„Choroba uświadomiła mi, w jakim tkwię marazmie. Dałam się zahukać mężowi, który widział we mnie tylko sprzątaczkę”

Kobieta nękana przez męża fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Pomyślałam: >>Co ty właściwie robisz ze swoim życiem, dziewczyno?! Żyjesz z nerwusem, chodzisz do pracy, której nienawidzisz, i zapewniasz własnej córce dzieciństwo, jakiego w życiu byś dla niej nie chciała. Jaki przykład kobiecości jej dajesz?!<<”.
/ 25.06.2022 05:30
Kobieta nękana przez męża fot. Adobe Stock, Syda Productions

Dźwięk budzika wyrwał mnie z męczącego snu. Ostatnimi czasy wciąż powtarzał się ten sam koszmar – dawna praca i szef tyran zarzucający mnie stosami faktur.

Mój umysł najwyraźniej wciąż nie otrząsnął się po latach stresu i nerwówki. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko sen. Otworzyłam okno i z radością zauważyłam, że poranki znów zaczynają być słoneczne, a ja potrafię się z nich cieszyć. Bardzo mi tego brakowało.

– Emilka, wstawaj – zawołałam do córki i zaczęła się poranna rutyna.

Najpierw musiałam przypilnować mojej czterolatki, żeby umyła zęby, później żeby zjadła śniadanie, a na koniec – żeby ubrała się do przedszkola. W międzyczasie sama szykowałam się do wyjścia.

Odwiozłam Emilkę do przedszkola, tradycyjnie pocałowałam ją w czółko i obiecałam, że będę po podwieczorku. Nasze poranki były jak bieg przez płotki, ale w ciągu ostatnich dwóch lat, odkąd zostałyśmy tylko we dwie, nauczyłyśmy się wspólnie dobiegać do mety.

Pojechałam do mojej kawiarenki, przywitałam z Iwoną, która już krzątała się po kuchni. Wiedziałam, że pierwsi klienci wkrótce przyjdą na poranną kawę i kanapki. W pierwszej kolejności zrobiłyśmy kawę sobie, żeby rzucić się pełną parą w wir obowiązków.

2 lata temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej!

Miałam męża, który każdego dnia wszczynał awantury, przynosząc stres i nerwy z pracy. Córkę, która całymi dniami płakała, bo nerwowa atmosfera w domu wpływała także na nią, a także pracę, której się bałam i której nie znosiłam do szpiku kości.

Miałam trzydzieści lat i uważałam, że trafiłam już do portu. I choć był wyjątkowo podatny na sztormy, to był mój port – moje miejsce do życia. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym cokolwiek zmienić.

A szczęście? Wydawało mi się wymysłem scenarzystów komedii romantycznych. Nie szukałam go i nie wierzyłam, że na nie zasługuję. Mój mąż skutecznie wybijał mi z głowy wszelkie próby wniesienia choć jego skrawków do naszego domu.

Wyśmiewał mnie, gdy zapalałam świece albo wstawiałam do wazonu cięte kwiaty. Sam nigdy w życiu nie przyniósł mi bukietu. Kpił z moich marzeń o wakacjach nad morzem. A kiedy pewnego dnia wyznałam, że czuję się źle w pracy w biurze, wściekł się.

– To ja ci załatwiłem tę robotę, a ty jesteś niewdzięczna i leniwa! – wrzasnął.

– Doceniam to, ale szef jest okropny i stosuje mobbing… – powiedziałam.

– Mobbing?! Ty chyba nie masz prawdziwych problemów! Po prostu wszyscy normalni ludzie wiedzą, że szef ma zawsze rację, a jak nie ma, to patrz punkt pierwszy. W tym waszym biurze macie eldorado!

To nie była prawda, ale nie miałam siły i odwagi nadal się kłócić. Wiedziałam, że jeśli Bartek się rozkręci, to może dojść do rękoczynów. W końcu było tak już nieraz.

Wolałam położyć uszy po sobie, a następnego dnia w milczeniu pójść znów do biura, w którym mierzyłam się z szefem tyranem. Czułam, że grzęznę po kolana w bagnie i nie mogę się z niego wydostać, ale trwałam w nim, mając coraz mniej sił do walki.

Zmiana przyszła zupełnie niespodziewanie

Pewnego popołudnia, kilka dni po kontrolnej wizycie u ginekologa, dostałam z przychodni telefon, że wynik mojej cytologii jest niepokojący i że powinnam jak najszybciej pojawić się u lekarza, by powtórzyć badanie.

Nogi się pode mną ugięły, bo wiedziałam, co to może znaczyć – rak szyjki macicy. Od razu zapisałam się na wizytę na następny dzień. Do wieczora działałam jak automat, próbując odepchnąć od siebie przerażającą myśl o chorobie.

W nocy leżałam w łóżku, czując, że cała drżę. Mąż po wypiciu kilku piw walnął się obok i nawet się nie odezwał. Zresztą już od dawna nie rozmawialiśmy o naszych uczuciach czy potrzebach…

Chciałam powiedzieć komuś, co czuję, ale nie miałam komu. Wtedy poczułam straszny ból w sercu. To nie był fizyczny ucisk, ale ból duszy, która doszła w końcu do głosu.

Pomyślałam: „Co ty właściwie robisz ze swoim życiem, dziewczyno?! Dałaś się zahukać pijakowi i nerwusowi, chodzisz do pracy, której nienawidzisz, i zapewniasz własnej córce dzieciństwo, jakiego w życiu byś dla niej nie chciała – pełne nerwów i strachu. Jaki człowiek z niej wyrośnie? Jaki przykład kobiecości jej dajesz?! A kiedy stajesz przed prawdziwym problemem, nawet nie możesz się wyżalić mężowi ani liczyć na jego wsparcie…”.

Dotarło też do mnie, że gdybym teraz umarła na raka, Emilka byłaby w tragicznym położeniu. Zostałaby sama z ojcem, który zrujnowałby jej życie. Nie chciałam jej tak zostawiać. Chciałam dla niej i dla siebie zupełnie innego życia.

Nie spałam do rana. Całą noc myślałam i planowałam. Następnego dnia wczesnym popołudniem miałam wizytę u lekarza, musiałam więc poprosić o urlop na żądanie. O ósmej pojawiłam się w gabinecie szefa i powiedziałam, że potrzebuję dziś wolnego.

– Jak wyjdziesz dzisiaj z pracy, możesz już nie wracać – odparł, nie podnosząc wzroku znad sterty papierów.

Koniec tego. Czas zacząć nowe życie

Normalnie zaczęłabym go błagać, przekonywać albo i przepraszać, że w ogóle śmiałam go o to poprosić, ale po nocy, podczas której zrozumiałam tak wiele, wiedziałam już, co zrobić.

– W takim razie żegnam. Biorę zaległy urlop, a wypowiedzenie prześlę pocztą – rzuciłam i wyszłam.

– Baśka, zwariowałaś?! Gdzie ty idziesz? – zawołał za mną, a ja nawet się nie odwróciłam.

Podobnie jak nie zareagowałam na zdumione spojrzenia koleżanek z biura. Już mnie nie interesowało, co się dalej wydarzy w tej firmie, bo wiedziałam, że na pewno już do niej nie wrócę.

Miałam jeszcze sporo czasu do wizyty, wróciłam więc do domu i zaczęłam pakować rzeczy moje i Emilki. Nie było ich dużo. Nigdy wiele nie kupowałam, jakbym przeczuwała, że mój dobytek powinien być na tyle mały, by zmieścił się w jednej walizce. Tak też się stało.

Wzięłam rzeczy, zostawiłam mężowi kartkę, że to koniec i że odchodzę, po czym poszłam po Emilkę do żłobka i pojechałam z nią do mojej mamy. Spojrzała na mnie zdumiona, bo nie zapowiedziałam swojej wizyty.

– Cześć, moje kochane, co tu robicie? – spytała.

– To skomplikowana historia, mamuś – odparłam. – Opowiem ci wszystko, ale później. Teraz mam coś ważnego do załatwienia. Zajmiesz się małą? Ja wrócę po południu.

Nie zamierzałam już dłużej trwać w marazmie

Nie chciałam jej mówić od razu o wszystkich moich problemach. Na pewno byłaby przerażona. Postanowiłam, że najpierw zrobię badania, a dopiero potem porozmawiam szczerze z mamą. Po powrocie od lekarza powiedziałam jej o rozstaniu z mężem i odejściu z pracy. Bardzo się przejęła.

– Moje dziecko, czemu nigdy nie mówiłaś, że jest u ciebie tak źle? Przecież bym ci pomogła.

– Musiałam najwyraźniej sama do tego dojrzeć, mamo – odpowiedziałam. 

Teraz wiedziałam, że ani ja, ani Emilka nie zasługujemy na taki los i stać mnie na to, by zapewnić jej lepsze życie. Miałam trochę odłożonej gotówki, ale też nie zamierzałam odpuścić mężowi w czasie rozprawy rozwodowej. Zbyt wiele zdrowia już mnie drań kosztował.

Gdy po kilku dniach od badania dostałam kolejny telefon z przychodni, że to jednak nic groźnego, poczułam ogromną ulgę. I szczęście! Zrozumiałam, że to prawdziwy początek mojego nowego życia.

Wynajęłam mieszkanie dla siebie i Emilki i wniosłam pozew o rozwód. Co ciekawe, mąż wcale o mnie nie walczył ani mnie nie zatrzymywał. Raz mi tylko powiedział z zadowoleniem, że zginę bez niego. Wtedy z zaskakującym spokojem, patrząc mu prosto w oczy, odpowiedziałam, że odchodzę właśnie dlatego, by nie zginąć z nim.

Wreszcie los się do mnie uśmiechnął!

Stare drzwi więc powoli się za mną zamykały, ale wiedziałam, że muszę jeszcze znaleźć nowe źródło utrzymania. I wtedy ku mojemu zdumieniu los sam się do mnie uśmiechnął. Moja przyjaciółka z technikum gastronomicznego, Iwona, zadzwoniła do mnie, żeby zapytać, co słychać i czy nie byłabym zainteresowana założeniem z nią wspólnego biznesu.

– Ja biznesu? Nie znam się na tym – powiedziałam zdziwiona.

– Ja się znam. A ty wiesz, jak prowadzić kawiarnię. Zawsze świetnie piekłaś i jesteś taka serdeczna dla ludzi. Poza tym na fakturach się znasz jak mało kto.

– Faktury na własny biznes to ja mogę wydawać! – zaśmiałam się.

Uznałam, że skoro Iwonka zadzwoniła do mnie właśnie w tym momencie, to musi być jakiś znak. Zgodziłam się i pieniądze z podziału majątku przeznaczyłam w dużej części na inwestycję w nowy biznes.

Było warto! Interes nie tylko szybko się rozkręcił, ale też sprawia nam mnóstwo frajdy i satysfakcji. A ja i Emilka w końcu mamy spokojny, normalny dom bez agresji i przemocy, za to przepełniony miłością.

I choć czasem nie jest nam lekko tylko we dwie, to wiemy, że mamy siebie i zawsze możemy na sobie polegać.

Czytaj także:
„Córka chce się rozwieść, bo zięć pije. Jej ojciec też za kołnierz nie wylewał, ale przy nim trwałam i w końcu zmądrzał”
„Kochanek zdradzał mnie z wieloma >>przyjaciółkami<<. Dopiero po tym romansie zrozumiałam, że mam cudownego męża”
„Pasierb zatruwał mi życie, tolerowałam go tylko ze względu na męża. Po latach wyznał mi, że myślał o mnie każdej nocy”

Redakcja poleca

REKLAMA