Stock, Elnur
„– My się na to absolutnie nie zgadzamy. Żeby w naszym domu zamieszkała obca kobieta?! – Jak na razie to jest jeszcze mój dom – próbowałem zaoponować. – Jak ona tu zamieszka, to bardzo szybko wyjdzie za ojca. I co? No, jak myślisz? Gdyby ojcu się coś stało, to będziemy dzielić się z nią spadkiem? Albo może tak go nakręci, że jej wszystko zapisze!”.
/ 20.07.2022 08:30
Moje córki nie chcą, żebym ponownie się żenił fot. Adobe Stock, Elnur

Nigdy nie myślałem, że zostanę w tym wielkim domu sam. Kiedy zaczynaliśmy budowę, mieliśmy z żoną dwie córki, a trzecią „w drodze”. W nowym domu urodziła nam się jeszcze czwarta córka, a po kilku latach upragniony syn. Nie były to wpadki czy nierozwaga.

Nasze dzieci to świadome decyzje

Oboje z żoną zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Może wynika to z tego, że wychowywaliśmy się jako jedynacy. Nie wiem, w każdym razie mieliśmy pięcioro dzieci i byliśmy bardzo szczęśliwi. Nie zawsze oczywiście było łatwo. Wychowanie takiej gromadki wymaga sporo wysiłku, zarówno poświęconego czasu, cierpliwości, jak i po prostu pieniędzy. Jednak dawaliśmy sobie radę. Dzieci dorastały i pomału wyprowadzały się z domu. Najpierw do miasta na studia, wszystkie dobrze się uczyły, potem dziewczyny zaczęły wychodzić za mąż i zakładać własne rodziny. W końcu w domu został tylko najmłodszy Maciek. On jeden nie chciał iść na studia, „gnało go w świat” – jak mawiała moja żona – i zaraz po ukończeniu technikum informatycznego wyjechał do Francji. Tam z kolegą założył jakąś firmę komputerową i od tej pory rzadko bywał w rodzinnym domu. Kontaktował się z nami głównie przez internet.

Córki jednak często bywały u nas, podrzucały nam swoje dzieci, a to na ferie, a to na wakacje, więc dom nadal tętnił życiem. A te chwile, kiedy zostawaliśmy z żoną sami, też były nam potrzebne. Nie mieliśmy już tyle sił co dawniej, pragnęliśmy czasem chwili odpoczynku i spokoju.

Wszystko tak trwało do czasu, gdy Zosia zachorowała

Wtedy nie miała już sił opiekować się wnukami, sama coraz bardziej wymagała opieki. Ja, zajmując się żoną, nie mogłem zajmować się również małymi jeszcze dziećmi córek. Wnuki przestały przyjeżdżać, w domu robiło się coraz bardziej pusto i smutno. Córki, owszem, wpadały, czasem pomagały w czymś, ale prawda wyglądała tak, że każda z nich miała swoje życie, swoje obowiązki. Wszystkie cztery mieszkały w Warszawie, gdzie zostały po studiach. Tam miały pracę, tam miały przyjaciół, tam ich dzieci chodziły do szkoły czy przedszkola, i żadna nawet nie chciała słyszeć o powrocie do małego miasteczka, od którego już odwykły.

– Co będzie, jak ja umrę, Jaśku? – pytała czasem cicho Zosia. – Może sprzedaj ten dom i wyprowadź się do miasta, gdzieś bliżej dziewczyn.

Nie chciałem wtedy tego słuchać.

– Nawet tak nie myśl ani nie mów. Jeszcze nie umrzesz – powtarzałem, chociaż wiedziałem, że to już pewnie coraz bliżej; ona też o tym wiedziała.

Po śmierci Zosi nagle w domu zrobiło się zupełnie pusto. Mimo że od dawna nie wstawała z łóżka, jednak była, a teraz zostałem sam. Patrząc wstecz, dochodzę do wniosku, że miałem chyba jakąś lekką depresję. Przecież wszystko umiałem w domu zrobić, już od dawna sam wszystkim się zajmowałem, a teraz nagle przestałem sprzątać, nie miałem ochoty gotować, pranie czekało i czekało, aż w końcu wylewało się z kosza, a mnie brakowało czystej bielizny.

