„Trudno powiedzieć dlaczego, jednak czułam, że to bardzo ważne, aby Klara poszła do ołtarza w mojej sukni ślubnej. Ale ona tego nie chciała”. Historia z życia wzięta nadesłana przez Krystynę.
Ślub córki to zawsze wielkie wydarzenie dla matki
Choć nie jestem osobą specjalnie przesądną, parę razy odniosłam wrażenie, że coś było mi „przeznaczone”. Nie chodziło o jakieś kluczowe sprawy, dlatego nigdy bym się spodziewała, że los da o sobie znać w jednym z najważniejszych dni w życiu mojej córki.
Klara to moje młodsze dziecko, oprócz niej mam jeszcze syna Marcina… Każda matka, która wydaje za mąż swoją jedyną córkę, na pewno potwierdzi, że to ogromne przeżycie. Na szczęście Klara trafiła na świetnego chłopaka – Tymon jest rozsądny, sympatyczny i zaradny, i wiem, że należycie zadba o rodzinę. Ma bardzo dobrą pracę i nawet kupił już działkę pod ich przyszły dom.
Nie jestem typem toksycznej matki, a w każdym razie lubię tak o sobie myśleć. Nie wtrącałam się w życiowe decyzje moich dzieci, takie jak wybór szkoły, studiów czy zawodu. W sprawach sercowych też tylko radziłam, ale nigdy niczego im nie narzucałam. Chciałam, żeby tak samo było ze ślubem Klary – jeśli poprosi mnie o radę, chętnie pomogę, ale bez żadnej presji.
Miałam tylko jedno duże marzenie. Zrodziło się prawie trzydzieści lat temu, kiedy wychodziłam za mąż za Zygmunta. Pragnęłam, żeby moja córka – jeśli będę mieć córkę – włożyła na swój ślub moją sukienkę. Specjalnie wybrałam krój klasyczny i ponadczasowy – prosta, elegancka, satynowa suknia w stylu „rybki”. Prezentowała się doskonale, a ja od początku czułam, że kolejnej pannie młodej przyniesie szczęście.
Brałam również pod uwagę, że tę suknię włoży moja przyszła synowa, acz znając dzisiejsze przewrażliwienie dziewcząt na tym punkcie, nie miałam wielkich nadziei na taki scenariusz. Życie napisało zresztą jeszcze inny.
Syn ożenił się w tajemnicy
Latem Marcin pojechał do Włoch do swojej dziewczyny, która tam studiowała. Wrócili już razem i wtedy Marcin stanął pośrodku salonu i jak gdyby nigdy nic, oświadczył:
– Mamo, tato, ożeniłem się.
Zamurowało nas na kilka sekund.
– Co… coś ty powiedział? – wyjąkałam wreszcie z niedowierzaniem.
– No, przecież mówię – ożeniłem się. Z Weroniką. W Rzymie.
Popatrzyliśmy z mężem po sobie.
– Krystyna, powiedz, że on żartuje, że to jakiś durny dowcip.
Ale nasz syn nie żartował. Chwilę później do salonu weszła Weronika. Patrzyła na Marcina zakochanym wzrokiem i chwaliła jego pomysł cichego ślubu za granicą. Na dowód pokazali nam zdjęcia.
Rzeczywiście zobaczyliśmy naszego syna i Weronikę w jakimś urzędzie, ubranych zwyczajnie, ona była w letniej sukience, on w dżinsach i białym tiszercie… Obok nich stali zupełnie obcy ludzie, jak się później okazało, znajomi Wery ze studiów.
Zygmunt pobladł i ciężko opadł na fotel, ja patrzyłam na młodych z niedowierzaniem.
– Ale jak to… Bez księdza tak? Bez rodziny, bez nas…?
Od słowa, do słowa, poznaliśmy całą historię i zrobiło nam się jeszcze bardziej przykro. Okazało się, że Marcin od dawna wszystko planował. Nie chciał, jak to określił, „całego tego cyrku”, więc wymyślił ślub w Rzymie, w konsulacie. Formalności załatwiali z Weroniką przez kilka miesięcy w tajemnicy przed wszystkimi.
– Synku, nie wiem, co powiedzieć…
Popatrzyłam na Marcina i Weronikę zmieszana, rozczarowana. Co innego niemieszanie się w życiowe decyzje dzieci, co innego ślub bez rodziny.
– A ja wiem! – wykrzyknął mój mąż. – Dla mnie żadnego ślubu nie było. Na żadne wesele mnie nie zaproszono, wódki tam nie piłem.
I wymaszerował obrażony.
Weronika wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Ja schowałam twarz w dłoniach, zażenowana całą sytuacją. Rozgniewany Marcin rzucił z przekąsem:
– Dzięki za zrozumienie. Zawsze mogłem na nie u was liczyć.
Potem wziął żonę za rękę i wyszli.
Od tego czasu widywaliśmy się rzadko, wzajemna uraza popsuła nasze relacje. Marcin niebawem wyprowadził się do sąsiedniego miasta, gdzie dostał pracę, a do tematu ślubu wróciliśmy tylko raz, podczas rozmowy telefonicznej.
– Synku, wiem, że nie lubisz rozmawiać o tym, co wydarzyło się w Rzymie… – zaczęłam.
– Mamo, o tym „co się wydarzyło”? Nazywaj rzeczy po imieniu. O ślubie!
– Tak, o ślubie. Ale powiedz mi tylko jedno: kto był twoim świadkiem?
– Kolega Weroniki ze studiów.
– Kto?
– O rany, normalny facet, Włoch, nazywa się Nicola Pianto. A świadkową Wery była jej przyjaciółka, Polka, która mieszka w Rzymie od lat, poznały się w jakiejś knajpie czy coś.
Synku, nie obwiniaj się o śmierć ojca...
Pół roku później Zygmunt zmarł na zawał. Marcin wyznał mi po pogrzebie, że ma wyrzuty sumienia z powodu śmierci ojca, do której mógł się przyczynić stres spowodowany jego nietypowym ślubem. Nie chciałam, by się tym dręczył, więc go przytuliłam i zapewniłam, że to nie jego wina. Nasze stosunki znów się ociepliły i do wesela Klary przystępowaliśmy jako zgodna rodzina.
Bałam się, jaką kreację wybierze córka
Oczywiście – jak to bywa w życiu – kiedy rozwiąże się jeden problem, zawsze pojawiają się kolejne. W tym wypadku chodziło o, hm, styl Klary. Długo była typem chłopczycy. Od liceum włosy ścinała na krótko, chodziła w spodniach i za luźnych bluzach, lubiła czapki z daszkiem, stroniła od biżuterii i makijażu. Z czasem zapuściła włosy, ale nadal preferowała styl sportowy. Bałam się, że zechce iść do ślubu w garniturze…
– Mamo, powiem wprost – zaczęła, kiedy wyraziłam nieśmiało swoje życzenie. – Widziałam twoją sukienkę na zdjęciach i, nie obraź się, ale jest przedpotopowa.
Zrobiło mi się przykro.
– Wiesz, córuś… myślałam, że wybieram dość uniwersalny model.
– To w tamtych czasach był w ogóle jakiś wybór? – zakpiła.
– W sklepach za wiele nie było, fakt, ale sukienki ślubne zwykle się szyło – odparłam. – Co więcej, to nie jest byle jaki ciuch. Oszczędzałam na niego wiele miesięcy! Sama zobacz, jaka piękna. Tak będzie najlepiej. Chodź!
Klara protestowała, ale się uparłam. Chwilę później byłyśmy już w mojej sypialni, gdzie czekała suknia.
– No, zobacz sama, idealna na twoją figurę – zachwalałam. – W pasie powinna być w porządku… Przymierz!
– Mamo, daj spokój. Przyszłam tu tylko dlatego, że mnie prosiłaś. Zobaczyłam i podtrzymuję to, co powiedziałam. Nie włożę jej do ślubu.
– Cóż… twój wybór. Przecież cię nie zmuszę – uśmiechnęłam się kwaśno. – A jakie sukienki ci się podobają?
– Zobaczysz pojutrze. Jestem umówiona na przymiarki!
Dwa dni minęły bardzo szybko. Nie poruszałyśmy w tym czasie tematu sukienki, choć im bliżej było przymiarki, tym bardziej się denerwowałam. I słusznie…
Klara wybrała jeden z najlepszych salonów w mieście. Skrzyknęła teściową, szwagierkę, świadkową, no i mnie. Pełne auto podjechało pod salon „La Donna” równo w południe. Klara dziarskim krokiem poprowadziła nas do środka.
Wiedziałam, że moja córka ma specyficzny gust, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Przymierzyła tego popołudnia tylko jedną, upatrzoną wcześniej sukienkę. Kiedy ją zobaczyłam, od razu zrozumiałam, dlaczego z taką dezaprobatą odniosła się do mojej propozycji. Stanęła przede mną w czymś, co nadawało się najwyżej na imprezę w nocnym klubie. Mocno wyzywająca kreacja odsłaniała sporą część nóg i pleców, miała spory dekolt, do tego mnóstwo świecących ozdób i wstawki z koronki.
– Córciu, a możesz przymierzyć jeszcze tę? – wskazałam na jeden z modeli znajdujących się na wystawie. – Jest bardzo ładna…
– Daj spokój, Krysia! – odezwała się matka Tymona. – Dziewczyna wymarzyła sobie właśnie taką kieckę, to niech ma. Owszem, jest… jakby to powiedzieć, niestandardowa, ale przecież o to chodzi, żeby na własnym ślubie się wyróżniać, prawda?
– Niby tak, ale pomyślałam, że skoro już tu jesteśmy, to może warto przymierzyć też inne sukienki.
– Nie, mamo, nie trzeba – odparła rozpromieniona Klara, przeglądając się w lustrze. – Ta jest cudowna, idealna. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia.
Nic już więcej nie powiedziałam. Choć na samą myśl, że moje dziecko pójdzie w czymś takim do ślubu, robiło mi się smutno i słabo. No ale to w końcu dzień Klary, spełnienie jej marzeń, nie moich. Obiecałam sobie, że nie będę się wtrącać, więc się nie wtrącałam. Tym bardziej że wszystkie dziewczyny były zachwycone wyborem Klary. Przynajmniej tak mówiły.
Piesku, coś ty narobił!
W noc przed ślubem niemal nie zmrużyłam oka – gdyby nie tabletki nasenne, na weselu własnej córki wyglądałabym jak zombie. Wciąż odtwarzałam w głowie scenariusz uroczystości. Czy zamówione na „wiejski stół” wędliny dotrą na czas? Czy autokar dla gości podjedzie pod dom o odpowiedniej godzinie? Czy Marcin znajdzie chwilę, by podskoczyć po bukiet dla panny młodej? I najważniejsze – czy krawcowa poradzi sobie z poprawkami sukienki?
Kilka dni przed weselem Klara wymyśliła jeszcze parę istotnych poprawek. Chciała doszyć koronki, zmienić układ materiału na plecach i jeszcze coś tam. Ja przy okazji wywalczyłam delikatne zmniejszenie dekoltu, choć długo trwało, nim przekonałam Klarę do tego pomysłu.
– Zobaczysz, Tymek będzie piał z zachwytu nad tą sukienką! – mówiła.
Oby, myślałam. Bo ksiądz proboszcz raczej nie podzieli tego entuzjazmu. Marcin miał przywieźć sukienkę siostry z samego rana, po drodze zahaczając o kwiaciarnię. Trochę się tym denerwowałam, bo zmiany na ostatnią chwilę zawsze są ryzykowne. A jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli krawcowa pokpi sprawę? Albo jeśli nie wyrobi się na czas? Całe szczęście do południa wszystko szło zgodnie z planem.
Marcin przyjechał z bukietem i z gotową sukienką.
– O Boże, jest cudna! Dokładnie taka, jaką chciałam mieć! – cieszyła się Klara. – Tylko ten dekolt niepotrzebnie zmniejszałam…
Fryzjera załatwiliśmy z samego rana – potem przyszła pora na makijaż. Minęło południe, msza zaczynała się o szesnastej, więc czasu na nieprzewidziane wypadki nie było zbyt wiele. Sukienka spokojnie leżała na łóżku w pokoju Klary…
– Marcin, a dałeś jedzenie Brutusowi? – zapytałam jeszcze.
– Zapomniałem… Gdzie on jest?
– A gdzie ma być? W swojej budzie. Tylko się pośpiesz.
Im bliżej ślubu, tym więcej nerwów. U makijażystki zeszło nam nieco dłużej, niż się spodziewaliśmy, i z powrotem gnaliśmy na łeb na szyję. Wparowaliśmy do domu jak strzały, nie domykając nawet drzwi wejściowych. I to był nasz błąd…
Godzina 14. Wszystko gotowe. Pan młody z orkiestrą przybędzie za jakieś pół godziny. Czas się ubierać.
Wysłałam Klarę po sukienkę do sypialni, a sama próbowałam doprasować niesforną fałdkę na spodniach Marcina. I nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk, po którym popłynął stek niewybrednych przekleństw. Jak na komendę rzuciliśmy się z Marcinem w kierunku pokoju Klary.
Widok, jaki zastaliśmy, zmroził nam krew w żyłach. Klara klęczała zapłakana na dywanie, a na łóżku, na sukience, która jeszcze przed paroma godzinami była śnieżnobiała, leżał Brutus, nasz kochany wilczur. Ubłocony jak nigdy. Wymościł sobie posłanie i nie bardzo rozumiał, co się stało, co takiego złego zrobił.
– Zamknąłeś kojec po tym, jak dałeś mu jeść? – starając się zachować spokój, zapytałam Marcina.
– A ty drzwi, jak wróciliśmy? Wchodziłaś ostatnia – odparował oskarżenie.
To było przeznaczone...
Marcin przegonił psa, zanim Klara ochłonęła i przerobiła go na pasztet, a ja zaczęłam oceniać straty. Sukienka była cała ubłocona, na dodatek pies wtarł w nią trochę trawy i zrobił pazurami kilka dziur. Nie było szans, by w krótkim czasie doprowadzić ją do stanu używalności.
– To koniec! Odwołujemy wesele! – rozpaczała Klara. – Przecież nie zdążymy ani wyprać tej, ani kupić nowej. Dzwonię do Tymka.
– Poczekaj! – powstrzymałam ją. – Chodź ze mną.
– Mamo, nie ma czasu, on już pewnie jest w drodze!
– Posłuchaj matki chociaż raz! Za mną marsz.
Zaprowadziłam ją do mojej sypialni.
– Usiądź – wskazałam na łóżko i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam moją sukienkę ślubną.
– Mamo, ale…
– Żadne ale. Jest dopasowana do twoich wymiarów i odświeżona. Gotowa do noszenia. Wstawaj, musimy jeszcze sprawdzić długość, bo wybrałaś bardzo wysokie szpilki.
– Ale ja nie wiem…
– Masz inne wyjście?
Zamilkła.
Sukienka leżała jak ulał, choć ledwie zdążyliśmy ze wszystkim. Buty Klara wkładała w biegu, kiedy już orkiestra grała pod drzwiami.
Serce mi rosło, kiedy patrzyłam na nią w tej sukni – wyglądała przepięknie, zjawiskowo. Dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Moja córka nie była jednak przekonana.
– Ciekawe, co Tymek na to…
W tym momencie drzwi się otworzyły i w progu stanął Tymon w świetnie skrojonym, ciemnogranatowym garniturze. Jak tylko zobaczył Klarę, uśmiech rozjaśnił jego twarz. Ucałował ją, a potem powiedział z wyraźną ulgą:
– Piękna sukienka, kochanie, wyglądasz jak anioł… Strasznie się bałem, że wymyślisz coś bardzo ekstrawaganckiego. Miałaś kiedyś takie pomysły.
Wziął przyszłą żonę za rękę i skierowali się do salonu, gdzie miało się odbyć błogosławieństwo. Klara odwróciła się jeszcze i bezgłośnie powiedziała do mnie „dziękuję”.
Nie ma za co, córciu. Ta sukienka była ci przeznaczona.
Więcej historii z życia wziętych:Z okazji 42 urodzin miała przebiec maraton, a trafiła do szpitala z podejrzeniem ciężkiej choroby„Byłam pogodzona z losem, a właściwie z tym, że już nic mnie nie czeka”. O samotności i depresji - niezwykła historia Krystyny„Zwolniłam ją za podrywanie mężów pacjentek i flirtowanie z lekarzami. Niestety za późno”