Wybranie się na urlop w marcu to niezbyt rozsądna decyzja, szczególnie jeśli miejscem docelowym jest jedynie leśniczówka. Ten wyjazd okazał się totalną porażką.
Byłam w rozsypce
Obciążałam winą za to również Tomasza, mojego byłego narzeczonego. Z jego powodu zeszłego lata przesiedziałam całe dwa miesiące w stolicy, gdyż nie udało mu się już wywalczyć wolnego. To właśnie on mnie zdradził z rudowłosą Julią, której jedynym atutem był tata – szef firmy handlującej mięsem drobiowym. W grudniu Tomasz oznajmił mi, że odnalazł swoją drugą połówkę i nasze wspólne plany legły w gruzach.
Przez bite 3 miesiące wylewałam morze łez, a przez następne dwa bez przerwy złorzeczyłam na niego pod nosem. Tomek dał mi kosza zaledwie sześć miesięcy przed tym, jak mieliśmy stanąć na ślubnym kobiercu. Macie pojęcie, jakie to uczucie, gdy trzeba każdej cioci z osobna tłumaczyć, że jednak nie zobaczy was przysięgających sobie miłość przed ołtarzem? Ja to przeżyłam i powiem szczerze – nawet największemu wrogowi nie życzyłabym czegoś podobnego. Chyba do dziś bym ryczała za tym niewiernym draniem, gdyby nie mój brat, a tak naprawdę jego kolega.
Chciałam cierpieć w samotności
Mój brat, Marek, próbował wszystkiego, żebym wyrzuciła z głowy niewiernego Tomasza, ale ja zdecydowanie wolałam cierpieć w odosobnieniu. W końcu doszłam do wniosku, że muszę gdzieś się wyrwać, bo inaczej kompletnie oszaleję. Kiedy więc pod koniec czerwca moja kuzynka, Magda, zaproponowała mi pobyt w leśniczówce swojego teścia, gdzieś koło Ostrołęki, stwierdziłam, że to będzie po prostu idealne miejsce na kurację mojego poranionego serca. Niestety, zlekceważyłam wtedy informację, że Magda jest szczęśliwą mamą dwuletniego Piotrusia.
Po siedmiu dniach miałam serdecznie dosyć tego miejsca – domu gajowego na samym końcu wsi, paskudnej, deszczowej pogody, a także Magdy i jej humorzastego berbecia. Sięgnęłam więc po telefon, żeby zadzwonić do mojego brata:
– Błagam cię, zabierz mnie stąd, bo nie dam rady tu ani chwili dłużej zostać.
– Justynko, wybacz mi, ale dzisiaj nie mam szans. Zaraz po pracy jestem umówiony z kontrahentem. Ale jutro będzie wracał z Gdańska Adam, no wiesz, ten mój kumpel z pracy – odparł Marek. – Mógłby cię zgarnąć, jadąc do Warszawy. Pogadam z nim i dam ci cynk.
Czekałam na kolegę brata
Adam na całe szczęście nie oponował i obiecał, że pojawi się jutro koło południa. Rodzinka leśniczego wraz z Magdą i małym Piotrusiem od samego rana byli nieobecni, gdyż wybrali się na targ, więc miałam chałupę tylko dla siebie. Złapałam swoje rzeczy, spakowałam je i wsiadłam na rower, by podjechać do wsi i zwrócić dwie książki, które wcześniej pożyczyłam od koleżanki Magdy.
Już z oddali, pedałując rowerem w stronę domu leśniczego, usłyszałam donośne ujadanie psa, Rabusia. Nie zastanawiając się długo, przyspieszyłam tempo jazdy. Tuż przy wjeździe na posesję rzucił mi się w oczy zaparkowany samochód, a otwarta na oścież furtka zdradzała, że ktoś tu przyjechał. Zastałam komiczny widok: ujrzałam nieznajomego mężczyznę, który siedział na ogrodzeniu. Rabuś czujnie go obserwował, głośno szczekając za każdym razem, gdy facet wykonał choćby najmniejszy ruch. Parsknęłam śmiechem na ten przezabawny obrazek.
To było zabawne
Przypiąwszy rower do płotu, złapałam za obrożę Rabusia i wsadziłam go do kojca.
– Jestem Justyna, a ty to chyba Adam, co? - zapytałam, chichocząc.
Nie było mu jednak do śmiechu, o czym świadczyły zaciśnięte wargi i sfałdowane czoło.
– Taa – mruknął pod nosem, zeskakując na dół. – Wspiąłem się na murek z przyziemnego powodu. Chodziło mi zwyczajnie o to, żeby moje portki, a może i łydki, nie miały bliższego spotkania z kłami tego rozwścieczonego czworonoga.
Oczyścił starannie swoje spodnie. Kiedy wciąż chichotałam, zasłaniając usta ręką, oznajmił ponurym tonem:
– Bardzo zabawne. Ciekaw jestem, co twoim zdaniem powinienem zrobić. Nie dostrzegłem dzwonka, więc pchnąłem bramkę i przekroczyłem próg posesji. A to bydlę nagle wyskoczyło i nie miałem najmniejszych szans.
Stał naprzeciw mnie, nadąsany. Dało się zauważyć, że to zdarzenie mocno nadszarpnęło jego honor.
– Cóż, nikt nie jest ideałem – rzekłam z niewinną miną.
