„Co może być gorszego niż sam remont? Nadgorliwy szwagier, który najpierw schrzanił robotę, a potem jeszcze się obraził”

Moja żona wiecznie manipuluje fot. Adobe Stock, romankosolapov
„Z braku poziomicy sprawdzali poziom szkolną linijką mojej córki. – Równo być nie musi! Tu postawicie pralkę, tu szafkę umywalki, nikt tam z tyłu tego oglądać nie będzie, zresztą fachman nie ułożyłby równiej. Stary, spółkę możemy założyć i dorabiać do pensji! – Arek był z siebie dumny. – Widzisz, baba wybyła i od razu robota ruszyła z kopyta”.
/ 08.12.2022 13:15
Moja żona wiecznie manipuluje fot. Adobe Stock, romankosolapov

Te wakacje były drogą przez mękę. Wiadomo, że remont to rewolucja w domu, ale… po kolei. Nasza łazienka i kuchnia, wołające o pomstę do nieba, doczekały się zebrania funduszy na renowację. Teściowie zaoferowali się, że zabiorą dzieciaki do siebie na cały miesiąc, a my w tym czasie uwiniemy się z robotami. Z odpowiednim wyprzedzeniem zamówiliśmy fachowców od kładzenia płytek, meble do kuchni i sprzęty AGD. Wstyd się przyznać, ale dwie godziny wybieraliśmy głupią umywalkę. Na takie zakupy trzeba chyba iść z mediatorem. Myślałam, że się rozwiedziemy albo pozabijamy przy okazji dyskusji na temat koloru i wzoru na kafelkach oraz wymiarów i funkcji kabiny prysznicowej. Osiemdziesiąt modeli baterii nie pomagało. Pod koniec dnia spędzonego w markecie budowlanym czułam się, jakby mnie ktoś przepuścił przez wyżymaczkę. Małżonek nie wyglądał lepiej.

Obydwoje mieliśmy dość

Wydaliśmy więcej, niż chcieliśmy, pokłóciliśmy się z milion razy i teraz dogorywaliśmy na kanapie, nie mając siły nawet, by zamówić pizzę. A to był dopiero początek… Najpierw zadzwonił fachman od płytek i hydrauliki. Złamał nadgarstek, ręka w gipsie, bardzo przeprasza, ale siła wyższa. Rzeczona siła pewnie śmiała się w kułak, gdy w panice przeglądaliśmy ogłoszenia, szukając wolnej ekipy, która zastąpi naszego mistrza, ale w okresie wakacyjnym i w trybie „na wczoraj” to graniczyło z cudem.

– Boże, szwagier, czemu nie mówiłeś? Przecież bym ci pomógł! – zaoferował się mój brat w rozmowie z moim mężem. – Mam parę dni wolnego, a kładzenie płytek to żadna filozofia, na YouTubie tego uczą!

– No może, ale mimo wszystko chcieliśmy, żeby wziął się za to profesjonalista – tłumaczył Krzysiek.

– Że niby co, ja źle wam zrobię? Jutro rano jestem i zaczynamy kucie!

Okej, kucie to nie kładzenie płytek, skuć je mogą, pomyślałam. Może jeszcze znajdziemy kogoś, kto położy te kafle, jak trzeba, a tak zaoszczędzimy trochę kasy na kuciu. Arek rzeczywiście przytruchtał rano, zażądał kawy, a potem wyciągnął z szafy młotek i stwierdził, że idzie kuć.

– Hm, może ja się znam na remontach jak kura na teorii względności, ale ja tym młotkiem ledwie wbijam gwoździe w ściany. Ty chcesz nim kuć płytki? – dziwowałam się, stając w szlafroku i z kubkiem kawy w dłoni na progu łazienki.

– Nie nudź, siora, nie ma takich rzeczy, którym dwóch szwagrów nie podała!

No tak, moc szwagrowska… Arek przystąpił do dzieła i po godzinie walenia w ścianę zmasakrował… dwie płytki. Czad. Zaczęłam przeglądać oferty firm remontowych, nawet tych droższych, byle przyjechali jak najszybciej. Bo w tym tempie samo kucie skończymy w okolicach Bożego Narodzenia. Arek, sapiąc jak lokomotywa, rzucił młotkiem o podłogę. Ten się zemścił i trafił w panel podłogowy tuż za progiem łazienki, robiąc w nim dziurę.

O cholera, sorry, wymienimy to jutro… – sapnął Aruś. – Co to za diabelskie płytki? Mocne jak ruska zima, skuć się ich nie da.

– Tym młoteczkiem to ty sobie możesz… – westchnęłam. – Sąsiedzi pewnie nas przeklinają i jutro zażądają eksmisji. Nie ma sensu dalej się tak bawić, musimy poczekać na kogoś z profesjonalnymi narzędziami.

Co ty masz za obsesję z tym specami? Damy radę, no, szwagier, do roboty!

Następnego dnia kuliśmy we trójkę, wszystkim, czym się dało, w przerwach przyjmując pielgrzymki poirytowanych sąsiadów, aż w końcu wydrukowałam kartkę z przeprosinami i zawiesiłam na naszych drzwiach i przy windach, żeby nie odrywać się w kółko od pracy.

Po dwóch dniach łazienka była skończona

Znaczy – skuliśmy kafelki. Ramiona nam się trzęsły, nogi chwiały, ale daliśmy radę.

No to jutro bierzemy się za kuchnię! – zaordynował radośnie braciszek.

Musimy znaleźć jakąkolwiek ekipę, choćby drogą… Skóra mi ścierpła na myśl o tym, że od jutra powtórka z rozrywki, tylko w drugim pomieszczeniu, no ale jak mus, to mus. Samo się nie zrobi, zamówione meble i sprzęty niebawem przyjadą, a kolejne ekipy nam odmawiały z braku wolnych terminów. Nazajutrz Aruś, wesoły jak szczygiełek, i my, ledwie żywi, w posępnych humorach, zabraliśmy się do demontowania starych szafek kuchennych, wynoszenia sprzętów do dużego pokoju i kucia kafelków. Na szczęście kiedyś ktoś nam podpowiedział, że w kuchni płytki można ułożyć tylko między szafkami. Dzięki temu mieliśmy do skucia pasek glazury, zamiast całej ściany, plus podłogę, co zajęło nam czas do wieczora.

– Słuchaj, a jakby po prostu pomalować ściany i nie kłaść płytek? A na podłogę panele? Panele są łatwe do ułożenia… – wieczorem, już w łóżku, kombinowałam, jak ułatwić nam życie i nie zniszczyć mieszkania. – Przecież nie możemy pozwolić, by Arek układał nam płytki! Jestem mu wdzięczna za entuzjazm i chęć pomocy, ale on nie ma za grosz zmysłu plastyczno-technicznego. Demolka okej, ale tworzenie? Jak się do tego weźmie, wyjdzie mu taka awangarda, że strach się bać normalnie!

Moje przerażenie udzieliło się Krzyśkowi. Minął tydzień prac, a my byliśmy na etapie wynoszenia gruzu z chałupy. A jeśli miałam rację co do antytalentów mojego brata, to ten remont będziemy robić dwa razy. Nie było nas na to stać, więc zamiast spać, wstaliśmy i przeczesywaliśmy internet w poszukiwaniu jakiejkolwiek ekipy. Zapisywaliśmy numery telefonów, by rano zadzwonić, i pisaliśmy maile w środku nocy. Liczyliśmy, że ktoś odpowie. Ktokolwiek, kto ma jakiekolwiek pojęcie o remontach. Mogłam sama pomalować ściany wałkiem, zresztą robiłam to regularnie, ale kompleksowa renowacja kuchni i łazienki przekraczała moje możliwości. Miałam nadzieję, że Arek po kilku dniach kucia zrezygnuje z dalszego pomagania nam, że nie będziemy musieli go spławiać, ale nie, rano zjawił się cały zwarty i gotowy do układania płytek w łazience albo kuchni, zależy, gdzie chcemy zacząć.

– Nigdzie… – westchnęłam. – Nie obraź się, ale…

– Wiem, gdzie masz łaskotki – ostrzegł mnie brat.

– No i? – warknęłam, w ogóle nierozbawiona. – Wybierałam te kafle przez kilka godzin, mało nie mordując męża przy okazji, więc nie pozwolę ci ich teraz zepsuć. Nie ma mowy!

– Arek, ona ma rację, szukamy fachowca, może któryś się odezwie. Bardzo dziękujemy ci za pomoc przy kuciu, ale ich kładzenie płytek to wyższa szkoła jazdy – Krzysiek stanął po mojej stronie.

– Nie rozumiem, gdzie wy widzicie problem. Przecież to proste jak budowa cepa. Kładziesz, wpychasz te krzyżyki, jedziesz następny rząd.

– A pomyślałeś, baranie, że nie masz czym dociąć płytki, jeśli trzeba będzie ją dopasować? – warknęłam.

Arek nieco się zasępił

– Może by się udało pożyczyć? Może ktoś ma…?

– Poziomicę też? I wszystkie inne rzeczy, które trzeba mieć? Kurde, Arek, weź pomyśl. Kocham cię, brat, i dzięki wielkie za pomoc, ale resztę musimy zostawić fachowcowi, którego musimy znaleźć, spod ziemi wydobyć…

– Okej, wasz remont, wasza decyzja – odpuścił i wprosił się na śniadanie.

Ja, korzystając z dnia przerwy w robotach, pojechałam do przyjaciółki, by złożyć jej spóźnioną wizytę urodzinową i nieco się odstresować. Gdy wychodziłam, chłopaki gawędzili nad jajecznicą… Dalszą część historii znam tylko z opowieści, ale zeznania wspólników przestępstwa były zbieżne, więc raczej nie zmyślali. Przy jajecznicy chłopaki wpadli na genialny pomysł. Przecież mogli zacząć kłaść płytki, a z tymi miejscami, które wymagały docięcia, poczekać na fachowca. Ha. Czysta oszczędność – czasu i kasy. Zanim wróciłam, wzięli się do roboty. Że niby to będzie dla mnie niespodzianka. A skoro do wykonywania takich prac nie trzeba wyższego wykształcenia, ba, nawet matury, to chyba dwaj magistrzy sobie poradzą bez problemu. Rozrobili klej i zaczęli kłaść kafelki. Ich rozmowę jakbym na własne uszy słyszała.

Jesteś pewien, że równo? – spytał Krzysiek, gdy pierwszy rząd płytek był już ułożony.

Z braku poziomicy sprawdzali poziom szkolną linijką mojej córki.

– Strzelać z tego będziesz? Tu postawicie pralkę, tu szafkę umywalki, nikt tam z tyłu tego oglądać nie będzie, zresztą fachman nie ułożyłby równiej. Stary, spółkę możemy założyć i dorabiać do pensji! – Arek był z siebie dumny. – Widzisz, baba wybyła i od razu robota ruszyła z kopyta.

– Ej, mówisz o mojej żonie! – zaprotestował lojalnie Krzysiek.

– I o mojej siostrze, wiem, jaka z niej potrafi być gangrena. Dobra, szwagier, dawaj, jedziemy z tym koksem!

Kiedy wróciłam do domu, rozpętałam istne pandemonium. Myślałam, że dostanę zawału na widok ich dokonań. Już chciałam wzywać karetkę – i to nie do siebie, ale do tych dwóch durniów, których miałam ochotę własnoręcznie ukatrupić. Więc w sumie nie karetkę, ale karawan powinnam wzywać. Takiego wrzasku – przerażenia, a potem wściekłości – nie wydobyłam z siebie nigdy.

– Aaaa!!! Co to, do cholery, ma być? Kto wam kazał? Kto pozwolił? Moja biedna łazienka… Boże, jak krzywo! Chryste, dwójka idiotów się dobrała jak w korcu maku! No, nie mogę… Idioci! Całe życie z idiotami, jeden jest moim bratem, a za drugiego wyszłam… Wynocha mi z domu, bo nie ręczę za siebie!

Zbluzgani z góry na dół, posłusznie i cicho wyszli z domu, chcąc uniknąć etapu, w którym zacznę w nich rzucać czymś ciężkim, na przykład potłuczonymi płytkami. Pozbywszy się mistrzów intelektu i samowolki budowlanej, wzięłam się do ratowania sytuacji. Oni pojechali do mieszkania Arka i tam pewnie dywagowali nad sytuacją, pocieszając się nawzajem. Że wcale nie było tak źle, że przesadzam, że biorąc pod uwagę ich brak doświadczenia, mogło być dużo gorzej, że tylko w rogach trzeba dołożyć płytek po ich docięciu. A nierówności? Przecież to nie prom kosmiczny, gdzie dokładność jej na wagę życia!

Mój brat był podobno bardzo urażony

I świetnie, może tak się obrazi, że to będzie pierwszy i ostatni remont, jakim mnie uraczy. Małżonek z kolei ponoć wracał do domu skruszony i ze strachem, który jednak zmienił się w podejrzliwość, gdy zastał mnie w łazience z mężczyzną. Oboje roześmiani i w dobrej komitywie, spojrzeliśmy na zazdrośnika i wybuchnęliśmy śmiechem.

O, mamy mistrza kładzenia płytek! – powitał go mój gość.

Siedział na odwróconym wiaderku, jedną rękę miał w gipsie, drugą dyrygował. A ja, na kolanach, kładłam płytki według jego wskazówek. I szło mi o niebo lepiej niż amatorskiemu duetowi szwagrów.

Powiem panu, że małżonkę to bym zatrudnił na pomocnika. Rewelacyjna jest!

