Przez całe życie miałam się za zdeklarowaną singielkę. Tłumaczyłam sobie, że lepiej żyć samej, niż przeżywać rozczarowanie za rozczarowaniem. Dziś jestem szczęśliwie zakochana i liczę, że tak już zostanie. Wszystko dzięki temu, że postanowiłam wybrać się na miejską plażę i złapać trochę promieni słońca.
Nie wierzyłam w związki
Małżeństwo moich rodziców było istnym koszmarem. W najwyraźniejszych wspomnieniach z dzieciństwa widzę nieustanne kłótnie i awantury. Rodzice darli koty o wszystko – o pieniądze, o priorytety w wydatkach, o sposób spędzania wolnego czasu, a nawet o to, co wieczorem obejrzeć w telewizji.
Mama zawsze zarzucała ojcu zdrady i jak się okazało, jej pretensje nie były nieuzasadnione. Gdy miałam 10 lat, odszedł do jakiejś flądry i przestał interesować się mną i moim bratem. Tak ma wyglądać uświęcony sakrament małżeństwa? Tak ma wyglądać rodzina? Litości!
Mimo przykrych doświadczeń z dzieciństwa postanowiłam dać szansę miłości. Gdy miałam 22 lata, związałam się z Łukaszem. Poznałam go na imprezie u koleżanki. Wydał mi się sympatyczny, więc przetańczyłam z nim całą noc. Zaczęliśmy się spotykać. Po kilku miesiącach zrozumiałam, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem.
Po trzech latach podjęliśmy pierwszą dojrzałą decyzję – postanowiliśmy razem zamieszkać. Wynajęliśmy kawalerkę w bloku na cichym osiedlu. Mieszkanie było ciasne, nawet dla bezdzietnej pary, ale byliśmy ze sobą niesamowicie szczęśliwi. Zaczęłam wierzyć, że to może się udać. „Mama po prostu źle trafiła. Nie wszyscy faceci są tacy jak ojciec” – powtarzałam sobie. Niebawem życie udowodniło mi, że przez cały czas wmawiałam sobie bzdury.
Zdradził mnie w naszą rocznicę
Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj. Był 14 marca. Tego dnia mieliśmy obchodzić naszą czwartą rocznicę. Nie mieliśmy pieniędzy na prezenty, ale przecież wyjątkowy dzień wymaga wyjątkowej oprawy. Wyszłam wcześniej z pracy, by mieć czas na przygotowanie uroczystego obiadu. Chciałam zrobić Łukaszowi niespodziankę. Tymczasem sama nielicho się zdziwiłam.
Weszłam do przedpokoju, który wychodził bezpośrednio na salon, pełniący funkcję naszej sypialni. Torby z zakupami wypadły mi z rąk. Łukasz baraszkował z jakąś blondyną i nawet nie usłyszał, że weszłam do mieszkania. To był definitywny koniec, zarówno naszego związku, jak i mojej przygody z facetami.
To był dla mnie ogromny cios, po którym długo nie mogłam dojść do siebie. Codziennie wypłakiwałam się na ramieniu Ilony, mojej przyjaciółki, i gdyby nie jej pomoc, sama nie wiem, jakbym to przeżyła. W końcu powiedziałam sobie: „Jesteś silną kobietą i nie potrzebujesz mężczyzny, by czuć się szczęśliwą”.
Nie dopuszczałam do siebie żadnego faceta. Każdy, pożal się Boże podrywacz, był przeze mnie natychmiast spławiany, chyba że akurat miałam potrzebę z kimś się spotkać. Nie jestem z betonu i mam swoje potrzeby, które od czasu do czasu muszę zaspakajać. Nigdy jednak nie dopuszczałam, by znajomość z jakimkolwiek mężczyzną wykroczyła poza jedną noc. Hołdowałam tej zasadzie przez niemal sześć lat. Aż w tym roku stało się coś nieoczekiwanego.
Nie chciałam jechać na wakacje blada
Zawsze marzyłam, by zobaczyć na własne oczy zabytki antycznej Grecji, które dotąd mogłam podziwiać tylko na ekranie. Wreszcie udało mi się odłożyć pieniądze na wymarzone wakacje. Już w zeszłym roku zarezerwowałam wycieczkę.
W końcu nadeszła wiosna, a ja nie mogłam doczekać się lata i dnia wyjazdu. „Tak chcesz jechać? Biała jak córka młynarza?” – zapytałam samą siebie, gdy pewnego dnia stanęłam po kąpieli przed lustrem. W Grecji ekspresowo złapałabym opaleniznę, ale przecież mogłam zyskać letni look już tutaj, na miejscu, tym bardziej że temperatury sprzyjały słonecznym kąpielom, a nasza miejska plaża w zeszłym roku przeszła rewitalizację.
