„Ciąża po 40-tce nie była moim marzeniem. Mąż chciał >>pozbyć się problemu<<, a ja nie mogłam uwierzyć, że mam z nim dzieci”

Mąż wpadł w panikę. Do tej pory byłam względnie spokojna, ale nagle udzielił mi się jego zdenerwowany nastrój i zaczęłam sama martwić się, co my zrobimy nagle z bobasem.
21.10.2023 15:15

Rodziną byliśmy przeciętną. Oboje koło czterdziestki, dwójka dzieci, standardowe pensje, wakacje. Co niedziela do kościoła, z przyzwyczajenia, nie potrzeby. Ot, zwykłe życie. Mieliśmy więcej czasu dla siebie, odkąd dzieci stały się bardziej samodzielne.

Mietek uwielbiał się bawić, ja mogłam w końcu poświęcić się pracy, nie musiałam co dwa tygodnie brać chorobowego. Czułam, że życie zaczyna się na nowo, bo wrócił też popęd, który był nieco przygaszony codziennymi obowiązkami.

Nie byliśmy jedną z tych par, która zapomina, co się w łóżku robi. Kochaliśmy się często, a że w ciąże nie zachodziłam zbyt łatwo, nie troszczyliśmy się za bardzo o zabezpieczenie. Zresztą, bliżej mi było do menopauzy, niż ciąży, prawda?

Nie starasz się, to wychodzi...

Gdy czułam silną senność, dolegliwości, mdłości pomyślałam, że łapie mnie przeziębienie. Ale nie mijało, wracało falowo. Coś w głowie mi zaświtało, policzyłam wstecz... Poszłam do ginekologa, który tylko potwierdził moje przypuszczenia. Ciąża. Piąty tydzień. Zastanawiałam się, jak powiedzieć o tym mężowi. Tkwiłam w przychodni dobre pół godziny, ale nie wymyśliłam niczego lepszego, niż oznajmienie mu, że będziemy rodzicami...

Wieczorem postanowiłam go zbudzić z początkowej fazy snu.

– Mietek, obudź się. Chcę ci coś powiedzieć.

– A to nie może zaczekać do jutra? – mruknął.  Coś ty wymyśliła? – zaczynał się denerwować.

Jestem w ciąży.

Tu nastąpiła chwila ciszy. Chyba po prostu mój mąż potrzebował czasu, żeby zrozumieć, o czym właściwie mówię.

– Jak to?! – jęknął, już zupełnie rozbudzony.

Niestety, nie zareagował tak, jak się spodziewałam…

Mąż wpadł w panikę. Do tej pory byłam względnie spokojna, ale nagle udzielił mi się jego zdenerwowany nastrój i zaczęłam sama martwić się, co my zrobimy nagle z bobasem. Mimo wszystko starałam się go uspokoić, że damy radę.

– Zachowujesz się, jakby nic sięnie stało, a to przecież nieszczęście!

Nieszczęście?

Czyżby rodzina była dla niego takim ciężarem i trudem?

W końcu poszedł do kuchni, żeby napić się wódki. Wrócił śmierdzący alkoholem i odparł:

– Musimy usunąć.

– Jak to u… usunąć!? – wydukałam.

– No wiesz, są miejsca, sposoby…

– Mietek, do cholery! – krzyknęłam. – Zaczynam się ciebie bać!

– A co, źle mówię? – spytał.

– Bardzo źle… To jest nasze dziecko. A my jesteśmy katolikami. – darłam się.

Krzyczeliśmy, kłóciliśmy się, płakałam. Ciąża nas poróżniła. Przecież ja też nie planowałam tego dziecka, ale przecież przyjmę to, co daje mi los. Leżeliśmy w milczeniu, poczułam się samotna jak nigdy. Z mokrymi od łez policzkami, usnęłam. 

W nocy obudził mnie silny ból brzucha

Myślałam, że to ze stresu, nagle dotarło do mnie, że przecież może to mieć związek z dzieckiem! Odrzuciłam kołdrę i… struchlałam. Na prześcieradle widniała plama krwi. Obudziłam męża, a ten szybko zawyrokował, że jedziemy do szpitala.

W szpitalu uzyskałam pomoc, wskazano mi łóżko. Mimo lęku, nie chciałam Mietka obok. Czułam się sama ze swoim strachem o dziecko.

Rano obudziły mnie pielęgniarki, a potem kucharki, które przywiozły śniadanie. Następnie na obchód przyszedł lekarz i okazało się, że są już wyniki badań. Na szczęście dziecku nic złego się nie stało. Uff! Nawet nie spostrzegłam, że już pokochałam to maleństwo.

Byłam szczęśliwa i nawet zapomniałam o tym, że poprzedniego dnia się pokłóciliśmy.

– I jak? – spytał wyraźnie zdenerwowany. – Wszystko w porządku?

– Tak, tak. Muszę tylko odpoczywać…

– Dzidziuś jest cały i zdrowy?

– Owszem.

– Rany, jak dobrze… – odetchnął z ulgą. – Czekaj, za minutę u ciebie będę.

– Jak to, gdzie jesteś?

Okazało się, że mąż spędził całą noc na szpitalnym korytarzu. Kiedy wszedł do sali, płakał. Miał czerwone i zapuchnięte oczy. Przykląkł przy moim łóżku.

– Przepraszam… – jęknął.

– Nie przesadzaj. Nic się nie stało.

– Tak bardzo się wystraszyłem. Kiedy do mnie dzwoniłaś, to siedziałem w kaplicy szpitalnej i modliłem się. 

Minęły trzy lata. Dziś cała nasz piątka chodzi do kościoła, ale nie traktujemy już tego tylko jak przyzwyczajenia. Niby nie wydarzyło się nic wielkiego, lecz wszyscy wiemy, że mogło. 

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA