– Marek, czy ty sobie wyobrażasz, ile jedzenia zużywamy przez Zosię? – rzuciłam do męża, nieco zbyt dramatycznie, bo przecież to nie była pierwsza taka rozmowa.
– Agata, przecież Zosia jest tylko dzieckiem. Co to zmienia, czy zje u nas, czy u siebie?
Męczyła mnie ta sytuacja
Zamknęłam lodówkę z nieco większym impetem, niż zamierzałam, i starałam się złapać oddech. Marek mógł nie widzieć problemu, ale ja codziennie robiłam zakupy, gotowałam, a potem patrzyłam, jak wszystkie zapasy w ekspresowym tempie znikają. Zosia – nasza mała sąsiadka – od kilku miesięcy przychodziła z Olą po szkole na obiad. Początkowo nawet mnie to cieszyło, bo dziewczyny spędzały czas razem, ale z czasem zaczęłam dostrzegać, jak ten nawyk wpływa na nasz budżet.
– Wiesz co, nie chodzi nawet o to, że to tylko jedna porcja więcej. Ale... codziennie, Marek. Co. Dzień. To są koszty, których nie zaplanowałam. Nie możemy sobie pozwolić na dokładanie z naszej kieszeni, kiedy mamy ledwo dopięty budżet na cały miesiąc – wyliczyłam, starając się, żeby mój głos nie brzmiał zbyt oskarżycielsko.
Wiedziałam, że problem nie jest aż tak dramatyczny, ale byłam już zmęczona tą sytuacją. Marek wzruszył ramionami, jakby to wszystko nie miało większego znaczenia, a ja znowu zostałam sama z myślami i pytaniem, jak to rozwiązać. Przecież Zosia to tylko dziecko, nie mogę jej wyrzucić za drzwi. Problem jednak był, i to coraz większy.
Zosia była u nas codziennie
– Marek, nie wytrzymam już! – rzuciłam wieczorem, kiedy Marek usiadł na kanapie z gazetą. Zostawiłam zmywanie, bo znowu poczułam, jak frustracja we mnie narasta. – Zosia codziennie u nas je, a Kasia nawet się nie odezwała, żeby zaproponować jakąkolwiek pomoc.
– Agata, nie przesadzaj... – Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – To tylko dziecko. A Ola czasami jada u nich, prawda?
– Czasami, Marek. A Zosia to już stały gość! Codziennie obiad, przekąski, nawet herbatę robię więcej niż zwykle. Robię zakupy, gotuję, a na koniec tygodnia budżet się nie spina!
Marek przewrócił oczami, co doprowadziło mnie do szału. Wzięłam głęboki oddech, ale tym razem nie mogłam odpuścić.
– Ty tylko siedzisz i patrzysz, jak pieniądze znikają, ale to ja latam po sklepach! Nie widzisz, że coraz trudniej jest to wszystko zorganizować?
– Agata... To naprawdę tak dużo? – westchnął, odstawiając gazetę na bok.
– Tak, Marek, dużo! Zosia ma w domu mamę, która mogłaby ją karmić, a nie czekać, aż ja wszystko załatwię. Wiesz, ile to kosztuje? Ty tego nie widzisz, bo nie stoisz w kolejkach ani nie liczysz każdego grosza.
Marek wstał i podszedł do mnie, próbując mnie objąć.
– Może po prostu porozmawiaj z Kasią. To pewnie jakieś nieporozumienie.
– Nieporozumienie? Już próbowałam, ale ona zawsze zmienia temat!
Sąsiadka nie widziała problemu
Następnego dnia postanowiłam raz jeszcze porozmawiać z Kasią. Spotkałam ją na klatce, gdy wracała z pracy. Złapałam oddech, żeby się uspokoić, i ruszyłam w jej stronę.
– Kasiu, mogę z tobą chwilę porozmawiać?
– O, cześć Agatko! Co tam? – Uśmiechnęła się szeroko, jakby w ogóle nie przeczuwała, o co mi chodzi.
– Chodzi o Zosię – zaczęłam ostrożnie. – Ona prawie codziennie jada u nas obiady. Z jednej strony to fajnie, że dziewczynki spędzają razem czas, ale z drugiej... No, wiesz, zaczyna to wpływać na nasze wydatki. Może mogłybyśmy się jakoś dogadać?
Kasia uniosła brwi, jakby zupełnie nie rozumiała, o czym mówię.
– Ale przecież to tylko jedzenie, Agatko. Dzieci muszą coś jeść, a Zosia tak lubi obiady u was. Gotujesz lepiej niż ja! – Roześmiała się, jakby cała sprawa była jednym wielkim żartem.
– Tylko, że to codziennie... – próbowałam jej przerwać, ale Kasia nie dała mi dojść do słowa.
– Oj, nie bądź taka sztywna! Zosia to przecież nie problem, co to za różnica, gdzie zje? U mnie też Ola zawsze mile widziana.
Zakręciło mi się w głowie z irytacji. Próbowałam być miła, ale to, co słyszałam, tylko bardziej mnie rozjuszało.
– Kasiu, naprawdę nie chodzi o to, gdzie jedzą, tylko o koszty. To zaczyna być dla nas trudne, zwłaszcza że Zosia u nas jada regularnie – powiedziałam, starając się utrzymać spokój.
– Nie przesadzaj, Agata – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Daj spokój, co to za problem?
Czułam, że nic nie zdziałam. Kasia uśmiechnęła się, pomachała mi i ruszyła w stronę swojego mieszkania, jakby temat był zamknięty. Stałam na korytarzu, próbując zapanować nad złością.
