Moja córka, Marlena, skończyła trzy lata temu szkołę kosmetyczną. Podkreślam – szkołę, i to bardzo dobrą – a nie jakiś tam kurs dla bezrobotnych. Jest więc profesjonalistką w każdym calu. Miała świetne wyniki z przedmiotów zawodowych, jeszcze w trakcie nauki zapisywała się na wszelkie możliwe szkolenia, więc szybko znalazła sobie pracę w znanym warszawskim salonie SPA. Przez te trzy lata zdobyła doświadczenie i grono wiernych klientek. Panie doceniały jej umiejętności, pasję i zapisywały się na zabiegi właśnie do niej.
I pewnie dalej pracowała by sobie spokojnie, gdyby nie chciwość szefowej. Od kilku miesięcy zamiast chwalić córkę, non stop się jej czepiała. A to za dużo kosmetyków zużywa, a to za dokładnie pracuje i gdyby bardziej się spieszyła, to w ciągu dnia mogłaby przyjąć więcej klientek. I do kasy wpłynęłoby więcej pieniędzy…
Dopóki szefowa tak tylko sobie gadała, Marlenka spokojnie to znosiła. Ale ostatnio nie wytrzymała. Poszło o jednorazowe pokrowce na łóżko do zabiegów. Córka zmienia je po każdej klientce. Gdy jakaś pani przychodzi tylko na masaż czy czyszczenie twarzy, to butów raczej nie zdejmuje. I od razu na łóżku zostaje ślad po podeszwach. Poza tym uznała, że w tak znanym i, co tu ukrywać, drogim salonie, na takich rzeczach oszczędzać nie wolno. Bo przecież liczy się pierwsze wrażenie. No i higiena. Nie każdy chce leżeć, nawet w ubraniu, na używanym pokrowcu.
W każdym razie Marlenka zrobiła klientce hennę i poszła do magazynku po nowy pokrowiec. No i się zaczęło. Szefowa prawie wyrwała jej paczkę z ręki, a potem napadła na nią, że nie potrafi oszczędzać i przez jej fanaberie ona pójdzie z torbami. Zapowiedziała też, że od tej pory wszystko będzie mojej córce wydzielać. Od kosmetyków począwszy, przez waciki, ręczniki jednorazowe, gaziki, na tych nieszczęsnych pokrowcach kończąc.
Córka nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać
Córka oczywiście potwornie się zdenerwowała. Bardzo lubiła swoją pracę, i starała się ją jak najlepiej wykonywać. Tymczasem nowe porządki szefowej praktycznie to uniemożliwiały. No i wykrzyczała jej prosto w twarz, co o niej myśli. Że przez takie pseudooszczędności tylko straci klientki, i że nie zamierza pracować szybciej czyli byle jak, bo to wbrew jej zasadom. Więc jak maseczka ma leżeć na twarzy przez pół godziny, to ona nie będzie jej zmywać po kwadransie. A na dodatek nałoży jej tyle, ile się należy, czyli przynajmniej półcentymetrową warstwę, a nie milimetrową. I tak dalej, i tak dalej…
W każdym razie strasznie się wtedy ścięły. Przez pół rozmowy z córką byłam pewna, że ją babsko zwolniło. Ale nie… Fakt faktem – z całego zespołu Marlenka zarabiała dla niej najwięcej, i gdyby baba ją pogoniła, wiele by straciła… Ale argumentów córki nie przyjęła do wiadomości. Nakazała jej się stosować do zaleceń, i już! A rządzić to sobie będzie wtedy, gdy otworzy własny zakład.
Pewnie myślała, że Marlenka w obawie o pracę stuli uszy po sobie i posłucha. Wiadomo, jak trudno jest dzisiaj zaczepić się gdzieś za sensowne pieniądze. Nic z tego! Moja córka to rogata dusza i nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Jest taka trochę przeze mnie. Zawsze ją uczyłam, że trzeba żyć uczciwie i bronić swoich racji. Oczywiście, gdy są słuszne. Bo wtedy człowiek bez obrzydzenia patrzy rano w lustro.
Gdy więc kilka dni później szefowa zgodnie z zapowiedzią obcięła o połowę przydział kremów i maseczek, a magazynek ze środkami higienicznymi zamknęła na klucz, Marlenka wzięła swoją torebkę pod pachę i po prostu wyszła. Mimo że w poczekalni siedziała już stała klientka. Zdumionej kobiecie powiedziała, że właśnie rzuciła pracę i zaprasza do siebie do innego gabinetu. Gdzie, jeszcze nie wie, bo zwolniła się nagle i musi znaleźć sobie jakieś sensowne miejsce.
Co się potem stało, łatwo się domyśleć. Szefowa krzyczała za moją córką, żeby się jej więcej na oczy nie pokazywała, i że tak jej zrobi koło pióra, że w żadnym porządnym salonie w Warszawie pracy nie dostanie. Bo ona wszystkich w branży doskonale zna. Najśmieszniejsze było jednak to, że klientka, która była umówiona z Marlenką… też wyszła.
Powiedziała, że zapisała się do konkretnej kosmetyczki, a skoro już jej nie ma, to ona więcej do tego salonu nie przyjdzie. Pod szefową to się podobno aż nogi ugięły, bo ta kobieta była jakąś serialową gwiazdą. A jak taka szepnie tu i tam, że zmienia salon kosmetyczny, to dla właściciela pierwszy krok do bankructwa.
Teoretycznie powinnam się cieszyć, że taka znana osoba ujęła się za moją córką. No i potem zaprosiła ją jeszcze na kawę. Bardzo ładnie z jej strony. Marlenka mówiła mi, że wszyscy w kawiarni patrzyli na nią z ciekawością i zazdrością. A kelnerzy obsługiwali ją, jakby też była celebrytką.
Klientka podsunęła Marlenie ten pomysł
Siedziały więc sobie w tej kawiarni i gaworzyły o niczym. I wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko na tym się skończyło. Ale ta gwiazda nagle wyskoczyła z pomysłem, by córka otworzyła swój własny gabinet kosmetyczny. Bo jest dobra, lubiana, i na brak klientek narzekać pewnie nie będzie. Ba, obiecała jej nawet, że sama będzie do niej przychodzić i jeszcze koleżankom, też aktorkom, ją poleci. No i się zaczęło.
Marlenka wróciła do domu cała w skowronkach. Oczywiście bardzo zapaliła się do tego pomysłu. Podekscytowana opowiadała mi, jak to wreszcie rozwinie skrzydła i pokaże, co potrafi. A za kilka lat będzie miała nie jeden salon, ale całą sieć… I to w największych miastach w Polsce. Tak sobie wymarzyła.
Zupełnie zapomniała o tym, że aby otworzyć choćby jeden salon trzeba mieć mnóstwo pieniędzy. Na sprzęt, materiały, lokal, wyposażenie… No a potem jeszcze użerać się z ZUS-em i płacić monstrualne podatki… Tak, coś takiego kosztuje krocie. A nasza rodzina do majętnych nie należy. Wszyscy żyjemy właściwie z dnia na dzień. A jedyne zaskórniaki to ma chyba tylko babcia. Chwaliła się w czasie świąt, że odłożyła sobie na pogrzeb i pomnik, żeby, jak to określiła, kłopotu rodzinie nie robić…
Córka była jednak taka dumna i szczęśliwa, że nie miałam serca tak od razu sprowadzać jej na ziemię. Zresztą pomyślałam, że jak już emocje opadną i prześpi się z tym pomysłem, to sama dojdzie do wniosku, że w naszej sytuacji to tylko mrzonki. No i szybko zacznie szukać pracy u kogoś. Bo szefowa, po takim występie, to jej na pewno nie pozwoli wrócić. Niestety, tak się nie stało…
Przyszła do mnie po kilku dniach i powiedziała, że ona się już we wszystkim zorientowała, policzyła koszty. No i jest w pełni zdecydowana – otwiera własny salon. Za co? Za pieniądze z kredytu. Obliczyła, że na początek potrzebuje jakieś 120–150 tysięcy złotych. To minimum, żeby gabinet dobrze wyglądał i był odpowiednio wyposażony. Aż przysiadłam, jak to usłyszałam, bo tyle pieniędzy w życiu na oczy nie widziałam. Ale okazało się, że to dopiero początek wrażeń, jakie postanowiła mi zafundować.
Jak już troszkę ochłonęłam, oświadczyła, że ten kredyt muszę wziąć ja, bo ona jest w tej chwili bezrobotna i niewiarygodna dla banków. A ja mam stałą pracę, niezłą, jak na nasz kraj, pensję i poza niewielkim zadłużeniem na karcie kredytowej, nie mam żadnych zobowiązań. No i jestem właścicielką mieszkania, które w razie czego może być świetnym zabezpieczeniem.
– Mamuś, nie martw się, nigdzie nie będziesz musiała biegać, o nic się starać. Wszystko załatwiłam – mówiła podekscytowana. – Byłam w banku, wzięłam odpowiednie druczki. Niech ci w kadrach raz dwa je wypełnią i możesz podpisywać umowę. Pani w okienku powiedziała, że jeśli przejdziesz pozytywnie weryfikację, a pewnie tak będzie, pieniądze dostaniesz w ciągu miesiąca! Już zrobiłam listę zakupów i nawet lokal oglądałam. Mówię ci, będzie super!
Zdębiałam. Przez kilka minut siedziałam nieruchomo i wpatrywałam się w nią jak zaczarowana. Mówiła o tym kredycie tak lekko, jakby chodziło o pożyczenie jakichś 500 złotych, a nie grubych tysięcy!
– Dziecko, daj mi chwilę, dobrze? Pozwól przynajmniej, że się zastanowię… – wykrztusiłam, gdy już wreszcie mogłam wydobyć z siebie głos.
Spojrzała na mnie zdumiona i trochę jakby zniecierpliwiona.
– No dobrze – westchnęła. – Ale nad czym się tu zastanawiać? Przecież wszystko jest już jasne!
Przez całą noc nie zmrużyłam oka nawet na sekundę. Byłam zła! Ba, nawet wściekła! Nie mogłam uwierzyć, że córka zdecydowała za mnie, nie pytając mnie nawet o zdanie. I czy w ogóle mam ochotę wziąć kredyt.
Co będzie, jak jej się nie powiedzie?
Dla niej wszystko jest takie proste. Parę podpisów i już są pieniądze. A przecież to nie jest jakaś tam niewielka pożyczka, ale zobowiązanie na wiele, wiele lat… Taką decyzję trzeba dokładnie przemyśleć! Kredyt wziąć łatwo, ale dużo trudniej go spłacić. Ja wiem, że kto nie ryzykuje, ten nie ma, i że wielcy tego świata też zaczynali od kredytów i małych biznesów, ale…
Żeby to chociaż był jakiś pewny interes! A gabinet kosmetyczny? W dzisiejszych trudnych czasach, gdy ludziom brakuje pieniędzy na podstawowe rzeczy? Przecież to jasne, że gdy portfel świeci pustkami, to każda kobieta wizytę u kosmetyczki odłoży na bliżej nieokreśloną przyszłość.
I co będzie, gdy Marlence zabraknie klientek? Z czego spłaci kredyt? Wiem, że ona liczy na te wszystkie gwiazdy i celebrytki. Bo tamta obiecała, że ściągnie koleżanki. Czekaj, tatka, latka… Pewnie już nie pamięta o istnieniu mojej córki. A nawet gdyby pamiętała, to i tak nie ma się z czego cieszyć. Z tego, co słyszałam, w branży telewizyjno-filmowej też kryzys. A jak przestanie się kręcić seriale? Taka gwiazda też nagle może zostać bez pieniędzy.
Zresztą niektóre z nich są bardzo cwane. Uważają, że powinny być obsługiwane za darmo, bo sam fakt, że przychodzą, to reklama dla firmy. A Marlenki na taką reklamę stać na pewno nie będzie…
Im dłużej nad tym wszystkim myślałam, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że tego kredytu nie wezmę. Za duże ryzyko. Policzyłam swoje finanse i wyszło mi, że gdyby córce powinęła się noga, nie stać mnie będzie na spłacanie rat. Przecież ja też będę musiała się utrzymywać. I co wtedy? Mieszkanie mam sprzedać i pójść pod most? Bankierów nie obchodzi, że człowiek ma kłopoty. Lecą z wekslem do sądu po klauzulę wykonalności, i po chwili puka do drzwi komornik.
Miałam nadzieję, że Marlena zrozumie moje argumenty. Niestety, nie zrozumiała. Kiedy nad ranem powiedziałam jej, że z przykrością muszę odmówić, wpadła w złość.
– Nie spodziewałam się tego po tobie! Jesteś moją matką, powinnaś wspierać mnie, a nie podcinać mi skrzydła! Przez ciebie nie mogę realizować swoich marzeń! Dlaczego rujnujesz mi życie? – krzyczała, a potem zamknęła się w swoim pokoju.
Od tamtego fatalnego dnia minął tydzień. Córka prawie się do mnie nie odzywa. Tylko patrzy z wyrzutem. Jakbym jej jakąś krzywdę wyrządziła. Kilka razy próbowałam z nią porozmawiać, ale mnie odtrącała.
– Zmieniłaś decyzję? Nie? To nie mamy o czym mówić – prychała.
Trudno. Chociaż jest mi bardzo przykro, jakoś to wytrzymam. Kocham Marlenę i nieba bym jej przychyliła, ale tym razem się nie ugnę. Któraś z nas musi być rozsądna. Jak chce pakować się w kredyty, to niech poszuka jakichś programów dla początkujących przedsiębiorców albo wspólnika z pieniędzmi. Ja jej nie pomogę. Nie ze złośliwości czy skąpstwa. Po prostu na starość nie będę sobie zakładać pętli na szyję. A przepraszać za to też nie zamierzam. Zdaję sobie sprawę z tego, że kto nie ryzykuje, ten nic nie osiągnie. Ale to ryzyko z całą pewnością nie powinno być zrzucane na osoby postronne…
Czytaj także:
„Zaufałam przyjaciółce i wzięłam kredyt na rozkręcenie biznesu. Marta zabrała kasę i zniknęła, ja zostałam z długiem”
„Narzeczona chciała, bym dla niej sprzedał firmę i wziął kredyt na 50 tys. złotych. Gdy odmówiłem, rzuciła mnie”
„Narzeczona syna zostawiła go z kredytem i wyjechała na kilka lat do USA. Ten naiwniak sam go spłaca i dalej na nią czeka”