Obudziłam się z poczuciem niedosytu. Mogłabym pospać jeszcze chwilę, mogłabym dokończyć to, co zaczęłam. Śniło mi się, że chcę zdradzić męża. Przyszedł do mnie Marcin, kolega ze studiów, który zawsze mi się bardzo podobał.
We śnie jedynie się całowaliśmy, jedynie umawialiśmy się na randkę, ukrywaliśmy swoje prawdziwe zamiary przed światem. Ale z całą pewnością wylądowalibyśmy w łóżku, gdybym się nie obudziła.
Marcin nie był szczególnie wyjątkowy
To znaczy był, ale w podobny sposób, jak wyjątkowi byli inni mężczyźni, z którymi się spotykałam. Miał to coś, co sprawiało, że czułam dreszcz podniecenia, kiedy na niego patrzyłam. Przez lata zdążyłam już odkryć, na czym to polegało. Tę listę punktów, niezbędnych do tego, by konkretny mężczyzna mnie zafascynował. Przewidzieć jego zachowanie, uświadomić sobie zalety i… wady.
Facet musiał być buntownikiem. Niezależnym, pewnym siebie, może nawet lekko egocentrycznym liderem stada. Nie tyle samcem alfa, co jednostką niepospolitą i dumną. Musiał mówić „nie”, gdy inni mówią „tak”, nie bać się wyrażać swego zdania, nie dać sobie wejść na głowę.
Nęcić mnie i kusić, ale nie nachalnie, nie otwarcie, nie w sposób oczywisty. Musiał być wolnym ptakiem, który nie zamierza dać się usidlić kobiecie. Pozwolić na to tylko mnie jedynej. Niestety… Pstryk i byłam cała jego!
I tu zawsze pojawiał się zasadniczy problem. Jestem osobą z natury dosyć przekorną. Nie przywykłam do uległości. Nienawidzę tego z całego serca. Pierwszy mój buntownik zostawił mnie, bo… się zbuntował.
– Zawsze musi być tak, jak ty chcesz. Nie dam się w to wrobić – powiedział, i tyle go widziałam.
Zawsze wybierałam sobie mężczyzn „skomplikowanych” albo „z problemami”. No i oczywiście wojowników – o wszystko i o nic. Takich samych, jak ja, żeby było ciekawiej. Mogłam grać z nimi w ekscytującą grę, bawić się w kotka i myszkę, przekomarzać, droczyć, walczyć i zdobywać. Tak! Chciałam ich zdobywać, a jednocześnie być zdobywana! Głupio, prawda?
Nigdy nie wyszło mi to na dobre
Zabawa w „kto postawi na swoim”, prędzej czy później przemieniała się w prawdziwą walkę. Walkę na śmierć i życie, z której to ja wychodziłam przegrana. Niezmiennie. W pewnym momencie mój wojownik-buntownik udawał, że odchodzi, a wtedy biegłam za nim z wywieszonym jęzorem.
Poniżałam się, skomlałam, prosiłam o miłość. A on rzucał mi jakiś miłosny okruch – albo i nie. Ale tak czy siak byłam już na straconej pozycji. Nie udało mi się go zmienić, przekabacić ani ulepić wedle swoich wyobrażeń. Niegrzeczny chłopiec nie został utemperowany. To on utemperował mnie!
Pamiętam, co zrobił Michał, kolega z pracy, z którym połączyła mnie ta sama co zawsze zabawa. Żeby zagrać mi na nosie, zaczął flirtować z Martyną z naszego działu. To był element gry, ale ta gra już wtedy zupełnie przestała mi się podobać! Myślicie, że z nim zerwałam i zwolniłam się z firmy? Skąd!
Siedziałam tam jeszcze dwa lata, zaciskając zęby i patrząc, jak mój facet obściskuje się z coraz to inną panienką. Czasem robiłam mu sceny zazdrości, ale to tylko potwierdzało mój status w związku. Byłam uległą, zdominowaną przez mężczyznę durną dziewoją, uwiązaną na łańcuchu miłości.
W pewnym momencie ogarnęło mnie zmęczenie. Miałam dość. Potrzebowałam kogoś, kto będzie słuchał mnie! Kogoś, na kogo będę miała realny wpływ, i czyje zachowanie będę w stanie przewidzieć. Kogoś, przy kim nie będę zmuszona się poniżać, i kto będzie mnie gonił, jeśli ucieknę…
Tak poznałam swojego męża
Poderwałam go sama, bo on by się na to nie odważył. I wreszcie byłam zadowolona! Wreszcie byłam panią sytuacji! Mój Andrzej to miły facet. Dobry, uczynny, grzeczny. Robi to, co mówię i zawsze mnie wspiera.
Nie podejmuje ze mną żadnej ekscytującej gry, ale też nie ma przede mną żadnych tajemnic. Nazywa mnie „swoją małą złośnicą”, kiedy się o coś wściekam, zamiast uciec, gdzie pieprz rośnie albo zamanifestować swoje niezadowolenie. Wygodnie mi z nim
i myślę, że naprawdę go kocham.
Nie, nie pożądam jak innych. Nie podnieca mnie ani trochę, bo jak może kobietę fascynować taki dobry miś? Ale jeśli miałam wybierać między byciem królową, a byciem poddaną, to chyba jasne, że wybrałam to pierwsze.
Od trzech lat jestem wierna mężowi. Nie robię skoków w bok, żyję sobie spokojnie, choć natura raczej nie do tego mnie stworzyła. I tylko czasem… bardzo chciałabym jeszcze raz poczuć tamten dreszczyk emocji, tamtą niepewność i iskrę. W dniu ślubu, na który zaprosiłam też Marcina, powiedziałam sobie: „Dokonałaś wyboru i to jest dobra droga. W każdym razie lepsza niż tamta”. Zacisnęłam zęby, odwróciłam wzrok od mojego buntownika i poszłam do ołtarza.
Ale od jakiegoś czasu ciągle śnią mi się byli faceci… Tylko w snach czuję tę samą ekscytację, co kiedyś, i mogłabym tak śnić wiecznie. Z drugiej strony za nic nie chciałabym zrezygnować z tego, co mam teraz. Mówi się, że nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. A co jeśli… miałoby się dwa ciastka?
Czytaj także:
„Odeszłam od męża i wyszłam za faceta zmarłej przyjaciółki. Dzieci wylały na mnie pomyje, mimo że ich ojciec mnie zdradzał”
„Córka wyfrunęła z gniazda i zostawiła mnie samego jak palec. Bez namysłu poleciała za swoim chłopakiem jak ćma do ognia”
„Niby każdy zasługuje na 2 szansę, ale moja córka jest po prostu ślepa. Jej wybranek to nieudacznik i recydywista”