„Chciałam sobie ulżyć w cierpieniu po stracie rodziców pewną sztuczką. Teraz wokół dzieją się straszne rzeczy”

opiekunka z domu opieki fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Ciotka namówiła mnie, bym napisała na samoprzylepnej karteczce list do moich rodziców. Od tamtej pory czuję cały czas czyjąś obecność przy sobie i to na pewno nie są moi rodzice. Boję się coraz bardziej”.
/ 13.08.2023 20:15
opiekunka z domu opieki fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Kiedy wróciłam z urlopu, okazało się, że moje mieszkanie wygląda jak pobojowisko, ktoś się włamał. Złodzieje, szukając ukrytej gotówki i kosztowności, wybebeszyli wszystkie meble, odzież i bielizna pościelowa poniewierały się po podłodze wymieszane z książkami.

Włamywacze zdjęli nawet telewizor wiszący na ścianie, pewnie w nadziei, że za nim ukryty jest sejf. Jeszcze gorzej wyglądała kuchnia, w całości zasypana wyrzuconymi z opakowań mąką i kaszami. Złodzieje niczego nie oszczędzili, pocięli nawet kanapę, prawdopodobnie z zemsty, że nie mogli się obłowić, tak jak planowali.

Gdzie jest Stefan?!

Chciało mi się płakać… Takie zniszczenia! Na razie jednak nie szacowałam strat, nerwowo zaglądałam we wszystkie kąty, szukając Stefana.

– Kici, kici – wabiłam kota coraz bardziej drżącym głosem. Jeśli mieszkanie tak wyglądało, to co włamywacze zrobili ze Stefciem?! Cisza dobijała, żadnego tupotu małych łapek, żadnego niezadowolonego pomruku wskazującego na miejsce ukrycia kocura.

– Stefan, to ja, odezwij się – nawoływałam błagalnie.

Wreszcie, kiedy już straciłam nadzieję, usłyszałam za sobą szelest… Szczerze mówiąc, o mało nie zeszłam z tego padołu na zawał, bo pierwsze, co przyszło mi do głowy to, że wrócili złodzieje. Ale nie, za mną stał Stefan.

Wpatrywał się we mnie nieufnie, najeżony ogon wskazywał, że nie do końca wierzy w to, co widzi. Odprężył się, dopiero kiedy wzięłam go na ręce. Zanurzyłam w jego futerku twarz, szczęśliwa, że przeżył to, co tutaj się działo.

– Szkoda, że nie umiesz mówić, byłbyś doskonałym świadkiem – przemawiałam do kota, pakując go do transportera. – Wybacz, wiem, że tego nie lubisz, ale nie możemy tutaj zostać, nie wiadomo, kto może się pojawić, żeby dokończyć dzieło. Nie zmrużyłabym w nocy oka, więc jedziemy do Joanny.

Joanna była siostrą mamy, najbliższą mi osobą. Po wypadku rodziców przygarnęła mnie i wychowała. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna, miałam już czternaście lat, doskonale rozumiałam, jak się dla mnie poświęciła. Jej ówczesny partner, z którym planowała spędzić życie, na mój widok mocno zwątpił, a potem spakował walizki i wybył z dramatycznym: „Robisz życiowy błąd, Joanno, przemyśl to jeszcze”.
Tym błędem byłam ja, ale Joanna nigdy nie dała mi tego odczuć.

Narzeczony więcej się nie pokazał, zostałyśmy we dwie… Nigdy o nim nie rozmawiałyśmy, ale podejrzewałam, że Joanna wciąż go kocha i ma z nim kontakt. Nabawiłam się małej obsesji na tym punkcie, bałam się, że jednak wybierze tego faceta, a mnie odeśle do domu dziecka. Krzywdziłam ją tymi podejrzeniami, Joanna niczego takiego by nie zrobiła.

Nawet jeśli cierpiała z powodu rozstania, nie zamierzała zmienić decyzji. Stała się moją opiekunką i najlepszą przyjaciółką, jedyną osobą, która wiedziała, jak bardzo, nie do opanowania, tęsknię za rodzicami. Na zewnątrz starałam się tego nie okazywać, tak było łatwiej, ale w środku…

Mamo, tato, tęsknię…

– Oni daleko nie odeszli, nie mogliby cię zostawić – powiedziała pewnego dnia bardzo stanowczo Joanna. – Znam Helenkę od urodzenia, nie porzuciłaby własnego dziecka.

Helenka to była moja mama, Joanna mówiła o niej, tak jakby wciąż żyła. To było coś całkiem innego od zwyczajnych słów pocieszenia.

– Jest tu albo bywa, w każdym razie wszystko widzi – mówiła dalej Joanna. – Możesz się z nią skontaktować, powiedzieć to, czego nie zdążyłaś, poradzić się jej. A nawet o coś poprosić.