W końcu parsknął śmiechem.
– Błagam, nie umieszczaj w tym miejscu żadnej tablicy upamiętniającej to zdarzenie. A co do ciebie, to kiedyś mi za to zapłacisz. Powinnaś była grzecznie czekać w mieszkaniu na transport. Przynajmniej tak twierdził Marek.
– Nie będziesz miał szansy na rewanż. No chyba że odmówisz zabrania mnie ze sobą do stolicy. Ale i tak dam sobie radę.
– Nigdy nic nie jest przesądzone. Życie bywa przewrotne – oznajmił. – Liczę na to, że jesteś już gotowa do drogi?
Dużo mnie wiedział
Adam odezwał się ponownie, kiedy już jechaliśmy autem:
– Mam wrażenie, jakbyśmy się znali od lat. Marek to taki gaduła, a że od trzech lat dzielimy pokój w pracy, to nasłuchałem się tyle o jego bliskich, że czuję się, jakbym ich dobrze znał.
– No to zapewne też ci wygadał o tym, że... no sam wiesz...
– Słyszałem co nieco o tobie i twoim narzeczonym. Marek mówił, że to odludne miejsce w lesie miało być remedium na tę miłosną sytuację. Ale jak cię znam, z opowiadań Marka oczywiście, od razu mi przyszło do głowy, że długo tam nie zabawisz. No i faktycznie, miałem rację.
– No to jaka jest twoja rada? Że niby powinnam znaleźć sobie kogoś nowego na pocieszenie, tak?
– Wiesz, byłoby to chyba lepsze wyjście gdzieś, niż siedzenie samej w tym lesie.
Zawiózł mnie, ale nie do domu
Spojrzałam na niego ukradkiem i przyszło mi do głowy, że to wcale niegłupi pomysł, o ile zgodziłby się odegrać rolę tego klina. Z tego, co dotarło do mnie od mojego gadatliwego brata, to bystry i porządny chłopak. A do tego całkiem niebrzydki, a ja od zawsze lecę na wysokich blondynów. Chyba nie ma co myśleć, co by było, gdyby...
Podczas jazdy gadaliśmy o tym i owym, nie wracając do kwestii moich miłosnych klap. Gdy minęło pół godzinki, poczułam, że jestem zmęczona i muszę się przespać. Obudziło mnie delikatne łaskotanie pod brodą.
– Pobudka, królewno. Już dojechaliśmy.
Przez parę chwil siedziałam bez ruchu, wpatrując się zaskoczona w urokliwy dworek otoczony sosnami, tuż nad brzegiem jeziora.
– Zaraz, zaraz... to przecież nie jest Warszawa! Dokąd mnie zabrałeś? Gdzie my jesteśmy?
Byłam zaskoczona
Adam odpowiedział, posyłając mi czarujący uśmiech:
– Wyobraź sobie, że zostałaś uprowadzona przez całkiem współczesnego programistę, który jadąc na wakacje spotkał śliczną dziewczynę i za pomocą swoich czarów najpierw ją uśpił, a następnie wywiózł na Mazury, gdzie zaprasza cię na relaks w swoim skromnym towarzystwie. Podoba ci się ten pomysł?
Pomimo odwagi w jego głosie, dostrzegłam cień wątpliwości w jego spojrzeniu.
– A może to po prostu odwet za to, że tkwiłeś na tym ogrodzeniu? – zapytałam z podejrzliwością.
– No co ty! Nawet mi to nie przyszło do głowy! – zaprzeczył z energią.
– Już wiem! To wasza wspólna konspiracja z bratem! Martwi się o mój kiepski nastrój i ciągle szuka sposobów, żeby mnie rozweselić. No i wykombinował! Serio masz w sobie tyle odwagi, żeby tu ze mną zostać? A co, jeśli się okaże, że jestem okropną jędzą?
– Od dłuższego czasu miałem ochotę cię lepiej poznać, więc doszliśmy z Markiem do wniosku, że wyjazd razem to świetna okazja. Chciałem ci to powiedzieć już w aucie, ale akurat zasnęłaś.
– Muszę przyznać, że masz niezły tupet – rzuciłam ironicznie. – Liczę jednak, że mogę zaufać swojemu bratu. Dwa osobne pokoje mamy? – zapytałam z naciskiem.
– Mamy! – potwierdził Adam. – Ale słuchaj – dorzucił z uśmiechem. – Niedługo zacznie się długi weekend, a wtedy o wolny pokój jest cholernie ciężko.
– Przekonamy się – odparłam trochę spokojniej. – Już zrobiłeś na mnie dobre wrażenie.
Telefon mojego brata przez cały dzień dla bezpieczeństwa był wyłączony. Kolejnego dnia napisałam do niego wiadomość: „W porządku. Dziękuję". Skoro ja jestem radosna, to niech on też ma powody do uśmiechu.
Justyna, 28 lat
Czytaj także: „Żona szasta moją kasą, ale mnie nie szanuje. Zapomniała, kto ją wyciągnął z biedy i płaci za wszystkie fanaberie”
„Mąż bawił się w Casanovę, więc dałam mu pole do popisu. Ciekawe, czy któraś poleci na bezdomnego z pustym portfelem”
„Wygrałam w totolotka i moje życie zmieniło się w piekło. Rodzina traktuje mnie jak chodzący bankomat”