Byłam coraz bardziej zła
Po tej rozmowie byłam wściekła. Kasia nie tylko nie zrozumiała problemu, ale wręcz go zbagatelizowała. Wiedziałam, że nie mogę tak tego zostawić, ale jak miałam postawić granice, skoro nawet zwykła rozmowa nic nie dała?
Wieczorem, kiedy dziewczynki wróciły ze szkoły, usłyszałam, jak Ola mówi do Zosi:
– Czemu zawsze idziemy na obiad do mnie? Może raz zjemy u ciebie?
Zosia wzruszyła ramionami.
– Mama mówi, że nie ma sensu gotować – odpowiedziała beztrosko.
Poczułam, jak złość ściska mi gardło. Więc Kasia wykorzystuje mnie, wiedząc, że jej córka codziennie dostaje u mnie pełen obiad, a sama nie robi nic, żeby się tym zająć?
Nie wytrzymałam i weszłam do kuchni. Dziewczynki siedziały przy stole, rozpakowując plecaki. Zosia, niewinna, uśmiechnięta, patrzyła na mnie z oczekiwaniem, jakby obiad był już oczywistością.
– Zosiu, a u was nigdy nie ma obiadu? – zapytałam, starając się, żeby mój głos nie brzmiał oskarżycielsko.
– No... mama mówi, że zawsze jem u was, to po co gotować? – odpowiedziała Zosia, kompletnie nieświadoma, co to dla mnie znaczyło.
Zacisnęłam dłonie na blacie. Czułam się wykorzystana i coraz bardziej bezsilna. Kasia chyba naprawdę uważała, że to wszystko "nie problem".
Chciałam podzielić koszty
Kilka dni później, kiedy po raz kolejny przygotowywałam obiad dla obu dziewczynek, zdecydowałam, że to już czas – muszę być stanowcza. Spotkałam Kasię na podwórku i od razu ruszyłam w jej stronę. Tym razem nie zamierzałam owijać w bawełnę.
– Kasiu, musimy poważnie porozmawiać – zaczęłam zdecydowanym tonem, choć serce waliło mi jak młot.
– O co chodzi? – zapytała z uśmiechem, jakby kompletnie zapomniała o naszej ostatniej rozmowie.
– Chodzi o to, że Zosia codziennie jada u nas obiady, a ja po prostu nie mogę tego dłużej finansować sama. Musimy się jakoś dogadać. Albo Zosia będzie jadać u was częściej, albo musicie jakoś pomóc w kosztach.
Kasia patrzyła na mnie zszokowana, jakby to, co mówiłam, było dla niej jakimś absurdem.
– Płacić za obiady? Agata, to chyba żart! Przecież to tylko dzieci, o co ty robisz taki problem? – W jej głosie zaczynało się pojawiać oburzenie.
– To nie jest żart. Ja po prostu nie mogę sobie pozwolić na dodatkowe koszty każdego dnia. Jeśli Zosia ma dalej jadać u nas, to musisz się do tego dołożyć – powiedziałam, starając się mówić spokojnie, choć w środku kipiałam.
Kasia wzięła głęboki oddech, a potem uśmiechnęła się z przymusem.
– To chyba jakaś pomyłka. Chyba nie sądzisz, że będę płacić za to, że Zosia zje u was z Olą obiad. Przesadzasz, Agata.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając mnie na podwórku, jeszcze bardziej sfrustrowaną.
Córka straciła koleżankę
Od tamtej rozmowy Zosia przestała przychodzić na obiady. Atmosfera między mną a Kasią zrobiła się lodowata. Mijałyśmy się na klatce schodowej bez słowa, a Ola, choć nie mówiła tego głośno, wydawała się smutna, że Zosia już nie wraca z nią po szkole.
Pewnego popołudnia usłyszałam, jak Ola z ciężkim westchnieniem rzuca torbę w kąt.
– Co się stało? – zapytałam, choć już przeczuwałam, o co chodzi.
– Zosia prawie się do mnie nie odzywa... W szkole trzyma się z innymi dziewczynami. Nie wiem, co się zmieniło – powiedziała, smutno wpatrując się w podłogę.
Zabolało mnie to. Wiedziałam, że to moja wina, że konflikt z Kasią odbił się na przyjaźni dziewczynek. Próbowałam się usprawiedliwiać w myślach – przecież to Kasia była odpowiedzialna za tę sytuację, prawda? Ale w głębi duszy czułam, że może posunęłam się za daleko.
– Ola, może Zosia potrzebuje trochę czasu – powiedziałam cicho, próbując ją pocieszyć. Ale widziałam, że to tylko słowa, które nie mogły naprawić tego, co się stało.
Wieczorem, kiedy Marek wrócił z pracy, usiedliśmy razem w kuchni.
– Może powinnaś porozmawiać z Kasią jeszcze raz? – zaproponował, widząc, że nie mogę znaleźć sobie miejsca. – Może jest jakiś sposób, żeby to naprawić.
– Nie wiem... – westchnęłam. – Czuję, że to już za bardzo się skomplikowało. Zosia pewnie nie będzie chciała tu wracać, a Kasia jasno dała mi do zrozumienia, co myśli.
Marek przytulił mnie mocno, a ja zastanawiałam się, czy cena, którą zapłaciłam za tę walkę o pieniądze, nie była przypadkiem zbyt wysoka.
Agata, 40 lat
Czytaj także: „Moja dziewczyna nie chciała gotować obiadów. Liczyłem, że jak się jej oświadczę, obudzę w niej prawdziwą kobietę”
„Córka rzuciła studia, by pracować jako sprzątaczka. Marnuje swoje życie i naszą kasę na czyszczenie cudzych toalet”
„Sądziłam, że żona mojego kochanka to hydra plująca jadem. Wszystko się zmieniło gdy zobaczyłam, z kim naprawdę mieszka”