Słuchałam w napięciu, właśnie czegoś takiego było mi trzeba, gwarancji, że rodzice mnie nie opuścili.
W ten sposób dowiedziałam się o systemie karteczek – Joanna twierdziła, że należy napisać wiadomość i przykleić kartkę na lodówkę, mama czy tata na pewno ją znajdą i przeczytają.

Miało to sens, w ten sposób porozumiewali się ze mną, gdy jeszcze żyli. Wychodzili do pracy wcześnie, zanim wstałam, więc pisali: „W lodówce jest gulasz, odgrzej sobie, widzimy się po osiemnastej” albo: „Odrób lekcje, wieczorem idziemy do kina, kochamy cię”.

– Pisz do nich – zachęcała Joanna, podając mi stosik kolorowych samoprzylepnych karteczek.
Wzięłam jedną i napisałam: „To ja, Beata, tęsknię za wami”. Przykleiłyśmy ją uroczyście na lodówce, ale… nic się nie wydarzyło. Joanna wyjaśniła, że to normalne, nie trzeba się zniechęcać. Przekaz na pewno dotarł do adresatów, trzeba wypatrywać sygnałów.

Napisałam więc jeszcze raz, żeby mieć pewność. Tym razem wiadomość skierowałam do mamy, wiedziałam, że jeśli to przeczyta, nie oprze się mojemu wołaniu, coś zacznie się dziać. Najładniej, jak potrafiłam, wykaligrafowałam: „Nie zostawiaj mnie, chcę, żebyś wróciła”.

To nie była mama

Dzięki grze w karteczki nie czułam się osierocona, mogłam porozmawiać z rodzicami. Ale potem zaczęłam mieć wrażenie, że nie jestem już sama. Ktoś kręcił się przy mnie, stał za mną, kiedy pochylałam się nad biurkiem, odrabiając lekcje, czułam jego przyczajoną w ciemności obecność, gdy leżałam w łóżku.

Ale to nie była mama. Szczerze mówiąc, odczucie było przerażające, lecz karciłam się za niewdzięczność. Przecież chciałam, żeby wrócili, chociaż jedno z nich, mama albo tata. A teraz się bałam? Nie było czego!

Nie powiedziałam Joannie o swoich odczuciach, korespondencja z umarłymi i nieznana obecność za plecami to byłoby ciut za dużo, nawet dla mojej otwartej na nowe doznania ciotki, bałam się, że uzna mnie za niestabilną psychicznie, i odeśle do domu dziecka.

Po pewnym czasie przestałam pisywać do mamy i taty. Choć to były tylko karteczki, miałam niejasne uczucie, że zagłębiam się w nieznany, niezbyt przyjazny świat. Nadal czułam, że ktoś mnie obserwuje, powiedziałam to nawet lekarzowi, do którego zaprowadziła mnie Joanna, gdy zauważyła, że prawie nie sypiam. Doktor uspokoił mnie, mówiąc, że to nie duchy tylko nerwica, i dał tabletki, które sprowadzały ciężki, pełen majaków sen. Spłukałam je w toalecie.

Złowrogi byt zniknął

Napisałam wtedy jedną z ostatnich kartek do rodziców, wyznałam szczerze, że po zastanowieniu nie chcę mieć kontaktów z zaświatami, boję się tego, co wokół mnie krąży. Jakie było moje zdziwienie, gdy obecność, która mnie przerażała, zniknęła. Prośba na karteczce zadziałała! To było fascynujące, lecz po wcześniejszych doświadczeniach wolałam nie zgłębiać tematu, trzymać się realiów tego świata.

Kiedy stałam się wystarczająco, zdaniem Joanny, dorosła, wróciłam do mieszkania, w którym spędziłam dzieciństwo z rodzicami.

Nie odnalazłam dawnej atmosfery, lokal był przez lata wynajmowany, przesiąkł obecnością obcych ludzi. Długo urządzałam go według mojego gustu, a kiedy wszystko było gotowe, wzięłam ze schroniska Stefana.

Przyłapałaś mnie!

– Beata?! Co tu robisz? Zaskoczyłaś mnie, poczekaj chwilę.

Joanna niegościnnie przymknęła drzwi, każąc mi stać na klatce schodowej. To było do niej niepodobne i tak dziwne, że nie zastanawiając się, pchnęłam skrzydło. Zobaczyłam Joannę, jak biegła do kuchni, trzymając w ręku kilka doskonale mi znanych, kolorowych karteczek.

– Do kogo piszesz? – zdziwiłam się.