Na dbaniu o siebie też jakoś przestało mi zależeć

Po co? Dla kogo? Prawda wyglądała tak, że zaniedbałem strasznie i siebie samego, i dom, i ogród. Z tygodnia na tydzień wszystko wyglądało coraz gorzej.

Tak dalej być nie może, tatku – stwierdziła któregoś dnia moja najstarsza córka, Anka. – Musisz się jakoś ogarnąć, zobacz, jak to wszystko wokół ciebie wygląda, jak ty sam wyglądasz. Jeszcze trochę i upodobnisz się do tych panów, co od rana wystają pod sklepem z butelką piwa.

– Daj mi spokój – mruknąłem wtedy, ale czułem w głębi duszy, że ma rację.

Zosia też nie byłaby ze mnie zadowolona, jednak nie miałem sił, żeby zebrać się w sobie i coś zmienić. Moje córki zaczęły wpadać niespodziewanie, coraz częściej, raz jedna, raz druga. Najwyraźniej sprawdzały, co się u mnie dzieje. A u mnie nic się nie zmieniało, a może i zmieniało się, ale raczej na gorsze. Po kilku takich sprawdzających wizytach zjechały się wszystkie cztery i zrobiły nade mną „sabat czarownic”. Wysłuchałem wszystkich żalów i pretensji, jakie do mnie miały, i przyznałem im rację. Tylko że nic z tego nie wynikło, bo nadal wszystko wyglądało jak dotąd. Wtedy dziewczyny, nie pytając mnie o zdanie, wynajęły panią Basię. Miała doprowadzić do porządku dom, ogród, no i mnie, chociaż o tym się nie mówiło. Potem miała przychodzić trzy razy w tygodniu, sprzątać, prać, gotować mi obiady, w ogóle zajmować się domem.

Byłem wściekły!

– Nie życzę sobie, żebyście za mnie decydowały! – krzyczałem na Ankę przez telefon. – Sam potrafię sobie uprać i ugotować, słyszysz?

– Tak, tatku, widziałyśmy tego efekty – odpowiedziała spokojnie

– Anka, ja się nie zgadzam. Absolutnie nie zgadzam się, żeby obca osoba kręciła się po moim domu.

– Posłuchaj, tato – usłyszałem w odpowiedzi. – Musisz się zgodzić.

– Ale… – próbowałem jej przerwać, lecz mi nie pozwoliła. – Posłuchaj mnie przez chwilę. Wszystko jest już uzgodnione. Pani Basia potrzebuje pracy i pieniędzy, a ty potrzebujesz, żeby ktoś się zajął domem i tobą. Prawda?

– Wcale nie.

Potrzebujesz, czy się przyznajesz, czy nie. Zgódź się, proszę. Na dwa, trzy miesiące, potem zobaczymy.

Zgodziłem się. Chyba dlatego, że nie miałem już sił dłużej kłócić się z Anką. Po za tym bałem się, co te moje dziewczyny mogłyby wymyślić innego. Jeszcze by mnie gdzieś wywiozły. Pani Basia przychodziła początkowo codziennie, sprzątała zapuszczony przeze mnie dom, a ja starałem się schodzić jej z drogi. Mimo że próbowała do mnie zagadywać, odburkiwałem tylko pod nosem i odchodziłem. Dom jest duży, więc nie musieliśmy się oglądać.

Wiedziałem, że jestem niemiły, ale nie potrafiłem inaczej

Dopiero kiedy zabrała się za ogród, zrobiło mi się dziwnie przykro. Dotychczas zajmowaliśmy się z Zosią ogrodem wspólnie. Pomyślałem, że pomogę, bo wolałem zachować rabaty, na których Zosia sadziła swoje róże. Zaczęliśmy więc pracować razem, początkowo w milczeniu, potem od czasu do czasu zamienialiśmy jakieś słowo, aż w końcu sam nie wiem kiedy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Nagle poczułem, że przyjemniej jest mieć dom sprzątnięty, obiad ugotowany, i kiedy można z kimś porozmawiać przy szklance zwykłej herbaty. Jak dawniej?

Nie, nigdy już nie będzie jak dawniej, ale jak teraz, jak dzisiaj… Basia to sympatyczna kobieta, młodsza o dobrych kilka lat ode mnie, ale miała trudne życie. Sama wychowała dwoje dzieci. Dziś oboje są już dorośli, mają własne rodziny. Z mężem rozwiodła się dawno temu, był draniem, pił, bił ją i dzieciaki. Nie bardzo chciała o tym rozmawiać.

– Ja już o tym zapomniałam i nie chcę sobie przypominać – powtarzała.

Córki były zachwycone, widziałem to wyraźnie. Zresztą, czemu się dziwić? Podobało im się, że dom jest zadbany, a ojciec nie wygląda już jak menel spod budki z piwem.

– No i jak, tatuś? – po trzech miesiącach Anka zasiadła naprzeciw mnie za stołem, szykując się do poważnej rozmowy. – Zadowolony jesteś? Powiedz, dasz już sobie radę sam, czy pani Basia nadal ma przychodzić?

Nie spodziewałem się tego pytania

– Wiesz co, córcia – zacząłem powoli – ja już się pozbierałem, nie musicie się mną opiekować. Sam się umówię z Basią, kiedy ma przychodzić.

– Ale, tato…

– Daj spokój, córeczko. Bardzo wam dziękuję za pomoc, bo wtedy naprawdę jej potrzebowałem. To był świetny pomysł. Dziękuję, ale teraz już sam będę o sobie decydował.

Ania chyba nie była zadowolona, widziałem to po wyrazie jej twarzy, jednak nie mogłem pozwolić, aby córki mnie sobie podporządkowały, w końcu nie byłem jeszcze niedołężnym dziadkiem. Nie martw się, one nic nie powiedzą… Z czasem zbliżaliśmy się do siebie z Basią coraz bardziej. Dużo czasu spędzaliśmy na rozmowach, razem pracowaliśmy w ogrodzie, wspólnie przyrządzaliśmy posiłki. Powoli Basia zajmowała w moim życiu miejsce zmarłej żony. Nawet nie zauważyłem, jak szybko się to stawało. Chyba bardzo potrzebowałem kogoś bliskiego, a Basia była taka ciepła, dobra, troskliwa…

Sam nie wiem, kiedy zaczęła kiełkować w mojej głowie myśl, że moglibyśmy razem zamieszkać. Mój dom był przecież duży, wygodny, właściwie nawet dla nas dwojga za duży, a ona mieszkała w warunkach więcej niż skromnych – w drewnianym domku, który odziedziczyła po dziadkach, i do którego wprowadziła się po rozwodzie.

W końcu zaproponowałem, aby się do mnie wprowadziła

– Jesteś pewien ? – zapytała cicho.

– Wątpisz w to? – przytuliłem ją. – Nie jesteśmy już najmłodsi, na co mamy czekać? Jestem więcej niż pewien.

– A co na to powiedzą twoje córki?

– A co one mają do tego? Zresztą dlaczego miałyby być niezadowolone. Zobaczysz, ucieszą się, że ich stary ojciec znowu jest szczęśliwy i zaopiekowany.

– No, nie wiem – pokręciła głową z dezaprobatą. – Nie jestem pewna.

– Najlepiej zróbmy tak: wprowadź się do mnie jak najszybciej, a potem zaprosimy wszystkie nasze dzieci, to znaczy twoje dzieci i moje dziewczyny, bo Maciek to pewnie już zapomniał, że ma ojca. No więc zaprosimy ich i powiemy, że zdecydowaliśmy się razem zamieszkać – zaproponowałem.

– Nie wiem – Basia nadal kręciła głową z powątpiewaniem.

Dała się jednak przekonać i wprowadziła do mnie. Przygotowaliśmy uroczysty obiad i zaprosiliśmy nasze dzieci. Baśka jednak swoim powiedziała wcześniej. Mnie też usiłowała do tego namówić, ale nie chciałem.

– Zobaczysz, Jaśku, będzie z tego afera – powtarzała.

– Jaka afera, o czym ty mówisz?

– Czuję przez skórę, że twoje dziewczyny wcale nie będą zachwycone.

Szybko się okazało, że miała rację

Anka i Gośka już od progu wyglądały, jakbym je octem poczęstował, a Agata, zobaczywszy w kuchni Jagodę, córkę Basi, zwróciła się do mnie z bezpośrednim pytaniem:

Co to wszystko ma znaczyć, tato?

– Siadajcie, zaraz wam wszystko wyjaśnię – poprosiłem.

Spodziewałem się, że nawet jeśli nie będą zachwycone, to jednak potrafią się zachować. Niestety, okazało się, że bardzo się myliłem. Moje córki były wściekłe i nie kryły tego.

Czy ty zupełnie oszalałeś, tato? – pierwsza głos zabrała Anka.

Nie zdążyłem się odezwać, kiedy do siostry przyłączyła się Agata:

My się na to absolutnie nie zgadzamy. Nie zgadzamy się, żeby w naszym domu zamieszkała obca kobieta.

– Jak na razie to jest jeszcze mój dom – próbowałem zaoponować.

Wtedy zaczęły jedna przez drugą wrzeszczeć, normalnie jak przekupki na bazarze. Tylko najmłodsza Karolina siedziała w milczeniu. Widziałem, że Basia ma już łzy w oczach.

– Hej, dosyć tego! – odezwał się nagle Andrzej, mąż Agaty. – Zachowujecie się jak małe, głupie dziewczynki zazdrosne o tatusia.

– A ty się lepiej nie wtrącaj – zareagowała natychmiast Anka. – To nie twoja sprawa. Wiesz, jak to będzie wyglądało. Jak ona tu zamieszka, to bardzo szybko wyjdzie za ojca. I co? No, jak myślisz? Gdyby ojcu się coś stało, to będziemy dzielić się z nią spadkiem? Albo może tak go nakręci, że jej wszystko zapisze!

Po tych słowach nagle zapadła cisza

Potem Basia wstała zdecydowanie.

– Kocham waszego ojca, a wasz spadek nie jest mi do niczego potrzebny – wyszła do kuchni, nie hamując już łez, a Jagoda wybiegła za matką.

– Przesadziłaś, córka – odezwałem się tylko cicho.

– I to nawet mocno przesadziłaś, wiesz? – dodała Karolina.

A ja uważam, że Anka ma rację – to oczywiście Małgorzata; ona zawsze trzymała stronę najstarszej.

– Dość! – walnąłem pięścią w stół, aż talerze podskoczyły. – Pozwólcie, że sam będę decydował o swoim życiu. I o tym, komu należy się spadek po mnie też, tym bardziej że nie zamierzam w najbliższym czasie umierać.

– Andrzej, jedziemy! – zerwała się Agata, a zaraz po niej Anka.

I na tym wizyta się skończyła. Ja wyszedłem do Basi, która cicho płakała w kuchni.

Dziewczyny wyjechały pogniewane, bez pożegnania

Tylko Karolina cmoknęła mnie w policzek i szepnęła:

– Nie martw się, tatku, przejdzie im.

Może im i przejdzie, ale mnie tak szybko chyba nie. Czułem się ogromnie dotknięty, urażony i zły. Czy im się wydaje, że mogą za mnie decydować? I to jeszcze w taki sposób? Chyba źle wychowałem córki! Basia przepłakała cały wieczór. Było jej przykro, że została tak potraktowana. Bałem się, że będzie się chciała wyprowadzić po tym wszystkim, ale nie. Jednak została ze mną. Mieszkamy razem już rok, a moje córki dzwonią tylko od czasu do czasu i zdawkowo pytają, czy jestem zdrowy. Maćkowi powiedziałem o wszystkim przez telefon.

– No to wszystkiego najlepszego, ojciec… Na nowej drodze życia – dodał po chwili. – A dziewczynami się nie przejmuj. To Anka zawsze nimi dyrygowała, a one słuchały.

Jedna Karolina przyjechała, raz sama, raz z całą rodziną.

– Macie do mnie żal? – zapytałem.

Wzruszyła tylko ramionami.

– Daj spokój, tato. Rozmawiałam z dziewczynami, ale się zawzięły. Musisz im dać czas…

Na co właściwie miałem im dawać czas? Co one sobie myślą, że zrezygnuję z Basi dlatego, że one tak chcą? Nie zrezygnuję. Jest nam bardzo dobrze razem. Zamierzam się jej nawet oświadczyć. Kupiłem już pierścionek. Mam nadzieję, że Basia mnie przyjmie i niedługo weźmiemy ślub. Nie jesteśmy już najmłodsi i nie mamy na co czekać. A moje kochane córeczki? No cóż, muszą się z tym pogodzić.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA