Mieszkaliśmy wszyscy w jednym domu: nasi rodzice ja, moja siostra, no i nasz młodszy brat z żoną. Byli dopiero co po ślubie i bardzo chcieli uzbierać na własne lokum. Szukali oszczędności, gdzie się tylko dało: nigdzie nie wyjeżdżali, nie chodzili do kina ani potańczyć. Najchętniej zaraz po pracy wracali tu i wertowali w kółko plany domów albo przeliczali, na co ich już stać.
– Mamy już na fundamenty – chwalili się.
Albo:
– Jak dołożymy trochę drewna z tatowego lasu, to w sumie już nas stać na konstrukcję dachu!
I tak ciułali grosz do grosza. Ile tam zresztą mogli odłożyć z pensji małomiasteczkowego policjanta i przedszkolanki…
Żeby chociaż kwiatka jej kupił!
Pewnego razu zbliżało się podwójne święto: urodziny i imieniny Danki. Na prezent bratowa nie liczyła, bo przecież nie było ich stać na zbędne wydatki, marzyła jednak o wyprawie do kina. No ale wiadomo, jak to jest z facetami. Jeśli nie powiesz wprost i drukowanymi literami, to żaden się nie domyśli, o co chodzi. Dlatego Danka już od kilku dni wspominała, jaki to fajny film właśnie leci w pobliskim kinie, i że wszystkie jej koleżanki już na nim były. Grzesiek wydawał się głuchy na wszystkie podszepty.
– Zaraz to samo będzie w internecie, za darmo – stwierdził.
– A w kinie to trzeba i popcorn kupić, i picie. Same wydatki!
Cały czas łudziłam się, że może tylko tak mówi, a jak przyjdzie co do czego, to zachowa się na poziomie. Jednak się oczywiście przeliczyłam. W dniu imienin Grzesiek z Danką siedzieli w domu – jak zwykle. Żeby jej chociaż głupiego kwiatka kupił, ale nie! Nawet nie zauważył tych, które od nas dostała. Doprawdy, żałowałam, że kiedy był mały, nie lałam go częściej, może by zmądrzał. Widać było, że Dance jest przykro – nie tylko o to kino, lecz żeby żadnego drobiazgu, choćby czekolady nie kupić?! Oszczędność oszczędnością, jednak to skąpstwo nie mieściło mi się w głowie.
Kiedy następnego dnia udało mi się zdybać brata na osobności (Danka była w pracy), wygarnęłam mu, co o nim myślę.
– Ty dusigroszu! – powiedziałam. – Jak ci tych pięciu dych na bilety do kina szkoda, to ja ci je dam!
– No dobra, jak chcesz. Bardzo dobrze, bo w sumie chciałem obejrzeć ten film – zamiast się obrazić, wydawał się zadowolony. – I powiem ci więcej: mam zamiar nawet zabrać Dankę na pizzę!
Szybko zarezerwowałam im miejsce, żeby się nie rozmyślił. Przy okazji okazało się, że tego dnia miał być tańszy seans. Głupi to ma zawsze szczęście! Dla Danki miała to być niespodzianka. Grzesiek zamierzał udawać, że ma w robocie nagły alarm – a Danka może pojechać z nim, przejść się po sklepach.
– Nie wiem, czy mi się chce – powiedziała, kiedy wróciła z pracy. – Jestem zmęczona, dzieci dały mi nieźle popalić…
– Przejedziesz się, rozerwiesz – namawiałam ją. – W komendzie nie zejdzie Grześkowi długo, a ty jeździsz tylko do pracy i do domu, i tak w kółko… Siedzisz ciągle w domu jak jakaś emerytka!
No więc bratowa narzuciła płaszcz i wyszła, tak jak stała.
Najważniejsza jest niespodzianka?
– Może zmieniłabyś sweter? – zasugerowałam delikatnie, bo na przodzie miała jakąś plamę, chyba po karmieniu dziecka zupą.
– Przecież nie będę zdejmować płaszcza w sklepie – wzruszyła obojętnie ramionami.
Nie chcąc jej zepsuć niespodzianki, nie mogłam przecież powiedzieć nic więcej!
„Co tam strój – pomyślałam. – Najważniejsza niespodzianka!”. Chyba nie było to takie oczywiste dla Danki, bo jakieś pół godziny później dostałam od niej SMS-a: „Nienawidzę cię”. Nie mogłam zrozumieć, o co jej chodzi. Przecież spełniłam jej marzenie. Żadne z nich nie odbierało telefonów, więc musiałam czekać, aż wrócą do domu. A wrócili jak dwie chmury gradowe.
– Widzę, że chciałaś mnie ośmieszyć, i to ci się udało! – zarzuciła mi od razu Danka.
– O co ci chodzi? – spytałam neutralnym tonem. – Myślałam, że chcesz iść na ten film…
– Chciałam, ale nie w takim stanie! – wskazała dramatycznym gestem na swój pobrudzony sweter. – Mogłaś mi powiedzieć, chociaż wzięłabym prysznic!
– Przecież próbowałam ci powiedzieć, żebyś się przebrała – broniłam się.
– Nawet nie miałam ze sobą perfum ani dezodorantu! – krzyczała. – Ani odrobiny makijażu! I ten kołtun na głowie…
– Przecież w kinie było ciemno – zauważyłam delikatnie.
– Ale w pizzerii nie! Do tego niepotrzebnie straciliśmy kasę, bo przecież w domu był wcześniej obiad i nie daliśmy rady zjeść!
– Trzeba było wziąć pizzę do domu – powiedziałam kwaśno, ale chyba nikt nie zauważył mojej ironii, bo Grzesiek aż w czoło się stuknął, że wcześniej nie wpadł na taki doskonały pomysł.
– A film chociaż był fajny? – zapytałam z nadzieją, że to uratowało całą sytuację.
Okazało się, że był beznadziejny. Do tego w sali kinowej panowała wyjątkowo niska temperatura i mój brat przez cały czas trwania seansu nie zdjął czapki (w której wygląda jak palant).
– Ile ja się go naszturchałam w tym kinie, cholera! – stwierdziła gorzko Danka. – Tylko mi wstyd przyniósł, wieśniak…
I tak zamiast radości moja interwencja przyniosła tylko rozczarowanie. Nigdy więcej dobrych uczynków!
Czytaj także:
„Warszawa miała dać mi szansę, a stłamsiła mnie jak dziecko. Na każdym kroku słyszałem, że zawsze będę tylko wieśniakiem”
„Dzisiejsi faceci na słowo >>ślub<< wyślizgują się jak mydło. Gdzie są ci mężczyźni, którzy walczyli o serce ukochanej?”
„Przez 12 lat traktowałam Michała jak psa, bo bałam się miłości. W końcu zrozumiałam, że to on jest moim aniołem stróżem”