– Przyłapałaś mnie – zaśmiała się nieszczerze. – Chciałam je wyrzucić, wstydzę się tego, co robię. To taki mały romans z ezoteryką, mam pewną prośbę i sprawdzam, czy zostanie spełniona.

– Co to za prośba? – spytałam, wypuszczając kota z transportera.

– To tajemnica – odparła ostro. – Wybacz, ale ja też miewam swoje sprawy.

Zrobiło mi się głupio, szybko skierowałam rozmowę na włamanie i poprosiłam o nocleg.

– Nie możesz tam wrócić, dopóki nie wymienisz zamków – przyznała Joanna – Zawiadomiłaś policję?

– Jeszcze nie, nie zdążyłam.

– Masz jakieś podejrzenia? Dawałaś komuś klucze?

No jasne! Dałam koleżance, żeby mogła przychodzić do Stefana w czasie mojej nieobecności! Szybko wystukałam numer Marty i powiedziałam, co zaszło. Od razu przyznała się, że wykorzystywała moje mieszkanie do randek z nowo poznanym chłopakiem. Spotkania były fantastyczne, ale namiarów na tego cudownego kochanka, niestety, nie ma, jeśli nie liczyć komunikatora na Instagramie.

– Chłopak założy nowe konto i szukaj wiatru w polu – zauważyła trzeźwo Joanna. – Podejrzewam, że korzystając z nieuwagi Marty, zrobił odbitkę kluczy i nadał robotę kolegom. Zginęło coś cennego?

– Cennego? U mnie? – omal nie parsknęłam śmiechem.

– Miałam na myśli pamiątki – wyjaśniła Joanna.

– Wszystko jest zniszczone, nawet książki. Wątpię żeby, cokolwiek ocalało.

Joanna zmarszczyła brwi.

– Trzeba złapać złodziei i pociągnąć do odpowiedzialności. Albo inaczej ukarać. Muszą odpokutować
Mówiła wolno, z namysłem, jakby coś planowała.

A więc dosięgła ich kara

– Pamiętasz karteczki? Napisz, czego pragniesz, zobaczysz, zadziała. Od tak dawna o nic nie prosiłaś.

– Nie chcę! – przestraszyłam się.

Dobrze pamiętałam straszną obecność nieznanego bytu stojącego za mną, czającego się w ciemności. Nie wiedziałam, czy miał coś wspólnego z prośbami słanymi w zaświaty na karteczkach, ale wolałam nie próbować.

– Napisz! – nastawała Joanna. – Czego się boisz? To dobry sposób, żeby porozumieć się ze zmarłymi, tylko oni mogą nam pomóc.

– Nam? – zdziwiłam się. Joanna słała jakieś prośby w zaświaty? Chyba tak, skoro próbowała ukryć przede mną stos zapisanych karteczek.

– Przejęzyczyłam  się – zbagatelizowała moje dociekania. – A ty nie mędrkuj, tylko siadaj i pisz.
Wetknęła mi w rękę pióro i karteczkę, była ożywiona, oczy jej błyszczały– Pisz: Chcę, żeby złoczyńcy zostali ukarani – podyktowała mi.

Tyle mogłam dla niej zrobić, zresztą ja też pragnęłam odwetu za zniszczenia, jakich dokonali włamywacze.

Joanna wyrwała mi karteczkę z żądaniem i przylepiła ją na lodówce.

– Dobrze napisane, mocno i konkretnie. Będą wiedzieli, o co chodzi. Teraz poczekamy na efekty – oznajmiła.

Dziwnie się zachowywała, jakby robiła eksperyment. Czyżby prośby, które wypisywała na karteczkach, nie zostały spełnione, i chciała zobaczyć, czy moje mają większą moc?

Został ukarany, jak prosiłam

Całą noc nie zmrużyłam oka, bałam się, że tajemnicza obecność wróci. Rano, na wpół przytomna, pojechałam do domu dopilnować wymiany zamków, dopiero kiedy dostałam nowe klucze, poczułam się bezpieczna. Zabrałam się za sprzątanie, byłam w połowie, gdy zadzwonił telefon.

– Ooo matko, nie ma go, nie żyje! – łkała Marta w słuchawkę.

Zesztywniałam. Od razu skojarzyłam moją prośbę z chłopakiem, którego przyprowadzała do mieszkania. Czy to możliwe, że został ukarany, jak prosiłam?

– Był wypadek na autostradzie, zginął on i jego dwóch kolegów, jechali razem samochodem. Dowiedziałam się o tym z Instagrama, na jego koncie jest pełno wpisów kondolencyjnych.

Teraz dla odmiany zrobiło mi się słabo. Złodzieje zostali ukarani! Tylko że ja nie prosiłam o najwyższy wymiar kary! Kto zrealizował moją prośbę i czego będzie chciał w zamian? Joanna mówiła, że piszę do rodziców, ale oni nie byliby tak okrutni, nawet dla włamywaczy, prośbę musiał przejąć ktoś inny!

Gra z karteczkami była niebezpieczna, nie należało jej podejmować. Joanna wmanewrowała mnie w coś, czego nie rozumiałyśmy, w dodatku sama się tym parała. Musi natychmiast przestać, zanim ściągnie na kogoś nieszczęście!

Zadzwoniłam do niej, ale nie odbierała, po piątej próbie rzuciłam sprzątanie i pojechałam do niej.
Nie było jej w domu, ale drzwi były zamknięte tylko na klamkę. Weszłam do korytarza i zawołałam.

– Joanna, jesteś tu?

Z tyłu coś zabrzęczało, trzasnęło, ktoś za mną stanął. – Pani ciotkę zabrało pogotowie, prosiła biedaczka, żebym zamknęła i przechowała klucze. Ale wolę je oddać, skoro pani tu jest – sąsiadka wsunęła mi w rękę pęk kluczy; patrzyłam na nie jak zahipnotyzowana.

– Co tu się stało? – wykrztusiłam.

Sąsiadka ożywiła się i weszła ze mną do mieszkania Joanny.

– Usłyszałam straszne hałasy, jakby ktoś meble przewracał. Zapukałam, nikt nie odpowiedział, ale coś tak zgrzytnęło, jakby wrota piekielne się otworzyły. No to weszłam, bo może pomóc trzeba? Pani Joanna miała jakiś atak, zgięła się w pół, mówić już nie mogła, biedaczka. Majaczyła coś o ogniu, który trawi wszystko. Nie słuchałam, musiałam zadzwonić po pogotowie.

To coś zostało u Joanny

Weszłyśmy do dużego pokoju, zobaczyłam je, były wszędzie. Joanna poprzylepiała je do ścian, półek, do czego się dało. Były ich dziesiątki, na każdej karteczce wypisana była prośba, by Wojtek do niej wrócił. Joanna chciała odzyskać miłość, z której zrezygnowała, by mnie wychować…

Chodziłam od karteczki do karteczki, pełna poczucia winy i żalu. Biedna Joanna! Wierzyła, że zaświaty spełnią jej prośbę i zwrócą miłość, którą utraciła. Na karteczkach były błagania, ale znalazłam też groźby. Joanna wdała się w próbę sił z kimś o wiele silniejszym od siebie, widać bardzo jej zależało na Wojtku. Nie mogła wygrać, sprowadziła na siebie nieszczęście.

– Czuje pani? Coś jakby przeciąg, zimnem zawiewa – wstrząsnęła się sąsiadka. – To nie jest przyjemne mieszkanie, cały czas zdaje mi się, że ktoś na mnie patrzy. Głupie, co?

– Lepiej stąd wyjdźmy – zadrżałam.

Ja też poczułam to co kiedyś, czyjąś obecność. Coś przeniknęło z zaświatów, chętne do spełniania naszych próśb, a że nic nie ma za darmo, kiedyś pewnie zażąda zapłaty.

Powiedziałam o tym Joannie, która na szczęście powoli wychodziła z nagłej słabości. Nadal leżała w szpitalu, ale chyba czuła się lepiej, bo była skłonna mną komenderować.

– Trzeba spalić te kartki, ogień trawi wszystko, oczyszcza – mówiła gorączkowo. – Zrobimy to później, nie chcę, żebyś chodziła sama do nawiedzonego mieszkania. To coś wciąż tam jest? – zapytała, patrząc na mnie uważnie.

Kiwnęłam głową.

– Jesteś bezpieczna? Nie poszedł za tobą? – dopytywała.

Uspokoiłam ją. To właśnie było dziwne, byt nie przykleił się do mnie jak kiedyś, pozostawał uwięziony w mieszkaniu Joanny. Nie chciałam myśleć, co wspólnego ma z tym karteczka, którą przylepiłam jakiś czas temu na lodówce w moim mieszkaniu. Była to prośba do moich rodziców, by mnie chronili.

Joanna nie doszła w pełni do zdrowia, wysłałam ją do sanatorium, jak wróci, zamieszka ze mną. Chcę zająć się sprzedażą jej mieszkania, mam wszelkie pełnomocnictwa, ale chyba nie zdołam tego zrobić. Ten, kto kupi lokal, zostanie wydany na pastwę czającego się tam bytu, nie potrafię narazić niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo, nie każdy ma w zaświatach takich obrońców jak ja. Przylepię do lodówki jeszcze jedną karteczkę, na której wyjaśnię sytuację, może to coś da.

Redakcja poleca

REKLAMA