„Co miesiąc pożyczam od rodziców na czynsz, bo pensję wydaję w butikach. Dla nowych butów mogę nie jeść przez 2 dni”

Całą pensję wydaję na buty fot. Adobe Stock, auremar
„Byliśmy bogatą rodziną i nigdy nie słyszałam, żeby coś było za drogie. Od kiedy poszłam do pracy, wszystko kupowałam sobie sama, ale również nie myślałam o tym, że może zabraknąć mi pieniędzy na życie. Swoją pensję wydawałam na siebie, a utrzymywali mnie rodzice. Dopiero po ślubie pojawiły się rachunki, rata kredytu, wydatki na detergenty”.
/ 07.07.2023 21:30
Całą pensję wydaję na buty fot. Adobe Stock, auremar

Widziałam kiedyś żartobliwy rysunek przedstawiający mózgi kobiety i mężczyzny. Wiecie, obszary odpowiedzialne za emocje, zdolności, marzenia, takie tam. Nie pamiętam, co „siedziało” w głowie mężczyzny. Kobiecy mózg podzielono na kilkanaście obszarów, tyle że na każdym napisano jedno słowo: BUTY. Jestem pewna, że tak właśnie wygląda mój mózg. Bo ja kocham buty. Wielbię buty. I to od urodzenia. A przynajmniej od chwili, gdy mama włożyła mi na nogi te najpierwsze.

W czasach, które znam jedynie z jej opowiadań, najchętniej odwiedzałam nie sklepy z zabawkami, ale właśnie obuwnicze. Mama ze śmiechem często wspominała, że ilekroć jako siusiumajtka stawałam w progu tego przybytku, wciągałam głęboko przesycone zapachem skóry i kleju powietrze, po czym z westchnieniem zachwytu wołałam: „Mamo, buty!”. Ta moja miłość wcale jednak nie ułatwiała rodzicom obuwniczych zakupów. Jeśli jakieś mi wpadły w oko, to był koniec.

Musiałam je mieć

Nawet jeśli kompletnie na mnie nie pasowały, kiedy były dwa numery za duże albo dwa numery za małe. Podobno miałam opracowany niezwykle bogaty repertuar minek, wrzasków i scenek, z rzucaniem się na podłogę włącznie, byle tylko postawić na swoim. Skończyło się na tym, że rodzice starali się nie chodzić ze mną nigdzie w okolice „bucianych” sklepów, a zakupów dokonywała sama mama, dokładnie przedtem mierząc moje stopy. Już w szkole podstawowej każdą swoją nową „stylówkę” zaczynałam kompletować od butów. Według mnie to nie one powinny były pasować do spodni, sukienki czy spódnicy, lecz odzież musiała pasować do butów.

– Ty jesteś nienormalna – twierdziła moja młodsza siostra, która na ogół chodziła w dżinsach i adidasach, względnie trampkach.

Moje poukładane w pudełkach kolorowe szpilki nie przemawiały do jej wyobraźni. Kiedy zaczęłam chodzić do liceum, a stopa przestała mi rosnąć, liczba moich butów znacząco się zwiększyła, bo żadnych nie pozwoliłam wyrzucić, chyba że zniszczone trampki lub stare, codzienne klapki. Wszelkiego rodzaju, asortymentu i koloru szpileczki nie niszczyły się wcale, bo miałam ich tyle, że w sumie nie wkładałam ich często. A jaka się zrobiłam oszczędna!

Każdy grosz odkładałam z myślą o nowych bucikach. Agata, moja siostra, nadal się nie zmieniła – ona lubiła przede wszystkim sportowe obuwie. Ja nawet do dżinsów na ogół nosiłam różnokolorowe buciki na wysokim obcasie, a bardzo często szpileczki. Kiedy pewnego dnia przyniosłam do domu chyba ósmą parę takich samych szpilek od reszty różniących się jedynie kolorem, Agata tylko postukała się palcem w głowę.