Zadzwoniłam do Ilony i zapytałam ją, czy ma ochotę mi potowarzyszyć. Miała inne plany na ten dzień, więc odmówiła. „Trudno, pójdę sama” – pomyślałam i spakowałam do plażowej torby ręcznik, krem z filtrem i butelkę wody.
Tego dnia termometr wskazywał temperaturę z trójką na początku, a na niebie nie było widać nawet jednej chmurki. Pogoda była wprost wymarzona. Wylegiwałam się na piasku i łapałam promienie słońca, aż w końcu upał zaczął dawać mi się we znaki. Postanowiłam ochłodzić się trochę w wodzie.
Weszłam ostrożnie i zanim się zanurzyłam, ochlapałam całe ciało wodą. Ostrożność przede wszystkim.
Zaczęłam płynąć i coraz bardziej oddalałam się od brzegu. Nagle poczułam silne napięcie w prawej łydce, które chwilę później przeistoczyło się w ostry ból. To był skurcz. Zaczęłam szukać stopami dna, ale pode mną była tylko woda. Wpadłam w panikę i zaczęłam tonąć. Byłam pewna, że już po mnie. Zaczęłam machać rękoma i krzyczeć. Nagle nastała ciemność i nie wiem, co działo się dalej.
On uratował mi życie
Świadomość odzyskałam dopiero na brzegu. Leżałam na boku, a obok klęczał ratownik. Słyszałam syreny karetki. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w szpitalu.
– Miała pani dużo szczęścia – poinformowała mnie pielęgniarka, gdy się ocknęłam.
– Co się stało?
– Tonęła pani i gdyby nie natychmiastowa reakcja ratownika, mogłoby się to źle skończyć.
– Jestem w szpitalu? – zapytałam wciąż nie wiedząc, co właściwie się wydarzyło.
– To rutynowe postępowanie w takich przypadkach. Lekarz wykona kilka badań. Jeżeli wyjdą pomyślnie, będziemy mogli panią wypisać.
Kilka dni później poszłam na miejską plażę. Udałam się prosto do dyżurki WOPR-u. Ratowniczka poinformowała mnie, że mężczyzna, który tamtego dnia mi pomógł, pełni dziś dyżur i wskazała na wieżyczkę ratowniczą.
– Dzień dobry – przywitałam się nieśmiałym głosem. – Nie wiem, czy pan mnie pamięta. Kilka dni temu wyciągnął mnie pan z wody.
– Oczywiście, że pamiętam. Miło widzieć panią w dobrym zdrowiu.
– No właśnie... zawdzięczam panu życie i chciałabym z całego serca podziękować.
– Nie ma o czym mówić. To mój obowiązek.
– A właśnie że jest. Gdyby nie pan...
– Przepraszam – przerwał mi – z miłą chęcią zamieniłbym kilka słów, ale muszę mieć oko na kąpiących się.
– Rozumiem, już mnie nie ma. Jeszcze raz dziękuję.
– Kończę dyżur za dwie godziny – krzyknął za mną. – Jeżeli pani ma ochotę, możemy dokończyć rozmowę.
– Bardzo chętnie. Zaczekam w barze.
Liczę na to, że to coś poważnego
– Chodźmy stąd – powiedziałam, gdy do mnie dołączył. – Za to, co pan dla mnie zrobił, należy się panu dobra kolacja.
– Chętnie, ale pod warunkiem, że będziesz mi mówić po imieniu. Jestem Kamil – wyciągnął do mnie dłoń.
– Bożena – odwzajemniłam uścisk.
Po doświadczeniach z Łukaszem nie wierzyłam w miłość. Myślałam, że nigdy nikogo nie pokocham. Tymczasem w Kamilu zakochałam się od pierwszego wejrzenia, jakby rzucił na mnie czar. Przegadaliśmy całą noc. Opowiedział mi o pracy ratownika, a ja poczułam, że pomaganie innym leży w jego naturze. Opowiedział mi też o swoich związkach. Mieliśmy podobne historie, przez co rozumieliśmy się doskonale.
Mamy za sobą cztery randki. Już na trzeciej doszliśmy do wniosku, że chcemy spróbować. Albo on, albo żaden. Daję miłości ostatnią szansę i liczę, że tym razem się nie rozczaruję. Za dwa tygodnie jadę do Grecji, więc będziemy musieli rozstać się na krótko. Ale po powrocie nie odstąpię go nawet na krok.
Bożena, 32 lata
Czytaj także:
„Jedna kobieta mnie zdradziła, druga zmarła, a trzecia uciekła. Tak wygląda bilans mojego godnego pożałowania życia”
„Udawałam jej przyjaciółkę, ale na boku robiłam jej świństwa. Wpakowałam się w niezłą intrygę, której później żałowałam”
„Mój mąż mógłby być moim ojcem, bo dzieliło nas 25 lat. Niby go kochałam, ale nie umiałam docenić jego dobroci”