Uśmiechnęłam się z dumą. Jeszcze parę godzin wcześniej byłam niebotycznie wściekła na tych dwóch gamoni, więc zadzwoniłam po pana Tadeusza i ubłagałam go, by przyjechał. Nieważne, że ze złamanym nadgarstkiem – on będzie głową, ja rękami. Pojętna jestem, jak mi wytłumaczy, to zrozumiem. Na szczęście płytek kupiliśmy z zapasem, więc po odjęciu tych, które chłopcy zepsuli, wystarczyło ich na całą łazienkę. Po kilku dniach – bo jednak pracowałam wolniej niż ktoś z doświadczeniem – mieliśmy położone płytki w kuchni i łazience. Porządnie i równo. No, niemal, ale małe uchybienia to nie koniec świata. Pan Tadeusz mianował mnie kierownikiem remontu i łaskawie dopuścił do robót Krzyśka oraz Arka, który o dziwo nadal chciał nam pomagać.

Nosili ciężki rzeczy

Ściśle według instrukcji podłączali, co i jak trzeba, żeby hydraulika działała prawidłowo. Żadnego spontanu, żadnej samowolki. Z solidnym opóźnieniem mogły wjechać meble do kuchni i sprzęty AGD, które już podłączyli specjaliści. Krzysiek z Arkiem nie mieli ochoty bawić się w fachmanów z bożej łaski, a już na pewno nie chcieli ryzykować kolejnego wybuchu mojego gniewu. Wzięli się do sprzątania, dekorowanie zostawili mnie, nieocenionej pani kierownik, i można było powiedzieć, że remont za nami. Z dwutygodniowym poślizgiem, ale jednak. Nic dziwnego, że ludzie tak rzadko robią remonty. To męka!

– Już wiem, czemu w tych wszystkich poradnikach każą dodać trzydzieści procent do budżetu i dwadzieścia procent do zakładanego czasu trwania remontu – mruknęłam, leżąc na łóżku, na które padłam jak nieżywa.

Po wyjściu Arka, który jeszcze koniecznie chciał opić zakończenie prac, więc dałam mu zgrzewkę piwa na drogę i wystawiłam za drzwi. Na jakiś czas miałam dość jego głosu i widoku. Jak złapiemy drugi oddech, trzeba się spakować i pojechać do dzieci, na te nasze wakacje, które mocno się skurczyły. Ciężko na nie zapracowałam. Sytuacja wyglądała dramatycznie, ale wszystko się wyprostowało. I to dzięki mnie. Nie zamierzam ujmować sobie zasług. Remont, który był niby dokładnie przemyślany i zaplanowany, zaskoczył nas jak zima drogowców. Ale – po tych kilku tygodniach pracy, którą ktoś miał wykonać dla nas, a którą odwaliliśmy sami, co czuliśmy w każdej komórce ciała – byliśmy niesamowicie dumni i szczęśliwi.

Łazienka wyglądała pięknie, a kuchnia jak prawdziwe serce domu, ciepło i przytulnie. Nie mogliśmy się doczekać, kiedy wpadną tu dzieciaki, będą zachwycać się efektami naszej orki, a potem, jak to one, zaczną zostawiać pastę do zębów na umywalce, a plamy z soku pomidorowego na blacie. Na razie wszystko było nowe i błyszczące. Aż lśniło!

– Już wiem, czemu takie remonty robi się raz na dwadzieścia lat. Następny zrzucimy już na dzieci… Niech one się męczą – jęczał Krzysiek.

– A jakbyśmy tak najpierw porządnie się wyspali, a potem pojechali do dzieci? Będziemy najgorszymi rodzicami świata czy jakoś ujdzie?

– Ujdzie… – westchnęłam, a w następnej chwili już spałam.

Pakując się do wyjazdu na wieś, cieszyłam się, że to już koniec. Koniec lata, koniec planów związanych z wypoczynkiem, który okazał się ciężką harówką. Niedługo wszystko wróci do normy – my do normalnej pracy, dzieci do szkoły. Braciszek nie będzie już w niczym pomagał, a moje małżeństwo nie będzie wisieć na włosku z powodu rodzaju kurków przy baterii do zlewu. Wiem też, że już nigdy nie zrobimy niczego za swoimi plecami. Żadnych niespodzianek i uszczęśliwiania na siłę, bez pytania. No chyba że będzie chodziło o prezent na urodziny lub święta. Tego jednego można nie konsultować. Choć też nie zaszkodzi. Kolejne remonty zaplanowaliśmy na później. Dużo, dużo później. Na pewno nie na kolejne wakacje, które spędzimy tak, by wynudzić się do granic możliwości…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA