„Cierpiałam z samotności, a przyjaciółki chwaliły się mężami i rodzinami. Szczyt mojej frustracji przypadł w andrzejki”

Chciała odbić mi męża, ale miała poczucie winy fot. Adobe Stock, Inna Vlasova
„Niby słuchałam, o czym rozmawiają, nawet potakiwałam uprzejmie, ale myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Nie interesowały mnie opowieści o wspólnych wakacjach, dzieciach, budowaniu domu i tym podobnych sprawach ściśle zarezerwowanych dla rodzin. Było mi przykro, że nikt nie pyta o to, co u mnie. Przecież singielka się nie liczy...”.
/ 30.11.2022 07:49
Chciała odbić mi męża, ale miała poczucie winy fot. Adobe Stock, Inna Vlasova

Dla singielki nie ma nic gorszego niż impreza pełna małżeństw, które gadają o dzieciach, wspólnych wakacjach i budowaniu domu. Czego może chcieć od życia samotna kobieta po trzydziestce? Pracę miałam, mieszkanie też, auto jeszcze jeździło i na szczęście nie wymagało naprawy. Tyle że po pracy wracałam do pustego domu i już na samą myśl o kolejnym samotnym wieczorze odechciewało mi się wszystkiego. Szczególnie teraz, jesienną porą, kiedy czas tak bardzo się dłużył.

Z zazdrością słuchałam opowiadań koleżanek

Plotły, jak to mężowie zabierają je do kina, pomagają w obowiązkach domowych, odrabiają z dziećmi lekcje, a nawet czasami przygotują kolację. Z uśmiechem wprowadzały mnie w swoje codzienne sprawy, zupełnie nie zauważając, że z każdym ich słowem jest mi coraz bardziej przykro.

„Jak za młodu nie złapiesz męża, to potem już nie masz na co liczyć” – przypomniały mi się słowa jednej ze znajomych.

Westchnęłam ciężko, odgoniłam natrętne myśli i dopiłam chłodną już herbatę. Najwyższa pora zabrać się do pracy. Monotonnie wstukiwałam kolejne cyferki do komputera, w pełni już skupiona na tej czynności. Nie zauważyłam nawet, kiedy nadeszła godzina wyjścia z firmy.

Basiu, a ty z nami nie idziesz? – dotarło do mnie pytanie koleżanki.

Oderwałam wzrok od monitora.

– Gdzie nie idę? Do domu? Idę – odparłam prędko, nie rozumiejąc, o co chodzi.

O imprezie u Gabrysi mówimy – wyjaśniła Dorota, wywracając oczami.

– Aaa... – bąknęłam nieuważnie.

Skupianie się tylko na pracy miałam opracowane do perfekcji. Wiele razy w ten sam sposób zabijałam nużącą samotność.

Nie lubię głośnych imprez – dodałam.

– Nie będzie głośna – zapewniła mnie Gabrysia. – To tylko małe, kameralne spotkanie – obiecywała. – Przecież andrzejki są raz w roku, trzeba się nieco rozerwać.

– I co? Może jeszcze będziemy lały wosk? – prychnęłam. – I ustawiały buty, licząc, który pierwszy dotrze do progu, żeby jego właścicielka wyszła szczęśliwie za mąż?

Naprawdę nie rozumiałam, po co zapraszały mnie na imprezę, na którą na pewno przyjdą ze swoimi mężami.

Nasze spotkania do tej pory tak właśnie wyglądały

Wszyscy w parach, zadowolenie, tylko ja... Jak ta samotna tuja, siedząca za stołem i udająca, że wszystko jest w porządku, podczas kiedy inni dobrze się bawili. Nie miałam ochoty na kolejną tego rodzaju męczarnię.

Jestem już umówiona – rzuciłam, zmuszając się do przepraszającego uśmiechu.

W oczach koleżanek pojawiło się zaskoczenie. Przecież nie dalej jak rano burknęłam coś na temat facetów, którzy nie chcą się ze mną spotykać. Jakby uciekali od zarazy.

– Oj, Baśka, Baśka – Dorota spojrzała na mnie karcąco. – Przynajmniej nie kręć.

– I przede wszystkim nie krzyw się, jakbyś wypiła szklankę soku z cytryny. Widziałaś swoją minę? – wsparła ją Gabrysia. – Impreza zaczyna się o dwudziestej – poinformowała mnie. – Masz na nią przyjść, i to z uśmiechem na ustach. Inaczej cię zamorduję – zakończyła rozkazująco.

Wzruszyłam ramionami. Nie lubiłam, kiedy litowały się nade mną, bo tak odbierałam te ich ciągle ponawiane zaproszenia. Ale wolałam się nie upierać, bo spokoju by mi nie dały. Misję sobie, cholera, znalazły! Dni do wieczoru andrzejkowego i nieszczęsnej imprezy minęły szybciej, niżbym sobie tego życzyła. W piątek zamierzałam się wykpić bólem głowy i zmęczeniem.

– No, bardzo ciekawe, skąd już teraz wiesz, że w niedzielę rozboli cię głowa – wykpiła moje tłumaczenie Dorota.

– Jasnowidzka. Może być – oznajmiła Gabrysia. – Przydasz się przy wróżbach.

Westchnęłam ciężko. Wyszłyśmy z pracy, a koleżanki na odchodne dały mi wyraźnie do zrozumienia, że mam być na imprezie, bo inaczej koniec naszej przyjaźni.

– Jak koniec, to koniec – mruknęłam buntowniczo, wracając do domu.

Włączywszy radio w samochodzie, próbowałam sobie wyobrazić, że przede mną weekend spędzony w towarzystwie ukochanego.

– A już pojutrze wielki wieczór wróżb! – rozbrzmiał głos prowadzącego audycję.

Lubiłam go słuchać

Budził we mnie same miłe skojarzenia, takie... aksamitne.

– Zdradzę wam, drodzy słuchacze, że i ja wybieram się na małą imprezę. Bo kto powiedział, że mężczyźni nie mogą sobie tego dnia powróżyć? Mogą, wręcz powinni! – spiker mówił z takim optymizmem, że przez chwilę i ja nabrałam ochoty na to durne andrzejkowe lanie wosku u Gabryśki.

Ale szybko mi przeszło.

– Mówił dla was Jakub, a już za chwilę godzina siedemnasta i mikrofon przejmuje Bartek, który jak zwykle poczęstuje was solidną dawką informacji. Tymczasem stary, dobry, romantyczny przebój, który...

Szybko wyłączyłam radio.

– Romantyczne piosenki są mi potrzebne jak łysemu grzebień – zaburczałam do siebie wściekła, parkując pod blokiem.

Do niedzieli jeszcze trochę. Może skręcę nogę, złamię rękę albo żebra – cokolwiek, byle mieć wymówkę i nigdzie nie iść... Niestety. W niedzielę obudziłam się ze świadomością, że wieczorem czeka mnie ta nieszczęsna impreza. Cały dzień snułam się po domu jak potępieniec, nie mogłam się na niczym skupić, nic mnie nie cieszyło. Dlaczego człowiek zmuszony jest wypełniać takie nieprzyjemne towarzyskie obowiązki?! Jeszcze gdyby to był babski wieczór... Wieczorem nawet nie próbowałam udawać, że jest fajnie.

Było tak, jak się spodziewałam

Gabrysia, Dorota, ich mężowie, jakieś pary, których nie znałam – i ja. Jak zwykle sama. Westchnęłam ciężko i usiadłam za stołem. Dobrze, że choć gospodarze zadbali o dobrą wyżerkę i porządne wino. Swoim zwyczajem wyłączyłam się zupełnie. Niby słuchałam, o czym rozmawiają, nawet potakiwałam uprzejmie, popijając wino, ale myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Nie interesowały mnie opowieści o wspólnych wakacjach, dzieciach, budowaniu domu i tym podobnych sprawach ściśle zarezerwowanych dla rodzin. Machinalnie nałożyłam sobie na talerzyk sałatkę, chipsy i pasztecika i zamierzałam sięgnąć po pachnącą apetycznie szynkę.

– Miły dla oka widok, gdy kobieta nie umartwia się dietami i lubi dobrze zjeść – przy moim uchu rozległ się męski głos.

Omal nie wypuściłam talerza z rąk! Popatrzyłam półprzytomnie na gości, a potem na właściciela głosu. Goście byli zajęci rozmową, dwie pary tańczyły. Skąd się tu wziął ten mężczyzna? Wydawał się dziwnie znajomy. Zamrugałam, próbując sobie przypomnieć, gdzie go spotkałam.

– Smacznego – uśmiechnął się.

– Dziękuję – bąknęłam z ustami pełnymi sałatki i przyjrzałam mu się uważniej.

Przeciętny facet w średnim wieku

Ostrzyżony na jeża. W brązowych oczach migotały wesołe iskierki. Łobuzerskiego wyglądu dodawał mu kilkudniowy zarost na brodzie. Szerokie ramiona, rozpięta pod szyją koszula... Ciekawe, czy pod spodem...

Oględziny wypadły pomyślnie? – błysnął zębami w szerokim uśmiechu.

Położył rękę na oparciu krzesła, przypadkowo muskając nią moje plecy. Miałam wrażenie, jakby spod jego palców przeskoczyła na mnie jakaś iskra. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, milczałam więc, zaskoczona i nieco onieśmielona sytuacją. Jakbym się umówiła na randkę w ciemno... Pierwszy raz od dawna jakiś facet w ogóle zwrócił na mnie uwagę.

– Baśka! – Dorota sprowadziła mnie na ziemię. – Wosk lejemy, chodź szybko!

– No właśnie, chodźmy – podjął ochoczo nieznajomy. – Będzie śmiesznie.

Nieznajomy? Może i nas sobie przedstawili, ale pewnie nie zwróciłam na to uwagi, pogrążona w rozmyślaniach. Jak siebie znam, skinęłam głową, odruchowo powiedziałam swoje imię i tyle. Niechętnie podniosłam się i ruszyłam za Dorotą. On szedł tuż za mną. Teraz, kiedy wstał, okazało się, że jest wyższy ode mnie. Niewiele, bo miałam buty na obcasie, ale jednak wyższy, co nie zdarzało się często. Nie wiem, co mnie podkusiło, by nagle zatrzymać się przed progiem. Sekundę potem poczułam, jak na mnie wpada.

– Przepraszam – silne ręce przytrzymały mnie w talii, chroniąc przed upadkiem, a ja przez jedną krótką chwilę poczułam przyjemne ciepło jego ciała. – Lepiej się pospieszmy, bo zaczną bez nas i co wtedy? – szepnął mi wprost do ucha.

Kłujący zarost musnął moją wrażliwą skórę szyi. Wbrew sobie zadrżałam. No nie! Jeszcze tego brakowało, by zauważył, jakie robi na mnie wrażenie! Pomyśli, że jestem jakąś desperatką, która poleci na pierwszego lepszego faceta, który się do niej odezwie...

Co gorsza, będzie miał rację!

Zmusiłam się do odzyskania równowagi, odetchnęłam głęboko i szybkim krokiem weszłam do pokoju, dołączając do reszty. Rozbawione towarzystwo śmiało się, dowcipkowało. Mąż Gabrysi udawał, że nie potrafi strumieniem wosku trafić w dziurkę od klucza, a gdy wreszcie wosk mu się przelał i zastygł w bezkształtną bryłę, usłyszałam za sobą ten sam niski, podniecający głos.

Teraz nasza kolej.

Ku mojemu zaskoczeniu mężczyzna otoczył mnie ramionami i kierując moimi dłońmi, całkiem zgrabnie przelał wosk. Z wrażenia zrobiło mi się gorąco. Tak dawno nikt nie przytulał mnie w ten sposób… Prawdę powiedziawszy, w żaden sposób nikt mnie ostatnio nie tulił. A co tam! Skoro sam prowokuje bliższy kontakt, nie będę zgrywać niedotykalskiej… Wypite wino pomogło mi w tej decyzji. Nabrałam odwagi i oparłam się o tors nieznajomego. Nie wiem, czy przypadkowo, czy celowo, drugi raz musnął brodą moją szyję. Poczułam, że mnie, starą babę, zaczynają palić policzki. Kiedy się pochylił, wciąż obejmując mnie w talii, i wyjął z miski kawałek zastygłego wosku, Gabrysia zaczęła chichotać.

Serce! Ulało wam się serce! – piszczała jak dziewczynka, a Dorota za nią.

– Lepiej potańczmy – zaproponował mąż Gabrysi, pociągając ją za rękę.

– A my? Zatańczysz? – niski szept ponownie rozbrzmiał przy moim uchu.

Raz się żyje, co mi tam!

– Chętnie – odparłam szybko.

Poprowadził mnie do pokoju, gdzie grała muzyka. W milczeniu objął, przygarnął do siebie i chociaż akurat leciał skoczny kawałek, nic nie wskazywało na to, aby miał zamiar mnie puścić. Wtuliłam się w niego, wdychając kuszący zapach wody kolońskiej.

Ładnie pachniesz – mruknęłam niespodziewanie dla samej siebie.

– Podoba ci się? – uśmiechnął się.

Przyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. Już wiedziałam dlaczego facet wydawał mi się znajomy. Miał głos podobny do mojego ulubionego radiowca.

– Yhm – przytaknęłam.

– To dobrze – przesunął palcami po moich plecach, przytulając mocniej.

Poczułam jego twardy brzuch i tors, do którego przywarłam, spragniona dotyku mężczyzny. Zarzuciłam mu ręce na szyję. Wyobraziłam sobie, jak pochyla się nade mną, jak rozpina mi bluzkę. Widziałam jego dłonie błądzące po moim nagim ciele… Koniuszkiem palca musnął delikatnie mój kark i kolejny przyjemny dreszcz przeszedł moje ciało. A gdy chwilę później dotknął wargami szyi, mój oddech przyspieszył. Było mi w tej chwili wszystko jedno, co sobie o mnie pomyślą Gabrysia i Dorota. W głowie miałam jedno pytanie: „Jedziemy do mnie czy do ciebie?”.

Oczywiście nie zadałam go

Aż tak odważna nie byłam.

Co robisz jutro po pracy? – spytał nagle, a jego wargi tym razem zatrzymały się przy moim uchu, całując lekko płatek.

Z wrażenia nie umiałam wydusić słowa. Przełknęłam ślinę.

– Nic – wydusiłam w końcu.

– Wpadnę po ciebie około osiemnastej – jego usta zawędrowały do kącika moich, a ja pomyślałam, że jak zaraz mnie nie pocałuje, to chyba oszaleję. – Pójdziemy na kawę, spacer, a potem kto wie... – kusił.

Nie pozostało mi nic innego, jak zgodzić się. Po prostu nie mogłam postąpić inaczej.

Ale... jak ty masz w ogóle na imię? – palnęłam nagle rozkojarzona.

Zaśmiał się cicho.

– Oj Basiu, Basiu – odsunął się nieco i przesunął kciukiem po moim policzku. – Maciek. Jestem kuzynem Doroty. Przedstawiała nas sobie, gdy tylko przyszedłem.

Jego niebieskie oczy patrzyły wprost na mnie, a ja utonęłam w tym spojrzeniu… I tak tonę do dzisiaj, chociaż od tamtych andrzejek minęło już parę ładnych lat.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA