„Co z tego, że mój facet wyglądał jak Adonis? Życie z nim było udręką, nie znał się na niczym poza dietą i ćwiczeniami”

Mój facet wyglądał jak grecki bóg, ale nie miał niczego do powiedzenia fot. Adobe Stock, CasanoWa Stutio
„– Ale po co mamy iść do kina? – dziwił się, kiedy to proponowałam. – To jest stracony czas. Tylko siedzisz w fotelu. Bez sensu. Możesz w tym czasie poćwiczyć, albo już od biedy chociaż się porządnie wyspać. Czy wiesz, że człowiek, który przesypia ponad osiem i pół godziny na dobę ma metabolizm szybszy o osiem procent?”.
/ 16.11.2022 22:00
Mój facet wyglądał jak grecki bóg, ale nie miał niczego do powiedzenia fot. Adobe Stock, CasanoWa Stutio

Wiadomo, że na siłowniach największe tłumy zbierają się na początku roku. Wtedy wszyscy robią noworoczne postanowienia. Ja także to sobie obiecałam i już trzeciego stycznia pedałowałam na rowerku stacjonarnym w modnym klubie fitness. Niestety, chyba kręciłam nogami za wolno, a może winne były „nagrody”, które sobie serwowałam po siłowni, bo efektów jakoś długo nie było widać.

I cały wysiłek na marne!

Jedziesz trochę za szybko i ze zbyt małym nachyleniem – odezwał się ktoś zza moich pleców podczas kolejnego morderczego treningu. – Mogę ci ustawić maszynę, ale wydaje mi się, że powinnaś się przestawić na orbitrek. Tutaj nie trenujesz pleców ani ramion. A tak w ogóle, to Arek jestem.

Miałam ochotę odpowiedzieć, że świetnie wiem, kim jest, bo nieraz słyszałam, jak dziewczyny w szatni o nim plotkowały. Arek był stałym bywalcem siłowni i słowo daję, przynosiło to efekty! Miał pięknie wyrzeźbione ciało, a czarna koszulka wyglądała, jakby była na nim namalowana. Dziewczyny opowiadały sobie, że Arek nie tylko trenuje, ale też zna się na dietach, odżywkach białkowych i ogólnie jest bardzo zaangażowany w zdrowy i sportowy styl życia. Oczywiście był przedmiotem westchnień każdej bywalczyni klubu, no ale jak by nie miał być z tym swoim sześciopakiem na brzuchu i sylwetką modela męskiej bielizny? Pozwoliłam Arkowi oprowadzić się po siłowni, którą najwyraźniej traktował jak swoje udzielne księstwo. W końcu dałam się namówić na kwadrans na bieżni i trochę ćwiczeń izometrycznych. Imponowało mi, że Arek najwyraźniej jest mną zainteresowany i nie zamierza kończyć szybko naszej rozmowy o sprzęcie sportowym i zaletach treningu interwałowego.

– Co jesz po treningu? – zagadnął mnie, kiedy po prysznicu wychodziłam z szatni. – Potrzebujesz protein i węglowodanów, ale w zbilansowanych ilościach. Broń Boże przez najbliższe godziny nie jedz nic tłustego.

– Yyyy… – zająknęłam się, bo w domu czekał na mnie makaron z pesto.

Wiesz co? Mieszkam naprzeciwko – uśmiechnął się i zrobiło mi się ciepło. – Jak chcesz zjeść coś porządnego, dobrego na spalanie i rzeźbę, to zapraszam na kurczaka na parze z warzywami. Sam gotuję.

Rany, to brzmiało nawet lepiej niż standardowe zaproszenie na kawę i ciastko! Lokum Arka okazało się ciasną kawalerką z widokiem na śmietnik i niewyremontowaną łazienką. Wyjaśnił mi, że miał do wyboru inne mieszkania, w dużo wyższym standardzie, ale stąd ma do siłowni tylko trzy minuty, a to było jego główne kryterium wyboru. Kurczak na parze z gotowanymi warzywami okazał się średnio jadalny, a kiedy poprosiłam o sól, nowy znajomy spojrzał na mnie, jakbym zażądała narkotyku.

– Sól zatrzymuje wodę w tkankach – wyjaśnił z poważną miną. – Dlatego często ludzie nie widzą efektów treningu. Zapomnij o soli, cukrze, tłuszczach zwierzęcych i mięsie innym niż drób i ryby.

Cóż, jeśli ktoś mógł coś wiedzieć o efektach treningu, to nie wyobrażałam sobie bardziej kompetentnej osoby niż Arek, więc obiecałam postępować zgodnie z jego instrukcjami. Od tamtego dnia umawialiśmy się do siłowni razem. To znaczy, kiedy ja przychodziłam, Arek na ogół ćwiczył już od godziny, potem biegał obok na bieżni albo chodził na stepperze, a na koniec robiliśmy razem ćwiczenia z obciążeniami na kolejne partie mięśniowe.

Jak papużki nierozłączki

– Popatrz! – pochwaliłam się po niespełna czterech tygodniach mojemu indywidualnemu trenerowi. – Ramiona mi się zarysowały.

– Tak, świetnie widać triceps – przytaknął z satysfakcją, jakby to było jego własne ramię. – O, bicepsik też się ładnie rysuje, proszę! A brzuch? Pokaż brzuch…

Podwinęłam koszulkę i zaprezentowałam mój, już na szczęście dość płaski, brzuszek. Arek zagapił się na niego, a potem powiedział coś nieco zachrypniętym głosem. Po tamtym treningu znowu poszliśmy do niego, ale kurczaka z warzywami zjedliśmy dopiero jakąś godzinę po przyjściu… Szybko zauważyłam, że mój związek z Arkiem nie jest tajemnicą. Dziewczyny w szatni już przy mnie o nim nie plotkowały, a chłopak z recepcji traktował mnie, jakbym była VIP-em. Oczywiście przedstawiłam Arka moim koleżankom, które, co do jednej, zaniemówiły z wrażenia. Nawet moja szefowa zaczęła mnie traktować inaczej, od kiedy ukochany odebrał mnie raz z biura.

– On jest absolutnie boski! – mamrotała moja najlepsza przyjaciółka, Ania.

– Rany, co ja bym dała, żeby mój Mateusz chodził na siłownię choć raz w tygodniu…

– Mój Kacper też mógłby się za siebie wziąć – wtórowała jej kolejna koleżanka.

– A Wiktor nawet mi obiecał, że zadba o formę na lato, tyle że na tym się skończyło… – narzekała jeszcze jedna.

Fakt, miały sporo racji. Znałam ich chłopaków i mężów. Żaden nie miał takiego ciała jak moja zdobycz. Mój Arek z sylwetką atlety wyglądał przy nich jak z zupełnie innego świata.

– Kurczę, jak na nich patrzę, to normalnie jest mi ich żal – mówił, kiedy wracaliśmy z grilla u Anki. – Widziałaś, ile oni jedli?! A ile piw wypili? Przecież żeby to wszystko spalić, musieliby przebiec ze dwadzieścia kilometrów! Coś okropnego!

Nie odpowiedziałam, bo wcale się dobrze nie bawiłam na tym grillu. Arek zabronił mi jeść kiełbaski i karkówkę. Kazał mi poprosić męża Anki o zgrillowanie piersi z kurczaka, a potem pilnował, żebym nie zjadła więcej niż sto pięćdziesiąt gram, bo taką mi wyliczył normę białka na dzień. O piwie, coli, czy jakimkolwiek deserze nie było mowy. Arek odmawiał w swoim i moim imieniu, a kiedy syknęłam, że mam ochotę na sernik, spojrzał na mnie ze zmartwioną miną.

– Oczywiście, możesz zjeść ten sernik, ale wiesz, że w ten sposób zaprzepaścisz cały swój wczorajszy wysiłek?

Westchnęłam ciężko, ale nie sięgnęłam po ciasto. Faktem było, że przy Arku wyrobiłam sobie mięśnie, a mój brzuch, pośladki, a nawet ramiona zaczęły wyglądać zjawiskowo. Wszyscy mnie komplementowali.

Szkoda tylko, że mnie to jakoś nie cieszyło

– Jasne, super jest mieć lepszą sylwetkę – tłumaczyłam koleżankom, które wydawały się zgorszone moim narzekaniem. – Ale jakoś wcale nie jestem od tego szczęśliwsza, wiecie? Może i kiedyś nie miałam kaloryfera, ale przynajmniej mogłam jeść pizzę i pierogi! I czasem wypić z wami piwko! Już nie mówiąc o tym, że od kiedy chodzę na siłownię, nie mam czasu na nic innego. Nie wiem, czy ta figura jest tego warta…

Niestety, nie miałam wyboru. Arek ortodoksyjnie przestrzegał diety wysokoproteinowej, pór posiłków i zaleceń trenerów personalnych z internetu. Jego pasją było rozpisywanie sobie i mnie treningów na kolejne partie mięśniowe, wyliczanie, ile gramów węglowodanów czy tłuszczów możemy zjeść na dzień oraz czytanie czasopism o fitnessie i zdrowym stylu życia. Prawdę mówiąc, odkryłam w końcu, że tak naprawdę nie rozmawiamy o niczym innym.

– Ale po co mamy iść do kina? – dziwił się, kiedy to proponowałam. – To jest stracony czas. Tylko siedzisz w fotelu. Bez sensu. Już lepiej się porządnie wyspać. Czy wiesz, że człowiek, który przesypia ponad osiem i pół godziny na dobę ma metabolizm szybszy o osiem procent niż…

Nawet nie chciało mi się go słuchać. Owszem, dotarło do mnie, że mój luby robi uprawnienia na trenera fitnessu i marzy o własnym videoblogu, na którym mógłby dzielić się wiedzą i doświadczeniem z innymi fanami crossfitu, TBC, czy treningu interwałowego, bo tych nazw używał częściej niż mojego imienia. Nie miałam jednak chęci ciągle rozmawiać z nim o sporcie. Prawda była tak, że… potwornie się z nim nudziłam! Aha, i jeszcze go oszukiwałam. Właściwie to nawet… zdradzałam… Nie, nie spotykałam się z innym facetem, bo naprawdę trudno byłoby znaleźć atrakcyjniejszego mężczyznę nie wyjeżdżając do Hollywood, ale miałam przed nim tajemnice. Mianowicie jadłam słodycze. I boczek z białym chlebem. Oraz hamburgery po drodze z pracy. Wszystko to robiłam w wielkim sekrecie, bo wiedziałam, że Arek byłby zdruzgotany, gdyby przyłapał mnie z batonikiem. Kto wie, może nawet czułby się gorzej, niż gdyby zobaczył mnie całującą innego mężczyznę?

Takie przynajmniej miałam wrażenie

– On tym żyje – mówiłam Ani. – Nie interesuje go nic innego, wszystko podporządkował treningom, diecie, nawet spaniu! Wiesz, że uprawianie seksu po dwudziestej drugiej powoduje spadek formy fizycznej następnego dnia, dlatego należy się przed tym powstrzymywać?! Właśnie, ja też tak spojrzałam, jak mi to powiedział! Mamy pory jedzenia, spania, biegania i kochania się, poważnie! Wszystko zgodnie z naszym metabolizmem i zaleceniami guru z internetu!

– No, ale wiesz… coś za coś … – nieśmiało przerwała mi Anka. – Rany, przecież ty już nie znajdziesz takiego nieziemskiego faceta!

Przewróciłam oczami. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę, że wygląd to naprawdę nie wszystko. Może mąż Anki nie miał zarysowanych bicepsów i nie potrafił przebiec piętnastu kilometrów jeszcze przed śniadaniem, ale za to umiał rozśmieszyć ją do łez, był przy niej zawsze, kiedy go potrzebowała i był dla niej wspaniałym partnerem do rozmów, seksu, a nawet do wspólnego oglądania seriali na kanapie. Czy ja mogłam to powiedzieć o moim boskim facecie? No, niestety nie… Po jakimś czasie zbuntowałam się i powiedziałam, że siłownia pięć razy w tygodniu odpada. Ograniczyłam się do dwóch, trzech wizyt tygodniowo. Nie chciałam też już patrzeć na drób i chude ryby. Przestałam więc jadać u Arka, coraz rzadziej spotykaliśmy się na siłowni. Wciąż byliśmy parą, wiedziałam jednak, że nigdy nie będę dla Arka tak ważna jak sport i siłownia. W sali ćwiczeń musiał bywać codziennie, ze mną widywał się rzadziej.

To o czymś świadczyło, prawda?

Któregoś razu musiałam wyjechać na weekend służbowo. Wracałam w poniedziałek o szóstej rano. W pociągu ukradziono mi torebkę, a w niej był telefon i portfel, nie miałam nawet kilku złotych na bilet do domu. Do mieszkania zresztą i tak bym się nie dostała, bo straciłam także klucze. Stałam pod dworcem, kompletnie załamana, padał deszcz, a ja nawet nie miałam parasola. Chciałam wziąć taksówkę, ale przecież nie miałam jak zapłacić. Jedynym wyjściem było zadzwonienie po Arka, by po mnie przyjechał. Na szczęście jedna kobieta zgodziła się pożyczyć mi telefon. Nie chciałam naciągać jej na koszty, więc wypaliłam bez wstępów:

– Misiek, okradli mnie w pociągu, nie mam na taksówkę, stoję pod dworcem, przyjedź po mnie jak najszybciej!

Kiedy mnie wysłuchał, myślałam, że jestem uratowana. Ale wtedy on powiedział:

– Słuchaj, kotek, teraz nie dam rady, właśnie wchodzę na siłownię. Wiesz, że nie mogę opuścić porannego treningu. Zadzwoń do Anki, to po ciebie pojedzie. Pa!

Anka rzeczywiście po mnie przyjechała. A właściwie to Mateusz, jej mąż. To on znalazł mnie, kulącą się na dworcowej ławce, wziął moją walizkę i podał mi chusteczkę, żebym wytarła nos. A potem mnie przytulił, bo chyba widział, że kradzież torebki i godzina na ławce w towarzystwie bezdomnych nie jest moim największym problemem. Ania czekała w samochodzie, bo padało tak, że Mateusz zabronił jej wysiadać.

On i ja wsiedliśmy kompletnie przemoczeni

– Znam jednego ślusarza – rzucił Mateusz, nie zważając na to, że już otwarcie płaczę. – Otworzy ci drzwi. Wiesz, co? Jedź z Anią do domu, weź gorącą kąpiel, napij się kawy, a ja załatwię sprawę z tymi drzwiami, co? Zadzwonię, jak będzie już nowy zamek.

Rozpłakałam się wtedy jeszcze bardziej. Nie płakałam natomiast po południu, kiedy mówiłam Arkowi, że to koniec naszego związku. Po prostu wcale nie było mi smutno. Jemu chyba też nie, bo kiedy tylko przyswoił tę wiadomość, zapytał, do której jest czynny sklep pod moim domem. Musiał sobie kupić pierś z kurczaka na kolację. Oczywiście po rozstaniu zmieniłam siłownię. Jakie było moje zdumienie, kiedy jakiś rok później w moim klubie pojawił się nowy trener fitnessu. Oczywiście Arek! I znowu w szatni dziewczyny plotkowały o atrakcyjnym instruktorze. Mówiły o nim „Boski Aro”, a ja tylko uśmiechałam się pod nosem. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, kiedy za którymś razem wychwyciłam, że jedna z nich właśnie umówiła się z „Boskim Arem”. Cóż, życzyłam im jak najlepiej.

Ja od pół roku byłam w fantastycznym związku z kimś, kto nie miał wprawdzie sześciopaku na brzuchu, ani nie potrafił robić pompek na jednej ręce, ale za to mogliśmy rozmawiać godzinami o wszystkim, a ostatnio siedział przy mnie, kiedy pobierano mi krew na badania. Bo na dłuższą metę to właśnie to się liczy. No, przynajmniej dla mnie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA