Zdradziłam męża, bo pragnęłam znowu być kochana i pożądana. Nie wiem, jaki czort podkusił mnie do tego wyznania, co spowodowało tę nagłą chwilę szczerości. Może wyrzuty sumienia. Może uwierające od miesięcy poczucie winy, od którego za wszelką cenę chciałam się uwolnić. Tak, uwolnić się, to chyba właściwe słowo. Uległam jakiemuś nieoczekiwanemu impulsowi i nagle wyznałam mu wszystko. Pobladł. Chwilę stał jak zamurowany, po czym odwrócił się i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami z takim impetem, że tynk ze ściany posypał się na podłogę jak śnieg.
Przeraziłam się tego, co zrobiłam. Najpierw ogarnął mnie strach, że on już nigdy nie wróci, że właśnie w tak banalny sposób zakończyło się nasze małżeństwo i nasza miłość, ale już po chwili przyszła refleksja: czy to, aby na pewno była miłość?
Poznaliśmy się przypadkowo na urodzinach Magdy, mojej przyjaciółki z liceum. On miał na imię Piotr. Był jej kuzynem i został zaproszony przypadkiem. Po prostu parę dni wcześniej przyszedł na jakąś rodzinną imprezę i wpadł na Madzię. Był od nas nieco starszy, ale mnie pociągała ta jego dorosłość. Imponowała. I choć początkowo traktowałam tę znajomość jako niezobowiązujący flirt, ona się szybko rozwinęła. Przekształciła się w przyjaźń, a później, gdy zaczęliśmy się regularnie spotykać, w związek.
Piotr był inteligentny i opiekuńczy, a także na tyle przystojny, że koleżanki mi go zazdrościły. Bez żadnej okazji przynosił mi kwiaty i sprawiał przyjemne niespodzianki. Byłam pod jego urokiem. I nie zmienił tego nawet pierwszy kontakt fizyczny, który okazał się totalną katastrofą. Piotr był nadpobudliwy i seks z nim kończył się błyskawicznie.
Bardzo to przeżywał. Tłumaczył się. Mówił, że to dlatego, że za bardzo mnie kocha i pragnie. Ja starałam się bagatelizować całą sprawę, obracać ją w żart, bo nie miało to wtedy dla mnie wielkiego znaczenia. Wszystko poza tym było przecież dobrze. Piotr wypełniał pustkę w moim życiu. Zaspokajał moją potrzebę bycia kochaną i adorowaną. A może tylko, adorując mnie, zaspokajał moją próżność?
Gdy się oświadczył, nie zastanawiałam się długo. Kochamy się, to najważniejsze, a reszta się jakoś ułoży – myślałam.
On był ambitny i bardzo dużo pracował. Wracał do domu tak późno, że nie było już czasu na bycie ze sobą, na czułość, na bliskość. Często też wyjeżdżał w sprawach firmy i nie było go przez wiele dni. Zarabiał bardzo dobrze, więc szybko dorobiliśmy się własnego domu z ogrodem i samochodu. Nie musiałam pracować. Zajmowałam się tylko domem. Na pozór wszystko było, jak należy, ale czułam, że coś jest nie tak. Powoli oddalaliśmy się od siebie. Piotra nie było koło mnie, gdy go potrzebowałam. Znikła też jego urocza spontaniczność.
Niektórym wydaje, że takie związki jak nasz są dobre, ponieważ małżonkowie nie mają okazji, by się sobą znudzić. I dzięki temu bardziej się kochają. Nic bardziej błędnego. Małżeństwo to przede wszystkim bliskość na co dzień, ciągłe bycie razem i nieustanne budowanie więzi. Jeśli małżonkowie widują się raz na tydzień, nie ma o tym mowy. Gdy rozłąka się kończy, nagle okazuje się, że więzi, które były, niemal zniknęły. Stara mądrość ludowa mówi: „co z oczu, to z serca”. Jest w tym głęboka prawda, bo jeśli ktoś znika na zbyt długo z naszego pola widzenia, to zapominamy o nim, przyzwyczajamy się do samotności.
Brakowało mi nie tylko męża, ale i kontaktu z ludźmi. Przed ślubem byłam towarzyska, lubiłam się bawić. Po wyjściu za mąż, stare przyjaźnie się pourywały, a nowych nie było, bo jak miałam je nawiązywać, siedząc w czterech ścianach. Czułam się jak uwięziony ptak.
Nieoczekiwanie, pewnego dnia, podczas zakupów w supermarkecie spotkałam Krzysztofa, moją pierwszą miłość jeszcze z liceum. Po paru słowach dawno wygasłe uczucie odżyło we mnie z taką siłą, że aż się przeraziłam. To był ten nagły przypływ adrenaliny, który wywołuje podniecenie i powoduje, że przestaje się myśleć racjonalnie. Bardzo dawno już czegoś podobnego nie przeżyłam. Więc przyjęłam zaproszenie Krzysztofa na wieczór w winiarni, żeby powspominać, a potem – gdy już zamykali lokal – do niego do domu, bo jeszcze za wcześnie, by spać.
To nie wypity alkohol spowodował, że zostałam na noc, ja po prostu tego chciałam. Pragnęłam znów poczuć się dla kogoś ważna, pożądana i kochana. Od dłuższego czasu brakowało tego w moim monotonnym związku z Piotrem. Przegrałam z jego pracą. No i nie było w nim tej iskry, dzięki której Krzysztof potrafił rozpalić we mnie ogień. Rano wymknęłam się cicho, nie zostawiając nawet numeru telefonu. To miał być tylko ten jeden jedyny raz. Miał pozostać moją tajemnicą. Postanowiłam o tym nikomu nie mówić, nie chciałam bowiem zranić Piotra. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – myślałam, idąc ulicą do domu. Pamiętam, że gdy weszłam do przedpokoju, zadzwonił telefon.
– Wracam o 18.30 – usłyszałam w słuchawce głos Piotra.
– Wracaj – odparłam – bo nie chcę już dłużej być słomianą wdową.
Minął już prawie rok od tego dnia. Siedzę w fotelu i patrzę na telefon. Czy znów zadzwoni? Czy znów usłyszę: „wracam”?
Nie jestem pewna, czy tego naprawdę chcę. Na podłodze przy framudze drzwi leżą kawałki tynku i ściany naszego domu – klatki, którą właśnie rozbiłam.
Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”