– Ty powinnaś się leczyć, siostra – jęknęła. – Po jaką cholerę kupujesz ósme, identyczne buty?

Przecież one nie są identyczne – zaprotestowałam natychmiast.

– Jasne, a niby czym się różnią od innych?

– Kolorem – wyjaśniłam.

Odpowiedzią na moje słowa był śmiech Agaty

Tak gwałtowny, że chyba musieli ją usłyszeć sąsiedzi. Zupełnie nic nie rozumiała. Kilka lat później, podczas moich zaręczyn z Andrzejem, tata żartem powiedział:

– Bierz ją sobie, chłopcze, niech w końcu ktoś inny inwestuje w te jej buty.

Andrzej chyba nie poznał się na dowcipie, bo patrzył na przyszłego teścia z zaskoczonym, żeby nie powiedzieć głupim wyrazem twarzy. Wiedział oczywiście, że uwielbiam kupować i mieć coraz to nowe buty, ale nigdy mu nie pokazałam zawartości szafy w moim pokoju. A jeszcze część tych zbiorów znajdowała się na strychu w wielkim kufrze po babci. Oczywiście wszystkie spoczywały w pudełkach, pozawijane dodatkowo w biały papier, żeby przypadkiem się nie zniszczyły.

Dopiero kiedy przeprowadzałam się po ślubie, zaczęłam się zastanawiać, gdzie ja to wszystko zmieszczę w dwupokojowym mieszkaniu, które kupiliśmy z Andrzejem na kredyt. Któregoś dnia nieopatrznie otworzyłam przy nim swoją tajną, drugą połowę szafy. Mój nowo poślubiony mąż zamarł na widok mnóstwa równiutko poustawianych pudełek.

– Co ty tu trzymasz? – zapytał.

– Moje buty – usłyszał w odpowiedzi.

– O rany! – jęknął. – Masz ich aż tyle?

Tak jakbyś nie widział, że mam dużo butów – zdenerwowałam się – przecież widziałeś, jak często je zmieniam, i że do każdej sukienki mam inne! – prawie krzyczałam, bo byłam coraz bardziej zła, właściwie sama nie wiedziałam dlaczego.

– Nigdy się nad tym dotychczas nie zastanawiałem – mruknął Andrzej, a po chwili dodał z zastanowieniem: – Michalina, ale gdzie to się u nas wszystko zmieści?

Wiedziałam doskonale, że się „nie zmieści” i już wcześniej umówiłam się z mamą.

Po prostu część butów zostawiłam u rodziców

Mój pokój i tak miał stać niezamieszkany, więc spokojnie mogły sobie tam leżeć. Wiem, to dziwne, ale ja… ja dotychczas nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile te wszystkie buty kosztują. Przez długi czas wszystkie zakupy finansowali rodzice. Byliśmy dobrze sytuowaną rodziną i nigdy nie słyszałam, żeby coś było za drogie. Od czasu kiedy poszłam do pracy, wszystko kupowałam sobie sama, ale również nie myślałam o tym, że może zabraknąć mi pieniędzy na życie.

Swoją pensję wydawałam na siebie, a utrzymywali mnie rodzice. Po ślubie sytuacja diametralnie się zmieniła. Zamieszkaliśmy z Andrzejem sami, musieliśmy robić opłaty, kupować jedzenie, chemię do domu, od czasu do czasu gdzieś wyjść. Wszystko to kosztowało. Poza tym mieliśmy do spłacania kredyt zaciągnięty na zakup mieszkania. No i cóż… nie trzeba było długo czekać, już po pierwszej wypłacie, kiedy przyniosłam do domu trzy pary nowych butów – no po prostu nie potrafiłam się oprzeć – Andrzej popatrzył na mnie z dezaprobatą.

– Miśka, kochanie, chyba nie stać nas na tyle nowych butów naraz.

– Ale przecież kupiłam je za swoje pieniądze, są takie śliczne, zobacz…

– Mamy ratę do spłacenia – przypomniał mi. – Poza tym, musimy z czegoś żyć. Z mojej wypłaty nie damy rady.

Fakt, na buty wydałam trzy czwarte pieniędzy, które wpłynęły na moje konto.

– Ojej, kochanie, przepraszam, jakoś nie pomyślałam. Pożyczę od mamy. Oddam jej w przyszłym miesiącu.

Tak też zrobiłam

Ale w następnym miesiącu nie miałam z czego oddać, bo spodobały mi się kolejne buty. A potem jeszcze kolejne. Wszystkie były takie śliczne, żadnym nie potrafiłam się oprzeć, po prostu musiałam je mieć i koniec. Szafa w naszym przedpokoju zaczynała się zapełniać, a my zaczynaliśmy się zadłużać. Nie przyznawałam się Andrzejowi, że co miesiąc pożyczam na ratę, a czasem jeszcze więcej, od rodziców. Ale mój mąż przecież nie był głupi, wiedział, ile zarabiam i wiedział, że nie ma możliwości, żeby mi na wszystko starczyło.

Michalina, ty chyba musisz iść na jakąś terapię – powiedział mi bez żadnych wstępów pewnego wieczoru.

– Oszalałeś! – oburzyłam się, chowając za siebie kolejne pudełko z butami. – Chcesz mi powiedzieć, że jestem nienormalna?

– Nie chcę ci powiedzieć, że jesteś nienormalna, ale kupowanie tylu butów tak często normalne nie jest.

– Co cię to obchodzi? Kupuję za swoje pieniądze. Podobają mi się. Obiecuję, przysięgam, kochanie, już nie będę!

– No i co z tego, że ci się podobają? – wyraźnie zaczynał się denerwować. – Zachowujesz się jak dziecko, które koniecznie musi mieć następną zabawkę. W połowie tych butów nawet nie chodzisz.

– Nieprawda – usiłowałam mu przerwać, ale nie pozwolił mi.

Zaczął wyciągać z szafy pudełka i otwierać je. Rzeczywiście wielu z tych butów nigdy nie miałam na nogach, niektórych nawet nie pamiętałam.

– Nieprawda? – pytał Andrzej, opróżniając pudełka i ustawiając kolejne buty na podłodze. – Mówisz, że kupujesz za swoje, a ile kasy już pożyczyłaś od rodziców?

Miałam ochotę powiedzieć mu, że to moi rodzice i mogę od nich pożyczać, ile chcę, ale w porę zorientowałam się, jak głupio by to zabrzmiało. Miał rację, we wszystkim miał rację. Rozpłakałam się. Nareszcie do mnie dotarło, że wszystko, co powiedział Andrzej, to najprawdziwsza prawda. Gorzka i bolesna dla mnie, lecz jednak prawda. Płacząc i tuląc się do męża, przysięgałam, że już przestanę kupować nowe buty, przestanę wydawać bezmyślnie nasze wspólne pieniądze, ale nie wierzył mi.

– Kochanie, wierzę w twoje chęci, ale sama nie dasz sobie rady – powiedział, głaszcząc mnie po mokrym od łez policzku. – To jest uzależnienie. Obiecaj mi, że zapiszesz się na terapię.

Chodzę tam już od kilku tygodni

Początkowo było bardzo ciężko, nie potrafiłam się otworzyć, nie potrafiłam do końca zrozumieć, że te zakupy są jak choroba. Musiałam też napisać upoważnienie, na podstawie którego moje wynagrodzenie wpływało na konto Andrzeja. Z tym też czułam się okropnie, jakbym była ubezwłasnowolniona.

Teraz jest lepiej, nawet powoli oddajemy pieniądze moim rodzicom. Oni co prawda powiedzieli, że nie trzeba, ale Andrzej się uparł. I ma rację. Ja też, im bardziej zmniejsza się mój dług, tym bardziej wierzę, że dam radę. Już od dwóch miesięcy nie kupiłam żadnej pary butów.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA