Marka poznałam w dyskotece. Zaczęliśmy się spotykać. Dosyć szybko się w nim zakochałam. Wcześniej jakoś nie miałam szczęścia do facetów. Przez kilka lat byłam sama i zdążyłam się już mocno stęsknić za bliskością i opieką mężczyzny. Wysoki, postawny brunet w moim typie, zaimponował mi swoim obyciem towarzyskim i dobrym samochodem.
– To cwaniaczek, w dodatku zarozumiały – mówiły mi koleżanki, ale ja ich nie chciałam słuchać.
Myślałam, że mi zazdroszczą. Marek zajmował się handlem używanymi samochodami i częściami wymiennymi. Tak w każdym razie mówił, a ja mu wierzyłam. Wprowadził się do mojej kawalerki. Mieszkało się nam razem naprawdę dobrze. Był delikatny i troskliwy. Czułam się przy nim piękna i kochana, taka stuprocentowa kobieta. Zaczęliśmy planować wspólną przyszłość.
Myślałam, że w końcu mi się układa
Miałam po dziadku działkę w pobliżu miasta. Stał tam stary, drewniany dom, szopa i stodoła, w której Marek urządził warsztat samochodowy. Dosyć często tam jeździł.
– Trzeba skosić trawę, naprawić ogrodzenie i dach, bo przecieka. Muszę tam zaglądać, inaczej miejscowi rabusie rozkradną wszystko na złom – tłumaczył.
Jaki on pracowity i zaradny, myślałam z dumą o Marku. Ja rzadko jeździłam na działkę, nie przepadałam bowiem za wsią. Oddałam nawet Markowi klucze do wszystkich budynków na naszej wiejskiej posesji. W wolnym czasie wolałam pójść do kosmetyczki albo na zakupy, tym bardziej, że wreszcie było mnie na to stać. Marek regularnie dokładał się do naszego domowego budżetu, więc teraz mogłam sobie na to wszystko pozwolić, no, prawie na wszystko.
Jedynym minusem tego związku był nasz inny tryb życia. Marek często znikał przed wieczorem i wracał rano, gdy ja szykowałam się do pracy. Czasami mijaliśmy się w drzwiach. Nie lubiłam tych jego nocnych wyjazdów.
– Znowu wyjeżdżasz. Myślałam, że ten wieczór i noc spędzimy razem – marudziłam, tuląc się do niego.
– Kochanie, zrozum, to jest moja praca – tłumaczył. – Trzeba zająć miejsce do handlu na bazarku i na giełdzie, muszę tam wszystkiego dopilnować.
Zaczęłam czuć niepokój
Często odwiedzali nas koledzy Marka. Nie lubiłam ich. Te wizyty budziły we mnie jakiś nieokreślony lęk. Uświadamiałam sobie wtedy, jak mało znam mojego partnera. Źle kojarzył mi się wygląd tych jego kumpli. Ogolone głowy, tatuaże i te ich złowrogie, zimne spojrzenia. Traktowali mnie jak powietrze. Zamykali się sami w pokoju i dyskutowali, omawiali jakieś swoje sprawy. Śmiali się przy tym głośno i przeklinali, a Marek razem z nimi.
Kiedy zostawaliśmy sami, był wrażliwy i czuły, a ja najważniejsza. W towarzystwie swoich kolegów zgrywał twardziela. Nie podobało mi się to.
– Marek, co to za faceci, co ty masz z nimi wspólnego? – pytałam. – Oni mają na ciebie zły wpływ.
– Kochanie, ja muszę z nimi trzymać, zrozum, interes to interes – odpowiadał i przytulał mnie do siebie. – Ja już się od nich nigdy nie uwolnię – dodawał cicho wzdychając.
– Dlaczego ten twój Marek nie znajdzie sobie normalnej pracy jak wszyscy, tylko siedzi ci na karku – spytała kiedyś koleżanka.
– Zajmuje się handlem i ma z tego niezłe pieniądze i to raczej on mnie utrzymuje – odparłam. – Kiedyś ze swojej pensji kasjerki w urzędzie ledwie wiązałam koniec z końcem.
– Ładny mi handel. Słyszałam, że on należy do jakiejś szajki złodziei i robi jakieś brudne interesy ze swoimi kolesiami. Ktoś mi mówił, że oni kradną samochody, przerabiają im numery i sprzedają na giełdzie albo rozbierają je na części – powiedziała.
– Nie pleć bzdur, przecież prawie go nie znasz – odparłam wzburzona. – Marek jest zaradny i sam dla siebie jest szefem. Popatrz lepiej na swojego Sławka, haruje za jakieś marne grosze u prywaciarza, który nim pomiata – zdenerwowałam się mocno.
Niczego nie podejrzewałam
Nie wierzyłam jej. Czy niczego nie podejrzewałam? Chyba nie. Marek był dla mnie taki dobry, nie mógł więc być złym człowiekiem.
– Pamiętaj, cokolwiek by się zdarzyło, ja bardzo cię kocham i zawsze będę cię kochał, naprawdę – mówił w chwilach namiętności.
Byłam tak zaślepiona miłością, że nawet tamto zdarzenie nie wzbudziło we mnie podejrzeń. Kiedyś zaprosiłam znajomych na ognisko na działce. Marka z nami nie było, wymówił się brakiem czasu.
– Zostaw mi klucze do domku – poprosiłam go.
– Po co?– zdziwił się. – Przecież rozpalicie grilla za stodołą.
– Tak na wszelki wypadek. Może ktoś będzie chciał przenocować, przecież będzie trochę alkoholu, więc samochodem do miasta nie wrócimy – wyjaśniłam.
– No dobra, jak chcesz. Ale czy nie lepiej wezwać taksówkę? – spytał. – Przyniosę te klucze i położę na stole.
Zajęłam się zakupami i przygotowaniem jedzenia na grilla. Gdy spakowana wychodziłam już z mieszkania, zauważyłam, że kluczy nigdzie nie ma. Miały być na stole – przypomniałam sobie. Zaczęłam ich szukać, lecz, niestety, nigdzie ich nie było. Zdenerwowałam się trochę. Widocznie Marek z pośpiechu zapomniał ich zostawić, trudno, jakoś sobie poradzimy – stwierdziłam.
Zdziwiłam się nieco, widząc w szopie, stodole i domku wymienione drzwi i solidne sztaby zamiast zardzewiałych kłódek. Uznałam jednak, że skoro Marek zmienił zamki, to widocznie tak było trzeba. Nie zdążyliśmy nacieszyć się spotkaniem z przyjaciółmi przy ognisku, bo rozpętała się burza.
– Mirka, otwórz tę chałupę, zanim zupełnie zmokniemy – zawołała Ala, moja przyjaciółka.
– Niestety nie wzięłam z domu kluczy – jęknęłam z rozpaczą.
– A to dopiero pech – odparł jej mąż. – Nie sforsujemy tych sztab i kłódek bez solidnego łomu.
– Mirka, jakie skarby tu trzymacie? Po co wam takie zamki? W dodatku nie chcesz nas wpuścić – próbowały żartować moje koleżanki.
Było mi przykro i głupio, bo moi goście zmokli i odjechali, z imprezy nic nie wyszło. No, ja mu dam popalić za te klucze – myślałam wściekła.
– Kochanie, przecież położyłem je w kuchni na blacie, pewnie gdzieś się zawieruszyły, nie zauważyłaś ich – tłumaczył się Marek.
– Jesteś czasami taki tajemniczy, uświadamiam sobie, że mało wiem o tobie, o twojej pracy.
– Uwierz mi, tak jest lepiej, to dla twojego dobra, muszę cię chronić – odpowiedział, całując mnie w czoło.
Uznałam w końcu, że lepiej nie martwić się na zapas i przestałam wypytywać o jego sprawy. Zaszłam w ciążę. Pewnie teraz się pobierzemy – myślałam.
– Będziemy mieli dziecko – powiedziałam Markowi.
– To cudownie, kochanie, tak się cieszę.
Wszystko runęło mi na głowę
Czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie, aż do tamtego pamiętnego poranka. Byłam sama. Marka nie było od dwóch dni. Nie dzwonił, trochę się martwiłam. Gdy do moich drzwi zapukała policja, przeżyłam szok.
– Mamy nakaz prokuratora, musimy przeprowadzić rewizję w pani mieszkaniu, a także na posesji na wsi – usłyszałam.
Nie rozumiałam, co się dzieje. Policjanci o nic nie pytali, tylko zaglądali we wszystkie miejsca. Całe mieszkanie przewrócili do góry nogami.
– Nic tu chyba nie znajdziemy – mówili do siebie. – Dziupla pewnie jest na wsi. „O czym oni mówią?” – zastanawiałam się cała roztrzęsiona.
Musiałam jechać z nimi na działkę na wsi. Łomami wyważyli drzwi we wszystkich budynkach. W stodole stało kilka samochodów i różnych skrzyń z częściami zamiennymi. Nie dziwił mnie ten widok, wiedziałam, że Marek ma tam jakiś warsztat. Za to w domu przeżyłam prawdziwy szok.
Był tam drogi sprzęt RTV, całe zestawy kina domowego, wieże stereo, części do komputerów. Powoli zaczynałam rozumieć. To na pewno ci jego kolesie, po nich mogłam się tego spodziewać – myślałam. Zaczęłam płakać.
– Za późno trochę na żal – mruknął policjant, patrząc na mnie z niechęcią. – Zabieramy panią na komendę, trzeba złożyć zeznania, a potem zapewne zajmie się panią prokurator.
Boże, to jakiś koszmar, to nie może być prawda – myślałam.
– Ja o niczym nie wiedziałam, przysięgam, nie jestem złodziejką, to pewnie sprawka kolegów Marka – tłumaczyłam się na komendzie.
– Gdzie pani była w nocy z 13 na 14 września? – spytał mnie policjant.
– U siebie w domu, spałam – odparłam.
– Czy ktoś może to potwierdzić, może ktoś panią odwiedził wieczorem lub w nocy? – spytał.
Zaprzeczyłam.
– A pani konkubent gdzie wtedy był?
– Miał jakiś wyjazd w związku z prowadzonym handlem.
– Czy pani naprawdę wierzy, że on handlował używanymi autami? – policjant patrzył na mnie z politowaniem.
Niestety, do czasu rozprawy w sądzie zostałam aresztowana. Nie pomogło nawet to, że byłam w ciąży i nie najlepiej się czułam. Uznano mnie za groźnego przestępcę. Oskarżono mnie o współudział w napadach rabunkowych, także z użyciem przemocy i broni, o organizowanie kradzieży samochodów, przechowywanie i przywłaszczenie przedmiotów pochodzących z rozboju. Gang, do którego należał Marek, próbował właśnie mnie obarczyć winą. Świat mi się zawalił.
Marek okazał się być złodziejem i oszustem. Wykorzystał mnie, przez cały czas mnie okłamywał, a ja głupia mu wierzyłam. Z miejsca, gdzie w przyszłości miał stanąć nasz rodzinny dom, zrobił sobie złodziejską dziuplę i doprowadził do tego, że to ja miałam odpowiadać za jego przestępstwa. W dodatku miałam urodzić jego dziecko. Zastanawiałam się, kim ono będzie, czy urodzę je w więzieniu? Przepłakałam całą noc na twardej pryczy.
Rano przyszedł adwokat.
– Będę bronił panią i pana Marka – powiedział. – Pani sytuacja jest bardzo trudna i zawikłana, lecz pani konkubent zgodził się wystąpić przeciwko pozostałym członkom gangu. Zarówno on, jak i ja mamy nadzieję, że dzięki jego zeznaniom uda się uratować panią przed kratkami – tłumaczył.
– Na pewno jest pan takim samym oszustem jak on, niech pan mu przekaże, że go nienawidzę – krzyczałam.
– Proszę się uspokoić, chcę pani dobra. Moim zadaniem jest skuteczna obrona na sali sądowej, a relacje między wami to nie moja sprawa – powiedział mecenas. – Chcę tylko zaznaczyć, że pan Marek zgodził się na ryzykowne zeznawanie przeciwko tamtym złodziejom właśnie dla pani. Szefem całej bandy jest jeden z jego kolegów. To właśnie on zarządził, aby panią obarczyć całą winą, tylko że Marek wyłamał się i pomieszał im szyki. Na pewno nie będzie mu łatwo z tego powodu na wolności – tłumaczył.
Nie wiedziałam już, co o tym wszystkim myśleć, nie znałam się na prawie karnym.
– Niech pan robi wszystko, aby mnie stąd wydostać. Chcę na wolności urodzić i wychować moje dziecko – powiedziałam zrezygnowana.
Ten adwokat rzeczywiście nas uratował. Sąd zgodził się na złagodzenie kary wobec Marka i mnie w zamian za zeznania przeciwko tym bandytom. Dostaliśmy grzywny i wyroki w zawieszeniu. Byliśmy wolni, ale jak dalej żyć? Byłam w siódmym miesiącu ciąży, gdy skończyła się sprawa w sądzie. Nie ufałam już Markowi, choć bardzo się starał, opiekował się mną i ciągle uspokajał.
– Co z nami będzie? – pytał. – Kocham was, jesteście moją rodziną, daj mi szansę, może się nam dobrze ułoży – prosił. – Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Byłem głupi. Myślałem, że gdy ci nie powiem o tym, co robię, to w ten sposób cię ochronię przed bagnem, w jakie wdepnąłem i nie mogłem wyjść, bo za dużo wiedziałem. Bałem się ich – tłumaczył.
Ludzie wytykali nas palcami. Do pracy kasjerki nie mogłam wrócić, gdyż weszłam w konflikt z prawem. Po porodzie rozwiązano ze mną umowę o pracę. Urodziłam zdrowego, ślicznego synka. Nazwaliśmy go Jakub. Trudno mi było cieszyć się tym szczęściem. Byliśmy z maleńkim dzieckiem, za to bez pracy i dochodów. To nie był koniec naszych kłopotów. Gdy Kubuś miał dwa miesiące, Marek został ciężko pobity. Stali za tym jego dawni kolesie, wspólnicy od handlu kradzionymi samochodami. Myśleliśmy, że dopóki siedzą w więzieniu, to nic nam nie grozi, ale oni nawet stamtąd wydawali polecenia.
– Mirka, musimy uciekać na drugi koniec Polski – powiedział Marek, gdy odzyskał przytomność. – Oni nigdy nas nie zostawią w spokoju, ja już nigdy się od nich nie uwolnię – mówił załamany. – Sprzedaj wszystko, co mamy i wyjedziemy. Jeśli nie chcesz być ze mną, to wyjedź sama, bo tobie też nie podarują ani dziecku.
Co mieliśmy zrobić? Sprzedałam mieszkanie i tę nieszczęsną działkę na wsi. Wyprowadziliśmy się kilkaset kilometrów stamtąd, jak najdalej od tamtych miejsc i wydarzeń. Zaczęliśmy wszystko od początku.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”